Wilczyca 89
Rozdział 89
Trójmiasto, wiosna / lato 2006
Dźwięk dzwonka szkolnego rozległ się z głębi szkoły, przeciągły i pusty, jakby informował nie tyle o początku lekcji, co o końcu przerwy. Wysoki, chłodny korytarz na parterze liceum pachniał jak zawsze — kurzem, mokrą ścierką i starą farbą olejną, którą ktoś dekady temu pomalował ściany do połowy wysokości. Wysokie okna przepuszczały blade światło, zniekształcone przez dawno nie mytą szybę. Paulina stała nieco z boku, oparta o obudowę grzejnika. Milcząca jak zawsze, lekko zgarbiona, z ramionami skrzyżowanymi na wysokości piersi. Nikt jej nie zaczepiał, nikt nie pytał, jak minął weekend.
A przecież był to jeden z tych weekendów, które się pamięta. Jeszcze czuła pod palcami struny basu, jeszcze brzmiał jej w głowie mocny, nierówny oddech tłumu po pierwszym kawałku. Wzrok miała spokojny, ale w środku niosła coś drżącego, jak błysk żaru zakryty warstwą popiołu. Rafał... on był tam. Widział ją. To pamiętała najlepiej.
Z głębi korytarza dobiegł ją głos. Wysoki, lekko przerysowany, należący do kogoś, kto mówił zawsze o ton za głośno.
— Ja naprawdę nie wiem, co on sobie myślał — rzuciła Agata. Jej buty stuknęły o posadzkę zbyt ostro, jakby każde słowo musiało mieć swój rytmiczny akompaniament. — Zamiast zabrać mnie gdzieś normalnie, na coś fajnego, wiecie, potańczyć, napić się czegoś...
Zatrzymała się dokładnie w tej samej odległości co zawsze. Trzy metry za plecami Pauliny, może cztery. I kontynuowała:
— To nie, musiał wymyślić jakąś studencką spelunę z szarpidrutami. Nie dość, że hałas i smród to jeszcze występowała ta nasza wariatka. Na scenie, serio! Z jakimiś typami wyglądającymi jakby wyszli ze śmietnika.
Paulina nie zareagowała. Nie poruszyła się. Tylko lekki błysk pojawił się w jej oku — błysk, który zdawał się bardziej refleksją niż gniewem. Było w nim coś spokojnego i chłodnego, jak myśl: „Tak, tak właśnie reagujesz, bo inaczej nie potrafisz.”
— Ej, serio? Paulina występowała? — zapytała jedna z dziewczyn z klasy, tonem zaskoczenia, ale nie kpiny.
— No mówię przecież! Na gitarze. W skórzanych spodniach. Wyglądała nawet fajnie, muszę przyznać, ale daj spokój, co to za towarzystwo.
Paulina słyszała każde słowo. I każde z nich trafiało w nią jak liść opadający na stal — bez znaczenia, bez ciężaru. Jej milczenie nie było ucieczką. To była decyzja. Nie musiała się odwracać. Wiedziała, że gdyby to zrobiła, zobaczyłaby Agatę w tej swojej znanej pozie — dłoń w talii, lekki przechył głowy, mina kogoś, kto zawsze musi mieć ostatnie słowo.
Ale Paulina wiedziała coś jeszcze. Wiedziała, że tamtego wieczoru, pod sceną, oczy Rafała były na niej. Tylko na niej.
Przesunęła palcami po grzbiecie zeszytu. Powoli. Uważnie. Jakby ścierała z niego jakiś kurz, który zdołał się osadzić.
Nie musiała nic mówić.
Milczenie było jej sceną.
Rafał pojawił się w szkole dopiero po trzeciej lekcji. Spóźniony, ale jak zwykle wyluzowany, wszedł do klasy z lekko zaspanym spojrzeniem, jakby dopiero co wyszedł z domu. Paulina zauważyła go z daleka, gdy mijał ją na korytarzu. Otoczony grupką znajomych — Daniel, Bartek, jeszcze dwóch chłopaków z klasy równoległej — żartował, śmiał się, rzucał komentarze. Ale coś w jego spojrzeniu zdradzało, że szuka jej wzrokiem.
Dopiero w czasie jednej z dłuższych przerw, przy automacie z napojami, nagle odłączył się od grupy. Kilkoma krokami przeciął korytarz i zatrzymał się naprzeciwko niej.
— Hej! — powiedział lekko, z tym swoim półuśmiechem, który był niby swobodny, a jednak podszyty jakimś napięciem.
Paulina spojrzała na niego bez słowa, lekko przechylając głowę. Milczenie było dla niej jak druga skóra.
— Świetny koncert — dodał. — Nie wiedziałem, że tak wymiatasz. Niezła kapela. Naprawdę.
Jej kącik ust uniósł się ledwie zauważalnie. Uśmiech był subtelny, ale w oczach pojawił się błysk.
— Dzięki, że przyszedłeś — odpowiedziała cicho.
— Nawet nie wiesz, ile mnie to nerwów kosztowało... — mruknął, rzucając szybkie spojrzenie w stronę dalszego końca korytarza, gdzie stała Agata. Rozmawiała z kimś, z wyraźnym grymasem na twarzy. Rafał wciągnął lekko powietrze, jakby chciał coś dodać, ale zamiast tego zerknął znów na Paulinę.
— Słuchaj... — zawahał się — w piątek, po naszych zajęciach, gram mecz. Może wpadłabyś? Pokibicować, popatrzeć trochę?
Patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu, nie odpowiadając od razu. Jej spojrzenie było uważne, miękkie, ale z wyraźnym dystansem. Nie flirtowała. Po prostu była.
---
Kiedy w piątek przyjechał do niej, wszystko przebiegało jak zwykle – rzeczowo, spokojnie, bez zbędnych słów. Usiadł przy biurku z zeszytem i kalkulatorem, ona – z kubkiem herbaty – stała nad nim, czasem korygując jakiś błąd, czasem zadając pytania, by upewnić się, że rozumie materiał. Atmosfera była pełna skupienia, choć zawieszona w lekkim napięciu – niewypowiedzianym, ale wyczuwalnym.
Gdy zostało im dosłownie kilka ostatnich zadań, Paulina zapytała, niby od niechcenia:
— Słuchaj... czy mogłabm... pojechać z tobą na ten mecz?
Rafał podniósł wzrok, zaskoczony, ale natychmiast się uśmiechnął.
— Serio? Z przyjemnością — powiedział szczerze, z tym charakterystycznym błyskiem w oku, którego nie potrafił ukryć. — Miło będzie mieć takiego kibica.
Paulina zniknęła na chwilę w swoim pokoju. Przebrała się szybko – wygodne, lekko sprane jeansy, czarny, przylegający top i klasyczna czarna ramoneska. Włosy związała w niedbały kucyk. Całość była prosta, ale zadziorna, w jej stylu. Zanim wyszli, zdążyła jeszcze złapać sportowe buty i przewiesić przez ramię torbę.
Na zewnątrz czekała jego Toyota Celica, z charakterystycznie obmiżkną linią i spojlerem. Samochód miał już swoje lata, ale był zadbany i odpicowany, jakby Rafał traktował go jak coś więcej niż tylko środek transportu. Gdy otworzył drzwi, do jej nosa dotarł zapach lekko dusznego odświeżacza – wyraźnie „męski”, nieco zbyt intensywny, jakby próbował zamaskować zapach siłowni i dezodorantu.
Usiadła na miejscu pasażera, a Rafał ruszył dynamicznie, płynnie zmieniając biegi. Tłumik wydawał niski, gardłowy dźwięk, niemal basowy pomruk, który pasował do jego stylu jazdy. Przez chwilę jechali w ciszy, tylko szum miasta i rytmiczny warkot silnika towarzyszyły im w drodze. Paulina spoglądała na niego kątem oka – skupiony, lekko spięty, ale w jego spojrzeniu było coś więcej. Czuła, że ta jazda, ten wieczór, mogą być punktem zwrotnym.
Ciszę przerywał jedynie szum opon na asfalcie i niski pomruk silnika. Wyglądała przez okno, z pozoru spokojna, ale w środku czuła, że ten wieczór ma w sobie jakiś ładunek, który trudno nazwać. I wtedy Rafał, jakby nie wytrzymał już napięcia tej ciszy, odezwał się:
— Pięknie wyglądałaś wtedy... na scenie. W tych spodniach, topie... — zawiesił na chwilę głos. — Nie mogłem oderwać wzroku.
Nie spojrzał na nią, patrzył przed siebie, ale ton głosu miał miękki, szczery. Jakby to wyznanie długo w nim dojrzewało i teraz po prostu musiało zostać wypowiedziane.
Spojrzała na niego kątem oka, lekko poruszona. Zrobiło jej się ciepło, miło. Uśmiechnęła się delikatnie, spuszczając wzrok.
— Dzięki... — powiedziała cicho, niepewnie, niemal nerwowo. — Jakoś nie myślałam, że... że ktoś może tak patrzeć...
Nie dokończyła, urwała. Zdziwiło ją, że tak bardzo ją ten komplement poruszył. Jakby dopiero teraz – po tylu latach bycia „tą z boku” – zaczęła dostrzegać w sobie kobiecość, której nie była jeszcze pewna. Może to nie był pierwszy raz, kiedy ją zauważono, ale pierwszy raz, kiedy ona to poczuła.
Dojechali na miejsce – niewielka hala przy szkole, trybuny z kilkoma rzędami ławek. Już z daleka słychać było głosy kibiców, śmiechy, muzykę z głośników. Paulina wysiadła i ruszyła na trybunę, wybierając miejsce w środkowym rzędzie. Było może pięćdziesiąt osób – znajomi zawodników, nauczyciele, kilkoro uczniów z niższych klas. Zagrzewały ich do boju szkolne cheerleaderki, w białych koszulkach i czerwonych spódniczkach, z pomponami i obowiązkowymi uśmiechami, które wydawały się tak puste w porównaniu z tym, co Paulina czuła kilka dni wcześniej na scenie.
Rafał grał dobrze. Był szybki, zdecydowany, świetnie czytał grę. Parę razy wykonał efektowne zagrania – jeden przechwyt, który zakończył się celnym rzutem za trzy punkty, wywołał oklaski. Raz też, po zdobyciu punktów, jego wzrok przemknął po trybunie i zatrzymał się na niej. Uśmiechnął się lekko. Ona odpowiedziała nieśmiałym gestem – krótkim uniesieniem brwi, niemal niedostrzegalnym, ale dla niego wystarczającym.
Gdy mecz dobiegł końca, jeszcze zanim rozbrzmiał ostatni gwizdek, Paulina wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Nie chciała zostać na gratulacje, nie chciała słyszeć komentarzy Agaty i jej koleżanek, nie chciała mieszać się z tłumem. To nie była jej przestrzeń.
Szła szybkim krokiem, z torbą przewieszoną przez ramię, ze świadomością, że teraz on będzie jej szukał wzrokiem – ale już jej tam nie będzie.
---
W poniedziałkowy poranek, zanim jeszcze rozległ się pierwszy dzwonek, Paulina zdążyła schować książki do szafki i skierować się w stronę sali. Na korytarzu było jak zwykle głośno — rozmowy, śmiechy, szuranie butów, woń dezodorantów i kawy z automatów. Pochyliła się nad zeszytem, próbując uporządkować myśli, gdy kątem oka zobaczyła, jak ktoś zbliża się zdecydowanym krokiem.
To był Rafał. Miał lekko potargane włosy, jakby dopiero co zdjął czapkę, a w dłoni obracał długopis. Zatrzymał się naprzeciwko niej.
— Hej — powiedział cicho, nieco ostrożnie. — Wszystko w porządku?
Podniosła wzrok. Jego twarz była uważna, trochę spięta.
— W porządku — odpowiedziała krótko, z lekkim uśmiechem. — Dlaczego pytasz?
— W piątek po meczu... tak nagle wyszłaś. Myślałem, że może coś się stało.
Paulina wzruszyła ramionami, nie patrząc mu w oczy.
— Nic takiego. Po prostu... miałam coś do załatwienia.
Rafał przez chwilę nic nie mówił. W końcu tylko skinął głową, jakby przyjął jej słowa, choć nie do końca w nie wierzył. Odszedł spokojnie, zostawiając ją z uczuciem lekkiego napięcia, które rozlewało się pod skórą.
Dopiero teraz — może przez ton jego głosu, może przez to, jak ją odnalazł między zajęciami — zaczęła sobie uświadamiać, że przez cały poprzedni tydzień ani razu nie widziała go z Agatą. Ani na korytarzu, ani w przerwach między lekcjami, ani nawet wychodzących razem ze szkoły, jak to zwykle bywało. Przypadek? Może. Ale w pamięci miała też piątkowy mecz... to, jak na nią popatrzył i w ogóle zaprosił.
Czyżby coś się między nimi skończyło? A może się pokłócili? Może to był jego sposób, by pokazać, że...?
Nie wiedziała. Ale po raz pierwszy od dawna poczuła, że coś się zmieniło. I to nie tylko w nim. Także w niej samej.
Rafał zaczął pojawiać się coraz częściej. Niby mimochodem, niby przypadkiem — podchodził, zagadywał, rzucał jakiś żart, pytał o coś, co mogli równie dobrze omówić na zajęciach. Bywał zaskakująco niezdarny w tym swoim zainteresowaniu, ale właśnie ta nieporadność sprawiała, że Paulina zauważała go coraz wyraźniej.
Inni też to dostrzegali. Jego koledzy, ci sami, którzy jeszcze kilka miesięcy temu przechodzili obok niej obojętnie albo rzucali spojrzenia w stylu „a co ona tu robi?”, teraz czasem się uśmiechali, czasem coś mruknęli, a jeden nawet raz przytrzymał jej drzwi.
Paulina nie komentowała tego głośno, ale w domu złapała się na tym, że przed wyjściem do szkoły spędza więcej czasu przed lustrem. Nic ostentacyjnego — lekki makijaż, odrobina tuszu, dyskretnie podkreślone usta. Włosy rozpuszczone albo związane luźniej, nie w ten bezpieczny, sportowy kucyk. Dres, który kiedyś zakładała z rana, lądował teraz w torbie razem z butami do biegania. Do szkoły nosiła dżinsy, proste T-shirty albo bluzki — klasyczne, wygodne, ale lepiej dopasowane.
Zbliżały się matury. W klasach panowała napięta atmosfera — niby jeszcze były lekcje, ale wszyscy żyli już tylko arkuszami, korepetycjami, plotkami o przeciekach i stresie.
Na tablicy ogłoszeń pojawiły się rozpiski egzaminów. Matematyka, polski, angielski, historia. Patrzyła na nie uważnie. Wiedziała, że da radę. Musi. Ale gdzieś z tyłu głowy czaiło się też pytanie, które nie miało nic wspólnego z testami i kluczem odpowiedzi:
Co dalej?
---
Spędzali z Rafałem coraz więcej czasu. Czasem odwoził ją do domu, czasem wpadał z zeszytami i jakimś batonikem, „na szybko, do nauki”. Uczyli się. Paulina widziała, że mu zależy — nie tylko na wynikach. Szło mu coraz lepiej, a ona była z tego dziwnie dumna. Zdarzało się, że zerkał na nią, dłużej niż trzeba — ale udawała, że tego nie zauważa. Ona też zresztą przyłapywała się na spojrzeniach.
Nadeszły matury. Potem nerwowe oczekiwanie. Wyniki okazały się świetne. Polski — 96%. Matematyka, angielski i historia — po 100%. Usiadła przed komputerem, przygotowując wniosek na studia. Filologia germańska. Dlaczego? Sama nie była pewna. Może dlatego, że chciała dobrze opanować kolejny język, że niemiecki brzmiał według niej fajnie. A może po prostu... bo tak. Bo czuła, że to będzie jej. I to wystarczyło.
Pod wieczór zadzwonił telefon. Rafał. Zapytała odruchowo, jak mu poszło, ale tylko rzucił, że woli powiedzieć osobiście. Był po dwudziestu minutach. Szybko się przebrała. Bez przesady, ale z pewną świadomością siebie.
Rafał wszedł z ogromnym bukietem czerwonych róż. Uśmiechał się od ucha do ucha.
— 84%! — niemal wykrzyczał. — Paulina, to wszystko dzięki tobie!
Zanim zdążyła zareagować, objął ją i pocałował. Był spontaniczny, wzruszony. Ten gest zaskoczył ją, ale nie odsunęła się. Przyjęła go. Nie do końca świadomie, nie do końca zdecydowanie, ale... po prostu.
Dla Rafała to też było zaskoczenie. Jej zapach. Jej obecność. Jej ciało — inne niż to, do którego był przyzwyczajony. Inna niż Agata. Inna niż dziewczyny, które znał. Mniej miękka. Twardsza. Jakby zbudowana wyłącznie z mięśni i dyscypliny. To pewnie przez biegi, przez treningi, pomyślał. Widział, że Paulina nie była zbyt „kobieca” w klasycznym sensie — nawet kiedy się śmiała, było w niej coś powściągliwego. Ale właśnie ta siła, to ciche opanowanie sprawiało, że nie mógł oderwać od niej wzroku.
Nie była dziewczyną z katalogu. Nie była łatwa do zaszufladkowania. Ale była... fascynująca.
Była piękna — na swój sposób. I to właśnie to „na swój sposób” odkrywał w niej każdego dnia coraz bardziej. Jej ciało miało w sobie coś surowego, czystego, niemal atletycznego. Gładka, jasna skóra, proporcjonalna sylwetka, długie, zaskakująco zgrabne nogi. Twarz — subtelna, z wyrazistymi oczami i zdrową, naturalną cerą. A te blond włosy... Szkoda, że tak rzadko je rozpuszczała. Gdy to robiła, wyglądała jak dziewczyna z okładki — choć sama zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy.
Zadbane dłonie i stopy przyciągały wzrok — jakby od niechcenia, bez pretensji. Zresztą wszystko w niej takie było — ciche, opanowane, nieprzerysowane. Nie była tą dziewczyną w dresie, jaką pamiętał sprzed kilku tygodni. Nie była już chłopczycą z aparatem na zębach. Teraz, gdy patrzył na nią, widział coś zupełnie innego. Kogoś, kogo uroda przewyższała wszystkie dziewczyny, które znał.
Kiedy przyjechał z kwiatami zaprosiła go by wszedł. Zrobiła mu kawę, w domu było jakieś ciasto. Siedzieli przy stole, a rozmowa ucichła na moment — spojrzał na nią z nieco większą powagą niż zwykle. W jego oczach czaiło się pytanie, które najwyraźniej nosił w sobie od dłuższego czasu.
— A ten chłopak, z którym byłaś na studniówce... — zaczął, niby od niechcenia, ale głos miał lekko spięty. — To był twój chłopak?
Paulina uniosła brwi i uśmiechnęła się z lekkim zdziwieniem.
— Staszek? — zapytała. — Nie, skąd. To kolega. Właściwie bardziej moich braci niż mój. Po prostu... sytuacja była jaka była.
— Aha — powiedział cicho, kiwając głową, ale nie odwrócił wzroku. Wciąż patrzył na nią z napięciem, jakby ważył słowa.
— A czy... — zawahał się, lecz nie przerwał — czy poszłabyś ze mną na bal maturalny?
Nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na niego, lekko przechylając głowę. W oczach miała ten swój uważny błysk, jakby czytała w nim coś więcej niż pytanie. Może odrobinę niepewności, może odwagę, może jakąś formę czułości, której jeszcze nie nazywali.
— Pójdę — powiedziała po chwili, cicho, ale z pewnością w głosie. — Jeśli zatańczysz ze mną choć raz coś więcej niż „wolnego”.
Uśmiech pojawił się na jego twarzy natychmiast. I był to uśmiech prawdziwy — z ulgą, z radością, z tą chłopięcą dumą, której nie da się podrobić.
Rafał rozpromienił się jeszcze bardziej, jakby jego twarz rozjaśniła się od środka. Widać było, że zbierał się do tego pytania już od jakiegoś czasu.
— A czy... — zająknął się lekko, jakby to pytanie było nawet trudniejsze niż poprzednie — czy poszłabyś ze mną do kina? Jeszcze przed balem?
Paulina uniosła brwi, zaskoczona. Nie spodziewała się tego w tej chwili. Przez ułamek sekundy wpatrywała się w niego z lekko uchylonymi ustami. Potem uśmiechnęła się powoli, z tym swoim charakterystycznym, spokojnym spokojem, który jednak nie potrafił ukryć błysku w oczach.
— Dobrze — powiedziała cicho. Ton miała opanowany, niemal obojętny, ale w środku... w środku czuła, jakby ktoś nagle wpuścił do niej strumień ciepła. Ekscytację. Ciekawość. I coś jeszcze — coś nieco starszego niż ich wiek, coś przypominającego obietnicę.
— Przyjedź po mnie jutro — dodała, jakby to było oczywiste. Jakby to nie było zaproszenie, lecz decyzja.
Rafał skinął głową, starając się nie zdradzić, jak bardzo się cieszy. Ale nie umiał się powstrzymać — uśmiechał się jeszcze długo po tym, kiedy wracał do siebie.
Kiedy za Rafałem zamknęły się drzwi, a jego samochód zniknął z podjazdu, Paulina przez chwilę stała nieruchomo w korytarzu, trzymając w dłoni telefon, jakby nie dowierzając, że to się naprawdę wydarzyło. Uśmiech powoli zniknął z jej twarzy, a zamiast niego pojawił się wyraz konsternacji. Otworzyła usta, zamknęła je, po czym krzyknęła:
— Mamo!
Z kuchni rozległo się przytłumione:
— Co się stało?
— Mam problem... wielki problem...
Wbiegła do kuchni, jakby właśnie odkryła, że jej życie toczy się w zawrotnym tempie, a ona jest o krok od klęski. Stanęła pośrodku i wypaliła dramatycznym tonem:
— Nie mam w co się ubrać!
Jej mama spojrzała znad kuchenki z rozbawieniem, unosząc brew.
— Do szkoły? — zapytała spokojnie.
— Do kina! — odpowiedziała Paulina, jakby to było oczywiste. — Z Rafałem!
Teraz mama oderwała się całkiem od lektury.
— Rafałem? Tym... Rafałem?
Paulina przytaknęła energicznie. Pobiegła do siebie i zaczęła już przeszukiwać szafę. Wyrzucała na łóżko kolejne rzeczy: za sportowe, za poważne, zbyt eleganckie, za blade, za jaskrawe, za rockowe... W końcu usiadła, zgarbiła się i jęknęła:
— Przecież ja nie mam NIC. NIC sensownego. Wyglądam jakbym szła na trening albo na pogrzeb...
Mama uśmiechnęła się pod nosem i spokojnie wstała.
— No dobrze, chodź. Zobaczymy razem. Na pewno coś znajdziemy — powiedziała tonem kobiety, która ratowała niejedną młodzieńczą katastrofę. — Tylko przestań panikować.
Paulina spojrzała na nią z wdzięcznością i niegasnącą nutą dramatyzmu. Ale w jej oczach pojawiła się nadzieja. Bo przecież z mamą... da się uratować wszystko. Nawet pierwszy wieczór z chłopakiem, który zaczynał być czymś więcej niż tylko kolegą od korepetycji. Wsiadły w samochód i pojechały do Klifu.
Następnego dnia wieczorem Rafał stał przy swojej Celice, oparty lekko o maskę. Czekał niecierpliwie, rozglądając się raz po oknach domu, raz zerkając na zegarek. W końcu usłyszał odgłos otwieranych drzwi.
Odwrócił się i zamarł.
Paulina zeszła po schodach i stanęła w progu. Miała na sobie prostą, ale wyjątkowo dobrze leżącą sukienkę z H&M – czarna, z lekkim połyskiem, kończąca się tuż za kolanem. Materiał delikatnie układał się wokół jej bioder i talii. Na nogach miała czarne, cienkie rajstopy i buty na niezbyt wysokich obcasach. Włosy – rozpuszczone, wyprostowane, lśniące – opadały swobodnie na ramiona. W dłoni trzymała niedużą torebkę.
Rafał przez chwilę nie potrafił się odezwać.
To był pierwszy raz, kiedy widział ją w sukience. Pierwszy raz, kiedy jego wzrok tak otwarcie spoczął na jej nogach – smukłych, proporcjonalnych, o łagodnie zarysowanych łydkach, które w rajstopach wyglądały niemal zjawiskowo. Były... doskonałe. Dlaczego ukrywała je pod tymi dresami lub szerokimi jeansami?
Paulina zatrzymała się, zauważyła jego spojrzenie. Uśmiechnęła się lekko, z charakterystyczną mieszaniną pewności siebie i ukrywanego zakłopotania.
— Gotowy? — zapytała cicho.
Rafał skinął głową. Nadal trochę oszołomiony, podszedł do niej i otworzył drzwi pasażera.
— Wyglądasz... niesamowicie — powiedział, ledwie powstrzymując się przed mocniejszym słowem. To nie był pusty komplement. W jego oczach była prawdziwa fascynacja.
Paulina uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy.
— Dzięki. Ty też nieźle się prezentujesz — dodała z lekkim przekąsem, zerkając na jego czystą, wyprasowaną koszulę i starannie ułożone włosy.
Wsiedli do auta. Rafał, zapinając pas, jeszcze raz zerknął na jej nogi. Myślał tylko o jednym: co się zmieniło, że dopiero teraz ją naprawdę zobaczył?
Była absolutnie piękna. Delikatna, pełna uroku, kobiecości, której dotąd nikt – nawet ona sama – nie zauważał w pełni. A teraz – w tej sukience, z rozpuszczonymi włosami, z błyskiem w oku i zawstydzonym uśmiechem – nie sposób było jej nie dostrzec.
Film w kinie był lekki, romantyczna komedia z kilkoma naprawdę zabawnymi momentami. Śmiali się razem, czasem zerkali na siebie ukradkiem – jakby każde dopiero uczyło się tej bliskości. Po seansie nie chcieli jeszcze wracać. Poszli na krótki spacer – ulice były już niemal puste, ciepły wiosenny wieczór pachniał kwitnącymi krzewami. Szli obok siebie, mówili o szkole, planach na wakacje, o filmie… Czasem milczeli, ale było to milczenie przyjemne, nienapięte. Intymne.
Rafał odwiózł ją pod dom. Zaparkował po drugiej stronie ulicy. W aucie rozmawiali jeszcze dobre dwadzieścia minut – spokojnie, miękko, trochę ściszonymi głosami, jakby nie chcieli wypłoszyć tej ulotnej chwili. Paulina zerkała co jakiś czas na zegarek – obiecała mamie, że będzie o 22. Było już po.
— Muszę już iść — powiedziała cicho, odwracając głowę w jego stronę. Uśmiechnęła się lekko, prawie przepraszająco.
Wtedy poczuła jego dłoń na swojej. Ciepłą, pewną, silną. Rafał trzymał ją chwilę, patrząc jej w oczy. Zbliżył się powoli, bardzo powoli. Jej oddech lekko przyspieszył. Nachylili się ku sobie. Ich usta zetknęły się miękko.
Pocałunek był długi, czuły, spokojny. Nie było w nim pośpiechu, tylko dotyk, bliskość i coś nieuchwytnego – emocja, napięcie, początek czegoś nowego. Czuła, jak jego palce przesuwają się na jej kolano, a potem lekko wyżej – na udo. Jej ciało zadrżało nieznacznie. Nie z niepokoju – z ekscytacji. Jego dłoń dotknęła mocnego, wyćwiczonego mięśnia. Była pewna, że to zauważył – i że mu się to spodobało.
Ich usta w końcu się rozłączyły. Spojrzała na niego z lekko przygryzioną wargą.
— Dziękuję za miły wieczór — szepnęła. I wysiadła z auta.
Rafał patrzył, jak wchodzi do domu. A ona – rozpalona, z lekko drżącymi dłońmi i policzkami rozpalonymi bardziej niż po treningu – szła w górę schodów, czując, że coś w niej właśnie się zmieniło.
Jeszcze przed balem maturalnym wszystko stało się naturalne – byli razem. Bez wielkich deklaracji, bez spektakularnych gestów. Po prostu – pewnego dnia chwycił ją za rękę i nie puścił. A ona nie chciała, żeby puścił.
Od tego momentu byli parą. Chodzili razem na spacery, oglądali filmy. Całowali się w samochodzie, w kinie. Z każdym dniem było między nimi więcej bliskości, czułości, swobody. Paulina pozwalała mu obejmować się ramieniem w obecności innych. Czuła, że może na nim polegać, że jest czuły, zaangażowany i zwyczajnie dobry. Nawet jego niektóre głupkowate czasem żarty zaczęły ją bawić.
A jednak... czasem wracał przed jej oczy ten sen. Ten jeden. Inny niż wszystkie. Tak wyraźny, tak realny, że prawie mogła poczuć ciężar pilota w dłoni, prawie mogła usłyszeć jego krzyk.
W jej wyobraźni znowu stali w tamtym pomieszczeniu. Ona w skórzanym gorsecie, dumna, piękna, spokojna. On nagi, na kolanach, uległy. Czekał. A ona naciskała guzik.
Wzdrygała się i zarazem ekscytowała tym wspomnieniem. Nie była w stanie go wyrzucić z głowy. Nie codziennie, nie natrętnie – ale wracał. Był jak ukryta część niej samej. Pragnienie, którego jeszcze nie umiała nazwać. Czasem myślała o tym, kiedy była sama. Leżąc w łóżku, wpatrzona w sufit, dotykając się. Albo patrząc na Rafała, kiedy siedział obok niej na kanapie.
Chciałaby to kiedyś zrobić. Przeżyć to. Ale nie miała pojęcia... jak zacząć. Nie wiedziała, skąd się tego nauczyć, gdzie to odnaleźć. Czuła tylko – intuicyjnie, głęboko – że jest w niej coś więcej. Coś silnego, ciemnego i pięknego zarazem.
Ale jeszcze było za wcześnie, by to wypowiedzieć. Na razie wystarczało jej to, co już miała – ciepło jego dłoni i poczucie, że jest wyjątkowa.
Na balu była niemal gwiazdą. Nie tylko dlatego, że wyglądała pięknie – choć rzeczywiście tak było – ale dlatego, że coś w niej promieniowało. Pewność siebie, dojrzałość, spokój. W długiej, eleganckiej sukni, z włosami rozpuszczonymi, lekko pofalowanymi, przykuwała wzrok. Subtelny makijaż podkreślał jej delikatne rysy, a błyszczące, skórzane szpilki, które dostała od ojca, dopełniały całości.
Pamiętała, jak wręczał jej pudełko kilka dni wcześniej. Powiedział wtedy z powagą, która pasowała do niego jak garnitur:
– Pierwsze szpilki kobieta powinna dostać od ojca.
Były klasyczne, włoskie, czarne, miękka skóra. Delikatne, wyważone. Piękne.
Na balu byli z Rafałem piękną parą. Przyciągali uwagę – on wysoki, w dopasowanym garniturze, ona przy jego boku – z klasą i stylem. Nikt się nie śmiał, nie komentował. Nawet Agata, choć obecna, nie odważyła się nic powiedzieć chociaż nieco ostentacyjnie obściskiwała się z zaproszonym przez nią chłopcem.
Po północy zaczęły się rozmowy o "afterze" – o domku na wsi, gdzie wybierała się część klasy. Jeszcze niedawno Paulina nie dostałaby zaproszenia, nie znałaby nawet szczegółów. Teraz jednak... to było oczywiste. Jej imię padło jako jedno z pierwszych. Bo była częścią „nich”. Ona i Rafał.
Wyjechali następnego dnia. Samochody jeden po drugim zmierzały w stronę Wierzycy, gdzie znajdował się stary, urokliwy domek letniskowy rodziców jednego z kolegów. Drewniany, otoczony zielenią, z tarasem i miejscem na ognisko. Klimat jak z filmu o beztroskiej młodości.
Paulina ubrała się lekko – biała koszulka bez rękawów, miękki materiał, który układał się na jej ciele naturalnie, i białe szorty, nie za krótkie, ale opinające jej długie, wysportowane nogi. Nie zrobiła tego celowo, nie myślała o tym – ale zauważyła spojrzenia. Czuła je. Kilku chłopaków zbyt długo patrzyło.
Nie było w tym próżności – raczej rodzaj zaskoczenia. Jeszcze nie przywykła do tego, że może działać na nich w ten sposób. Była naturalna, swobodna, ale to działało jeszcze mocniej. Jej sylwetka – smukła, z delikatnym zarysem mięśni – przyciągała uwagę bardziej niż jakiekolwiek krótkie spódniczki czy obcisłe bluzki innych dziewczyn. Wyróżniała się czymś trudnym do opisania. Niewymuszoną elegancją. Lekkością. Budzącą się świadomością własnego ciała.
Siedząc z Rafałem na werandzie, z puszką piwa w dłoni, słysząc śmiechy dobiegające z ogrodu, pomyślała: To wszystko… jest jakieś takie fajne. Takie spokojne. Takie moje.
Potem było ognisko. Płomienie trzaskały równo, a iskry unosiły się w ciemne niebo jak świetliste owady. Powietrze pachniało dymem i ciepłym drewnem. Wokół panowała atmosfera luzu i beztroski – śmiechy, rozmowy, od czasu do czasu ktoś puszczał jakąś muzykę. Piwo lało się szerokim strumieniem. Paulina poczuła się trochę pijana – nie tylko od alkoholu, który zaczynał szumieć w głowie, ale też od tej dziwnej, letniej wolności.
Nigdy wcześniej nie piła tyle. Właściwie niemal wcale. Zawsze była ostrożna, miała słabą głowę. Treningi z resztą wykluczały alkohol. Mimo to nie powstrzymała się całkiem. Kilka łyków, potem jeszcze jeden, śmiech, coś słodkiego, jedno piwo, drugie, trzecie… wszystko stawało się miękkie i lekko zamglone. W pewnym momencie, gdy śmiechy zaczęły być zbyt głośne, a ciepło ognia zaczęło już męczyć, nachyliła się do Rafała i powiedziała cicho:
– Chyba pójdę się położyć…
– Chcesz, żebym poszedł z tobą? – zapytał spokojnie.
Skinęła głową.
Domek był cichy, chłodniejszy niż rozgrzane od ognia podwórze. Weszli do jednego z pokoi – niedużego, z dużym materacem i śpiworami. Paulina wzięła ze sobą rzeczy i zniknęła w łazience. Woda szumiała za drzwiami, Rafał czekał w półmroku pokoju.
Kiedy wyszła, miała na sobie prostą, bawełnianą koszulkę i krótkie spodenki do spania. Włosy jeszcze lekko wilgotne, pachnąca żelem pod prysznic, czysta, świeża… piękna. Położyła się na boku, przykrywając się do połowy.
Rafał położył się obok, przez chwilę nie mówiąc nic. Spojrzał na nią uważnie. Sięgnął dłonią i musnął opuszkami jej policzek. Gładka skóra, delikatna, ciepła.
Otworzyła oczy.
Ich spojrzenia się spotkały – spokojne, ciche. Bez słów. Rafał nachylił się i pocałował ją – ostrożnie, z wyczuciem. Ona odwzajemniła pocałunek. Najpierw delikatnie, potem mocniej. Ich oddechy przyspieszyły.
W jego pocałunkach nie było nachalności. Raczej pewna czułość. Gładził ją po policzku, przesuwał dłonią po ramieniu, dotykał jej włosów. Paulina czuła się, jakby odpływała – trochę od piwa, trochę od emocji, ale najbardziej od ciepła jego dotyku.
Cisza w pokoju była gęsta, przerywana jedynie oddechami i stłumionymi dźwiękami z zewnątrz – muzyką, śmiechami, skrzypieniem ogrodowych krzeseł. Rafał był blisko. Jego ręka przesunęła się po jej biodrze, powoli, jakby pytająco. Pocałował ją raz jeszcze, a potem drugi i uniósł się lekko, zaczął delikatnie podciągać materiał jej koszulki.
Wtedy poczuł wyraźnie – jej dłoń na jego piersi, odpychająca go z lekkim, ale stanowczym ruchem.
Zatrzymał się. Spojrzał na nią pytająco.
– Co jest, Paulina? – zapytał półgłosem, nie kryjąc zaskoczenia.
Znieruchomiała, patrząc w sufit.
– Nie chcę... – powiedziała cicho.
Rafał przysunął się bliżej, jakby nie do końca zrozumiał.
– Dlaczego? Masz okres? – rzucił z lekkim półuśmiechem, próbując rozładować napięcie.
– Nie – odpowiedziała, powoli odwracając głowę w jego stronę. – Po prostu nie chcę.
Zawahał się na moment.
– Chodź, Paulina... będzie fajnie, zobaczysz...
W jej oczach pojawił się chłód.
– Rafał, nie tu. Nie teraz. Nie chcę... nie na tym starym materacu....
– Ale... – zaczął, próbując jeszcze coś powiedzieć.
– Nie – przerwała mu stanowczo. Nie krzyczała, ale ton jej głosu był jednoznaczny.
Chwilę patrzył na nią bez słowa. Potem wyprostował się i odwrócił, sięgając po koszulkę.
– To ja idę jeszcze do chłopaków – rzucił, niby neutralnie, ale wyczuwalny był cień rozczarowania.
– Dobrze – powiedziała cicho.
Zamknęła oczy, słysząc jak cicho zamyka za sobą drzwi. Pokój znowu stał się cichy. Po chwili usłyszała śmiechy dobiegające z zewnątrz – jakby w zupełnie innym świecie. Leżała bez ruchu, dłonią przyciskając kołdrę do piersi. Czuła mieszankę emocji – ulgi, niepokoju, rozczarowania i jakiegoś trudnego do nazwania żalu. Ale wiedziała jedno: dobrze zrobiła.
Nie tak to sobie wyobrażała. Leżąc w ciemności, wpatrzona w sufit, czuła narastającą pustkę, która nie miała nic wspólnego z tym, co wydarzyło się przed chwilą – a raczej z tym, czego nie pozwoliła, by się wydarzyło.
To nie miało być tak. Nie w tym dusznym domku z drewnianymi ścianami, gdzie wszystko pachniało wilgocią, kurzem i przeszłością. Nie na tym skrzypiącym, starym materacu, który przypominał bardziej obozową pryczę niż miejsce czegokolwiek intymnego. Nie pod tym starym śpiworem, który pachniał szafą, w której przeleżał ostatnie kilka lat.
Nie tak.
Jej pierwszy raz miał być... inny. Może nie idealny – nie wierzyła w takie rzeczy – ale choć trochę wyjątkowy. Miała w głowie obraz: miękkie światło, czyste prześcieradła, poczucie bezpieczeństwa. Czułość. A przede wszystkim – decyzję podjętą wtedy, gdy naprawdę będzie gotowa.
A teraz czuła się niegotowa. I zmęczona. I zawiedziona – nie tylko Rafałem, ale też sobą. Że się w ogóle wahała. Że musiała to wyjaśniać, tłumaczyć się.
Na zewnątrz znowu rozległ się śmiech. Jakiś okrzyk. Dźwięk otwieranej puszki. Życie toczyło się dalej – beztroskie, hałaśliwe. Jakby nie miało pojęcia, że tam w środku leży dziewczyna, która właśnie zrozumiała coś bardzo ważnego o sobie i o świecie.
Przyciągnęła kołdrę wyżej, zakryła ramiona. Zamknęła oczy. Chciała zasnąć. Po prostu zasnąć.
Rafał wszedł do pokoju cicho, ale nie dość cicho, by jej nie obudzić. Zatrzymał się na moment w drzwiach, jakby próbował ocenić, czy już śpi. Potem potknął się lekko, przeklinając pod nosem. Zapach piwa i dymu papierosowego był wyczuwalny od razu — jak cień po nocy, której ona nie chciała już pamiętać.
Zacisnęła powieki, udając, że śpi. Czuła, jak materac ugiął się pod jego ciężarem. Położył się obok, ciężko oddychając. Nie próbował się do niej przytulić, nie dotknął jej nawet ramienia. Nic. Był blisko, ale tak jakby go nie było. Odwrócony plecami, w swoim świecie, w piwnej mgle i zmęczeniu.
Nie wiedziała, dlaczego zrobiło jej się z tego powodu smutno. Bo teraz... teraz może liczyła, że chociaż sięgnie po jej dłoń? Że obejmie ją bez słowa, że zrozumie, że nie chodzi o seks, tylko o bliskość?
Zamiast tego czuła tylko ciszę, długą i nieprzyjemnie pustą. I jego ciężki oddech.
Leżała tak długo, nie mogąc zasnąć. Pomyślała, że mimo tego wszystkiego, mimo prób, spojrzeń i rozmów — on chyba jej jednak nie rozumie.
---
Obudziła się wcześnie, dużo wcześniej niż reszta towarzystwa. Słońce dopiero zaczynało pełzać po podłodze kuchni, wpadając przez niewielkie okno nad zlewem i barwiąc blaty na złoto. W domu panowała jeszcze cisza, przerywana tylko odgłosami szurania, kiedy zbierała z podłogi plastikowe kubki, butelki i porzucone talerze z resztkami jedzenia.
Sprzątała powoli, metodycznie, jakby próbowała uporządkować nie tylko bałagan po imprezie, ale i własne emocje. Czuła w sobie pustkę i pewien rodzaj zawodu, którego nie potrafiła jeszcze nazwać. Po tym, jak Rafał wrócił nad ranem — cichy, nieobecny, jakby wszystko między nimi znów było tylko zawieszoną na chwilę próbą — miała ochotę po prostu wyjść. Albo pobiegać.
Właśnie wkładała sportowe buty, kiedy usłyszała ciche kroki na schodach. Spojrzała w stronę wejścia. W drzwiach stanęła dziewczyna, którą poprzedniego wieczoru widziała tylko przelotnie. Nie kojarzyła jej z liceum. Była może trochę starsza, a może po prostu bardziej dojrzała w zachowaniu i wyglądzie — ciemne włosy związane w niedbały kok, dresowa bluza, twarz bez makijażu, ale pogodna.
— Hej — powiedziała cicho, z lekkim uśmiechem. — Przeszkadzam?
Paulina pokręciła głową. — Nie, tylko wychodziłam pobiegać.
— Ja nie biegam. Ale myślałam o spacerze... Może zamiast biegu?
Paulina zawahała się tylko przez chwilę. — Dobra, czemu nie.
Zabrała bluzę z wieszaka i wyszły razem przed dom. Poranny chłód jeszcze trzymał się łąk, a powietrze pachniało wilgocią, zroszoną trawą i dymem z ogniska, które jeszcze lekko się tliło. Szły ścieżką wzdłuż skraju lasu, w ciszy, która szybko przestała być niezręczna.
— Ty jesteś z ich klasy ? — zapytała dziewczyna w końcu.
Paulina przytaknęła
— Wiesz, wczoraj niektórzy dziwnie na ciebie patrzyli... — zaczęła, ale urwała. — Nie, nieważne. Nie powinnam się wtrącać.
Paulina uśmiechnęła się słabo. — Pewnie i tak się domyślam, co chciałaś powiedzieć.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i przez chwilę szły dalej w milczeniu, aż Paulina westchnęła.
— W sumie dobrze, że nie jesteś z naszej szkoły. Większość dziewczyn tam... nie przepada za mną. Przynajmniej nie będziesz uprzedzona.
— Jesteś... inna. Nie pasujesz do nich ale... w pozytywnym sensie — powiedziała z namysłem tamta.
Paulina nie odpowiedziała. Czuła, że nie ma potrzeby wyjaśniać nic więcej. Szły dalej wzdłuż szpaleru drzew. Była zaskoczona, że tak naturalnie rozmawia z kimś, kogo dopiero co poznała. Było w tej dziewczynie coś prostego, autentycznego — żadnych gierek, udawania.
Spacer, który miał być tylko chwilowym ucieczką od chaosu, okazał się jednym z najspokojniejszych momentów tego weekendu. Wróciły do domu, gdy pierwsze osoby zaczęły schodzić na śniadanie. A Paulina, mimo że nie pobiegała, poczuła się trochę lżej. W kuchni słychać było szuranie krzeseł, otwieranie lodówki i dźwięk nalewanego soku. Ktoś siedział jeszcze na tarasie z kubkiem kawy w dłoni, inni – półprzytomni – krzątali się, próbując odnaleźć swoje rzeczy po nocnej imprezie.
Paulina cicho przeszła przez salon, rzuciła krótkie „cześć” tym, którzy już byli na nogach, i usiadła przy stole. Nalała sobie herbaty, zjadła kilka winogron, ale jej myśli krążyły wokół Rafała. Nadal go nie było. Z jednej strony ją to dziwiło, z drugiej – nie zaskakiwało. Wiedziała, że wypił sporo.
Minęła dziesiąta, potem jedenasta. W końcu, grubo po dwunastej, usłyszała kroki na schodach i przeciągłe ziewnięcie. Rafał zszedł na dół, potargany, w wyciągniętym t-shircie, z przymkniętymi oczami i grymasem na twarzy.
— Boże... żyję, ale ledwo — mruknął, chwytając się framugi. — Co tam jest do jedzenia?
Ktoś z kuchni rzucił: — Kanapki, jajka, jakaś szarlotka chyba jeszcze została.
— Idealnie — powiedział, podchodząc do blatu. Zaczął nakładać sobie jedzenie, jakby od tego zależało jego przetrwanie. Z kubkiem kawy i talerzem z jajkiem usiadł w końcu przy stole, na którym siedziała już Paulina.
— Hej — powiedział z uśmiechem i pocałował ją w policzek, jakby wczorajszego wieczoru w ogóle nie było. — Ale mam kaca… masakra. Nawet nie wiem, o której się położyłem.
Po południu, gdy słońce zaczęło powoli przechylać się ku zachodowi, padł pomysł, żeby się ruszyć — ot, przewietrzyć głowy po imprezowej nocy i przygotować się na kolejną. Ktoś rzucił, że nieopodal jest wieża widokowa na Górze Wieżyca, najwyższym wzniesieniu Pomorza. Spacer dobrze im zrobi, stwierdził ktoś inny, i tak powoli zaczęli się zbierać.
Paulina założyła sportowe buty, lekką bluzę i związała włosy w wysoki kucyk. Nie czuła się do końca sobą — coś ją gryzło od rana, ale nie chciała tego okazywać. Reszta grupy, w mniej lub bardziej imprezowych nastrojach, podchwyciła pomysł. Ruszyli pieszo, przez las — ścieżką, która wiła się lekko pod górę.
Droga była przyjemna — świeże powietrze, zapach igliwia, nierówna ścieżka pokryta szyszkami i wilgotnymi liśćmi. Grupki się rozdzieliły: niektórzy szli szybciej, inni zwalniali, żartowali, rozmawiali półgłosem. Paulina szła z boku, czasem obok Rafała, ale nie trzymali się za ręce. Rozmawiali krótko. On był bardziej rozgadany, jakby próbował zamaskować swoją senność i kaca, ale ona była raczej cicha.
Po kilkudziesięciu minutach dotarli na szczyt. Wieża stała pośród drzew — drewniana, wysoka, wciąż dobrze utrzymana.
Stali u jej stóp, wśród szumu drzew i śmiechów tych, którzy już zaczęli wspinać się po schodach. Paulina zadarła głowę. Konstrukcja wydawała się sięgać nieba — surowe drewno, ażurowe elementy, przez które widać było przestrzeń pod nogami. Już sam widok przyprawiał ją o zawrót głowy.
– Wiesz… chyba nie wejdę – powiedziała cicho, prawie jakby się wstydziła. – Mam lęk wysokości.
Rafał nie odwrócił nawet głowy, tylko rzucił przez ramię, z lekkim rozbawieniem:
– Serio? Przecież to tylko parę desek. Wejdź, nie rób sceny. Bądź twarda.
Zamarła. Słowa uderzyły w nią mocniej, niż się spodziewała. Nie rób sceny. Ton był obojętny, nawet lekko zniecierpliwiony, jakby była dzieckiem wymyślającym wymówki.
Patrzyła przez chwilę w jego plecy, gdy już ruszał za innymi. Nie odwrócił się. Nie zauważył jej zawahania, nie zapytał, nie podał ręki. Po prostu poszedł.
Stała tak jeszcze chwilę, czując jak narasta w niej dobrze znane uczucie – chłód. Chłód w gardle i w klatce piersiowej. Odwróciła się i powoli zaczęła wchodzić na wierzę.
Krok po kroku. Ostrożnie, powoli. Każde uderzenie stopy o drewniany stopień odbijało się echem w jej głowie, a palce dłoni zaciskały się kurczowo na chłodnej poręczy. Nie patrzyła w dół. Ani razu. Liczyła stopnie w myślach, próbując skupić się na czymś innym niż to dziwne uczucie pływania, które ogarniało jej żołądek z każdym kolejnym metrem w górę.
Kiedy wreszcie weszła na platformę widokową, odetchnęła z ulgą – nie dlatego, że było lepiej. Raczej dlatego, że wiedziała, że gorzej już nie będzie.
Grupa siedziała na drewnianej podłodze, tworząc niedbały krąg, rozbawieni, zapatrzeni w dal, zapatrzeni w siebie nawzajem. Jej obecność pozostała przez moment niezauważona – jakby była tylko cieniem, który zawiał z wiatrem.
Po chwili Rafał podniósł głowę i spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem:
– Ooo, jesteś. Widzisz, nie było tak strasznie – rzucił beztrosko, z półuśmiechem.
Nic więcej. Żadnego dzięki, że przyszłaś, dobrze, że się przełamałaś, chodź, usiądź przy mnie. Tylko ta banalna konstatacja. Nie było tak strasznie.
Usiadła obok niego, prostując nogi i splatając ręce na kolanach. Starała się nie patrzeć przez barierki, ale czuła pod sobą każdy najmniejszy ruch konstrukcji – drobne wibracje, lekkie skrzypienie. Jej racjonalna część tłumaczyła, że to normalne, że wszystko jest w porządku, że to solidna stalowa wieża, a nie domek na drzewie. Ale emocje nie słuchają logiki. Czuła, jak napięcie w niej narasta. Jakby każdy śmiech, każde niedopowiedziane spojrzenie innych pogłębiały jej wewnętrzne oddzielenie.
Nie była częścią tego kręgu. Nie do końca. Nie dziś.
Zbliżyła się do barierki z wahaniem – każdy krok był pełen napięcia, jakby za chwilę mogła się cofnąć. Jej dłonie, niepewne, musnęły chłodny metal. Westchnęła. Chciała, by ktoś to zauważył. By on to zauważył.
Stała tam w ciszy, niemal bez ruchu, jakby zamieniła się w część krajobrazu. Miała nadzieję, że za moment usłyszy za plecami jego kroki. Że obejmie ją ramieniem. Powie coś cicho, tylko dla niej. Że spojrzy tak, jak wtedy, gdy patrzył na nią, gdy śpiewała z zespołem.
Ale Rafał był pochłonięty sobą. Opowiadał jakąś historię, może o meczu, może o imprezie – nie słuchała. Słyszała tylko śmiech. Ich śmiech. Nie jej.
Patrzyła w milczeniu na rozciągający się za barierką horyzont. Jezioro majaczyło w oddali między koronami drzew, słońce powoli zniżało się ku zachodowi. I nagle – bez słowa – ruszyła. Odwróciła się na pięcie i poszła w stronę schodów.
Na początku ostrożnie, niemal rytualnie, jakby każdy stopień był aktem uwolnienia. Mocno trzymała się barierki, schodziła powoli. Ale potem… coś w niej pękło. Zesztywniałe ramiona rozluźniły się, a nogi zaczęły przyspieszać. Prawie biegła. Ostatnie stopnie zbiegła z impetem, jakby ścigało ją własne rozczarowanie.
Ziemia pod nogami była chłodna i miękka. Słyszała świergot ptaków i swoje przyspieszone tętno. Biegła ścieżką przez las, potem wzdłuż brzegu jeziora. Równym tempem, rytmicznie, bez zatrzymania. Przed sobą. Od nich.
Po kilkunastu minutach była już pod domkiem. Cicho, pusto. Wszyscy wciąż byli na wieży. Wpadła do środka i niemal bezwiednie zaczęła się pakować. Zwinęła bluzę, wcisnęła kosmetyczkę, telefon. Pociągnęła za suwak i zarzuciła plecak na ramię.
Zatrzymała się na moment w drzwiach. Nikt jej nie zatrzymał. Nikt nawet nie był świadomy, że odchodzi.
Wyszła z posesji, poszła brzegiem jeziora. Woda migotała srebrem, wiatr poruszał trawą. Po pół godzinie dotarła do Ostrzyc. Słońce stało już nisko, cienie się wydłużały. Na końcu drewnianego pomostu usiadła i zdjęła buty. Wsunęła bose stopy do chłodnej wody. Fala ukojenia przeszła przez jej ciało.
Złapała za telefon.
Dawid.
Bez wahania – kliknęła. Przystawiła telefon do ucha. Potrzebowała kogoś, kto ją zna. Kto zrozumie bez tłumaczenia.
Dawid był po nieco ponad godzinie. Gdy tylko rozpoznała znajome światła jego auta, wstała z pomostu, otrzepała dłonie i schowała telefon do kieszeni bluzy. Podjechał powoli, ostrożnie. Zatrzymał się kilka metrów od niej, zgasił silnik. Wysiadł i ruszył w jej stronę bez słowa.
Paulina nie musiała nic mówić. Podbiegła do niego i wtuliła się mocno w jego ramiona. Objął ją i trzymał w ciszy, pozwalając jej po prostu być. Bez pytań. Bez osądów.
Wsiadła do auta, plecak rzuciła na tylne siedzenie. Dawid ruszył spokojnie, bez muzyki, bez słów. Wystarczyła sama obecność. Prowadził z lekkością, jakby znał każdy zakręt tej drogi.
– Dzięki, że przyjechałeś – powiedziała cicho po kilkunastu minutach.
– Nie musisz dziękować – odparł tylko. – Zawsze przyjadę.
Jechali drogą przez las. Za szybą przesuwały się cienie drzew, a w środku auta było cicho i bezpiecznie...
❤️❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń