Wilczyca 92

Rozdział 92

Trójmiasto -  lato 2007

W następnych tygodniach ich związek nabrał rytmu – powolnego, czułego, a zarazem przesyconego subtelnym napięciem, którego Adam coraz bardziej potrzebował. Spotykali się często – czasem po wykładach, czasem w weekendy, a czasem tylko na krótką herbatę i rozmowę, w której Paulina, oparta o kuchenny blat, mówiła o zajęciach z gramatyki historycznej, a Adam dzielił się zachwytem nad tekstami Seneki czy Katullusa.

Ich życie towarzyskie również zaczęło się układać. Spotykali się z kilkoma zaprzyjaźnionymi parami  – część znali jeszcze z poprzedniego semestru, część dołączyła z czasem. Byli wśród nich ludzie błyskotliwi, pełni pasji – rozmowy toczyły się do późna, czasem przy winie, czasem przy gitarze. Paulina przyciągała spojrzenia, choć sama zdawała się tego nie zauważać – a może nie przywiązywała do tego większej wagi.

Dla Adama była nieziemska. Jej uroda działała na niego jak zaklęcie – delikatna twarz, szczupła, zwinna sylwetka, gładka skóra i mięśnie napięte od biegów i ćwiczeń. Miała w sobie lekkość, która mieszała się z dystansem, a jej spojrzenie – bystre, skupione, czasem chłodne – sprawiało, że Adam momentami czuł się jak chłopiec przyłapany na podziwie. Ale to właśnie go w niej urzekało.

Coraz częściej zostawał na noc – blisko  niej, gotowy, by przytulić, rozmasować kark, stopy, łydki. A ona pozwalała mu na to – nie z pobłażliwością, lecz z tą delikatną, dominującą pewnością, która mówiła: jesteś tu, bo ja tego chcę. I Adam to czuł. Czuł, że w jej dłoniach traci ciężar dnia, że jej głos go uspokaja, a świadomość, że może się jej przysłużyć – choćby tylko tym, że zdejmie jej buty i ułoży stopy na swoich udach – napełniała go szczęściem.

Ich intymność była miękka, spokojna, a zarazem intensywna. Paulina decydowała, kiedy kochają się – i czasem po prostu nie miała na to ochoty. Siadali wtedy razem, czytali, przytulali się. Adam był pobudzony, jego ciało prosiło o spełnienie, ale nie miał w sobie żalu. Lubił to uczucie – to napięcie, tę uległość. Kiedy zasypiał przy niej, wiedząc, że jej potrzeba i decyzja są ważniejsze od jego – czuł się bezpieczny. Oddany.

A gdy pozwalała, żeby do czegoś doszło, było to dla niego święto. Paulina bywała wtedy nieprzewidywalna. W chwilach uniesienia wbijała mu paznokcie w skórę – a od kiedy zrobiła manicure i lekko zaostrzyła końce, ślady stały się wyraźniejsze. Adam nosił je z dumą. Czasem przeglądał się w lustrze i palcem przesuwał po cienkich zadrapaniach na ramionach, biodrach, czasem na karku – i czuł przypływ czułości i podniecenia jednocześnie.

To były tygodnie przesiąknięte nauką, śmiechem, niekończącymi się rozmowami i rosnącą fascynacją – fascynacją Pauliną, która dla Adama była kimś więcej niż dziewczyną. Była jego królową. A on, świadomie, z zachwytem, pozwalał sobie być jej oddanym dworzaninem.

Latem 2007 roku Paulina po raz kolejny podjęła sezonową pracę jako kelnerka — jak co roku, nie z powodów finansowych, lecz z potrzeby działania, niezależności i wewnętrznej dyscypliny. Tym razem jednak nie musiała w ogóle szukać. Zadzwoniła do niej  koleżanka z zeszłorocznej pracy w Pizza Hut — z informacją, że jeden z barów niedaleko plaży w Sopocie właśnie szuka kogoś z doświadczeniem, kto potrafi „ogarnąć sezonowy chaos”.

Bar był nieduży, drewniany, z tarasem wychodzącym niemal na samą plażę. Wieczorami paliły się tam lampki na sznurkach, muzyka sączyła się dyskretnie z głośników, a klienci – turyści, surferzy, lokalni bywalcy – przychodzili na drinki, prosecco albo zwykłe piwo z sokiem. Paulina, ubrana w czarne szorty, jasną koszulkę i sportowe buty, szybko wpasowała się w rytm pracy. Sprawna, zwinna, zawsze uśmiechnięta, ale z lekkim dystansem – przyciągała uwagę, choć sama nie szukała kontaktu. Napiwki znów okazały się wyższe niż się spodziewała.

W tym czasie Adam był na Kaszubach, opiekował się dziećmi podczas cyklu obozów szachowych. Pisał do niej codziennie, dzwonili co wieczór. Rozmowy były czułe, długie, intymne. Mówili o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia, o drobnostkach, o uczuciach. Adam opowiadał jej o utalentowanej dwunastolatce, która ograła jego kolegę z wydziału, Paulina dzieliła się zabawnymi historiami z baru, czasem narzekała na klientów, czasem opowiadała o zachodach słońca, które oglądała po pracy, siadając na piasku.

Spotykali się co kilkanaście dni – kiedy tylko Adam mógł wyskoczyć na dwa, trzy dni do Trójmiasta, pakował się błyskawicznie i przyjeżdżał do niej. Każde takie spotkanie było jak małe święto. Gotowali razem, wychodzili na spacery, kochali się długo i namiętnie, szeptali do siebie w nocy. Paulina zauważała, że Adam coraz mocniej się otwierał – i coraz bardziej poddawał się jej obecności.

W połowie września, kiedy sezon w barze powoli wygasał, zapadła decyzja o pierwszym wspólnym wyjeździe. To Adam zaproponował Dolny Śląsk. Miał tam rodzinę, znał niektóre zakątki, chciał pokazać jej okolicę. Paulina, która nigdy nie była w tamtym rejonie, zgodziła się bez wahania. Spakowali się do jej czerwonego Fiata 500 — niewielki bagażnik szybko wypełniły walizki, torby z jedzeniem i stary aparat fotograficzny. Jedna z walizek wylądowała na tylnej kanapie. Ruszyli z samego rana.

Podróż przebiegła spokojnie. Adam przygotował playlistę — mieszaninę klasycznego rocka i metalu. Jechali bocznymi drogami, zatrzymując się na kawę, przy starych stacjach benzynowych, czasem robiąc zdjęcia. Paulina prowadziła. Zdecydowanie i sprawnie a on to uwielbiał.

Zamieszkali w pensjonacie położonym w Górach Sowich – stary dom z drewnianą werandą, pachnący żywicą i suszoną lawendą. Pokój był prosty, ale przytulny – jasne zasłony, duże łóżko, drewniane meble.

Zwiedzali: podziemne sztolnie, tajemnicze ruiny zamków, miasteczka z ryneczkami, gdzie czas zdawał się płynąć inaczej. Wracali zmęczeni, ale szczęśliwi. Wieczorami leżeli razem, czytali, czasem słuchali muzyki, szeptali, całowali się.

I to właśnie któregoś dnia, po wyjątkowo długiej wędrówce, kiedy zmęczeni wrócili do pensjonatu, wszystko się zmieniło. To był wieczór, w którym między nimi padły słowa – ważne, intymne, niosące ciężar. To był wieczór, w którym nazwali po imieniu to, co między nimi coraz wyraźniej się kształtowało.

Otworzyli jak zwykle butelkę wina – Adam delikatnie, z niemal rytualną precyzją, Paulina z lekkim półuśmiechem obserwowała jego staranność. To był zresztą ich mały rytuał – zawsze to on wybierał wino, najczęściej jakieś półsłodkie mołdawskie, butelka z lekko przetartą etykietą i nutą tanin, która dla niej była zbyt ziemista, zbyt sucha. Zazwyczaj krzywiła się po pierwszym łyku, teatralnie wręcz, ale potem się przyzwyczajała – jakby wino musiało się najpierw przebić przez jej zmysły, zanim znalazło miejsce w podniebieniu. I choć nie był to smak, do którego tęskniła, to w jego obecności nawet te cierpkie tony wydawały się mniej obce.

Wypili już niemal dwie butelki, kiedy oboje poczuli charakterystyczne ciepło w głowach – nie upojenie, jeszcze nie, ale to lekkie rozkołysanie myśli, które zdejmuje z człowieka ostrożność. Paulina leżała z nogami na jego udach, Adam masował jej stopy, opuszkami palców zataczając małe kręgi na łukach i poduszkach. Czuła, jak napięcie z całego dnia uchodzi z niej powoli, jak rozmięka i tonie w tej chwili.

– Mogę ci coś powiedzieć? Ale tak naprawdę... coś co trzymam w sobie – odezwał się cicho, nie przerywając powolnego masażu.

Paulina otworzyła jedno oko, leniwie.

– A ja? Też mam? Oczekujesz rewanżu?

– Tylko jeśli będziesz chciała. – Uśmiechnął się lekko. – Coś o sobie. Cokolwiek. Czego nie wiem a co akurat chcesz abym wiedział.

– Hm... – mruknęła, zamykając oczy. – Najpierw wino. Bez wina to będzie za poważne.

Podał jej kieliszek bez słowa. Wzięła łyk, potem spojrzała na niego spod rzęs.

– No dobrze. Mów. Ale najpierw pocałuj mnie w stopę. I dopiero wtedy możesz zacząć.

Nie musiał pytać drugi raz. Pochylił się i musnął ustami jej podbicie z czułością, która sprawiła, że na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Kiedy podniósł wzrok, w jego spojrzeniu było coś z zawahania. Jakby przez moment próbował znaleźć odwagę. Wziął głęboki wdech i zaczął mówić.

– Paulina… – zaczął cicho. – Ty wiesz, że od samego początku byłaś dla mnie... kimś więcej niż tylko dziewczyną. Nie chcę brzmieć banalnie, ale… jesteś jak z innego świata. Ty nie idziesz, ty się poruszasz, jakbyś dryfowała nad resztą – cicha, pewna, niesamowicie obecna. Ja nigdy czegoś takiego nie czułem.

Zamilkł na chwilę, jakby szukał właściwych słów.

– Wiesz… na filozofii czytamy wiele o władzy i poddaństwie. Kojarzy mi się to z Heglem – relacja pana i niewolnika. Niby dialektyka, ale to nie jest tylko metafora. Ty jesteś dla mnie czymś więcej niż partnerką. Jesteś jak ośrodek ciężkości, wokół którego krąży moja uwaga. I kiedy mogę ci służyć – choćby w tym drobnym geście, masując twoje stopy, czuję coś głębokiego. Jakby moje miejsce zostało wyznaczone. Jakby sens przyszedł nie z działania, ale z oddania.

Znowu zamilkł.

– I nie chodzi tylko o erotyzm. Chociaż on też tam jest. Ale to bardziej… to uczucie, że jesteś ponad mną, a ja chcę tam być – niżej. Chcę być tym, kto przynosi ci herbatę. Kto czeka na twoje spojrzenie. Kto może coś dla ciebie zrobić. To nie jest upokarzające. To oczyszczające.

Popatrzył jej w oczy.

– Nie wiem, czy to dziwne. Ale wiem, że tylko przy tobie to ma sens.

Przez chwilę milczała. Dotyk jego dłoni trwał, spokojny, rytmiczny. Potem uniosła lekko brwi i odezwała się cicho:

– Nie. To nie jest dziwne. To… interesujące.

Zamoczyła usta w winie i spojrzała na niego z ukosa. W jej oczach było coś pomiędzy zaskoczeniem a fascynacją. Coś zaczynało się klarować – jakby usłyszała słowa, które od dawna chciała usłyszeć, ale nie wiedziała, że tak bardzo ich potrzebuje.

Adam odetchnął z wyraźną ulgą. Jakby zrzucił z siebie coś, co od dawna w nim siedziało, ale czego nie potrafił ubrać w słowa – aż do teraz.

– I co o tym myślisz? – zapytał niepewnie, ale z nadzieją w głosie.

Paulina nie odpowiedziała od razu. Sięgnęła znowu po kieliszek i upiła powoli łyk wina. Odchyliła głowę, oparła się wygodniej i spojrzała na niego spokojnie, ale z iskrą w oku.

– Wiesz... podoba mi się, kiedy jesteś taki – powiedziała w końcu. – Taki skupiony na mnie. Czuły. Uważny. Lubię czuć się w centrum twojego świata. Bo właśnie tam... jest moje miejsce.

– Teraz ty, Paulina – powiedział Adam, cicho, niemal szeptem.

– Ja? – odparła zaskoczona, unosząc brwi. Przez chwilę wyglądała, jakby zupełnie zapomniała o ich umowie. Spojrzała na niego, jakby rozważała, czy nie wymigać się żartem. Ale jego spojrzenie było poważne, uważne. Wymagające.

– No proszę cię, Paulina... – dodał łagodnie, z uśmiechem, ale bez wycofania. Jakby dawał jej przestrzeń, ale nie pozwalał się z niej wymknąć.

– Dobrze – mruknęła, jakby niechętnie, ale zaraz potem zamknęła oczy. Milczała kilka sekund. Potem odezwała się już spokojniej, miękkim głosem. – Miałam ostatnio sen. Dość wyrazisty.

Zamilkła, a Adam czekał, nie przerywając.

– Byłam w nim ubrana w gorset. Czarny, ze skóry bardzo dopasowany. Stałam wyprostowana, z takim pilotem w dłoni. Przede mną klęczał mężczyzna. Nagi, pokorny. Pamiętam, że czułam dumę. Władzę. Pamiętam, jak patrzyłam na niego z góry. I to było... – zawahała się – ...to było silniejsze niż jakiekolwiek inne uczucie. Nie chodziło o seks. To było coś innego. Kontrola. Uległość. To, że mogłam robić z nim, co chciałam. I robiłam. Ten pilot powodował, że raziłam go prądem powodując trudny do wytrzymania ból.

Adam wpatrywał się w nią, urzeczony. Milczał.

– Kiedy się obudziłam – ciągnęła dalej – zrozumiałam coś. Że to nie był tylko sen. Że to jest we mnie. Że ja naprawdę... chcę tak się czuć. I że to mnie bardzo podnieca.

Otworzyła oczy i spojrzała mu prosto w twarz.

– Jestem sadystką, Adam. – Powiedziała to cicho, ale bez wahania. – I nie mam na myśli wyłącznie przyjemności z zadawania fizycznego bólu. To nie jest o ranach czy krwi. To jest o tym, jak zachowuje się ciało drugiego człowieka, gdy jest we władzy. O drżeniu, o spojrzeniach, o uległości. O tym, że mogę dać ból... i mogę go zatrzymać. Że wszystko zależy ode mnie.

Westchnęła, jakby coś z niej zeszło.

– I chyba dopiero niedawno pozwoliłam sobie, by to przyznać. Sama przed sobą. 

Zamilkła. Trwała przez chwilę w bezruchu, a potem upiła kolejny łyk wina. Spojrzała na Adama.

– Nadal chcesz tu być?

Nie było w tym kokieterii. Tylko czysta, spokojna szczerość.

Oczy Adama błyszczały w półmroku, kiedy odpowiedział.

– Chcę. – Jego głos był głęboki, spokojny, ale nie pozostawiał wątpliwości. – Pragnę.

Nie patrzył jej w oczy. Pochylił się i delikatnie ujął jej stopę w dłonie. Złożył na niej powolny, uważny pocałunek – taki, w którym było więcej oddania niż pożądania. Potem uniósł wzrok.

Paulina, oparta na poduszkach, patrzyła na niego z przymrużonymi oczami, a w kąciku ust pojawił się cień uśmiechu.

– A druga? – zapytała, cicho, niemal sennie, ale z tym swoim charakterystycznym, kokieteryjnym tonem, w którym zawsze kryło się więcej, niż się wydawało.

Adam nie zawahał się ani chwili. Ujął jej drugą stopę i złożył pocałunek równie miękki i uważny jak pierwszy. Paulina zamknęła na moment oczy. Ten gest miał w sobie coś ceremonialnego, jakby oddawał jej nie tylko cześć, ale i coś więcej – jakby ją wybierał.

– Twój sen był... niesamowity – odezwał się, głosem ledwie słyszalnym. – Jak jeszcze... chciałabyś zadawać ból?

Paulina podciągnęła nogi i usiadła nieco wyżej na kanapie. Spojrzała na niego z góry. Przez dłuższą chwilę milczała, jakby zastanawiała się, ile może powiedzieć. Jak wiele z siebie odkryć. W końcu odłożyła kieliszek, założyła nogę na nogę i oparła łokieć o oparcie.

– Nie wiem – zaczęła powoli. – Jeszcze nie wiem wszystkiego. To się dopiero budzi we mnie. Ale... wiesz, co mnie kręci najbardziej?

Adam pokręcił głową, patrząc na nią jak zaczarowany.

– Moment, w którym ktoś się przede mną cofa. Kiedy widzę na jego twarzy, że nie wie, co zrobię. Albo kiedy udaje, że się nie boi – ale widzę, że się boi. Kiedy kontroluję jego ciało, ale też emocje. Oczekiwanie. Niepewność. A potem ulga. Albo... wcale nie. Żadnej ulgi.

Przesunęła dłonią po swojej łydce i dodała z nutą drapieżności:

– I chyba lubię zostawiać ślady. Takie, które  widać.  I które bolą, gdy siadasz albo sięgasz po coś wysoko. I przypominają o mnie. O mojej sile.

Adam przełknął ślinę. Czuł, jak serce bije mu szybciej.

– Chcesz, żebym się bał? – zapytał cicho.

Paulina uniosła jedną brew.

– Nie. – Zrobiła pauzę. – Chcę, żebyś mnie pragnął. Nawet wtedy, gdy się boisz. Teraz ty.

Adam wyglądał, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co usłyszał od niej. Przez chwilę milczał, nie spuszczając z niej wzroku. W jego spojrzeniu nie było już ani zdziwienia, ani lęku. Była w nim uległość, ale też podziw – to ciche uwielbienie, które potrafi być silniejsze niż jakiekolwiek słowa.

– Wiesz… – odezwał się w końcu. – To, co powiedziałaś o sobie, o tej… stronie, która cię fascynuje… Nie wiem, czy mnie to przeraża. Może trochę. Ale bardziej mnie to pociąga. Bo ja… ja naprawdę chcę, żebyś była szczęśliwa. I jeżeli to znaczy, że mam klęczeć u twoich stóp, że mam cierpieć, że mam błagać albo płakać – to zrobię to. Bez cienia wahania.

Zatrzymał się na moment, jakby chciał zebrać myśli.

– Bo kiedy widzę ten twój uśmiech… ten zimny, sadystyczny uśmiech… to jest jak światło, które oślepia, ale nie można od niego oderwać wzroku. I jeśli miałbym żyć tylko po to, żeby go jeszcze raz zobaczyć – to wystarczy.

Paulina wpatrywała się w niego z półprzymkniętymi powiekami, bez słowa. Potem powoli podniosła się z miejsca i usiadła na nim okrakiem, opierając dłonie na jego piersi. Adam automatycznie ujął je w swoje i złożył w nich pocałunek. Patrzył na nie jak na relikwie.

– Masz takie piękne dłonie… – wyszeptał. – Delikatne. Aż trudno uwierzyć, że mogą zadawać ból.

Paulina zaśmiała się cicho, mrużąc oczy jak kotka.

– To dlatego, że nie rozumiesz jeszcze, że delikatność może być najokrutniejsza – powiedziała cicho. – To właśnie w niej jest prawdziwa siła.

Pochyliła się nad nim, tak blisko, że ich nosy niemal się stykały.

– Chcesz ją poznać?

Skinął głową. Bez słowa. Bez zastrzeżeń.

Był jej.

Nachyliła się nad nim powoli, z tą hipnotyzującą, leniwą pewnością siebie, która działała na niego bardziej niż jakikolwiek dotyk. Jej włosy opadły mu na klatkę piersiową, pachniały czymś kwiatowym – znajomo, ciepło, bezpiecznie… ale to poczucie bezpieczeństwa szybko ustąpiło miejsca napięciu.

Pocałowała jego sutek, najpierw ledwo dotykając skóry ustami. Adam wstrzymał oddech. Potem, bez ostrzeżenia, delikatnie go przygryzła. Nie mocno – wystarczająco, by poczuł to ostre, szybkie ukłucie bólu. Jęknął cicho i lekko się wzdrygnął.

Paulina cofnęła się odrobinę i spojrzała mu prosto w oczy. Była w tym spojrzeniu ciekawość, ale i coś głębszego – coś, co nie pozwalało mu się od niej oderwać.

– Bolało? – zapytała cicho, z cieniem uśmiechu na ustach.

– Tak… trochę – odpowiedział, nie próbując niczego zataić.

– To fajnie – powiedziała z satysfakcją, jakby właśnie potwierdzono jej przypuszczenia. – Właśnie miało.

Nachyliła się znowu.

– A teraz daj drugi.

Adam westchnął, cicho, prawie bezgłośnie, jakby przygotowywał się na coś nieuniknionego. Zamknął oczy i zacisnął zęby, poddając się temu bez oporu – bo wiedział, że to właśnie teraz naprawdę należy do niej.

Tym razem zrobiła to mocniej. Wbiła zęby w drugą stronę jego klatki piersiowej z nieco większą pewnością, aż jęknął głośniej niż poprzednio. Jego ciało odruchowo drgnęło, ale nie cofnął się, nie zaprotestował.

Paulina rozśmiała się cicho – szczerze, radośnie, niemal dziewczęco, choć w jej oczach błyszczało coś znacznie głębszego.

Podobało jej się. Była zaskoczona intensywnością tego uczucia – pierwszy raz naprawdę sprawiła komuś ból i… to było dobre. Podniecające. Przejmujące. Jakby dotknęła jakiejś uśpionej struny wewnątrz siebie, która właśnie zaczęła grać.

Adam spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, mimo że jego pierś jeszcze paliła od ugryzienia.

– Teraz twoja kolej na wyznanie – powiedział miękko, patrząc jej prosto w oczy.

Zamilkła. Przestała się uśmiechać.

Zamknęła na moment oczy, jakby szukała czegoś w sobie. W jej spojrzeniu pojawiła się powaga – cicha, zawieszona w napięciu cisza przed tym, co za chwilę miało zostać wypowiedziane.

Ale jeszcze nic nie powiedziała. Przesunęła palcami po jego torsie, delikatnie, niemal niewinnie – jakby chciała zrównoważyć ciężar słów, które za chwilę padną.

– No dobrze.  To poniekąd będzie odpowiedź na jedno z twoich wcześniejszych pytań. Chciałabym… – zawiesiła głos, badając jego reakcję – chciałabym kiedyś cię wychłostać. Batem. Takim prawdziwym.

Nie było w tym wyznaniu śmiechu ani prowokacji. Tylko cicha, precyzyjna prawda. Jej głos był spokojny, niemal intymny.

Adam nie odpowiedział od razu. Czuł, jak coś świdruje mu kręgosłup – nie strach, nie niepokój… raczej drżenie. To słowo – wychłostać – rozeszło się po nim jak dreszcz. Spojrzał jej w oczy. Nie było w nich żadnego okrucieństwa. Tylko skupienie i coś, co rozpoznawał jako autentyczne pragnienie.

– Powiedz mi… – odezwał się cicho – co byś wtedy czuła?

Paulina uśmiechnęła się lekko, przechylając głowę, jakby chciała zobaczyć go pod innym kątem.

– Władzę – odparła. – Skupienie. Przyjemność.  Jakąś… czystość. Byłbyś cały mój. Bez reszty.

Przysunęła się jeszcze bliżej, dotknęła czubkiem nosa jego szyi.

– I ciekawość. Jak będziesz reagować. Jak zniesiesz ból. Jak długo wytrzymasz. I czy kiedy skończę… będziesz jeszcze bardziej mój.

Adam przełknął ślinę. Potem, powoli, skinął głową.

– Chciałbym to dla ciebie przeżyć – wyszeptał. – I wytrzymać.

Ich ciała były blisko, ale teraz to nie fizyczność tworzyła napięcie – tylko słowa. I to, co za nimi stało.

Adam milczał przez chwilę. Oddychał spokojnie, choć wewnętrznie wrzał. W końcu odezwał się, cicho, z tą swoją charakterystyczną, zamyśloną intonacją, jakby cytował coś, co sam kiedyś zapisał na marginesie książki.

– Wiesz, Paulino... bat to nie tylko narzędzie kary. W historii, w symbolice, to znacznie więcej.

Spojrzał na jej dłonie spoczywające na jego torsie.

– W starożytnym Egipcie bat był jednym z atrybutów faraona. Trzymali go razem z pastorałem – nie jako oprawcy, tylko władcy. Panowania i łaski. To narzędzie miało wymiar rytualny. Kto go dzierżył, miał prawo wyznaczać granice – i przekraczać je. Karać, ale też chronić.

Zatrzymał wzrok na jej oczach, jakby chciał sprawdzić, czy go śledzi.

– W średniowieczu bicie – także to ceremonialne – było aktem oczyszczenia. Pokuty. Czasem ekstazy. Święta Teresa z Ávili pisała o bólu, który staje się formą bliskości z absolutem. A niektórzy surowi ojcowie Kościoła wierzyli, że bez cierpienia nie ma oddania.

Paulina uniosła lekko brew, rozbawiona i zaciekawiona zarazem.

– Myślisz, że jestem świętą Teresą? Możesz być zawiedziony.

Uśmiechnął się. Był w tym uśmiechu cień uległości, ale też zachwytu.

– Myślę, że jesteś kimś, kto ma prawo trzymać bat – odparł spokojnie. – I użyć go, jeśli uzna, że to konieczne. A ja… jestem gotów przyjąć to jako zaszczyt. I ofiarę.

Pocałował ją znowu w dłoń, potem w nadgarstek – powoli, z szacunkiem.

– Bo tylko ty możesz wyznaczać granice, Paulino. A ja mogę być tym, który je przekracza dla ciebie. Z otwartymi oczami. I bez słowa skargi.

Oczy Pauliny błyszczały niepokojącym, niemal dziecięcym podnieceniem. 

– I mogłabym naprawdę cię wychłostać?

Zerknął na nią z lekkim zaskoczeniem, jakby dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo poważnie to mówi. Przez chwilę milczał, analizując nie tylko słowa, ale i to, co za nimi się kryło – emocje, pragnienie, ciekawość. Po chwili skinął lekko głową.

– Tak… Myślę, że tak. Chciałbym. Dla ciebie – odparł spokojnie, ale w jego oczach widać było napięcie. – W misteriach dionizyjskich biczowanie miało oczyszczać. A w średniowieczu… no cóż, znasz ikonografię – uśmiechnął się blado. – Ból jako droga do transcendencji. Może dlatego tak nas to fascynuje. A może po prostu… chcę być całkowicie twój.

Paulina słuchała go z coraz większym zainteresowaniem. Nachyliła się jeszcze bliżej. Jej oczy patrzyły na niego z góry, badawczo, z miękką siłą.

– Fascynujesz mnie, Adam. I cholernie mnie to wszystko pociąga. Ale nie potrzebuję żadnego pejcza. Pasek wystarczy.

Wstała bez słowa.

– Połóż się na brzuchu.

– Teraz? – Adam uniósł brwi, zaskoczony.

– Teraz. Kładź się.

Nie dała mu czasu na wahanie. Podniosła jego spodnie z podłogi i sprawnie wyjęła pasek. Był stary, ciemnobrązowy, z miękkiej, dobrze zużytej skóry. Paulina przez chwilę go obejrzała, jakby oceniała narzędzie – jego ciężar, giętkość, balans. Poprawiła uchwyt, jakby robiła to nie pierwszy raz.

Adam leżał już na brzuchu, cicho, z głową wtuloną w poduszkę. Oddychał głęboko.

Pierwsze uderzenie było lekkie – bardziej sygnałem niż ciosem. Paulina uważnie obserwowała jego reakcję. Drugie było mocniejsze. Skóra paska przecięła powietrze z cichym świstem i opadła na jego pośladki. Adam drgnął. Zacisnął palce na pościeli.

Paulina biła dalej – nie w pośpiechu, nie bezmyślnie. Z precyzją i ciekawością. Każde kolejne uderzenie było nieco silniejsze, aż ciało Adama zaczęło się lekko wiercić. W pewnym momencie z jego ust wyrwał się cichy jęk – stłumiony, ale autentyczny. Zacisnął zęby.

Zatrzymała się.

Zsunęła pasek z dłoni i odłożyła go na stolik nocny. Przesunęła dłonią po jego pośladkach. Czuła, jak jego skóra jest napięta i gorąca.

– Wystarczy – szepnęła cicho. 

Przekręcił się na plecy. Patrzył na nią z mieszaniną zmęczenia, zachwytu i czegoś, co mogło być wdzięcznością. A może uwielbieniem. Paulina usiadła na nim okrakiem i oparła dłonie na jego torsie. Uśmiech miała szeroki i lekko rozbawiony.

– Ty naprawdę jesteś sadystką – mruknął, z krzywym uśmiechem.

– Ojej… strasznie mi przykro, wiesz? – zaśmiała się, nachylając się nad nim. – Tak bardzo mi przykro, że aż muszę cię za to pocałować.

Pocałowała go czule, długo. Potem zsunęła z siebie szorty. Nie miała pod nimi bielizny. Była gotowa.

– Teraz jesteś już tylko mój – wyszeptała, patrząc mu głęboko w oczy.

Adam nie odpowiedział. Ale jego spojrzenie mówiło wszystko.

Tym razem wszystko było inne. Kiedy siedziała na nim, czuła drżenie jego ciała pod sobą – lekkie, niemal niewidoczne, ale wyczuwalne. Patrzyła mu w oczy, zanim się poruszyła, i to spojrzenie wystarczyło. On nie musiał nic mówić. Ona nie musiała nic tłumaczyć.

Poruszyła się wolno, świadomie. Jej oddech przyspieszał z każdą chwilą, ciało samo znajdowało rytm. Czuła, jak narasta w niej napięcie – szybciej niż zwykle. Może to była wciąż adrenalina z tego, co wydarzyło się chwilę wcześniej.  A może po prostu sposób, w jaki na nią patrzył – z oddaniem, jakby nic poza nią nie istniało.

Nie minęła minuta, gdy przyszło to uczucie. Najpierw fala ciepła, potem rozbłysk – ostry, intensywny, jakby eksplodowało w niej światło. Zatrzymała się, zakryła usta dłonią, by nie krzyknąć. Potem pochyliła się nad nim, wciąż drżąc.

– Paulina...? – zapytał cicho, z troską, ale i dumą w głosie.

– Cicho, Adam... – szepnęła, przytulając policzek do jego szyi. – Po prostu trzymaj mnie.

Trzymał. Nie poruszał się, nie pytał. Był tylko ciepłem, ramieniem, w którym mogła się na moment schować. Wciąż jeszcze czuła przyjemność, echo tamtej fali, która przetoczyła się przez nią jak burza.

Tym razem doszła bardzo szybko. 

---

Wieczory stawały się coraz bardziej przewidywalne – i jednocześnie coraz mniej. Przewidywalne, bo to Paulina decydowała o rytmie. O tym, kiedy zaczyna się gra, w jakiej formie i jak długo będzie trwać. Nieprzewidywalne – bo za każdym razem potrafiła zaskoczyć Adama czymś nowym. Była twórcza. Lubiła zmiany. Ale to, co się nie zmieniało, to jej pozycja. Zawsze była górą. Zawsze to ona rozdawała role.

Adam nie tylko się na to godził. On tego pragnął. Czuł, że każde kolejne doświadczenie zbliża go do niej. Każdy ślad na jego ciele był jak znak przynależności. Nie traktował bólu jako czegoś negatywnego – był dla niego formą komunikatu. Faktu, że został wybrany. Że to właśnie jego Paulina chciała dotykać, sprawdzać, testować. Że to on miał przywilej być blisko niej, gdy była w tym swoim stanie – chłodna, skupiona, niemal artystyczna w precyzji, z jaką wydobywała z niego emocje.

Siedząc okrakiem na jego udach, w półmroku pokoju, Paulina przypinała drewniane klamerki tam, gdzie uznała to za stosowne. Miała spokojną twarz, usta lekko zaciśnięte, a spojrzenie – skupione i błyszczące. Obserwowała każdy jego oddech. Czasem muskała paznokciem miejsce, które wcześniej nacisnęła klamerką. Innym razem gwałtownie ją zrywała, niespodziewanie, jakby chciała sprawdzić granice jego ciała.

Nie mówiła wiele. Czasem szeptała coś do ucha, ale częściej tylko się uśmiechała. Ten uśmiech – lekko ironiczny, pewny siebie – Adam znał już dobrze. I wiedział, że będzie za nim tęsknił, gdy tylko zniknie.

Po wszystkim zawsze był moment spokoju. Paulina kładła się obok, czasem głaskała go po włosach, a czasem po prostu milczeli. W tej ciszy nie było pustki – była bliskość. Taka, którą trudno opisać słowami. Ich świat zamykał się wtedy w jednym pokoju, w spojrzeniach, w śladach na skórze, które mówiły więcej niż jakiekolwiek wyznanie.

Z każdym kolejnym wieczorem Paulina coraz pewniej sięgała po to, co wcześniej tylko przeczuwała – władzę, kontrolę, przewagę. W codziennym życiu nie była krzykliwa ani despotyczna. Przeciwnie – była spokojna, zdystansowana, może nawet chłodna. Ale właśnie w tym chłodzie była siła. Adam doskonale to czuł. Czuł, że każdy gest, każde spojrzenie, każde jej „nie” jest jak pieczęć – nieodwołalna, bezdyskusyjna.

Kiedy eksperymentowali wieczorami, nie był to tylko fizyczny kontakt. To było coś więcej. Paulina obserwowała Adama z uwagą, niemal badawczo. Testowała go. Sprawdzała, jak daleko może się posunąć, jak zareaguje, gdzie jest jego próg. A on? On oddawał się temu z mieszanką lęku, fascynacji i głębokiego, prawie nabożnego zaufania. To, że czasem drżał, że czasem łzy napływały mu do oczu – nie oznaczało, że chciał uciec. Przeciwnie. To go przyciągało.

Bywały chwile, że błagał ją szeptem – ale nie dlatego, że naprawdę chciał, by przestała. Błagał, bo wiedział, że to jej decyzja. Bo potrzebował doświadczyć tej odmowy. Bo jej „nie” było jak ogień – paliło, ale też oczyszczało. Gdy mówiła spokojnie: „Nie proś mnie, to i tak nic nie da” – czuł, że właśnie wtedy kocha ją najbardziej.

Paulina miała w sobie coś, co wykraczało poza cielesność. Nie musiała krzyczeć ani grozić. Wystarczyło, że spojrzała. Że pochyliła głowę. Że uniosła brew. Działała oszczędnie, z klasą – ale każda z tych oszczędnych reakcji niosła moc. Była dla niego nie tylko ukochaną kobietą. Była siłą wyższą. Archetypem. Królową.

On sam, w jej obecności, zmieniał się. Z intelektualisty i filozofa, który w akademickich salach błyszczał ironią i cytatami z Kanta, stawał się pokornym, skupionym chłopakiem, którego całe „ja” koncentrowało się na niej. Czuł, że to nie tylko gra. Że nie udają. Że to jest prawdziwe.

A Paulina? Paulina obserwowała to wszystko z zaciekawieniem i rosnącą pewnością. Im bardziej Adam się otwierał, im bardziej poddawał się jej gestom, słowom, wymaganiom – tym bardziej czuła, że to nie jest tylko eksperyment. Że to coś głębszego. Że pociąga ją nie tylko możliwość, ale realna odpowiedzialność za drugiego człowieka. Jego zaufanie było jak miękki welon – lekkie, ale zobowiązujące. I zarazem szalenie podniecające.

Nie potrzebowała nikogo innego. Czuła się sobą – może bardziej niż kiedykolwiek 

Uczyła się błyskawicznie. Wiedziała, kiedy przyspieszyć, kiedy zwolnić, kiedy odsunąć się i zostawić go samego z narastającym napięciem, które krążyło w nim jak prąd. Im bardziej był pobudzony, im bardziej szalał z pragnienia – tym łatwiej poddawał się jej woli. Stawał się bardziej miękki, bardziej plastyczny. Gotowy zrobić wszystko, byle tylko usłyszeć pozwolenie. By dotknąć. By móc. By dostać ulgę.

Zorientowała się, jak bardzo może to wykorzystywać. Jak jego rosnące pożądanie jest dla niej jak instrument, który wystarczy nastroić – a potem grać nim bez końca. Były momenty, kiedy patrzyła na niego z góry i wiedziała: teraz zrobiłby wszystko. Cokolwiek mu każe.

– Jesteście tacy nieskomplikowani – powiedziała mu kiedyś z uśmiechem, odgarniając włosy z czoła i patrząc mu w oczy.

Adam spojrzał na nią jakby z rozbawieniem i lekkim zawstydzeniem.

– Może dlatego, że mężczyzna to istota jednowymiarowa, Paulino. Pragnienie działa w nas jak soczewka – skupia wszystkie nasze myśli w jednym punkcie, spłaszcza ambicje, tłumi rozum, obnaża słabość. Kobieta – ty – jesteś jak labirynt. Fascynujący, pełen zakamarków i niespodzianek. A my? My tylko błądzimy w nim z zachwytem i nadzieją, że pozwolisz nam w nim pozostać.

Uśmiechnęła się wtedy szerzej – ten rodzaj odpowiedzi właśnie lubiła. Uległość ubrana w słowa pełne zachwytu i szacunku. Inteligencja, która sama kładła się u jej stóp.

Kiedy skończyły się wakacje, rytm ich związku na nowo wpisał się w akademicki kalendarz. Zajęcia, biblioteka, spotkania ze znajomymi – wszystko to splatało się z ich coraz bardziej zacieśniającą się relacją. Adam często przyjeżdżał do Pauliny wieczorami, a niektóre noce spędzał u niej, nie tylko śpiąc, ale i oddając jej siebie całkowicie. Nie musiała go o nic prosić. Wystarczyło spojrzenie, gest, półuśmiech – i już wiedział, że należy do niej.

Nie robiła mu krzywdy. A przynajmniej nie w taki sposób, który by tego słowa wymagał. Drażniła jego ciało – drapała go, szczypała, zostawiała niewielkie ślady zębów na szyi i torsie. Była w tym uważna, precyzyjna, momentami niemal figlarna. Lubiła to. Lubiła jego ciche westchnienia i momenty napięcia, kiedy zamykał oczy i tylko oddychał głęboko, pozwalając jej robić, co chce.

Z klamerkami do bielizny miała szczególnie dużo zabawy. Przypinała je powoli, z namysłem – najpierw do skóry na klatce piersiowej, potem coraz niżej. Obserwowała, jak reaguje – jak napina mięśnie, jak czasem ucieka spojrzeniem, jak jego ciało zdradza wszystko, co stara się zachować dla siebie.

Ale to nie była tortura. To była gra. Ich gra. W której Paulina dyktowała reguły, a Adam z zachwytem się im poddawał. I w której oboje odnajdywali nie tylko przyjemność, ale też coś więcej – poczucie, że ten dziwny, intymny świat należy tylko do nich.

Pewnego dnia Adam pojawił się z czymś nietypowym – lekko pożółkłą książeczką, której tytuł brzmiał niemal groteskowo: „Ogień namiętności – jak ożywić życie intymne”. Znalazł ją w antykwariacie, kupił z przymrużeniem oka, przekonany, że będzie to raczej źródło żartów niż inspiracji. Paulina spojrzała na okładkę, uniosła brwi i powiedziała z lekkim rozbawieniem:

– Serio, Adam?

Wieczorami, przy winie i pod kocem, czytali fragmenty na głos. Śmiali się z niezgrabnego języka, przestarzałych metafor, absurdalnych porad. „Pozwól, by twoje łono przemówiło do niego z łagodnością”, przeczytał Adam pewnego razu i oboje wybuchnęli śmiechem, aż Paulina musiała odłożyć kieliszek, żeby się nie zakrztusić.

Aż któregoś wieczoru trafili na rozdział zatytułowany „Zabawy z dominacją". W środku, między pseudo-psychologicznym bełkotem, znalazł się między innymi opis pozycji, w której mężczyzna klęka na czworakach i wiezie kobietę na swoich plecach przez mieszkanie, jak wierzchowiec swoją panią. Adam przeczytał to na głos, z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. Paulina milczała przez chwilę, wpatrzona w tekst, a potem spojrzała na niego z uśmiechem, który zwiastował więcej niż tylko żart.

- Chcę to zrobic - powiedziała Paulina.

Adam zsunął się na podłogę z cichym westchnieniem, nie spuszczając wzroku z Pauliny. Usiadła mu na plecach lekko i pewnie, a on poczuł jej obecność natychmiast – silną i konkretną. Miała na sobie długi, dopasowany golf i połyskujące legginsy, których chłodna faktura kontrastowała z ciepłem jej ciała. Objęła go łydkami i lekko ścisnęła – jak sygnał do startu.

– Do kuchni – rzuciła z uśmiechem, władczo, ale z rozbawieniem w głosie.

Adam ruszył powoli, trochę niezgrabnie, ale z zaangażowaniem. Czuł, jak porusza się pod jej ciężarem, jak jej ciało współgra z jego ruchami. Nie była ciężka – była obecna. Z każdym krokiem miał wrażenie, że to ona kieruje, a on jest tylko środkiem transportu dla jej kaprysu. I właśnie to mu się podobało.

W przedpokoju mijali duże, stare lustro oprawione w ciemne drewno. Adam zerknął kątem oka i zobaczył ich odbicie: siebie, pochylonego, posłusznego, skupionego… i Paulinę. Wyprostowaną, z uniesioną brodą, z lekkim, zadowolonym uśmiechem na ustach. Patrzyła w swoje odbicie – władcza, pewna siebie, niemal królewska.

– Uważaj, żebym nie spadła – powiedziała z teatralnym ostrzeżeniem, które zabrzmiało raczej jak rozkaz niż prośba.

– Tak jest – odpowiedział cicho, z lekkim uśmiechem. Czuł się śmiesznie i poważnie jednocześnie. Jak dziecko w grze, która niespodziewanie stała się dla niego ważna.

Kiedy dotarli do kuchni, Paulina klasnęła w dłonie i powiedziała: – Brawo. Dobrze ci poszło, mój koniku.

Pochyliła się i pocałowała go w czubek głowy.

Zrobili kilka okrążeń – salon, kuchnia, przedpokój. Adam czuł, jak z każdym ruchem jego ciało staje się coraz cięższe. Łokcie i kolana zaczynały boleć, mięśnie pulsowały od wysiłku, ale nie zwalniał. Paulina siedziała mu na plecach lekko pochylona do przodu, nogi miała zaciśnięte wokół jego bioder, raz po raz poprawiała się z uśmiechem. Jej śmiech brzmiał jak muzyka – lekki, wolny, czysty.

Kiedy wreszcie zatrzymał się w salonie i opadł  na dywan, ona zsiadła z niego zgrabnym ruchem, jak dama z eleganckiego siodła. Była rozpromieniona. Poprawiła długi golf, strzepnęła z kolan jakiś niewidzialny pyłek i spojrzała na niego z góry, z uśmiechem.

Adam podniósł głowę, wspierając się na przedramionach. Oddychał ciężko, ale jego oczy błyszczały. Popatrzył na nią przez chwilę, po czym zapytał:

– Podobało ci się?

Paulina zareagowała bez wahania – prawie zaklaskała w dłonie.

– Bardzo! – zaśmiała się. – Tylko trochę niestabilnie, ale to nic. Muszę pomyśleć o jakichś wodzach czy czymś takim. No i zdecydowanie przydałby się bat. Czasem zwalniałeś tempo, a ja tego nie lubię. 

– Bat? – Adam uniósł brwi z udawanym zdumieniem, jeszcze klęcząc na dywanie i oddychając nieco ciężej po tej niezwykłej „przejażdżce”.

Paulina uśmiechnęła się łagodnie, prawie pobłażliwie, jakby miała do czynienia z kimś, kto jeszcze nie do końca rozumie reguły gry.

– Oczywiście, że bat – powiedziała z błyskiem w oku, jakby mówiła o czymś tak oczywistym jak parasol w deszczowy dzień. – Bo widzisz, Adam, koń potrzebuje sygnałów. Delikatnych, ale jednoznacznych. Wodze do prowadzenia. Bat do korekty. To nie musi boleć. To musi być symbol.

Adam patrzył na nią z mieszaniną uwielbienia i lekkiego zawrotu głowy. Mówiła spokojnie, pewnie, a jednocześnie jej głos miał w sobie coś hipnotycznego.

– A ty, mój drogi – dodała, siadając obok niego na kanapie i poprawiając włosy – czasem zwalniasz, czasem się kręcisz nie tam, gdzie trzeba. I ja muszę mieć coś, czym ci przypomnę, kto tu rządzi.

Zamilkła na moment, spoglądając na jego twarz, jakby chciała się upewnić, że każde słowo dotarło tam, gdzie trzeba.

– To nie chodzi o przemoc, Adam. Chodzi o strukturę. O rytuał. O to, że są role i że ty wiesz, gdzie jest twoje miejsce. I że jesteś z tego dumny.

Adam przełknął ślinę, wciąż klęcząc. W jego oczach pojawił się błysk – mieszanina zawstydzenia, oddania i fascynacji.

– Rozumiem – powiedział cicho. – To... ma sens. W twoich ustach wszystko ma sens.

Paulina uśmiechnęła się. Potarła palcem jego policzek.

– I właśnie za to cię między innymi tak lubię. Za to, że słuchasz. I że potrafisz zrozumieć więcej, niż wielu by chciało.

Wstała i przeciągnęła się lekko, z gracją. Spojrzała na niego z góry, jakby mierzyła go wzrokiem – nie wrogo, ale z pewną satysfakcją.

– Jutro pojedziemy do sklepu jeździeckiego. Popatrzymy, co mają ciekawego.

Adam skinął głową.

– Tak, Paulino.

– Dobra odpowiedź – odparła i zniknęła za drzwiami łazienki, zostawiając go samego z myślami, pulsującym sercem i narastającym przekonaniem, że trafił do świata, którego nie rozumiał… ale który nieodwołalnie go wciągał.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2