Wilczyca 96
Rozdział 96
Berlin, sierpień 2024
Sierpień w Berlinie był wyjątkowo duszny. Fala upałów wróciła do miasta ze zdwojoną siłą, osiadając ciężko nad kamienicami i ulicami. Paulina czuła, jak każdy dzień staje się coraz bardziej nieznośny. Wysoka temperatura wdzierała się przez otwarte okna nawet wczesnym rankiem, a wieczory nie przynosiły żadnej ulgi. Nawet klimatyzacja w jej mieszkaniu w Charlottenburgu wydawała się walczyć bezskutecznie z upałem – powietrze pozostawało gęste i lepkie.
Paulina była rozdrażniona. Jej precyzyjnie ułożony rytm dnia zaczął się kruszyć. Rano nie potrafiła skupić się na ćwiczeniach, a jej ulubione poranne espresso nie smakowało tak jak zwykle. Drobne sprawy zaczęły ją wyprowadzać z równowagi – raz był to niedziałający pilot do markizy, innym razem zamówienie z delikatesów, które dotarło z opóźnieniem i bez jednego z ulubionych francuskich serów.
Pewnego wieczoru doszło między nią a Jonasem do nieprzyjemnej wymiany zdań. Była akurat u niego w Poczdamie. Poszło o drobiazg – niedopilnowanie rezerwacji w restauracji, którą obiecał załatwić. Paulina wróciła do domu po sesjach w przekonaniu, że wszystko jest dopięte, a tymczasem okazało się, że Jonas coś pomylił i przekazał jednemu z asystentów, że ma dokonać rezerwacji dopiero na jutro. Sytuacja była błaha, ale w połączeniu z pogodą i zmęczeniem nagromadzonym w ciągu dnia – przelała czarę.
– Ty naprawdę sądzisz, że ja mam czas wszystko kontrolować? – niemal wykrzyczała.
Jonas milczał, zaskoczony siłą jej tonu. Paulina spojrzała na niego dłużej, jakby chciała ocenić, ile jeszcze można od niego oczekiwać. Jej twarz pozostała spokojna, ale w oczach było napięcie.
– Nie rozumiesz – powiedziała ciszej – że jak ja coś planuję, to oczekuję, że wszystko będzie działało jak szwajcarski zegarek? Jeśli mówię, że mamy być dziś o 20:00, to nie mam ochoty słuchać o czyjejś pomyłce. Z każdą minutą nakręcała się. W końcu Jonas nie wytrzymamał i powiedział podnosząc ton.
– Ile razy mam cię przepraszać abyś w końcu zrozumiała, że to pomyłka. Ja też mialem dziś ciężki dzień, kiedy ty tłuklaś uległych ja mialem na głowie komisarza Unii. Trochę wyrozumiałości...
Wyszła z jego domu bez słowa, trzaskając drzwiami.
Następnego dnia przeprosił. Kupił bukiet białych lilii i przysłał wiadomość, w której przepraszał ją. Paulina przyjęła przeprosiny, choć bez większego komentarza. Lubiła jego skruchę. To, jak Jonas spuszczał wzrok, jak ważył każde słowo, jak długo pozostawał w cieniu jej nastrojów. A jednak tym razem, po tamtej awanturze, coś w niej drgnęło. Może to plany wyjazdu do Japonii, które od kilku dni układali z rosnącym zaangażowaniem, a może głębsze poczucie winy, którego nie chciała jeszcze w sobie nazwać.
Któregoś popołudnia, w chwilę po kolacji, weszła do jego gabinetu. Jonas siedział jeszcze przy biurku, w półmroku, przeglądał jakieś notatki. Paulina podeszła bez słowa, usiadła mu na kolanach, otuliła ramionami jego szyję. Trwali tak przez chwilę. Cicho, prawie bez oddechu. Wreszcie szepnęła mu do ucha:
– Dziękuję ci, że jesteś. Że wytrzymujesz moje humory. Że mnie kochasz taką, jaka jestem.
Jonas spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem. W jego oczach było oddanie, ale i znajome napięcie – jakby czekał na dalszy ciąg.
– Moja Pani ma prawo do wszystkiego – powiedział. – A ja mam zaszczyt ci służyć. I jeszcze raz przepraszam.
Paulina nie odpowiedziała. Ale przytuliła się mocniej, głowę położyła na jego ramieniu. Wiedziała, że wtedy przesadziła. Że w tamtym upalnym dniu zrzuciła na niego więcej, niż powinna. Ten gest był jej sposobem, by to zrównoważyć – tak, jak potrafiła.
Zanim wyjechali na wakacje, udało jej się jeszcze kilka razy spotkać z Bellą. Te chwile były jak oddech – spokojne, pozbawione napięcia. Spotykały się zwykle rano albo wczesnym popołudniem, w parkach Prenzlauer Bergu lub na rozległych alejkach Tiergarten. Bella przyjeżdżała z synkiem – kilkuletnim chłopcem o imieniu Leonardo. Był ciemnowłosy, z bujną czupryną i wyraźnym włoskim temperamentem. Paulina lubiła na niego patrzeć – biegał, wspinał się, wymyślał zabawy. Widać było, że odziedziczył po matce coś więcej niż tylko urodę.
Tego dnia spotkały się w Volkspark Hasenheide. Usiadły na ławce w cieniu lip. Leonardo rzucił się od razu do piaskownicy, gdzie inne dzieci budowały coś na kształt fortecy z mokrego piasku.
Paulina miała na sobie cienką, lnianą sukienkę w odcieniu błękitu, przeciwsłoneczne okulary i wygodne klapki. Bella – jasne szorty i obcisły czarny top. Naturalny makijaż i lekko wilgotne włosy, jakby dopiero co wyszła spod prysznica.
Siedziały blisko siebie. Rozmawiały powoli, niespiesznie. O Japonii. O planach na jesień. O tym, jak Leonardo uczył się włoskiego gdy była z nim u rodziny w Bolonii.
W pewnym momencie przesunęła dłonią po kolanie Pauliny, potem wyżej – po udzie. Pieszczotliwie, bez podtekstu, raczej jak ktoś, kto zna granice drugiej osoby i wie, jak się po nich poruszać. Ich spojrzenia się spotkały.
– Będę tęsknić – powiedziała cicho Bella.
Paulina uśmiechnęła się tylko, ale przez chwilę nie spuszczała z niej wzroku.
Leonardo w tym czasie wdrapywał się na jedną z linowych konstrukcji, triumfalnie spoglądając na park. W tle słychać było szczekanie psa, warkot skutera, dziecięce śmiechy i szum drzew.
Ten moment trwał. I choć był prosty – zwykły – Paulina czuła, że coś w nim się zatrzymało. Spokój. Bliskość. Ulotność przed wyjazdem.
Czułość w dotyku Belli – jej dłoń przesuwająca się po wewnętrznej stronie uda, ciepły szept przy uchu – nie były jedynie wspomnieniem dawnych zbliżeń, ale obietnicą, że wciąż coś między nimi pulsuje. Paulina nie odsunęła się. Przeciwnie – wplątała palce w miękkie, ciemne włosy Belli i powiedziała tylko z półuśmiechem:
– Nie gadaj tyle, po prostu przyjedź do mnie.
Belli nie trzeba bylo dwa razy prosić. Kilka dni później jej chłopcy pojechali na kilka dni nad morze, a ona stanęła w progu z torbą przewieszoną przez ramię i tym charakterystycznym, odrobinę prowokacyjnym błyskiem w oku. Zanim weszły do środka, zatrzymały się na chwilę, jakby obie czekały na tę chwilę. Usta Belli dotknęły policzka Pauliny, potem przeszły niżej, a w końcu zatrzymały się na ustach.
Drzwi zamknęły się za nimi cicho. A potem… potem świat zwolnił. Nie wychodziły z sypialni przez dwa dni jakby znalazły tam schronienie – przed światem, oczekiwaniami i obowiązkami. Zanurzone w ciszy, śmiechu, rozmowach i seksie.
Paulina dawno już nie czuła się tak spokojna i tak… adorowana. Bo tylko Bella rozumiała jej ciało tak dobrze. Znała każdy jego cień, każdą linię napięcia, każde miejsce, gdzie drżenie było nie tylko fizyczne, ale i emocjonalne. Żaden mężczyzna, żaden uległy, żaden adorator – nikt inny nie dawał Paulinie tyle rozkoszy. Nie chodziło o sam dotyk, lecz o to, co za nim stało: znajomość, bliskość, doświadczenie i absolutna świadomość tego, kim dla siebie były.
Z Bella nie potrzebowała mówić – wystarczył jeden oddech, jeden ruch bioder, jedno spojrzenie spod przymkniętych powiek. Te dwa dni w łóżku nie były ucieczką, były powrotem do czegoś, co istniało pod powierzchnią – dzikiego, silnego, kobiecego. Paulina oddychała przy niej inaczej. Głębiej. Jakby jej ciało miało więcej miejsca na oddech.
A kiedy zasypiała z głową opartą na brzuchu Belli, z czułością głaskana po włosach, miała wrażenie, że cały jej chłód i kontrola – były tylko sceną. Bo tylko tu, tylko z nią, mogła naprawdę być sobą.
---
Japonia, wrzesień 2024
Poranek był cichy i duszny, zwiastujący kolejne upalne popołudnie w Berlinie. Paulina wstała wcześnie, jak zawsze — bez pośpiechu. Zrobiła swoje ćwiczenia i poszła pod prysznic. Przez ostatnie dni skrupulatnie dopracowywała każdy szczegół wyjazdu, a eleganckie walizki stały już przy drzwiach, gotowe do drogi.
Tego dnia wybrała swobodny, ale luksusowy strój: luźne jedwabne spodnie koloru złamanej bieli, do tego kremowy top z dekoltem w kształcie łódki i szerokie okulary przeciwsłoneczne Celine. Na stopach miała jasne adidasy, a na nadgarstku klasyczny zegarek Cartier Tank w złotej oprawie. Włosy upięła w niedbały, ale estetyczny kok. Wyglądała nie jak ktoś wyjeżdżający na daleki wyjazd, lecz jak kobieta, która ma pod kontrolą cały świat — nawet kiedy tylko opuszcza dom.
Jonas — jak zawsze dyskretny, punktualny i nienagannie ubrany — zajął się wszystkim, zanim Paulina zeszła na dół. Miał na sobie granatową marynarkę od Brunello Cucinelli, jeansy, koszulę bez krawata i sportowe buty. Otto, ich zaufany kierowca, pomagał zapakować bagaże do czarnego Maybacha z chłodzonymi siedzeniami i zapachem świeżej skóry.
Przejazd na lotnisko upłynął w ciszy — takiej, która nie była pustką, lecz przywilejem bliskości. Paulina oparła głowę o zagłówek i przymknęła oczy. Jonas patrzył na nią z boku, z niemal nabożnym spokojem.
Na lotnisku zostali przyjęci w strefie VIP. Osobne wejście, osobisty concierge, brak kolejek. Wydzielony salonik pachniał kawą i chłodnym powietrzem. Skórzane fotele, dywany w kolorze beżu, ściany pokryte dźwiękochłonną tapicerką. Paulina usiadła, otworzyła telefon i sprawdziła ostatnie wiadomości. Jonas odebrał dwa telefony, ściszonym głosem wydając polecenia komuś z firmy. Po kwadransie zostali uprzejmie zaproszeni do bramki.
Lot najwyższą klasą liniami ANA był podróżą samą w sobie. Po wejściu na pokład zostali odprowadzeni do swojej prywatnej kabiny — przestronnej, odizolowanej od innych pasażerów, z fotelami wyłożonymi kremową skórą i panelami z drewna orzechowego. Na stolikach czekały chłodne ręczniki, karafka z wodą Evian i wydrukowane na grubym papierze menu.
Stewardesa, ubrana w skromny, ale perfekcyjnie skrojony mundur, przywitała ich w sposób niemal ceremonialny, z niskim ukłonem i wyważonym uśmiechem. Paulina uśmiechnęła się uprzejmie i skinęła głową. Jonas zdjął marynarkę, odwiesił ją na wieszak i usiadł w milczeniu, jakby już przenikał go duch Japonii — zdyscyplinowany, estetyczny, powściągliwy.
Samolot unosił się powoli nad Berlinem. Paulina spojrzała przez okno na znikające dachy miasta i wzięła głęboki oddech. Czuła, że potrzebowała tego wyjazdu. Japonia miała być nie tylko podróżą — miała być czymś więcej.
Lot przebiegał spokojnie. Po kilku godzinach w powietrzu, kiedy światła w kabinie zostały przyciemnione, a szum silników stał się tłem do półsnu, Paulina rozłożyła fotel do pozycji leżącej. Materiał pokrycia – miękka, beżowa skóra – był chłodny w dotyku, ale szybko ogrzewał się pod jej ciałem. Na kolanach miała koc, a w dłoni delikatną filiżankę herbaty z jaśminem. Jonas, jak zawsze czujny i obecny, zapytał cicho, czy czegoś jej potrzeba.
– Chyba tylko... chwili relaksu – mruknęła. Oparła głowę na zagłówku i przymknęła oczy.
Po chwili poczuła, jak Jonas ostrożnie odsuwa koc, zdejmuje jej buty i delikatnie unosi jedną stopę w dłoniach. Jego ruchy były uważne, troskliwe, jakby masował cenny przedmiot. Kciukiem zataczał kręgi na podbiciu, palcami rozcierał napięcie między śródstopiem a piętą.
Paulina nie otworzyła oczu. Uśmiechnęła się tylko lekko, oddychając głębiej. Lubiła jego dotyk – nie narzucający się, cichy, a jednocześnie bardzo uważny. Jonas nie mówił nic, skupiony całkowicie na jej komforcie.
Przez okno widać było ocean chmur pod nimi. Kabina była pusta, a stewardesa pojawiała się jedynie wtedy, gdy ich potrzebowali. W powietrzu unosił się dyskretny zapach bergamotki i jaśminu.
To była ich chwila. Cicha, spokojna. Paulina otworzyła oczy dopiero po kilku minutach.
– Jesteś taki dobry dla mnie – powiedziała cicho.
Jonas nie odpowiedział, tylko skinął głową, delikatnie kładąc jej stopę z powrotem na podnóżek i przykrywając ją kocem.
Paulina spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek. Jej głos był miękki, lekko znużony, ale niosący w sobie coś więcej – czułość, która nieczęsto wypływała z jej ust wprost.
– Lubię, kiedy tak się o mnie troszczysz. Jesteś taki kochany – powiedziała cicho, z tym ledwie uchwytnym uśmiechem, który Jonas znał dobrze – uśmiechem, który pojawiał się tylko wtedy, gdy naprawdę była zadowolona.
Jonas lekko się pochylił. Ujął jej dłoń i musnął jej grzbiet ustami – gest naturalny, niemal instynktowny. Nie odpowiedział słowami. Ale w jego spojrzeniu było wszystko: oddanie, spokój, pewność, że jej komfort jest najważniejszy.
Paulina wtuliła się w fotel, pozwalając ciału zapaść się głębiej w miękką skórę. Kiedy zamknęła oczy, czuła się bezpiecznie. Wiedziała, że Jonas – mimo swoich pewnych niedoskonałości – jest w tych chwilach niezastąpiony.
A wysoko nad chmurami, w kabinie pachnącej ciszą i luksusem, czas płynął inaczej.
---
Lot dobiegł końca miękkim, niemal niewyczuwalnym lądowaniem na lotnisku Haneda. Przez panoramiczne okna kabiny pierwszej klasy widać było ciemniejące niebo nad Zatoką Tokijską, smukłe sylwetki wieżowców odbijające się w wodzie i światło latarni. Powietrze wydawało się inne – bardziej wilgotne, nasycone cywilizacyjnym szmerem metropolii, która nigdy nie zasypia.
Obsługa VIP poprowadziła ich przez oddzielny terminal. Paulina wyglądała świeżo i elegancko mimo długiej podróży. Jonas niósł niewielką torbę, a za nimi podążał porter trzema eleganckimi walizkami i mniejszą kufrówką na kosmetyki.
Na zewnątrz czekała taksówka. Typowo japońska: lśniąca Toyota Crown, nieskazitelnie czysta, z białymi, koronkowymi pokrowcami na siedzeniach. Starszy kierowca w białych rękawiczkach uprzejmie się ukłonił, otwierając drzwi. W środku panowała niemal kliniczna czystość. System GPS wbudowany w deskę rozdzielczą podawał trasę w japońskich znakach, a w tle cicho laciała jakaś tradycyjna muzyka.
Zanurzyli się w miasto – przez labirynt estakad, rozświetlonych neonami dzielnic, podziemne tunele i szerokie bulwary Minato. Po niespełna pół godzinie taksówka zatrzymała się przed Aman Tokyo – jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli w Japonii, mieszczącym się na najwyższych piętrach wieżowca Otemachi Tower.
Wnętrze lobby przypominało minimalistyczną świątynię. Ciemne, olejowane drewno, miękkie światło ukryte w geometrycznych strukturach sufitu, zapach cedru i kadzidła. Recepcjonistka w kimono powitała ich z perfekcyjnym ukłonem i cichym irasshaimase.
Ich apartament znajdował się na 31. piętrze, z panoramicznym widokiem na Tokyo Skytree i pałac cesarski. Przestrzeń była olśniewająca w swojej prostocie – maty tatami, niska sofa z jasnym obiciem, przesuwane panele z papieru washi, kamienne misy na kwiaty i czarka do herbaty zostawiona na stole w hołdzie japońskiej gościnności.
W łazience czekała wanna z ciemnego kamienia, wolnostojąca, z widokiem na miasto. W drewnianej skrzynce znajdował się zestaw kąpielowy: sól z gór Hakone, perfumowany olejek yuzu i jedwabny yukata.
Paulina podeszła do okna niepewnym krokiem, wyraźnie wolniej niż zwykle. Jej ramiona były lekko napięte, a spojrzenie zdradzało wewnętrzny niepokój. Stała teraz zaledwie kilka centymetrów od wielkiej tafli szkła, która oddzielała ją od przepaści trzydziestego pierwszego piętra. Poniżej – szachownica dachów, ruch uliczny ledwo dostrzegalny, niczym wzory w kalejdoskopie. Miasto pulsowało, ale dla niej w tej chwili – wszystko zamarło.
Jonas od razu to zauważył. Podszedł do niej spokojnie, bez słowa, i objął ją ramieniem. Było w tym geście coś instynktownego, czułego, bez nadmiaru słów. Po prostu był – jak zawsze, gdy go potrzebowała.
– Jeśli nie czujesz się komfortowo… – powiedział cicho, blisko jej ucha, niemal szepcząc.
Paulina potrząsnęła lekko głową. Jej głos był spokojny, choć nadal czuło się w nim cień napięcia.
– Nie, jest w porządku. Muszę się przyzwyczaić. Gdy jest szyba… nie boję się. A ten widok… – zamilkła na chwilę, jakby szukała właściwych słów – …ten widok jest wart wszystkiego.
Nie odpowiedział, tylko lekko skinął głową i przytulił ją mocniej, stając tuż za nią. Czuła ciepło jego ciała, równy oddech. Ten moment – pełen cichego zrozumienia, bez potrzeby tłumaczeń – był jednym z tych, które kochała najbardziej. Przez dłuższą chwilę stali tak razem, wpatrzeni w migoczące, monumentalne miasto, które teraz – mimo swojej bezkresnej przestrzeni – wydawało się ciche i bliskie.
My… i Tokio – powiedziała Paulina cicho, patrząc przez okno. Jej odbicie zlewało się z nocnym światłem miasta. Jonas usłyszał te słowa i uśmiechnął się lekko. Bez potrzeby odpowiedzi. W tym stwierdzeniu było wszystko – zachwyt, podziękowanie, intymność. Podeszła do niego i wspięła się na palcach, żeby go pocałować. Byli wysoko nad miastem, w przeszklonym apartamencie, który zdawał się unosić w powietrzu, oddzielony od chaosu ulic elegancką ciszą i filtrowanym powietrzem.
Nastepnego dnia było słonecznie, ale nie gorąco. Wyszli wcześnie, prowadzeni przez hotelowego concierge'a do samochodu, który już czekał. Nie była to taksówka w europejskim sensie – raczej elegancki, dyskretny sedan z kierowcą w ciemnym garniturze i białych rękawiczkach. Jechali przez miasto w ciszy, chłonąc obrazy: szkolne dzieci w mundurkach, kobiety w lekkich yukatach, kable rozwieszone gęsto nad wąskimi uliczkami i czerwone lampiony drgające w delikatnym wietrze.
Wysiedli w dzielnicy Yanaka, jednej z nielicznych, które ocalały z bombardowań. Ciche uliczki, drewniane domki, rzeźbione gzymsy i koty wylegujące się na ciepłych progach. Paulina szła wolno, nie mówiąc nic, jakby nie chciała uronić żadnego z tych drobnych obrazów. Kupili herbatę w małym sklepiku prowadzonym przez staruszkę z białą opasce na głowie. Jonas dał się jej namówić na węgielkowe ciastko, Paulina – jak zwykle – wybrała coś mniej słodkiego, ryżowego.
Po południu pojechali do ogrodów Hamarikyū, gdzie Paulina z zachwytem obserwowała czaple brodzące wśród traw. W pawilonie herbacianym usiedli na matach tatami i zostali poczęstowani gorącą matchą. Ceremonia była spokojna, niemal medytacyjna. Jonas, który z natury był dynamiczny i konkretny, zaskoczył ją cierpliwością.
Wieczorem wrócili do hotelu i zamówili kolację do pokoju – nigiri z tuńczykiem, małże w sosie ponzu, chrupiące warzywa tempura. Jonas nalegał, by nakarmić ją kilkoma kawałkami. Zgodziła się, rozbawiona. Po jedzeniu usiadła na szerokim parapecie, boso, z kieliszkiem chłodnego sake w dłoni. Patrzyła na rozświetlone miasto. Jonas usiadł za nią, objął ją lekko i przyciągnął bliżej.
Nie mów nic – powiedziała, odchylając głowę do tyłu, opierając ją o jego ramię. – Po prostu bądź.
Dzień drugi rozpoczął się od wczesnego śniadania z widokiem na panoramę Tokio – omlet tamago, delikatny łosoś, zupa miso, zielona herbata w czarnej, ceramicznej filiżance, której kształt wydawał się idealnie pasować do dłoni Pauliny. Była ubrana w luźny jedwabny kombinezon w kolorze szampana, a Jonas jak zwykle miał na sobie coś dyskretnego i nienagannego – ciemnoniebieską koszulę i wygodne spodnie.
Zjechali windą i po chwili znów byli w ruchu – tym razem metrem. Paulina była zaskoczona jego czystością i niemal absolutną ciszą, jaka w nim panowała. Nikt nie rozmawiał. Wszyscy skupieni, pochłonięci swoimi sprawami. Ten porządek fascynował ją.
Pierwszym przystankiem było Asakusa i słynna świątynia Sensō-ji. Czerwone bramy, lampiony wielkości człowieka, zapach kadzideł, który unosił się w powietrzu jak mgła. Paulina zanurzyła dłoń w dymie i z zamkniętymi oczami przysunęła ją do czoła – dla zdrowia, jak podpowiedziała jej starsza Japonka obok. Jonas zrobił to samo, trochę nieporadnie, co ją rozbawiło.
Spacerowali po ulicy Nakamise – pełnej małych sklepików z wachlarzami, yukatami, ciasteczkami z czerwoną fasolą. Paulina kupiła jeden z jedwabnych wachlarzy – delikatny, ręcznie malowany w żurawie – i przez resztę dnia trzymała go w dłoni.
Po południu przeszli przez most do dzielnicy Ueno, zatrzymując się na chwilę w ogrodzie zoologicznym i spędzając dłuższy moment w Parku Ueno, wśród klonów i wiśni, których liście delikatnie już zaczynały się przebarwiać. Zwiedzili także niewielkie muzeum kaligrafii. Paulina zatrzymała się przed jedną z prac na długo – kilka czarnych znaków na białym tle, a jednak czuć w nich było rytm i napięcie jak w poezji.
Trzeciego dnia odwiedzili Shibuya. Słynne skrzyżowanie wyglądało z okien pobliskiej kawiarni jak scenografia z filmu – setki ludzi przecinających się w rytmie świateł. Paulina była zachwycona tym spektaklem, ale też nieco przytłoczona – jak zawsze w tłumie. Jonas ścisnął jej dłoń dając sygnał: „Jesteś tu bezpieczna”.
Weszli do jednej z nowoczesnych galerii handlowych. Paulina, choć nie lubiła centrów handlowych, była zaintrygowana estetyką ekspozycji: minimalistyczne wnętrza, cisza, produkty ułożone jak eksponaty. Kupiła kilka drobiazgów – herbaty, mały notatnik z czerpanym papierem, perfumy o zapachu kadzidła i cyprysu.
Wieczorem odwiedzili dzielnicę Roppongi. Na kolację – degustacyjne menu w restauracji na 38. piętrze. Siedzieli przy oknie. Tokio rozciągało się pod nimi niczym dywan świateł. Sashimi z węgorza, zupa z yuzu, grillowany węgorz z sosem kabayaki, a na koniec lody z czarnego sezamu. Jonas zamówił sake w ceramicznym dzbanku i to właśnie wtedy Paulina wypowiedziała jedno z tych krótkich, znaczących zdań:
– Jestem szczęśliwa.
Czwarty dzień należał do Shinjuku – z jego ogrodem narodowym, gdzie przeszli się po alejce wśród wysokich drzew. Paulina zdjęła buty i przez chwilę chodziła boso po wydeptanej trawie. Jonas przyglądał się jej z czułością. Na wjazd na taras widokowy Tokyo Metropolitan Government Building nie dała się jednak namówić.
Po południu znaleźli się w dzielnicy Kagurazaka – nieco na uboczu, z wąskimi, brukowanymi uliczkami i starymi herbaciarniami. Weszli do jednej z nich. W środku – drewniane stoły, pachnący dym, dźwięki shamisen w tle. Paulina siedziała bokiem, obserwując wnętrze. Przez moment była zupełnie nieruchoma.
– Mogłabym przychodzić tu codziennie z laptopem i pracować – powiedziała tylko.
Wieczorem wrócili pieszo mimo deszczu, zatrzymując się co kilka minut, bo Paulina robiła zdjęcia światłom odbijającym się w kałużach. Po powrocie do hotelu usiedli w jedwabnych szlafrokach, bez słów, przy oknie. Tokio na dole nie zasypiało.
Piątego dnia – ostatniego – odwiedzili Pałac Cesarski i jego ogrody. Zachwyciła ich czystość przestrzeni, estetyka kamiennych ścieżek, nagie drzewa i bambusowe ogrodzenia. Potem pojechali do Harajuku – kontrast był uderzający. Kolorowo ubrani młodzi ludzie, sklepy z modą, energia i hałas. Paulina wchodziła do butików jak do muzeum – nie żeby kupować, ale by oglądać.
Na koniec dnia – świątynia Meiji-jingū. Cisza, las, drewniane tabliczki z wypisanymi życzeniami. Paulina zapisała swoje. Nie pokazała Jonasowi, ale on zorientował się, że coś dla niej znaczyło. Później, już w pokoju, zapytał cicho:
– Życzyłaś sobie czegoś konkretnego?
– Nie powiem – odparła śmiejąc się. A ty?
- To było raczej podziękowanie za coś - odpowiedział udając tajemniczość.
Te pięć dni nie miało w sobie nic z turystycznej gonitwy. Przesycone były detalami, spojrzeniami, ciszą. Tokio stało się dla nich nie tylko przestrzenią do zwiedzania, ale tłem ich własnej opowieści – intymnej, pięknej, niepowtarzalnej.
---
Paulina otworzyła oczy, kiedy pociąg zwalniał przed stacją w Kioto. Słońce delikatnie rozlewało się po skórzanym wnętrzu wagonu pierwszej klasy shinkansenu, miękkim złotym światłem podkreślającym elegancki kontur jej twarzy. Jonas, siedzący naprzeciwko, odłożył książkę i uśmiechnął się cicho. Podróż trwała niespełna dwie i pół godziny.
Na peronie w Kioto powitał ich subtelny zapach miasta – odrobina wilgoci, drewno, leniwy wiatr. Czekał już na nich kierowca hotelowy – nienagannie ubrany, skłonił się głęboko i pomógł z bagażami. Limuzyna sunęła przez ulice Kioto cicho jak cień, aż dotarli do Sowaka Hotel – luksusowego, butikowego miejsca w dawnej rezydencji mnichów, ukrytego pośród świątyń dzielnicy Gion. Dziedziniec otaczały drewniane werandy, maty tatami i szelest bambusa. Pokój, który na nich czekał, miał przesuwną papierową ścianę, niskie meble, ceramiczne akcenty i dyskretne oświetlenie. Paulina zdjęła buty przy progu i westchnęła z zadowoleniem – wszystko tu oddychało spokojem.
Pierwszego dnia spacerowali po świątyni Kiyomizu-dera, której taras wznosił się nad wzgórzami porośniętymi zielenią. Paulina stała przez dłuższą chwilę, wpatrzona w krajobraz, z dłonią Jonasa na talii. Po południu przeszli starymi uliczkami Higashiyama, gdzie drewniane domki herbaciane pachniały kadzidłem i gorzką zieloną herbatą. Kolację zjedli w ryotei – kameralnej restauracji w ogrodzie, gdzie każde danie przypominało małe dzieło sztuki: miseczka z yuba, lekko opalany węgorz, delikatne sashimi.
Drugiego dnia odwiedzili Złoty Pawilon – Kinkaku-ji – którego odbicie w stawie wyglądało jak wizja z innego świata. Paulina robiła zdjęcia telefonem, ale po chwili go schowała. Nie chciała psuć atmosfery. Zjedli obiad w minimalistycznym lokalu z ramenem w stylu Kyoto – wywar był głęboki, ciemny, niemal karmelowy, a dodatki precyzyjnie ułożone. Po południu odwiedzili bambusowy las Arashiyama – przechadzając się pod wachlarzem szeleszczących pni, Jonas powiedział cicho: To miejsce wygląda, jakby nie należało do naszego świata. Paulina tylko kiwnęła głową.
Trzeciego dnia byli już gotowi na coś innego – spakowali walizki, opuścili Sowaka i wynajęli czarnego Lexusa RX, który czekał na nich pod hotelem. Elegancki SUV, z jasnym skórzanym wnętrzem i panoramicznym dachem, sunął bezszelestnie przez doliny. Po dwóch godzinach jazdy, droga zaczęła wić się między sosnami, a zabudowa stawała się coraz rzadsza.
W końcu dotarli do ryokanu Tenzan no Yado, tradycyjnego górskiego przybytku z prywatnym onsenem. Recepcja znajdowała się w niskim budynku z drewnianym dachem i białymi, papierowymi lampionami. Przywitano ich gorącą herbatą matcha i ciasteczkami wagashi. Pokój – przestronny, minimalistyczny – miał widok na strumień i prywatną drewnianą balię z gorącą wodą. Paulina włożyła yukatę, związała pas i weszła boso na taras.
Wieczorem, w ciszy przerywanej jedynie pluskiem wody i cykaniem owadów, siedzieli razem w onsenie, otoczeni parą i zapachem sosnowego drewna. Jonas trzymał ją za rękę. Paulina przymknęła oczy i szepnęła: Tak właśnie wyobrażałam sobie ucieczkę od świata.
Tu czas płynął inaczej – powolny, czysty, japoński.
Przez cały wyjazd Paulina była inna. Delikatniejsza, cichsza, jakby Japonia zmyła z niej berlińską surowość i szorstkość. Kiedy wieczorem siedzieli razem w gorącej wodzie onsenu, otuleni parą, pod rozgwieżdżonym niebem, trzymając się za dłonie i nie mówiąc przez długi czas ani słowa, Paulina odwróciła lekko głowę i zapytała cicho:
– Jonas… czy ty nie jesteś trochę… zawiedziony? Że przez cały ten czas jestem taka miła, łagodna?
Powiedziała to z półuśmiechem, ale i cieniem niepokoju w głosie. On spojrzał na nią z niedowierzaniem, po czym poruszył się bliżej. Krople wody przesunęły się po jego ramieniu.
– Zawiedziony? Nigdy – odpowiedział, nie odrywając od niej wzroku. – Jestem zachwycony.
To jedno słowo – wypowiedziane spokojnie, z prostą pewnością – sprawiło, że rozpromieniła się uśmiechem. Podciągnęła kolana, objęła je ramionami i przymknęła oczy z zadowoleniem.
– No dobrze – dodała po chwili, już tonem bardziej dowcipnym, choć nadal cichym – ale wiedz, że w Berlinie wezmę się za ciebie.
Zamrugała teatralnie, unosząc brew w sposób znajomy i przewrotny.
Jonas spojrzał na nią dłużej, nie odpowiadając od razu. Patrzył, jak para osiada na jej policzku, jak kilka pasm jasnych włosów przykleiło się do karku. Siedziała w półcieniu, naga, pewna siebie, a zarazem spokojna – jakby od zawsze należała do tej przestrzeni. Nie mógł oderwać od niej oczu. Jej uroda była jak z innego świata – wymykająca się czasowi i miejscu. Nieziemska.
Była jego panią. I jego cudem.
Poczuł, jak narasta w nim coś więcej niż zwykłe wzruszenie. Siedzieli blisko siebie, ich kolana stykały się pod wodą. W ciszy onsenu, wśród delikatnych odgłosów przyrody i pary unoszącej się z gorącego źródła, wszystko wydawało się prawdziwsze, jakby nagie uczucia nie miały się gdzie ukryć. Chciał powiedzieć jej coś większego, coś, co od dawna dojrzewało w nim powoli, cierpliwie – jak wino w dębowej beczce.
Ale nie umiał znaleźć słów.
Odwrócił się do niej. Spojrzała na niego uważnie, pytająco, lekko przekrzywiając głowę. Ten jeden gest – znajomy, a teraz jakby pełen napięcia – przełamał jego opór.
Wyszeptał cicho, prawie bezgłośnie:
– Kocham cię.
Nie był pewien, czy usłyszała.
Ale ona nie zapytała. Nie zdziwiła się.
Tylko wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka. Potem położyła dłoń na jego karku i przyciągnęła go do siebie. Ich usta zetknęły się w długim, cichym pocałunku – bez napięcia, bez pośpiechu. Jakby oboje wiedzieli, że to właśnie teraz miało się wydarzyć. Jakby byli gotowi.
❤️❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń