Wilczyca 97

Rozdział 97

Poznań, wrzesień 2024

Krótko po powrocie do Niemiec, kiedy opadły już emocje po japońskiej podróży, Paulina i Jonas szykowali się na kolejny wyjazd – tym razem do Polski. Czekało ich wesele Marcina i Patrycji. Jonas znał Marcina tylko przelotnie, z kilku krótkich spotkań w Adlerheim, a także z opowieści Pauliny. Wiedział o jego lipcowych pobytach, choć – jak to u Pauliny – nie mówiła nigdy zbyt wiele. Wspomniała jednak, że Marcin był „posłuszny, pojętny i lojalny”. Jonas nie zadawał więcej pytań. Wyczuwał, gdzie są granice – a raczej: gdzie Paulina chce je mieć.

Gdy powiedziała mu o  zaproszeniu, uśmiechnęła się z lekką ironią.

– Zobaczysz prawdziwe polskie wesele, Jonas. Jesteś pewien, że chcesz jechać?

– Oczywiście, jestem ciekaw czy naprawdę tak to wygląda – odparł bez wahania. 

– Hmm. Siedem godzin jedzenia, siedem godzin tańców, picia alkoholu i dziwnych zabaw– rzuciła z uśmiechem. – A to dopiero pierwszy dzień, jak będą poprawiny może być powtórka.

– Brzmi jak jakoś rytuał przejścia.

– I właśnie dlatego musisz go przeżyć. I nie pić za dużo wódki. 

Spakowali się skromnie, elegancko. Paulina wybrała prostą, ale idealnie skrojoną sukienkę w głębokim odcieniu burgundu, Jonas zaś granatowy garnitur od Scabala – z cienkiej, letniej wełny, z jasną koszulą i jedwabną poszetką. Nie chcieli zwracać na siebie uwagi. zdecydowali się na podróż samochodem Pauliny – białym Audi RS4 Avant. Samochód był szybki, dyskretny i doskonale wpisywał się w jej styl: elegancki, ale z wyraźną nutą drapieżności. Czysta linia nadwozia, połyskujący lakier, delikatne oznaczenia modelu – tylko ktoś zorientowany w motoryzacji wiedział, jak dużo mocy drzemie pod maską. 

Wyruszyli z Berlina punktualnie o dziesiątej rano. Pogoda była dobra a droga zaskakująco płynna. Jonas prowadził a Paulina trzymała dłoń na jego udzie. 

Miejsce ślubu było położone niedaleko Poznania – stary, odrestaurowany dworek otoczony parkiem, z niewielkim stawem i aleją lipową. W zabytkowym kompleksie znajdował się również hotel przeznaczony dla gości weselnych – gustownie urządzony, z pokojami z widokiem na park i elegancką restauracją w oranżerii.

Było około południa, gdy dotarli na miejsce. Zaparkowali na wyznaczonym miejscu dla gości, tuż przy bocznym wejściu hotelu. Pracownica recepcji przyjęła ich uprzejmie a pokój, do którego ich zaprowadzono, znajdował się na piętrze – jasny, przestronny, z drewnianą podłogą, zabytkowymi meblami i białą pościelą pachnącą swieżością. Na stoliku czekała karafka z wodą, kilka owoców i bilecik z powitaniem od pary młodej.

Jonas rozpiął marynarkę, podszedł do okna i spojrzał na zieloną taflę stawu migoczącą w słońcu. Paulina usiadła na łóżku, zdejmując okulary przeciwsłoneczne i przeglądając zaproszenie z planem dnia.

– Ślub w kościele o czternastej. Mamy niecałe dwie godziny. Wystarczy, żeby się przebrać, napić wody i złapać oddech – powiedziała spokojnie.

Jonas uśmiechnął się.

– Cieszę się, że tu jesteśmy. Widać, że to będzie piękny dzień.

Paulina tylko skinęła głową. Wstała i rozpięła pokrowiec – jej kreacja na ślub czekała, elegancka i subtelna, jakby zszyta z mgły i promieni światła. Powiesiła ją ostrożnie na ozdobnym wieszaku przy lustrze, po czym przeciągnęła się z cichym westchnieniem. Potem bez słowa położyła się na łóżku, opierając głowę na poduszkach. Jej bose stopy wysunęły się poza krawędź materaca, eleganckie, zadbane, blade i delikatne.

– Jonas – powiedziała cicho, prawie sennie – zajmiesz się moimi stopami?

Nie musiała powtarzać. Jonas uklęknął przy łóżku z naturalną pokorą, jakby każde jej słowo miało wagę rytuału. Jego dłonie objęły jej stopy z czułością, jakby trzymał w nich najcenniejszy skarb. Zaczął od łagodnego masażu, palcami sunął po podbiciu, ugniatał miejsca, które znał na pamięć, rozumiał ich wrażliwość, ich znaczenie.

Paulina przymknęła oczy i przeciągnęła się powoli, miękko, jak kotka w popołudniowym słońcu. Z jej ust wydobył się cichy pomruk – zadowolenia, rozkoszy, zmysłowego odprężenia. Poruszyła lekko palcami, zachęcając go do kontynuacji.

Jonas pochylił się niżej i pocałował najpierw jedną, potem drugą stopę – ostrożnie, niemal nabożnie. Najpierw wierzch stopy, potem kostkę, potem po kolei każdy palec, jakby składał przysięgę wierności. Paulina uśmiechnęła się do siebie, nie otwierając oczu. Czuła się adorowana, czczona, wybrana – i dokładnie tak miało być.

Jej głos zabrzmiał sennie, ale stanowczo:

– Tak. Właśnie tak chcę, żebyś mnie uwielbiał. Całą....

Jonas odpowiedział jedynie kolejnym pocałunkiem, tym razem w sam środek jej stopy, i został tam przez chwilę, nieruchomy, cichy. Jakby chciał zasłuchać się w bicie jej serca płynące przez skórę. Klęczał u stóp łóżka, nie odrywając wzroku od niej. Patrzył, jak Paulina leży rozciągnięta na jasnym prześcieradle, jej ciało swobodne, świadome swojej siły i urody. Jasne, złote włosy rozsypały się na poduszce w bezładnym, kuszącym nieładzie, jak jedwabne nici porzucone przez rozkapryszone bóstwo. Skóra miała kolor porcelany z delikatnym rumieńcem – jedynie tam, gdzie jej ciało zetknęło się z ciepłem dnia.

Każdy centymetr jej ciała był dla niego doskonałością. Każdy drobny ruch, przeciągnięcie, westchnienie, spojrzenie sennych powiek – wszystko to wprowadzało go w stan niemal religijnego uniesienia. W jego podbrzuszu narastało napięcie – znajome, palące uczucie, bez szansy na ukojenie. Metalowa klatka, którą nosił, dawała o sobie znać coraz bardziej boleśnie, uciskając go fizycznie i symbolicznie. Ale właśnie ten ból pogłębiał jego zachwyt. Był dowodem. Przypomnieniem.

Czuł, że oddał jej już wszystko – swój czas, swoją wolność, swoje ciało. A mimo to za każdym razem chciał oddać jeszcze więcej. Być jeszcze bliżej. Jeszcze wierniejszy.

Paulina otworzyła oczy. Przez chwilę patrzyła na niego z łagodną czułością. Potem bez słowa uniosła się na łokciach, przeciągnęła raz jeszcze i wstała. Jej bose stopy dotknęły chłodnej podłogi. Odwróciła się i bez słowa ruszyła w stronę łazienki, pozostawiając za sobą zapach perfum i ciche kliknięcie zamykanych drzwi. Jonas pozostał na kolanach, sam z bijącym sercem i myślą, że tak właśnie wyglądało jego szczęście – wierność, oddanie i zachwyt.

Wyszła po kilkunastu z łazienki, osnuta ciepłym światłem popołudnia wpadającym przez zasłony hotelowego pokoju. Miała na sobie komplet bielizny w kolorze pudrowego różu – subtelny, ale wyjątkowo luksusowy. Nie była to znana, oczywista marka, ale niszowa francuska manufaktura, specjalizująca się w ręcznie szytej bieliźnie z jedwabiu i tiulu. Ramiączka haftowane w mikroskopijne, delikatne ornamenty, stanik miękko układał się na jej ciele, a majtki typu miały na biodrach drobne, satynowe wstążki.

Stała na dywanie boso, z ręcznikiem przerzuconym przez ramię, lekko przymrużając oczy w stronę Jonasa. Jej włosy wciąż rozpuszczone, pachniały jakimś olejkiem. Przyglądał się jej uważnie, jakby nie mógł się napatrzeć.

Paulina podała mu złożoną w dłoni parę cienkich, jedwabistych pończoch w kolorze chłodnego beżu. Tkanina była niemal przejrzysta, połyskująca lekko w świetle jak tafla wody. Jej dłoń musnęła jego, gdy mu je wręczała – gest naturalny, ale niosący w sobie napięcie.

– Pomóż mi – powiedziała cicho, wskazując na fotel przy oknie.

Usiadła opierając się wygodnie, wyprostowując nogi przed siebie.  Jej spojrzenie było spokojne, uważne. Wiedziała, co robi – zawsze wiedziała.

Jonas uklęknął przy niej, bez słowa. Wziął jedną z pończoch, ostrożnie wsunął palce do środka tak, by nie zaciągnąć jedwabnych włókien. Podniósł jej stopę, chłodną jeszcze po kontakcie z kaflami łazienki, i zaczął nakładać pończochę – powoli, starannie, przesuwając materiał po łydce, aż po udo.

Nie spuszczała z niego wzroku. Gdy przypiął pończochę do pasa, poczuła lekki dreszcz.

– Dziękuję – szepnęła, podając mu drugą.

Po chwili obie nogi były idealnie opięte przez materiał. Jej sylwetka nabrała jeszcze większej elegancji. Wstała i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Jonas patrzył na nią z cichym zachwytem, a ona – choć tego nie powiedziała – była mu wdzięczna za tę czułą uległość.

Sięgnęła po sukienkę, którą starannie wybrała z myślą o tej okazji – kreację od Driesa Van Notena. Materiał był wyjątkowy: jedwab o głębokim, przygaszonym odcieniu burgundu, z subtelnym połyskiem, który łapał światło jak tafla spokojnej wody. Krój – nowoczesny, ale nawiązujący do klasyki – sięgał tuż za kolano, z asymetrycznym rozcięciem z boku, które odsłaniało fragment uda przy każdym ruchu. Górę sukni tworzył prosty, lekko drapowany dekolt w łódkę i cienkie ramiączka skrzyżowane na plecach, pozostawiające je niemal nagie.

Wsuwając ją przez głowę, poczuła chłód materiału na skórze. Sukienka opadła na jej sylwetkę z miękkością  jakby była szyta na miarę – co zresztą było prawdą.

Do tego dobrała delikatną biżuterię: złote kolczyki w formie cienkich obręczy z drobnymi diamentami, subtelnie połyskujący pierścionek  oraz cienką bransoletkę z białego złota, również wysadzaną diamentami.

Usiadła w fotelu przy oknie. Obok czekały buty – czarne, klasyczne szpilki marki Roger Vivier z charakterystyczną klamrą z lakierowanego metalu na nosku. Były eleganckie, dystyngowane, jakby stworzone do tego, by chodzić po starych dworkach i czerwonych dywanach.

– Pomóż mi – powiedziała cicho, z lekkim uśmiechem.

Jonas uklęknął przy niej. Wziął jeden z butów w dłonie,  perfekcyjnie wyważony. Bez słowa podała mu stopę. Jej ruch był płynny, niemal ceremonialny. Jonas włożył but z tą samą czułością, z jaką zakłada się biżuterię. Potem drugi. Dbał o to, by pasek leżał równo, a sprzączka była dobrze dopięta.

– Wygodne? – spytał cicho, spoglądając na nią spod oka.

– Jak zawsze – odpowiedziała spokojnie, zerkając w dół. – Dziękuję.

Złapała lekko jego brodę między palce i uniosła mu twarz.

– A teraz popraw mi łańcuszek – powiedziała z miękkim tonem, pozwalając mu znów poczuć, że dbałość o jej wygląd to przywilej.

Całość dopełniła prostą kopertówką w kolorze ciemnego różu i perfumami – ciepłą, kwiatową nutą z delikatnym akordem pieprzu i paczuli.

Była gotowa. Jej spojrzenie w lustrze było spokojne, pewne. Wiedziała, że wygląda nie tylko elegancko, ale też – jak zawsze – niepokojąco pięknie.

Jonas czekał już przy oknie, ubrany w granatowy garnitur szyty na miarę u jednego z berlińskich krawców. Klasyczny, z miękkimi liniami ramion i subtelnym połyskiem wysokogatunkowej wełny. Biała koszula o idealnie wykrojonym kołnierzu i jedwabny, wiązany ręcznie krawat w ciemnoszafirowym odcieniu dodawały mu powagi i elegancji. Gdy Paulina podeszła, poprawiła mu go z wprawą, gładząc go dłonią i uśmiechając się z satysfakcją.

– Teraz jest idealnie – powiedziała cicho.

Zeszli razem po marmurowych schodach, w chłodnym wnętrzu dworkowego hotelu. W recepcji czekały na nich zamówione wcześniej kwiaty – klasyczny, elegancki bukiet białych róż i delikatnych eustom przewiązany jedwabną wstążką. Paulina wzięła go do rąk, a recepcjonistka spojrzała na nich z uznaniem, nie próbując nawet ukryć zachwytu. Ich obecność rzucała cień na innych gości. Ona – zjawiskowa, on – uosobienie klasy i spokoju.

Przeszli przez lobby, mijając kilka osób zmierzających w tym samym kierunku. Jedna z kobiet, starsza, przytrzymała drzwi i posłała Paulinie pełne podziwu spojrzenie. Paulina skinęła jej głową z dyskretnym uśmiechem.

Wsiedli do białego Audi. Auto ruszyło miękko, z cichym pomrukiem. Jechali przez wiejskie drogi w kierunku kościoła – droga zajęła zaledwie kilka minut. Otaczały ich łagodne pola, wiejski spokój i światło popołudniowego słońca. Paulina patrzyła przez szybę, a jej dłoń znów spoczęła na udzie Jonasa. Oboje milczeli – ciesząc się chwilą, celebrując urok polskiego lata.

Samochód zatrzymał się na niewielkim parkingu obok barokowego kościoła ukrytego w cieniu drzew. Przed wejściem gromadzili się już goście – kobiety w pastelowych sukienkach, mężczyźni w garniturach, rozgadani, podekscytowani. Ktoś poprawiał muszkę chłopcu z poduszeczką na obrączki, ktoś inny robił zdjęcia smartfonem. Atmosfera była podniosła, choć przesycona typowym dla polskich wesel gwarze i mieszaniną perfum, pudru i alkoholu.

Paulina wysiadła z samochodu. Wyprostowana, spokojna, niemal zmysłowo powolna w ruchach, wyglądała olśniewająco. Materiał sukienki miękko opływał jej ciało, a asymetryczne rozcięcie ukazywało przy każdym kroku subtelnie połyskujące pończoch. Delikatny zapach jej perfum  unosił się wokół niej niczym niewidzialna aureola.

Jonas, trzymał w dłoni niewielki bukiet dla młodej pary.

Spojrzeli przed siebie. Patrycja stała w białej sukni z gorsetem i koronkową narzutką, u boku Marcina, który w ciemnym garniturze i białej koszuli wyglądał na lekko zagubionego.

– Jest ładna – przyznał Jonas. – Ale tylko ładna.

Paulina odwróciła twarz w jego stronę, a w jej oczach błysnęła iskra złośliwego triumfu.

– Jak to jest… – dodał z lekkim rozbawieniem – być piękniejszą od panny młodej?

Roześmiała się i pocałowała go w policzek.

Usiedli w jednym z tylnych rzędów, po lewej stronie nawy. Rozległy się pierwsze takty organów, a zaraz potem głos księdza, który rozpoczął mszę. Paulina nie spuszczała wzroku z młodej pary. Marcin wyglądał dojrzale i na swój sposób dystyngowanie,  w jego postawie było coś, co sugerowało, że rozumie wagę tej chwili. Patrycja natomiast promieniała.

Przysięgi, błogosławieństwo, wymiana obrączek – wszystko odbywało się zgodnie z rytuałem, z tą typową dla kościelnych ceremonii mieszaniną sakralności i teatralnej konwencji. Jonas co jakiś czas zerkał na Paulinę. Była spokojna, skupiona, ale jej usta co jakiś czas układały się w ten lekko ironiczny uśmiech, jakby oglądała dobrze znaną sztukę, której zakończenie znała od dawna.

Kiedy kościół rozbrzmiał pieśnią na wyjście, Paulina odwróciła się lekko do Jonasa i szepnęła mu na ucho:

– I pomyśleć, że jeszcze w lipcu pełzał przede mną po ogrodzie i prał moją bieliznę w stroju pokojówki.

Jonas tylko uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Wstał i podał jej dłoń. Szli w stronę wyjścia – dwoje ludzi, którzy byli jak z innego świata.

---

Przed wejściem do dworku zgromadził się już szpaler gości, ustawionych w kolejce do składania życzeń. Paulina i Jonas dołączyli do nich bez pośpiechu, trzymając się nieco z boku. Ciepłe światło wrześniowego popołudnia odbijało się w błyszczących tkaninach – w jedwabiu sukni Pauliny, w miękkim połysku jedwabnego krawata Jonasa. Ich obecność przyciągała wzrok, choć oboje zdawali się tego nie zauważać.

Przed drzwiami stali Patrycja i Marcin – młodzi, eleganccy, roześmiani. Kolejni goście podchodzili, obejmowali, ściskali dłonie, wręczali bukiety i koperty. Paulina przyglądała się temu przez chwilę z nieczytelnym wyrazem twarzy, a potem spojrzała na Jonasa. On jedynie skinął głową, jakby chcąc powiedzieć: idziemy.

Gdy nadeszła ich kolej, Jonas podał Patrycji nieduży, ale dopracowany bukiet przewiązany matową wstążką w kolorze porannej mgły. Paulina wyjęła z kopertówki elegancką kopertę i wręczyła ją pannie młodej bez słowa, tylko z uśmiechem – tym samym, jakim często obdarzała gości w swojej rezydencji, kiedy już wiedzieli, kto jest panią tego domu.

– Wszystkiego dobrego na wspólną drogę – powiedziała spokojnie.

– Niech będzie długa, piękna – dodał Jonas, uśmiechając się lekko.

Koperta była cięższa, niż mogłaby się wydawać – wewnątrz znajdowała się starannie zaprojektowana karta z życzeniami oraz elegancki voucher: tygodniowy pobyt w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli w Szwajcarskich Alpach. Apartament z widokiem na lodowiec, prywatne spa, degustacyjne kolacje i lot widokowy helikopterem – wszystko oprawione w prostą, ale luksusową formę. Paulina wybrała ten prezent przy natychmiastowej aprobacie Jonasa.

Patrycja skinęła głową z podziękowaniem, nie zaglądając do środka. Koperta trafiła na stos innych, a Paulina i Jonas odeszli w stronę wejścia. Minęli kilka znajomych już twarzy, wymienili uprzejme uśmiechy, aż w końcu znaleźli się na chłodniejszym korytarzu dworku.

Jonas spojrzał na Paulinę z ukosa.

– Ciekawy prezent – powiedział cicho.

– Spodoba im się – odparła.

Nie dodała nic więcej. Nie musiała.

---

Po pierwszym tańcu młodej pary – wzruszającym, z lekkim drżeniem dłoni i spojrzeniami pełnymi emocji – goście powoli zaczęli zajmować miejsca przy stołach. Paulina i Jonas usiedli przy stole numer osiem, elegancko nakrytym, z kompozycją z białych kwiatów i świec w szklanych tubach. Po chwili dołączyli do nich dwaj mężczyźni w dopasowanych garniturach.

– Piotr Głowacki, jestem sędzią, poznaliśmy się z Marcinem jeszcze na aplikacji – powiedział wyższy z nich, z życzliwym uśmiechem.

– Grzegorz Wójtowicz, radca prawny, a to moja żona, Ewa – dodał drugi, o łagodniejszych rysach twarzy. Ewa i Magdalena, partnerka Piotra, przywitały się z Pauliną i Jonasem z uprzejmym zainteresowaniem.

– A państwo? – zagaiła Magdalena, spoglądając na nich z zaciekawieniem. Jest pani jego znajomą z sądu? Czy kolezanką Patrycji?

Paulina pokręciła głową.

– Nie, znam Marcina od wielu lat, poznałam go gdy jeździł pracować u wujka w Niemczech. Ja też tam mieszkam i pracuję na uniwersytecie w Berlinie, na wydziale psychologii. Prowadzę zajęcia ze studentami.

Ewa uniosła brwi z uznaniem.

– Brzmi niezwykle ciekawie. Musi pani sobie świetnie radzić z niemieckim.

– Mieszkam już tam tak długo, że często myślę nawet po niemiecku.  A sama praca Clczasem bywa aż nazbyt fascynująca – uśmiechnęła się Paulina, chwytając kieliszek z białym winem.

– A pan, też psychologia? – zwrócił się z kolei Grzegorz do Jonasa. – Ma pan taką aurę... człowieka, który nie musi się spieszyć, ale wszystko ma pod kontrolą.

Jonas zaśmiał się cicho i spojrzał krótko na Paulinę.

– Prowadzę firmę. Głównie branża farmaceutyczna i biotechnologia.

– To brzmi poważnie – zauważył Piotr z lekkim skinieniem głowy.

– Czasami – odpowiedział Jonas z charakterystycznym spokojem.

– Jonas jest skromny, to międzynarodowa działalność – dopowiedziała Paulina mimochodem, patrząc na Jonasa z cieniem uśmiechu i podejmując jego grę – Ale Jonas nie lubi o tym mówić. Jest skromny z natury.

Wymienili spojrzenia, uśmiechając się do siebie lekko, jakby rozumieli więcej, niż powiedzieli. Muzyka w tle zmieniła się na klasyczne tango w nowoczesnej aranżacji. Przez otwarte okna wpadał wieczorny chłód, zmieszany z zapachem drzew i świeżo skoszonej trawy.

Przy stole panowała swobodna atmosfera. Szybko przeszli na ty. Rozmowy toczyły się dalej, przeplatając zawodowe anegdoty z żartami o weselnych zwyczajach. Paulina czuła się na tyle komfortowo, by nieco się rozluźnić, a Jonas – jak zwykle uważny i nienachalny – chłonął rytm wieczoru bez potrzeby dominowania. Wino, rozmowy, przygaszone światło – wszystko układało się w niespieszny, elegancki rytm.

Po chwili muzyka wyraźnie przyspieszyła. Delikatne smyczki ustąpiły miejsca dynamicznym bitom disco polo, niosącym się po sali jak echo dzieciństwa spędzonego na prowincji. Refren o miłości i wiejskiej imprezie niósł się radośnie między stołami.

Piotr roześmiał się, unosząc kieliszek.

– Polskie wesele bez disco polo? To nie wesele – rzucił do Jonasa z nieudawanym rozbawieniem.

W tym samym momencie kelner z nienaganną uprzejmością postawił na stole butelkę wódki w wiaderku z lodem i rzędem niewielkich kieliszków. Grzegorz już sięgał po butelkę.

– Musisz spróbować, Jonas. Tradycja – powiedział z powagą, która wyraźnie miała drugie dno.

Jonas zawahał się, spojrzał na Paulinę.

– Tylko jeśli nie będziesz się ze mnie śmiała – powiedział półgłosem.

– Nie mogę tego obiecać – uśmiechnęła się, unosząc kieliszek wina. 

Wódka była dobrze zmrożona. Jonas podniósł kieliszek, stuknął o stół jak nakazuje rytuał i wypił jednym ruchem. Krzywił się ledwie zauważalnie, ale wystarczająco, by Paulina wybuchła śmiechem.

– Nie jest źle – powiedział, poprawiając krawat. – Po drugiej pewnie będzie już tylko lepiej.

Niedługo potem para znalazła się na parkiecie. Światła migały leniwie, DJ zagrzewał gości do zabawy, a na sali panowała mieszanka gwaru, śmiechu i dźwięków tanecznych hitów. Przemykali obok nich roztańczeni „wujkowie”, niektórzy z nieschodzącym z twarzy uśmiechem i koszulami już rozpiętymi niemal do połowy. Biegały dzieci – dziewczynki w koronkowych sukienkach, chłopcy w miniaturowych garniturach, które szybko straciły świeżość.

– I jak, dajesz radę? – zapytała Paulina, zbliżając się do Jonasa i kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Ma swój urok. Jest fajnie. Inaczej. Jeszcze trochę wódki i złapię klimat – odpowiedział z rozbawieniem. – Tylko powiedz mi jedno: czemu tylu mężczyzn nosi koszule z krótkim rękawem… i krawaty?

Paulina parsknęła śmiechem.

– To styl „na wujka”. Rozpoznasz po tym Polaka na każdej uroczystości rodzinnej. Witaj w Polsce, Jonasie.

– Jeśli ktoś mógł mnie przygotować na to, to tylko ty – powiedział, kręcąc głową z rozbawieniem.

Wokół nich tańczyły pary – młode, starsze, niektórzy z gracją, inni z czułością niezgrabną, ale szczerą. Paulina poruszała się z pewną elegancją, jakby nawet rytm disco polo podporządkowywał się jej stylowi. A Jonas? Wystarczyło, że trzymał ją blisko – i nawet krzykliwa melodia stała się tłem do czegoś ciepłego, osobistego.

Ten wieczór – choć zupełnie inny niż ich zazwyczaj starannie zaplanowane spotkania – miał w sobie coś niezwykle autentycznego.

Z głośników płynęły kolejne takty klasycznego disco polo, a parkiet z każdą chwilą wypełniał się kolejnymi parami. Paulina stała z kieliszkiem białego wina w dłoni, uśmiechając się lekko do otaczającego ją zgiełku – pulsujących świateł, śmiechu, brzęku sztućców i piosenek, które znała mimo woli.

Wtedy zobaczyła znajomą sylwetkę — Dariusz Rogalski, w garniturze z nieco zbyt szerokimi klapami, stał przy barze i rozmawiał z jakimś starszym mężczyzną. Ich spojrzenia się spotkały i po chwili już szedł w jej stronę, rozchylając lekko marynarkę.

— Pani Paulino — ukłonił się, uśmiechając się tym swoim łagodnie szorstkim,  uśmiechem. — Miło panią widzieć. Jak tam Adlerheim?

— Spokojnie, jak zawsze. Ale mam już nowe plany. Będę o panu pamiętać — odpowiedziała z lekko zadziornym uśmiechem.

— Trzymam panią za słowo. A nasz nowy burmistrz Reichenfells...  słyszała Pani? — przewrócił oczami. — Taki młody i niby wykształcony, ale w głowie chyba jeszcze pusto. Nie zna chyba do końca specyfiki,  ile on mieszkał? Jak miał 19 lat wyjechał ma studia a teraz nagle wraca. I ten jego katolicyzm, taki na pokaz....

— Cóż, niech pan pamięta, że młodość nie zawsze idzie w parze z brakiem rozsądku. I cieszmy się, że to nikt z  AfD... jeszcze nie tym razem — zażartowała, kładąc mu dłoń na ramieniu, jakby kończyła rozmowę. — A teraz proszę wybaczyć, wracam na parkiet bo mi jakieś ciotki partnera obtańcowują.

Kiedy szła w stronę Jonasa niemal znienacka, pojawił się przy niej Marcin.

Miał rozpiętą górną haftkę koszuli i lekko zarumienione policzki a na twarzy malował się wyraz zmieszania i przejęcia.

— Pani Paulino... czy zaszczyci mnie pani tańcem?

Zamarła na ułamek sekundy, unosząc brwi, i spojrzała na niego z tą swoją chłodną, zgryźliwą elegancją.

— Marcin — powiedziała cicho, ale stanowczo. — Mówiłam ci coś o zwracaniu sie do mnie per „pani”?

— Przepraszam… Paulino — poprawił się natychmiast, lekko pochylając głowę. — To chyba nerwy.

Podała mu dłoń. Ich ręce zetknęły się, jej smukła, chłodna, o paznokciach w kolorze starego złota — i jego, silna, ale lekko drżąca. Ruszyli powoli po parkiecie, wśród innych par, które zataczały leniwe koła.

— Cieszę się, że przyjechaliście. Dziękuję... za wszystko. I za ten cudowny prezent,  Patrycja jest zachwycona.

— Cieszę się. My również dziękujemy. I gratuluję. To był dobry wybór — powiedziała z cieniem uśmiechu. — Jak się czujesz jako pan młody?

Marcin spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, jakby próbował nazwać coś, czego sam jeszcze nie rozumiał.

— Inaczej... — odpowiedział w końcu. — Trochę jakbym miał zacząć nowe życie, ale jeszcze nie wiedział dokładnie jakie.

Paulina skinęła głową.

— Właśnie tak powinno być.

Nie wiedział, czego się spodziewać, ale zaskoczyło go, jak naturalnie przyszło mu tańczyć z nią. Jej ruchy były miękkie, elastyczne, a przy tym doskonale wyważone – jakby znała muzykę ciał lepiej niż ktokolwiek inny. W jednej chwili wszystko zamilkło – rozmowy, światła, nawet jego własne myśli. Skupiał się tylko na niej. Czuł na swojej dłoni delikatność jej talii, czuł bliskość jej ciała, czuł, że to był moment, który zapamięta na całe życie.

Była oszałamiająca. W sukni o głębokim, ciemnym odcieniu burgundu – skromnej i jednocześnie zjawiskowej – wyglądała jak z innego świata. Jej włosy opadały na ramiona w miękkich falach, a zapach perfum – intrygujący, chłodny, kobiecy – działał na niego jak zaklęcie.

– Pięknie wyglądasz, jak zawsze, naprawdę... – szepnął cicho, nie mogąc się powstrzymać.

Uśmiechnęła się lekko, jakby już to wiedziała.

– Wiem – odpowiedziała z takim wdziękiem, że nie brzmiało to ani przez chwilę arogancko.

Chwilę później muzyka przycichła, a oni zatrzymali się na środku parkietu. Paulina skinęła mu głową, dziękując za taniec. Marcin był tak poruszony, że skinął jej głową bez słowa.

Wtedy podeszła Patrycja, z promiennym uśmiechem i szklanką soku w dłoni.

– Paulina?... Chciałam ci bardzo podziękować za prezent. Jest cudowny.

– Cieszę się, że ci się podoba – odpowiedziała Paulina z łagodnym uśmiechem. – I gratuluję, wyglądasz naprawdę olśniewająco.

– Dziękuję... Słyszałam, że Marcin sporo ci zawdzięcza. Nie mówi o tym wprost, ale widzę, jak na ciebie patrzy. Trochę z podziwem, trochę z... – urwała i uśmiechnęła się  – no, wiesz.

Paulina spojrzała na nią z tym swoim charakterystycznym półuśmieszkiem.

– Znam to spojrzenie – odpowiedziała. – Ale on jest teraz tylko twój. Jak się czujesz jako panna młoda?

– Dziwnie... ale dobrze. Jest w tym coś uroczego i śmiesznego zarazem. Cały dzień ludzie na mnie patrzą jak na świętość. Nie wiem, czy bardziej się cieszyć, czy bać.

Paulina roześmiała się cicho.

– Przyzwyczaisz się. Poza tym, to na pewno przyjemne uczucie.

Patrycja spojrzała na nią uważnie, jakby próbowała zapamiętać każde słowo. Potem skinęła głową z uznaniem i powiedziała:

– Miło było cię poznać,  dziekuje że przyjechałaś, dla Marcina wiele to znaczyło. A jak dla  niego to dla mnie też.

– To ja dziękuję – odpowiedziała Paulina spokojnie. – I powodzenia, masz super faceta.

Obie kobiety spojrzały na siebie przez chwilę, jakby zawiązując nieme porozumienie. Po chwili Patrycja wróciła do gości, a Paulina przez moment patrzyła za nią, zanim sięgnęła po kieliszek wina i odeszła w stronę okna.

Światła w sali przygasły, muzyka pulsowała w rytmie znanych przebojów weselnych, a parkiet był pełen. Ktoś porwał ją do tańca i już po chwili obracała się w ramionach któregoś z krewnych Patrycji – postawnego, nieco spoconego mężczyzny w rozpiętej koszuli z krawatem przekrzywionym w bok, pachnącego wodą kolońską o ciężkiej, retro nucie. Tańczył z entuzjazmem, nieco zbyt blisko, z nieporadnym wdziękiem. Paulina co chwila zerkając w stronę stołu, posyłała Jonasowi wymowne, błagalne spojrzenia. Pomóż mi. Uratuj.

Jonas, siedzący w półcieniu, uchylił kieliszek z wódką, ale nie wstał od razu. Z rozbawionym uśmiechem kontynuował rozmowę z Grzegorzem i jego znajomym, którego dopiero co poznał. Jego polszczyzna – jak na cudzoziemca – była już zaskakująco płynna. Śmiali się, dyskutowali o różnicach między niemiecką a polską kulturą pracy, o weselnych zwyczajach, o piłce nożnej. Jonas wydawał się doskonale odnajdywać w tym chaosie, nieco egzotyczny, ale serdecznie przyjęty.

Paulina, mimo niewygodnego towarzystwa, pozostawała uprzejma. Obróciła się jeszcze raz na parkiecie i uśmiechnęła z dystansem. W końcu udało jej się grzecznie wyplątać z objęć natarczywego tancerza, kładąc mu na ramię dłoń i rzucając: „Dziękuję, panie Wiesławie, to była przyjemność”. Gdy tylko usiadła z powrotem przy stole, Jonas nachylił się do niej, chichocząc.

– Bardzo dzielna jesteś – powiedział, po niemiecku – I wyglądałaś, jakbyś walczyła o życie.

– Tak się właśnie czułam – syknęła z udawanym oburzeniem, sięgając po kieliszek z winem. – Następnym razem ty pójdziesz zatańczyć z wujkiem Wiesiem.

– Obiecuję, jeśli mnie zaprosi – odpowiedział z uśmiechem.

Paulina pochyliła się ku niemu, wspierając dłonie na jego oparciu.

– To ryzykowne, Jonas – powiedziała półgłosem, z tym chłodnym, nieco teatralnym tonem, który lubiła przy nim przybierać. – Zostawiać mnie samą, wiedząc, kim jestem.

– Myślę, że moja Lady będzie dziś dla mnie łagodna. I... może puści to w niepamięć?

Jego głos był spokojny, ciepły. Paulina w odpowiedzi wyprostowała się i złożyła dłonie teatralnie jak notariusz zapisujący coś istotnego.

– Wszystko notuję. Rachunek, który dostaniesz, będzie słony – oznajmiła, udając śmiertelną powagę. Jej spojrzenie błysnęło jednak radośnie, a usta uniosły się w uśmiechu.

Jonas zaśmiał się cicho i podniósł się z krzesła. Zdjął marynarkę, przewiesił ją nonszalancko przez oparcie i poprawił mankiet koszuli, zanim podał jej ramię.

– Chodź, pozwól mi zrehabilitować się.

Ruszyli razem ku parkietowi. W tłumie par światło złapało połysk jedwabiu jej sukienki. Tańcząc, byli jak para z obrazu – piękni, harmonijni, przyciągający spojrzenia. Jonas nie spuszczał jej z oczu, a Paulina wyraźnie pozwalała mu być tym, który trzyma ją bardzo blisko.

W sali rozbrzmiewał gwar weselnych zabaw — konferansjer z przesadnym entuzjazmem zapowiadał kolejne atrakcje, w tle grała głośna, lekko kiczowata muzyka, a goście śmiali się, klaszcząc i dopingując uczestników konkursów. Paulina z wdziękiem potrafiła się z nich wywinąć — raz udając, że właśnie idzie do toalety, innym razem z rozbrajającym uśmiechem odmawiając  udziału. Towarzyszyło temu kilka dyskretnych spojrzeń pełnych zazdrości — wyglądała zbyt dostojnie, zbyt wyrafinowanie, by widziano ją wśród tańczących z balonem przyczepionym do kostki.

Jonas, stojąc nieopodal, rozmawiał z kimś, ale jego wzrok często wracał do Pauliny. Gdy rozległy się pierwsze dźwięki jakiejś przyśpiewki o godzinie duchów i prowadzący obwieścił, że zbliża się północ — Paulina natychmiast zerknęła na zegarek.

– Chodź – powiedziała nagle do Jonasa, chwytając go za rękę z tą stanowczością, której nie sposób się było oprzeć. – Muszę ewakuować się zanim zaczną rzucać we mnie welonem.

Przeszli przez korytarz, mijając kilku gości i otworzyli drzwi na zewnątrz — wieczór był ciepły, cichy, ogród tonął w przygaszonym świetle dekoracyjnych lampionów i brzęczeniu cykad. Na końcu ścieżki, pod starą lipą, stała drewniana ławka.

Jonas usiadł, a Paulina — bez słowa, z typową dla siebie pewnością — usiadła bokiem na jego kolanach, podwijając jedwab sukienki, by nie pognieść materiału. Położyła mu dłonie na ramionach. W jej oczach odbijało się miękkie światło, a usta miały cień uśmiechu.

Jonas objął ją ostrożnie w talii, jakby wciąż nie dowierzał, że naprawdę może mieć ją tak blisko.

– Jesteś taka piękna, Fenriss – wyszeptał. – Cieszę się, że mogę... mogę być twój.

Paulina przybliżyła twarz do jego, dotknęła nosem jego policzka i powiedziała cicho, prawie niewyraźnie:

– Mój. I tylko mój. Z nikim nie zamierzam dzielić się tobą.

Nie czekała na odpowiedź. Pocałowała go powoli, z pełną świadomością tej chwili — nie śpiesząc się, jakby cały świat zniknął gdzieś za zamkniętymi drzwiami sali weselnej, a liczyło się tylko to, że w tej chwili są razem.

Romantyczną ciszę przerwał nagle kobiecy głos dochodzący z drzwi tarasu.

— Tu jesteście! Chodźcie, zaraz będzie tort!

Paulina spojrzała na Jonasa z lekko uniesioną brwią, jakby chciała powiedzieć: czy naprawdę musimy? Ale oboje podnieśli się z ławki. Wrócili na salę balową, gdzie światła nieco przygasły, a z głośników popłynęła patetyczna muzyka w stylu „Time to Say Goodbye”. W drzwiach pojawiła się kelnerka pchająca na wózku ogromny, biały tort, ozdobiony żywymi kwiatami i złotymi obręczami z czekolady. Goście zrobili kordon, błysnęły flesze telefonów.

Młoda para podeszła do tortu z uśmiechem – Marcin wyciął pierwszy kawałek, Patrycja z zachwytem pomogła mu przełożyć go na talerzyk. Gromkie brawa, toast, a potem – rozdzielanie słodkości gościom. Paulina zjadła swój kawałek, tort był zaskakująco smaczny, wilgotny biszkopt, lekki krem, odrobina konfitury z malin. Nie lubiła przesadnie słodkich deserów, ale ten był w porządku. Jonas objął ją lekko w talii.

— Może znów wyjdziemy? — szepnęła mu do ucha, sięgając po kieliszek prosecco.

Nie zdążyła.

Z boku podeszła do niej jakaś energiczna, niziutka ciocia w błyszczącej sukience i z wachlarzem w dłoni, obok niej stała wodzirejka z mikrofonem.

— Zapraszamy, zapraszamy wszystkie panny! Oczepiny czas zacząć!

Paulina nawet nie zdążyła zareagować. Zanim się zorientowała, została uprzejmie, lecz zdecydowanie poprowadzona na środek sali. W tle wodzirej mówił coś o „tradycji” i „symbolice”. Spojrzała w stronę Jonasa z wyrazem niemego błagania. On właśnie słuchał  właśnie Piotra, który najwyraźniej wyjaśniał, na czym polega cały ten zwyczaj.

Obok niej ustawiła się Ewa, roześmiana, z rumieńcami na policzkach, poprawiająca włosy. Obok stał jeszcze rządek kuzynek i znajomych panny młodej. Wszystkie w gotowości. W tle leciało „Single Ladies” Beyoncé. Dziewczyny sformowały okrąg i zaczeły poruszać się.

Patrycja stanęła na środku z welonem w dłoni. Uśmiechnęła się konspiracyjnie i odwróciła rzuciła. Paulina mimowolnie cofnęła się pół kroku, chcąc dyskretnie zsunąć się z linii rzutu.

Ale było za późno.

Welon poszybował łagodnym łukiem i – jakby prowadzony złośliwym zamysłem losu – spadł dokładnie na jej ramię. Stojąca obok Ewa, która wyciągała ręce, zamarła aby już po chwili roześmiać się bijąc brawo.

Wokół rozległy się brawa i śmiechy. Paulina poczuła, jak coś ciepłego napływa jej na policzki – czy to możliwe, że się rumieni? Przez ułamek sekundy poczuła się, jakby znów miała dwadzieścia lat.

Jonas, oparty o kolumnę, patrzył na nią z uśmiechem tak szerokim, że aż musiała odwrócić wzrok.

— Tylko nie waż się robić zdjęć — mruknęła w jego stronę, kiedy znów do niego podeszła z welonem w ręku. — Bo cię za to ukarzę.

— Już nie mogę się doczekać — odparł z rozbrajającą powagą.

— Lepiej, zebyś wziął na poważnie moje słowa. Jonas, ja nie żartuję  — spojrzała na niego lodowato. — A teraz marsz na srodek łapać muchę bo nie mam zamiaru tańczyć z jakimś spoconym kuzynem Marcina.

Mężczyźni zostali zaproszeni na środek parkietu. Wodzirej – wesoły jegomość z mikrofonem i wyraźnym zamiłowaniem do klasycznych weselnych żartów – stanął na podeście obok DJ-a i zawołał:

— No dobrze, drodzy panowie! Teraz wasza kolej! Proszę wszystkich kawalerów, również tych z odzysku, żeby się ustawili w rządek! Za chwilę nasz wspaniały pan młody rzuci muchą, a kto ją złapie... no cóż, może być następny do ożenku! Nie dajcie się prosić!

Śmiechy i poruszenie. Mężczyźni niechętnie, ale z uśmiechami ruszyli na parkiet. Jonas spojrzał na Paulinę pytająco. W jej spojrzeniu błysnęło coś między rozbawieniem a przestrogą. Dołączył do grupy. Stał gdzieś w kregu obok Piotra i jakiegoś młodego kuzyna Marcina – może osiemnasto-, dziewiętnastoletniego chłopaka w za dużej koszuli i sportowych butach.

Marcin, wyraźnie rozbawiony i podgrzewany przez reakcje gości, uniósł rękę z muchą i zakręcił nią teatralnie w powietrzu.

— Uwaga, panowie! Trzy... dwa... jeden... leci! — zakrzyknął wodzirej.

Mucha poleciała w wysokim łuku i na moment zawisła nad tłumkiem. Jonas,  ruszył z miejsca z refleksem zawodowego sportowca. Przesunął się w bok, lekko się pochylił, i... w ułamku sekundy zderzył się z młodym kuzynem, który najwyraźniej także poczuł się powołany do bycia „następnym”. Chłopak zatoczył się do tyłu i wpadł na krzesło, a Jonas – wyciągnąwszy rękę – złapał muchę w locie, wywołując salwę śmiechu i brawa od gości.

Wodzirej nie przegapił okazji:

— No proszę! Prawdziwa walka! 

Paulina zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową. Spojrzała na Jonasa, który wracał z muchą w dłoni, udając triumfalny pochód. Zatrzymał się przed nią i ukłonił.

— Jestem gotów — powiedział teatralnie, a potem, już ciszej: — Do każdego tańca z tobą i nie tylko.

Wodzirej znów przejął mikrofon:

— A teraz, proszę państwa, specjalny taniec dla naszych zwycięzców oczepin! Zapraszamy pannę, która złapała welon, oraz kawalera, który zgarnął muchę, na parkiet! Wszystkie oczy na nich!

Paulina próbowała się wycofać, ale tłum już wiwatował. Ewa poklepała ją po ramieniu:

— Musisz. Tradycja.

Westchnęła z udawaną rezygnacją i ruszyła na środek parkietu, gdzie Jonas już na nią czekał. DJ włączył jakąś sentymentalną balladę — coś w stylu "Can't Help Falling in Love" — a oni zaczęli tańczyć. Paulina w jego ramionach wyglądała jeszcze bardziej dystyngowanie, ale tym razem pozwoliła sobie na odrobinę miękkości. Gdy Jonas objął ją w talii, złożyła dłoń na jego ramieniu i spojrzała mu w oczy z cichym rozbawieniem.

— Jak ci idzie spełnianie weselnych tradycji?

— Trochę absurdalne. Ale... jeśli to kolejny powód, by znów tańczyć z tobą — zaakceptuję wszystko.

Uśmiechnęła się.

Wokół parkietu zebrali się goście, niektórzy już nieco podchmieleni, wiwatując, bijąc brawo i nagrywając filmiki. 

Paulina i Jonas zatańczyli powoli, z czułością, wyraźnie oddzieleni od zamieszania. Gdy muzyka przycichła, Jonas pocałował ją w dłoń i powiedział cicho:

— To chyba mój ulubiony moment wieczoru.

— Bo ty go wygrałeś, walczyłeś o to — szepnęła z lekkim sarkazmem, ale i uśmiechem w oczach. –

Wrócili do stołu. Oczepiny przeszły do historii – i wyglądało na to, że Jonas przeszedł przez nie z godnością. A może nawet z wdziękiem.

Chwilę po godzinie drugiej, kiedy muzyka wciąż pulsowała zza grubych ścian dworku, Paulina i Jonas po cichu wymknęli się z sali balowej. W korytarzu minęli kilka par.

Szła lekko przodem, nie oglądając się. Jej sukienka  miękko układała się wokół nóg, odbijając słabe światło kinkietów. Jonas niósł jej kopertówkę. Szedł cicho, skupiony.

W pokoju panował półmrok. Paulina rzuciła okiem na zasłonięte firany. Zsunęła z ramion sukienkę, nie mówiąc słowa, i weszła do łazienki. Drzwi nie zatrzasnęły się, lecz przymknęły z miękkim stuknięciem. Słychać było szmer wody. Jonas usiadł na brzegu łóżka. Zdjął marynarkę, potem krawat. Odetchnął głęboko. Z jego ust wyrwał się cichy śmiech, jakby dopiero teraz docierało do niego, że naprawdę rzucił się w tłum, by złapać muchę ślubną, przewracając jakiegoś kuzyna Marcina.  Nie mógł pozwolić aby ktoś inny był parą dla jego pięknej Fenriss,  nawet jeśli to tylko  niewinna zabawa. 

Kiedy Paulina wróciła z łazienki, miała na sobie jedną ze swoich ulubionych nocnych koszulek – prostą, ale szytą z doskonałego jedwabiu. Siadła na łóżku, sięgnęła po szczotkę i zaczęła spokojnie rozczesywać włosy, nie patrząc na niego. Jonas od razu wstał i wszedł pod prysznic. Wyszedł po kilku minutach, wciąż wilgotny, owinięty jedynie cienkim ręcznikiem w pasie. Zdjął go i z dyskretnym wahaniem, mając na sobie tylko chastity podszedł do łóżka.

Paulina spojrzała kątem oka, bez słowa odsunęła się lekko i wskazała miejsce obok. Usiadł ostrożnie. Jej ciało pachniało delikatnie kwiatowymi nutami, ciepłem i czymś jeszcze – jakimś zapachem nocy.

 – I jak? Chyba przeżyliśmy? – zapytała cicho, leżąc już obok niego. Jej głos był spokojny, prawie obojętny, ale w tej ciszy po weselu każde słowo miało ciężar.

Jonas uśmiechnął się lekko, jakby nie chciał zakłócać tej kruchości.

– Było pięknie. I... trochę chaotycznie. Oczepiny jak z filmu. Nie wiedziałem, że niektórzy jeszcze naprawdę się w to angażują.

Paulina westchnęła, nie odwracając się do niego.

– Oczepiny to tylko teatrzyk. Trochę śmiechu, trochę alkoholu i tradycja, której nikt już nie rozumie, ale wszyscy w niej uczestniczą. Bo tak trzeba. Bo coś musi się dziać. 

Zamilkła. Przez chwilę słychać było tylko dźwięk świerszczy za uchylonym oknem i daleki śmiech gości schodzących się do pokojów.

– I mimo wszystko – powiedziała w końcu – ja nie angażowałam się, welon sam mnie trafił. Przypadkiem. Nie planowałam, nie chciałam, po prostu… znalazł mnie.

– Ale ja muchę zdobyłem po walce – dodał Jonas z uśmiechem. – Musiałem się o nią trochę poszarpać.

– No widzisz – mruknęła z cieniem uśmiechu. – Los coś sobie zaplanował. Prawie jakby próbował nam coś powiedzieć. A dzięki tobie przynajmniej nie tańczyłam z jakimś kuzynem pachnącym Adidas Adventure.

Odwróciła się do niego twarzą, podparła na łokciu. Jej włosy rozsypały się na poduszkę w miękkich falach, blask lampki cicho igrał na jej policzku.

– Nie jestem naiwna, Jonas. Symbolika symboliką, a życie… cóż, życie ma swój własny scenariusz. Bez fajerwerków.

– A gdyby jednak? – zapytał cicho, patrząc jej w oczy.

Zawahała się. W jej spojrzeniu było coś, co przypominało przebłysk ciepła, krótki, ulotny błysk tęsknoty. Prawie niezauważalny. Prawie.

– Gdyby jednak…  – szepnęła. 

Odwróciła się plecami do niego, głowę oparła na miękkiej poduszce, ramiona miała swobodnie ułożone, a długie włosy spływały luźno na kołdrę. Przez uchylone okno wpadał lekki nocny powiew — chłodny, z zapachem drewna i wilgotnej zieleni. Po dniu pełnym weselnego hałasu i tańców wszystko ucichło, jakby ten moment należał tylko do nich.

Jonas był cicho. Przez chwilę po prostu patrzył na jej odsłonięte plecy, na linię karku, łagodny łuk jej talii pod jedwabistą nocną koszulką. Wiedział, że powinna teraz zasypiać, że byłoby właściwe zostawić ją w spokoju — ale nie potrafił. Nachylił się i dotknął ustami jej skóry, najpierw delikatnie, potem z większą odwagą — raz, drugi, trzeci. Czuł ciepło jej ciała pod ustami, miękkość, ten znajomy zapach, który zawsze przypominał mu, do kogo należy.

Paulina poruszyła się lekko i po chwili znowu odwróciła w jego stronę. W oczach miała coś dziwnego – czułość, jakby zmieszana z tęsknotą.

– Jonas… – zaczęła cicho, jakby sprawdzając, czy jeszcze nie śpi. – Pamiętasz naszą pierwszą sesję po moim powrocie z Malezji?

Spojrzał na nią z uwagą, mrugając nieco zaspanym wzrokiem. Potrzebował chwili, by cofnąć się pamięcią, ale obraz wrócił szybko. Jej chłód, ostra kontrola. Kontrast z tym, co wydarzyło się wcześniej.

– Pamiętam – powiedział. – Byłaś… ostra. Zaskakująco.  I brutalna. Myślałem, że po tym, co wydarzyło się na lotnisku, że może... coś się zmieni. Że wróciłaś jakoś... cieplejsza. Ale było inaczej. Surowo. Mocno.

Zamilkł na moment. Paulina nie przerywała.

– I potem, gdy usiedliśmy razem, żeby porozmawiać – dodał – miałaś na sobie tamtą sukienkę od Armaniego.  Byłaś w niej tak piękna. Delikatna. Zupełnie inna. I pamiętam, że chciałem cię wtedy zaprosić gdzieś… na kolację. Do teatru. Nieważne gdzie. Ale nie zrobiłem tego. Nie miałem odwagi.  Pojechałem sfrustrowany do hotelu. Byłem zły, na siebie. 

Paulina patrzyła na niego długo. Jej wzrok był poważny, zamyślony. Potem wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy opuszkami palców.

– Ta sukienka była dla ciebie, Jonas – powiedziała miękko. – Włożyłam ją, bo chciałam, żebyś dostrzegł we mnie nie tylko Fenriss. Chciałam być kobietą. Po prostu kobietą. Może nie delikatną i wrażliwą ale chciałam, żebyś wiedział, że ja też czasem potrzebuję uwagi. Potrzebuję... ciebie.

Zadrżał lekko.

– Przepraszam – powiedział, ściszonym głosem. – Zabrakło mi wtedy odwagi. Nie chciałem... pomylić ról. Nie wiedziałem, czy mam prawo... nie chciałem cię urazić zbyt śmiałą propozycją i w efekcie stracić cię. 

Pochylił się i pocałował jej dłoń.

– Już nigdy nie popełnię tego błędu – dodał. – Obiecuję ci.

Jej twarz rozjaśnił uśmiech. Nie szeroki, ale prawdziwy – ciepły, z nutą ulgi.

– Bo ja cię naprawdę potrzebuję, Jonas. I chcę, żebyś był blisko. Zawsze. Ale nie tylko jako mój uległy. Jako mężczyzna. Mój mężczyzna.

Przytuliła się do niego, a jej ciało wtuliło się w jego ramiona z miękkością, jakiej dawno nie czuł. Przesunęła dłonią po jego karku, potem zatrzymała ją na piersi.

– A teraz… zanim zasnę… po prostu mnie pieść. Nic więcej.

Jonas nie odpowiedział słowami. Powoli wsunął się pod kołdrę i odnalazł jej ciało. Jego dłoń przesuwała się z czułością po jej biodrze, po udzie, po brzuchu. Delikatnie, z uwagą, jakby chciał każdemu centymetrowi skóry powiedzieć: jestem tu. Zostałem. I już nigdzie nie pójdę.

Jej oddech, przez chwilę spokojny, zaczął znów przyspieszać, kiedy jego dłoń, cierpliwa i czuła, zataczała powolne kręgi na jej udzie. Nie przyspieszał. Znał ją. Wiedział, że dla Pauliny rozkosz nie była eksplozją — była narastającym napięciem, falą, która unosiła się z każdym oddechem, z każdym dotykiem. I chciał, żeby właśnie taka była — głęboka, skupiona, całkowicie jej.

Leżała na wznak, ale jej usta drżały lekko, rozchylone, jakby w półszeptach. Oddech stawał się nieregularny. Język Jonasa szybko odnalazł dokładnie ten punkt, który zawsze był początkiem tej wędrówki w głąb niej samej.

Paulina westchnęła. Cicho, długo, z tym dźwiękiem, który był bliższy modlitwie niż krzykowi. Jej biodra poruszyły się instynktownie, a dłonie zacisnęły na prześcieradle. Wszystko wokół zniknęło — nie było wesela, hotelu, nocy w Polsce. Była tylko ona i ten jeden moment, który powoli, z klasą i bez pośpiechu, doprowadzał ją do granicy. A potem... przyszło uwolnienie — łagodne, głębokie, niemal bezdźwięczne. Ciało zadrżało pod jego dotykiem, jakby na ułamek sekundy nie należało do niej. Potem znieruchomiała. Otworzyła oczy i spojrzała na niego z półuśmiechem, w którym była i wdzięczność, i coś więcej — niemal nieuchwytna miękkość kobiety, która pozwoliła sobie na kruchość.

Nie musiała nic mówić. Jonas pochylił się tylko i musnął jej skroń ustami.

– Kocham cię – wyszeptał.

Paulina przymknęła oczy, odwracając się znów w jego stronę.

– Wiem – powiedziała cicho. – I dobrze, że jesteś...


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2