Wilczyca 88

Rozdział 88

Berlin 4 maja 2024

— Jonas, nie lubię kiedy jesteś taki tajemniczy — powiedziała Paulina, z udawaną irytacją. Jej głos był aksamitny, lekko przeciągany, jakby bawiła się chwilą.

Stała oparta o framugę drzwi, w jedwabnym szlafroku, który miękko otulał jej sylwetkę. Zsunął się nieco z ramienia, odsłaniając fragment cienkiej, czarnej koszulki nocnej, a spod niej — na moment — błysnęła gładka biała skóra. Na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech.

Jonas klęczał niedaleko, nagi, w cieniu, jakby naturalnie wpisany w przestrzeń pokoju. Jego ramiona były lekko napięte, dłonie spoczywały na udach. Obroża na szyi i metaliczny połysk klatki chastity dodawały mu tej bezbronnej godności, która tak bardzo fascynowała Paulinę. Patrzył na nią z dołu, a jego oczy, choć pełne oddania, nosiły w sobie cień jakiejś głębszej prośby.

— Lady... proszę... czy raz, jeden raz możesz po prostu zrobić to, o co cię proszę? Bez zadawania pytań? — zapytał cicho, niemal szeptem.

Paulina roześmiała się krótko, miękko, ale nie szyderczo. Zrobiła kilka kroków w jego stronę, szlafrok zafalował przy kostkach. Stanęła blisko, na tyle, by poczuł zapach jej skóry i perfum — subtelny, chłodny, z nutą kadzidła i skóry.

— Oj, Jonas... tobie się wszystko pokręciło. To ty jesteś od spełniania moich zachcianek. Ubóstwiania mnie, składania mi hołdów, wykonywania poleceń, służenia mi...

— Wiem... — przerwał jej cicho. — Ale ten jeden, jedyny raz... Posłuchaj mnie. Proszę.

Jej dłoń uniosła się leniwie i wsunęła w jego włosy. Pogłaskała go powoli, bez pośpiechu, ruchem, który bardziej dotyczył jej niż jego — jakby sprawdzała własne myśli. Przez moment trwała cisza.

— Dobrze, Jonas... Co mam zrobić? — zapytała.

— 12 maja. Wsiądź proszę do auta, którym przyjedzie Otto. Zawiezie cię do Adlerheim. — Głos Jonasa był spokojny, niemal uroczysty.

Paulina uniosła wzrok. — Ale to moje urodziny... — powiedziała z lekkim wyrzutem, z tym szczególnym tonem, który zdradzał więcej zaskoczenia niż niechęci.

— Fenriss... błagam. Zrób to, co mówię. — Jego głos zadrżał od napięcia. Nie prosił często. Nie w ten sposób.

— Jonas nooooo... — jęknęła teatralnie, przeciągając ostatnie głoski jak kapryśna królowa. Ale jej dłoń znów spoczęła na jego głowie — pewniej, cieplej, łagodnie.

— Niech będzie. Ale licz się z tym, że oczekiwania mam wysokie. — Spojrzała mu w oczy, poważnie, twardo. A potem uśmiechnęła się znowu, tym razem cieplej.

Jonas skinął głową, ledwie zauważalnie. W tej chwili był po prostu szczęśliwy.

 — Dziękuję Lady, nie zawiodę cię.

---

Adlerheim, 12 maja 2024

12 maja, poranek był chłodny. Powietrze w Charlottenburgu miało ten charakterystyczny, lekko rześki zapach, który Paulina tak lubiła. Punktualnie, niemal co do sekundy, pod jej kamienicę zajechał znajomy czarny Maybach. Otto — zawsze dyskretny, zawsze uprzejmy — wysiadł i podszedł pod drzwi. Wpuściła go na klatkę. Wjechał na 3 piętro.

Otworzyła mu w progu w granatowym trenczu, już gotowa do drogi, z walizką czekającą tuż obok. Otto uśmiechnął się z subtelną gracją.

— Wszystkiego najlepszego, Fräulein Paulina. Najserdeczniejsze życzenia od nas wszystkich.

— Od „nas wszystkich”? — spojrzała na niego podejrzliwie z uniesioną brwią. — Gadaj, Otto. Co knuje Jonas?

Otto zachował idealnie wyważony ton służbowej niewiedzy.

— Pani Paulino, ja jestem tylko kierowcą. — Zabrał jej walizkę i ruszył w stronę auta.

— Tak, jasne... tylko kierowcą, kogo chcesz przekonać tym? — rzuciła z udawanym niedowierzaniem, z rozbawieniem kręcąc głową. — Wszyscy jesteście w zmowie. Spiskujecie razem. Ale dobrze... Zobaczymy. Trzeba sie za was wziąć, pogadam z Karen bo chyba przy tobie zrobiła się za miękka. 

Otto uśmiechnął się tylko otwierając jej drzwi. 

Maybach czekał przy krawężniku. Cichy, czarny, wypolerowany, z subtelnie przyciemnianymi szybami. Wnętrze pachniało skórą i czymś lekkim, męskim, ekskluzywnym. Wsiadła, siadając wygodnie na szerokim tylnym fotelu, i od razu poczuła znajome wibracje luksusu. Otto ruszył, kierując się na południe, w stronę Bawarii — ku Adlerheim.

Podróż upłynęła spokojnie. W tle grało trochę dobrego, starego, brytyjskiego metalu, który Paulina tak bardzo uwielbiała.  - Przynajmniej w urodziny nie muszę użerać się i prosić o zmianę - pomyślała. Otto zwykł włączać podczas jazdy jakieś smęty Jonasa. Paulina patrzyła przez szybę — było coś wzruszającego w tej mieszaninie poranka, świątecznego napięcia i lekkiego rozbawienia. Kiedy dotarli do Adlerheim, krajobraz nie zdradzał żadnych niespodzianek. Brama otworzyła się jak zawsze, niemal bezszelestnie. Dom w świetle  przedpołudniowego słońca wyglądał spokojnie, wręcz surowo. Żadnych balonów. Żadnych girland. Żadnego tłumu gości.

Wysiadła. Otto odprowadził ją do drzwi, ale nie powiedział już nic więcej, poza krótkim ukłonem. Weszła do środka. Cisza. Z salonu dobiegał tylko cichy szum systemu wentylacji.

I wtedy to zobaczyła.

Na stole, w samym centrum długiego, minimalistycznego blatu z orzecha, stał wielki bukiet białych kalii i pudrowych róż. Ułożony perfekcyjnie, bez zbędnych dodatków, dokładnie tak, jak lubiła — czysto, geometrycznie, z klasą. Obok — elegancka kartka. Papier był gruby, aksamitny w dotyku. Jonas pisał wiecznym piórem, charakterem pisma, który znała już na pamięć:

„Jesteś całym moim światem. Wszystkiego najlepszego, Kochana.”

Nic więcej. Nic mniej. Tylko tyle. I dokładnie to wystarczało.

Obok kartki spoczywało niewielkie pudełko z ciemnoniebieskiego aksamitu. Otworzyła je z ciekawością i z lekkim uśmiechem. W środku — naszyjnik i kolczyki. Delikatne, subtelne. Białe złoto. Prosty, precyzyjny projekt — maleńkie diamenty w oprawach przypominających krople rosy. Elegancja wyciszona, nie krzykliwa. Znamienne.

— Cały Jonas... — powiedziała półgłosem do siebie, rozbawiona ale również wzruszona. Po drodze dał jej znać, że musi pilnie wyjechać bo ma jakieś nieprzewidziane spotkanie. Przepraszał ją bardzo,  czuła jego zdenerwowanie, jakby wcześniej plan nie szedł tak jak powinien.

Zdjęła płaszcz. Odetchnęła głęboko. Poczuła spokój. I tę znajomą, ciepłą pewność — że gdzieś, za tą chwilą, za tą ciszą, kryje się coś więcej.

Otto pożegnał się z nią tak, jak zawsze — z subtelnym skinieniem głowy i lekkim uśmiechem, który nie zdradzał absolutnie nic. Zanim zdążyła zapytać, był już w połowie drogi do Maybacha. Drzwi zamknęły się bezszelestnie, samochód ruszył w dół żwirowego podjazdu i zniknął za bramą. Paulina została sama.

Na moment stała w ciszy salonu, patrząc jeszcze przez szybę za odjeżdżającym autem. Potem westchnęła cicho, przeczesała włosy dłonią i ruszyła do gabinetu. Otworzyła laptopa. Środek dnia, urodziny czy nie — obowiązki nie znikały. Maili było kilkanaście, kilka pilnych. Zanurzyła się w pracy, jakby potrzebowała jeszcze odsunąć chwilę, w której naprawdę poczuje ten dzień.

Ale długo nie dało się tego utrzymać.

Telefon rozległ się po raz pierwszy około jedenastej. Mama. Jej ciepły, trochę spięty głos, jak zwykle formalny na początku rozmowy, rozluźnił się po kilku minutach. Potem tata — bardziej rzeczowy, z nutą wzruszenia, ale nie pozwalający sobie na sentymenty. Paulina uśmiechnęła się tylko — cały tata.

Zaraz potem zadzwoniła Olga, z którą coraz rzadziej miała kontakt, ale która wciąż była obecna w tych ważniejszych najważniejszych dniach. Szybka rozmowa, kilka żartów, życzenia, wspólne plany.  

Potem była Bella. Jej numer wyświetlił się, zanim jeszcze rozbrzmiał pierwszy dźwięk. Paulina odebrała bez wahania. Rozmawiały ponad godzinę. Bella jak zawsze – zmysłowa, lekko ironiczna, uroczo bezpośrednia. Opowiedziała o swoich mężczyznach,  nawet przez chwilę pozwoliła porozmawiać swojemu synkowi z ciocią. Były też życzenia – niebanalne, osobiste. Takie, które trafiały w punkt. Ich rozmowa była gęsta od znaczeń, wspomnień, czułości i kobiecego porozumienia. Gdy Paulina w końcu się rozłączyła, przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ekran telefonu z lekkim uśmiechem. Dobrze było ją usłyszeć.

Potem Greta. Ciepły głos z północnym akcentem, odległy, jakby dochodził z innego świata. Greta wróciła kilka lat temu do Norwegii. Dwoje dzieci, ten sam mąż — „niesamowite, co?” zaśmiała się przez telefon. Opowiadała o życiu, o fiordach, o ciszy, o zimach tak białych, że człowiek zapomina o kolorze asfaltu. Zaprosiła Paulinę. — „Przyleć do mnie, koniecznie. W tym roku. W wakacje. Dzieci cię polubią, a ja potrzebuję trochę Pauliny w moim życiu.” Paulina się roześmiała. — „Świetny pomysł. Wiesz, jeszcze nigdy nie byłam w Norwegii…” — zamyśliła się.

Później znów zadzwonił telefon. Najpierw Naomi, rozmawiały pół godziny. 

Potem Dawid.

Tu już nie było tak idyllicznie. W tle hałas — gwar jakiejś knajpy, może ulica, może dworzec. Mówił z przerwami, zagłuszany jakimś śmiechem i komunikatami z głośników. Paulina niemal skrzywiła się, próbując coś zrozumieć.

„Dawid, serio? Nie masz lepszego momentu?” — chciała powiedzieć, ale ugryzła się w język. Nie chciała psuć rozmowy, ani nastroju. Wysłuchała jego życzeń, przyjęła je z życzliwością, choć bez większego wzruszenia.

Filip też dzwonił w biegu. Jego głos odbijał się echem, co chwila ktoś coś do niego mówił w tle. — „Siostra, wszystkiego! Wiesz, że cię kocham, nie? Pogadamy dłużej wieczorem, teraz mnie gonią na salę....”

„Tak, jasne. Ritterowie…” — mruknęła pod nosem Paulina, odkładając telefon na blat.

Siedziała potem jeszcze chwilę w milczeniu. Salon był zalany ciepłym światłem. Kwiaty pachniały subtelnie. Pudełko z biżuterią wciąż leżało otwarte, jak symbol spokoju i obecności kogoś, kto naprawdę ją zna. Uśmiechnęła się cicho, wracając do pracy. Jeszcze kilka maili. Jeszcze trochę czasu dla siebie — zanim zacznie się to, czego przecież się spodziewała. 

A może nie?

Około południa zauważyła dziwne zamieszanie pod bramą. Usłyszała dzwonek wideodomofonu i, nie rozpoznając głosu ani twarzy na ekranie, próbowała dopytać, czego chcą. Mężczyzna z silnym akcentem odpowiadał krótko, zwięźle, z lekkim opóźnieniem w reakcji — jakby nie do końca rozumiał pytania albo udawał, że nie rozumie. Zirytowana, że rozmowa donikąd nie prowadzi, rzuciła: – Zaraz będę! i wyszła przed dom.

Biały van stał tuż przy bramie, z tyłu częściowo przysłaniał go cień ogromnego dębu rosnącego na obrzeżach posesji. Dwóch mężczyzn w granatowych kurtkach rozglądało się, sprawiając wrażenie raczej pewnych siebie niż nieśmiałych. Jeden był młodszy, szczupły, z krótko przystrzyżoną brodą i wygolonym karkiem. Drugi, starszy, o ciemnej karnacji i lekko siwiejących skroniach, miał łagodny uśmiech i spojrzenie człowieka, który widział już niejedno.

— Adlerheim? — zapytał ten starszy, zerkając na dom za jej plecami.

— Tak. A panowie w jakim celu?

— Ciężko było znaleźć. My od pana von Hagena. — Mężczyzna skinął głową z lekkim ukłonem.

Paulina zmarszczyła brwi. – Od Jonasa von Hagena?

— Tak, mamy tylko rozstawić bar i kuchnię w ogrodzie.

Zrobiła dwa kroki do przodu. – To musi być jakaś pomyłka. Jaki bar?

Wtedy starszy uśmiechnął się szerzej. W jego twarzy było coś ujmującego – łagodność, spokój, może odrobina żartu.

— Pan von Hagen powiedział, że dokładnie tak pani powie.

Zamilkła na chwilę. Spojrzała na nich podejrzliwie, po czym wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Jonasa.

— Możesz mi to wyjaśnić? Mam jakichś ludzi pod bramą. Twierdzą, że są od ciebie.

Po drugiej stronie słuchawki rozległ się znajomy głos, spokojny, choć słychać było, że jest w ruchu, może w samochodzie.

— Fenriss, błagam... zaufaj mi. Przecież umówiliśmy się. Jestem już w drodze, będę za godzinę. Nie zdążyłem wcześniej, miałem bardzo ważne spotkanie. Wpuść ich, proszę. Nie zdążyłem cię uprzedzić, sam chciałem się tym zająć. Przepraszam kochanie.

Westchnęła. Przewróciła oczami. – Dobra, ale jak mi uszkodzą trawnik ty oberwiesz!

Podeszła do furtki i otworzyła ją, klikając w aplikacji odpowiedni przycisk. W tym samym momencie brama przesunęła się powoli, z cichym brzęczeniem.

— Dziękujemy, Pani. — powiedział uprzejmie starszy z mężczyzn i skinął głową.

Wjechali vanem ostrożnie, bez pośpiechu, skręcając pod kątem, by nie naruszyć rabaty z lawendą, i zaparkowali w cieniu dużego kasztanowca. Z tylnego przedziału zaczęli wypakowywać skrzynie, pojemniki, składane elementy metalowych konstrukcji. Jeden z nich rozłożył na trawie materiał, na którym zaczęli ustawiać aluminiowy stelaż – coś między barem a mini-kuchnią. Nierdzewne powierzchnie połyskiwały w słońcu, a spod plandeki wysunęła się także chromowana lodówka i palniki gazowe.

Paulina przez chwilę obserwowała ich z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Wszystko wydawało się... aż zbyt profesjonalne. I bardzo planowe. Widocznie Jonas dopracował każdy szczegół. Poczuła dziwną mieszaninę rozbawienia i rozdrażnienia – kochała jego pomysłowość, ale nienawidziła, gdy traciła kontrolę nad własnym dniem.

Po około dwudziestu minutach znudziło ją patrzenie na przewijające się po ogrodzie sylwetki z narzędziami, przewodami i urządzeniami. Zerknęła na zegarek i wzruszając ramionami, ruszyła z powrotem do domu. Za jej plecami odgłosy pracy powoli mieszały się z cichym szumem wiatru, rozmowami mężczyzn i syczeniem odpalanych próbnir palników.

Przeszła przez kuchnię i weszła do salonu, zatrzymując się przy drzwiach tarasowych, za którymi wciąż krzątała się ekipa. Złożyła ręce na piersi, oparła się ramieniem o framugę i popatrzyła jeszcze przez chwilę w milczeniu. Miała minę kogoś, kto nie czuje się komfortowo nie tyle z samą sytuacją, co z jej nieprzewidywalnością.

Nie lubiła tracić kontroli. Bardzo nie lubiła. To była jedna z tych cech, których nie potrafiła zmienić. A może nigdy nie chciała. Zbyt wiele razy musiała w życiu sama sobie wyznaczać granice, utrzymywać ster. Przez lata uczyła się, że jeżeli nie ona – to nikt. Zaufanie do ludzi zawsze przychodziło jej z trudem a gdy zaczynała ufać, różnie się to kończyło. Nawet teraz, gdy ufała Jonasowi bezwarunkowo – w innych sprawach – to takie niespodzianki jak dzisiejsza sprawiały, że w głowie zapalały się jej kontrolne lampki.

Przymknęła na moment oczy i westchnęła przez zęby.

— Co ty znowu kombinujesz, Jonas... – mruknęła cicho do siebie.

Ten teatr. Ta cała kurtyna niedomówień. A Paulina była kobietą, która nawet przyjemność lubiła mieć podaną we właściwej kolejności i formie. Gdyby powiedział jej wcześniej... Mogłaby się przygotować. A tak dowiaduje się w ostatniej chwili bo on musiał pilnie wyjechać.

Zacisnęła palce na ramieniu. O, porozmawia sobie z nim. Ale nie zwyczajnie. Po swojemu.

Uśmiechnęła się lekko, kątem ust. Nawet jeśli jej plan nie był jeszcze do końca gotowy, to jedno wiedziała na pewno: Jonas nie wywinie się z tego ot tak. Nie tym razem.

— Dobrze, Jonas... Twoje święto się kończy, moje się właśnie zaczyna. – szepnęła z uśmiechem, gładząc na udzie materiał spodni.

I w tej ciszy, w tej chwili, gdy wszystko wokół zdawało się przygotowywać na coś większego, czuła się – mimo wszystko – gotowa.

Po nispełna godzinie ułyszała dźwięk zamka i kroki na korytarzu, więc nawet się nie odwróciła. Wiedziała, że to on. Jonas wszedł do salonu z uśmiechem.

Zatrzymał się w progu, patrząc na nią z mieszaniną ostrożności i czułości. Była piękna – zjawiskowo piękna –  z napiętym profilem i ramionami lekko drżącymi ze złości.

---

Paulina siedziała przy stole, dłonią bezwiednie przesuwała po porcelanowym brzegu filiżanki. Kiedy Jonas wszedł do salonu, nawet na niego nie spojrzała. Dopiero po kilku sekundach, z udawaną obojętnością, uniosła wzrok.

– Jonas – zaczęła tonem, który sugerował, że cierpliwość właśnie się skończyła. – Chciałbyś może łaskawie wyjaśnić, co się tu właściwie dzieje?

— Paulina… Fenriss... wszystkiego najlepszego, moja Lady… — zaczął miękko, ale nie zdążył zrobić kroku więcej.

Odwróciła się gwałtownie. Jej oczy iskrzyły.

Jonas uśmiechnął się, jakby był niewinny. Podszedł bliżej.

— Nie podchodź. — Głos miała zimny jak szkło. — Jonas… wydałam ci polecenie. Na kolana!

Zamarł. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał się cofnąć.

— Paulina…

— Jonas. — Przerwała mu, zniżając głos niemal do syku. — Uklęknij. Natychmiast.

Ich spojrzenia się spotkały. To było to spojrzenie, które znał.

Ale on… zamiast się podporządkować, zrobił coś, czego się nie spodziewała. Pochylił się ku niej nagle i objął ją w pasie. Przyciągnął do siebie i zanim zdążyła go odepchnąć, szepnął jej do ucha z błagalnym ciepłem:

— Proszę… zaufaj mi, Kochana. Będziesz zadowolona.

Cisza zawisła w powietrzu jak napięta struna. Jego słowa rozlały się po niej jak ciepło, jak coś, co znała choć nie zawsze rozumiała. Jeszcze przez moment stała sztywno, walcząc z własnym impulsem. Ale nie odepchnęła go ponownie. 

Nie odpowiedziała. Patrzyła przed siebie, zaciskając zęby, jakby z trudem hamowała lawinę słów. Ale wiedział — znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeszcze nie wygrał. Tylko odrobinę przesunął granicę. Na moment.

I właśnie dlatego ją kochał. Bezgranicznie.

– Fenriss… proszę cię, po prostu mi zaufaj. To miała być niespodzianka. Obiecałem, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Tylko...

– Tylko co? – przerwała mu, wstając. – Tylko mam znosić obecność przypadkowych ludzi kręcących się po moim ogrodzie? Tylko mam patrzeć, jak coś montują, nie wiedząc, kto jeszcze tu się zjawi?

– To wszystko część planu. Obiecuję – powiedział miękko.

Zmieniła nagle wyraz twarzy. 

– A może jak poproszę naprawdę ładnie, to mi coś powiesz?

Jonas nie zdążył odpowiedzieć. Paulina podeszła do niego, niespodziewanie popchnęła go lekko w stronę sofy. Opadł na nią z rozbawieniem, pozwalając, by usiadła na nim okrakiem, pewna siebie i prowokująca. Miała na sobie czarne dżinsy i dopasowaną koszulkę, a jej rozpuszczone włosy pachniały świeżością. Nachyliła się, tak że niemal czuł jej oddech na skroni.

– No powiedz… – wyszeptała, muskając ustami jego policzek. – Powiedz mi, Jonas. Może przekonam się, że jednak potrafisz być posłuszny.

Uśmiechnął się, czując jej dłonie na swoich ramionach.

– Kusi mnie, bardzo… – mruknął cicho – ale nie mogę. Jeszcze nie teraz.

Zaczęła go całować – najpierw lekko, prowokująco, potem z odrobiną zmysłowej siły. Ale Jonas milczał. Patrzył na nią roziskrzonym wzrokiem, ale nie dał się złamać.

– Nic nie powiesz? Chodź, zdejmę ci klatkę.... będziemy się kochali....

– A jeśli powiem, że... się zastanowię?

Paulina zaśmiała się gardłowo....

– Zastanowię? Ty się nigdy nie uczysz, Jonas. Powinnam cię karać częściej.

Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do bramy.

Zamarła, wciąż siedząc na jego biodrach.

– Serio? – mruknęła z lekkim rozdrażnieniem. – Czy ten dzień może być bardziej absurdalny?

Zsunęła się z niego, sięgnęła po telefon i spojrzała na ekran wideodomofonu. Obraz był niewyraźny, głos też niewiele pomagał.

– Nic nie rozumiem – powiedziała. 

– Zajmę się tym – powiedział Jonas. 

Jonas wstał z sofy, wygładził koszulę i wyszedł przed dom i otworzył bramę. Po chwili czarny Mercedes klasy V – nowy, lśniący, na monachijskiej rejestracji – wjechał powoli na podjazd. Słońce odbijało się w przyciemnionych szybach, a samochód zatrzymał się obok głównego wejścia.

Paulina wyszła właśnie z domu, zobaczyć co się dzieje. 

Drzwi boczne rozsunęły się i z wnętrza pojazdu wysypała się czwórka mężczyzn – dwóch pierwszych Paulina znała jak nikogo innego. Dawid i Filip. Jej starsi bracia, tak różni, a jednak tak spójni w swojej braterskiej lojalności. Dawid w marynarce, z lekkim zarostem i pogodnym spojrzeniem. Filip w kurtce skórzanej i sneakersach, ale z tą samą iskrą w oczach, która zawsze mówiła: „Pilnuję cię, siostrzyczko.”

Za nimi wychyliły się kolejne znajome twarze – Mateusz, kuzyn, nieco już siwiejący, z rockową koszulką wystającą spod rozpiętej bluzy. I wreszcie Staszek – ten sam, choć starszy, mężczyzna o długich, związanych włosach, delikatnych rysach i spojrzeniu, które kiedyś mówiło więcej niż tysiąc słów. Wysiadł ostatni, jakby z pewną wyćwiczoną pozą gwiazdy, ale gdy tylko ujrzał Paulinę – uśmiechnął się szeroko.

Widząc ich twarze, nagle przystanęła. W pierwszym odruchu osłoniła dłonią usta, jakby przez chwilę nie mogła uwierzyć. Na sekundę zamarła. Potem jej usta rozciągnęły się w szerokim, promiennym uśmiechu. W kilku szybkich krokach zbiegła ze schodów i pobiegła w ich stronę.

– Boże... wy wszyscy... – wyszeptała, zanim rzuciła się najpierw w objęcia Dawida, potem Filipa. Przytulała ich mocno, jakby z siłą zakorzenioną w dzieciństwie i wspólnych wspomnieniach.

– Ej, nie płacz mi tu – mruknął Filip, obejmując ją ramieniem i całując. 

Potem podeszła do Mateusza – serdeczny uścisk, krótki, ale pełen ciepła. Uśmiechnęła się do niego szeroko.

– Mati... nie zmieniłeś się prawie wcale.

– Chciałbym tak powiedzieć o tobie – mruknął z uśmiechem – ale kłamałbym. Jesteś piękniejsza niż kiedykolwiek.

I wreszcie Staszek. Przez moment patrzyła na niego, jakby widziała ducha przeszłości. Jego twarz była znajoma, ale dojrzała. Był taki sam, a jednak inny. I nagle wspomnienia uderzyły – studniówka, zespół, piwo w garderobie, koncerty… a potem widziała go w telewizji albo na youtube.

– Boże… – powiedziała, obejmując go mocno. – Nie widziałam cię... ile? Dziesięć?

– Piętnaście lat – odpowiedział, przytulając ją z tym samym spokojem, co niegdyś. – Dokładnie piętnaście.

Paulina jeszcze przez moment trzymała jego ramiona, jakby upewniała się, że naprawdę stoi tu, w Adlerheim.

– Ale jak wy... jak to wszystko ogarnęliście? – Paulina rozejrzała się po twarzach swoich bliskich, wciąż z niedowierzaniem. Głos jej zadrżał lekko – gdzieś pomiędzy wzruszeniem a czystą radością.

Dawid uśmiechnął się szeroko, jakby właśnie na to pytanie czekał.

– Jonas się ze mną skontaktował. W lutym – powiedział, wsuwając ręce do kieszeni spodni. – Zapytał, co sądzę o tym pomyśle. Tyle razy próbowaliśmy się wszyscy spotkać, a zawsze coś stawało na drodze. Jak nie terminy, to dzieci, to praca. A on... zaproponował, żebyśmy zrobili to porządnie. Bez wymówek.

Paulina patrzyła na niego w skupieniu, lekko przekrzywiając głowę.

– Wynajął nam prywatny odrzutowiec – dodał Mati z rozbawieniem. – Stachu na lotnisku myślał, że to jakiś program z ukrytą kamerą. Serio, rozglądał się, czy nie ma gdzieś prowadzącego z mikrofonem. 

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nawet Filip, który zwykle bywał bardziej powściągliwy, parsknął.

– Miałem ochotę zawrócić, żeby się upewnić, że nie śnię – powiedział Staszek, kiwając głową i poprawiając włosy, które lekko rozwiały się na wietrze.

Paulina spojrzała na Jonasa, który właśnie stanął kilka kroków za nią. Bez słowa objęła go ramieniem i przytuliła, mocno, ciepło, jakby chciała przez ten gest powiedzieć więcej, niż byłaby w stanie ubrać w słowa.

– Dziękuję – wyszeptała.

Jonas musnął ustami jej skroń i uśmiechnął się lekko.

– Zostawiam cię z nimi na chwilę – powiedział cicho. – Zaraz wracam. Chyba przyjechał catering.

I rzeczywiście – w oddali słychać było warkot silnika, który po chwili ucichł, gdy samochód zatrzymał się przy bramie. Jonas ruszył w stronę furtki, prostując marynarkę.

– Jej... ale niespodzianka – mruknęła jeszcze raz, bardziej do siebie niż do innych. – Naprawdę nie mogę się otrząsnąć.

– Piękne miejsce – odezwał się Mateusz, patrząc z uznaniem na rozciągający się przed nimi ogród, zabudowania, szklane drzwi salonu i minimalistyczne balustrady tarasu. – Słyszałem, że dobrze ci się powodzi, ale... to jest kosmos.

Paulina przewróciła oczami teatralnie i zaśmiała się.

– Chodźcie. Pokażę wam dom, ogród, pokoje. Mam nadzieję, że Jonas ogarnął jakieś pościele...

– W razie czego mamy śpiwory – rzucił Filip z uśmiechem.

– I gitary! – dodał natychmiast Staszek, rozpromieniony. – W końcu nie mogłem przyjechać bez nich.

– O rany... – Paulina westchnęła i spojrzała w niebo, po czym uśmiechnęła się szeroko. – Będzie się działo.

Ruszyli w stronę wejścia, śmiejąc się, przepychając lekko, rzucając żartami – jak za dawnych czasów. Tylko że teraz byli starsi, bardziej świadomi siebie, i – jakby nie patrzeć – szczęśliwi, że znów są razem.

Paulina prowadziła Mateusza i Staszka szerokim, jasnym korytarzem Adlerheim, pokazując kolejne pomieszczenia – stylowo urządzone, z dbałością o każdy detal, ale bez ostentacyjnego przepychu. Raczej nowoczesna elegancja i umiar, dyskretny luksus – jak ona sama.

– No nieźle się urządziłaś, Paula – mruknął Staszek, gdy mijali otwarte drzwi do pokoju z fortepianem i regałem z winylami. – Jakbym wszedł do siedziby jakiejś galerii sztuki. A nie do rezydencji dziewczyny, która na próbach darła się na mnie, że partaczę jakąś solówkę.

– No, ktoś musiał was trzymać w ryzach – uśmiechnęła się, odwracając lekko przez ramięh.

Zatrzymali się na chwilę przy otwartych drzwiach prowadzących do jej domowego biura.

– Tu pracuję, tu piszę, tu robię większość rzeczy. I słucham muzyki – dodała cicho, jakby to był jej osobisty azyl.

– Grasz czasem? – zapytał Mateusz.

– Raczej rzadko. Ale zdarza mi się ...

Zeszli schodami na dół i wyszli ponownie do ogrodu. Powietrze było ciepłe, przesycone zapachem iglaków i ziół rosnących w skrzynkach przy tarasie. Od zachodniej strony słońce łagodnie opierało się o dach oranżerii.

Paulina stanęła pomiędzy nimi, objęła ich obydwu. Przez moment nikt się nie odzywał.

– Strasznie się cieszę, że jesteście – powiedziała cicho, szczerze, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. – Dla mnie to naprawdę ważne.

– To zasługa twojego faceta – odezwał się Staszek, robiąc krok w bok, żeby spojrzeć jej w oczy. – Dawid do mnie zadzwonił jeszcze zimą i mówi: „Stachu, słuchaj, jest plan. Jedziemy na urodziny naszej wilczycy. Cały zespół. Nie możesz jej zawieść”. I wiesz co? Nie mogłem. Przesunąłem koncert w Krakowie, a to się rzadko zdarza bo sporo z tym zachodu.

Paulina uśmiechnęła się, dotykając lekko jego ramienia.

– Ale jak potem na lotnisku się okazało, że lecimy prywatnym odrzutowcem... – Staszek zaczął się śmiać, kręcąc głową. – Myślałem, że to jakiś program z ukrytą kamerą. Serio. Rozglądałem się, czy za filarem nie stoi reporter z TVN-u i nie pyta mnie, co czuję. Wiesz,  oni teraz tyle tych durnych programów robią a ja mam z nimi kontrakt, nawet jako juror byłem w jakimś talent show.

– Bo ty przecież nie jesteś byle kim – mruknęła Paulina z udawaną powagą. – Gawiazda i rockman na pełny etat.

– No właśnie – przytaknął Staszek z udawaną dumą. – Znany rockman. A i tak nie latałem jeszcze prywatnymi jetami. Tak że Jonas przebił wszystko. Nie dość, że ogarnął to jak mafijny consigliere, to jeszcze zrobił to z klasą. Facet wie, co robi.

Mateusz, stojąc obok, tylko się uśmiechał. – Mnie Dawid zaskoczył równie mocno. Ale jak usłyszałem, że to ty, Paula, i że to ma być niespodzianka – nie wahałem się ani chwili. Zresztą... od lat gadaliśmy w kółko że trzeba się w końcu spotkać. A okazja była idealna.

– A ty dalej uczysz w szkole muzycznej? – zapytała Paulina.

– Tak. I gram w filharmonii – odparł z lekkim kiwnięciem głowy. – Kotły, wibrafon, marimba, czasem bębny orkiestrowe, czasem dzwony rurowe. Zależy od repertuaru. Ale wiesz... rockowe serce nie umarło. Nadal mam zestaw i udzielam się jako muzyk sesyjny.

– A ty, Stachu, oprócz bycia gwiazdą? – zapytała. Przecież biznesowo tez nieźle sobie radzisz.

– Firma IT. Zatrudniam około stu osób. Ale tam Jola jest szefem na codzień. Ja głównie koncertuję. Tyle że trochę inaczej niż kiedyś. Mniej piwa, więcej... planowania – zażartował.

Paulina roześmiała się szczerze. – Starzejecie się. Ale w dobrym stylu.

– Ty też. Choć właściwie to nie – rzucił Staszek z błyskiem w oku. – Ty po prostu... dojrzewasz jak dobre wino. Jesteś piekniejsza  niż kiedykolwiek.

– Przestań, bo ci każę spać w samochodzie – parsknęła.

– I tak mam śpiwór – odpowiedział ze śmiechem.

– Idziemy po resztę. I piwo – zarządziła Paulina. – Trzeba zacząć tę imprezę, zanim się rozkleję do końca.

I poszli – z głośnym śmiechem, z echem dawnych czasów między słowami i z tą cichą radością, którą czuje się, kiedy przeszłość i teraźniejszość spotykają się w jednym miejscu, pod dobrym niebem.

---

Na rozstawionych stołach pod markizą ustawiono misy z przyprawami, tace z surowymi warzywami, marynowanym mięsem, wielką donicę z miętą i kolendrą. Turecki kucharz – siwiejący mężczyzna o ciemnej cerze i mocnych dłoniach – zarządzał całością spokojnym, skupionym tonem. Dwóch młodszych pomocników, również pochodzenia tureckiego, pracowało sprawnie i cicho – jeden właśnie układał szaszłyki na grillu, drugi przygotowywał miski z sałatkami i plackami z ciasta yufka.

Filip i Dawid siedzieli już przy stole z piwem, jakby całe życie spędzili w Adlerheim. Rozmawiali półgłosem, od czasu do czasu rzucając okiem na ruch w ogrodzie. Jonas siedział z nimi, ale jego wzrok niemal cały czas błądził w kierunku drzwi, jakby czekał na jeden, konkretny moment.

Wtedy właśnie wyszła Paulina.

Przebrana choć wciąż w prostym, codziennym stroju – dopasowane, jeansy, miękki szary T-shirt. Na stopach miała sportowe buty, włosy związane niedbale w niski kucyk, z którego wymykały się pojedyncze pasma. Ale teraz coś się zmieniło. Na uszach połyskiwały delikatnie nowe kolczyki – złote, z maleńkimi, oszlifowanymi diamentami. Na szyi ten sam komplet – cienki łańcuszek z drobnym, lśniącym kluczykiem.

Podeszła do Jonasa i bez słowa usiadła mu na kolanach, obejmując go lekko za szyję. Przytuliła się na moment, uśmiechając się pod nosem.

– Założyłam  prezent od ciebie – powiedziała cicho. – W ogóle nie pasuje do tego co mam na sobie,  ale nie mogłam się powstrzymać.

Jonas spojrzał na nią z taką czułością, że przez moment przestali słyszeć wszystko, co działo się wokół. Zadrżały liście oliwnika, zapach pieczonego mięsa unosił się w powietrzu, a za ich plecami cicho syknęła butelka z gazowaną wodą.

– Pasują do ciebie – odparł cicho Jonas. – Nieważne, co masz na sobie. Zawsze pasują.

Paulina zaśmiała się cicho, patrząc mu prosto w oczy.

– Powinnam cię ukarać, za to wcześniejsze zamieszanie... ale zamiast tego siedzę ci na kolanach i wyglądam, jakbym wcale nie była zła.

– Bo już nie jesteś – szepnął. – Bo jesteś szczęśliwa.

Nie odpowiedziała. Przymknęła oczy i wtuliła się w niego na moment. Po chwili podniosła głowę, jakby otrząsnęła się z tej intymności. Obejrzała się przez ramię – kucharze już rozgrzewali duży grill. Nad żarem zaczęły unosić się dymne smugi – przyprawiona jagnięcina, soczyste papryki, bakłażany, cebula. Pachniało intensywnie, orientalnie, ale znajomo. Ciepło.

Kiedy rozmowy przy stole zaczęły przybierać coraz bardziej intensywny i żywiołowy charakter – wspomnienia, żarty, śmiech, czasem nagłe zwroty akcji – Paulina, niemal automatycznie, zaczęła szeptem tłumaczyć Jonasowi najciekawsze fragmenty. Używała krótkich zdań po niemiecku, streszczała kontekst, czasem tłumaczyła dowcip. Jonas przez chwilę kiwał głową, słuchał… aż w końcu podniósł wzrok i odezwał się – po polsku.

— Nie trzeba, Paulina… ja rozumiem... dużo.

Wokół stołu na chwilę zapanowała cisza. Paulina spojrzała na niego zaskoczona, unosząc brwi.

— Ty… rozumiesz? — zapytała z niedowierzaniem.

Jonas uśmiechnął się, trochę nieśmiało, i kiwnął głową.

— Uczę się polskiego… od trzech lat. W tajemnicy… przed tobą. — Głos miał miękki, z silnym niemieckim akcentem, ale mówił z taką starannością, że wywołało to uśmiech u wszystkich przy stole. — Rozumieć jest łatwiej. Mówić… trudniej.

— Boże, Jonas… — Paulina patrzyła na niego, teraz z wyraźnym wzruszeniem. — Przez trzy lata?

— Tak. Chciałem cię… rozumieć. Twoją rodzinę. Twój świat.

Dawid aż zagwizdał z uznaniem. Filip stuknął widelcem o kieliszek.

— Nooo..... grubo.

Staszek się zaśmiał, a Mateusz pokiwał głową z podziwem. Paulina przez moment tylko patrzyła na Jonasa, lekko rozchylając usta, a potem z czułością położyła dłoń na jego ramieniu.

— Cudowny  jesteś.

— Próbuję być… godny ciebie — odpowiedział cicho.

A Paulina, przez chwilę milcząc, po prostu znów wtuliła się w jego ramię – zupełnie nie przejmując się tym, że właśnie wszyscy na nich patrzyli.

---

– A pamiętacie, jak Paulina pobiła w szkole tego Daniela? – rzucił Dawid, zerkając na nią z rozbawieniem, ale i z lekkim podziwem.

Paulina westchnęła, kręcąc głową. – Serio? Teraz to wyciągacie?

– No pewnie! – podchwycił Filip. – To była legenda. Ktoś wreszcie zrobił porządek z tym pajacem. Ile razy cię zaczepiał?

– Za dużo – mruknęła, sięgając po kieliszek. – Ale tego dnia przesadził i... nikt nie przypuszczał, że tak to się skończy…

– Bo nikt nie znał twojej prawej nogi – zaśmiał się Mateusz. – Jeden kopniak i gość siedzi na ziemi jak zbity pies.

– A potem była jazda – ciągnął Dawid. – Lewińska podobno wpadła w szał, dyrektor zwołał spotkanie z rodzicami...

– Przypomnijcie sobie, jak ją potraktowali w gabinecie dyrektora – powiedział Dawid, tonem już bardziej poważnym. – A Paulina mimo wszystko się nie ugięła i nie przeprosiła chyba wprost. Chciał jej wlepić obniżoną ocenę ze sprawowania. Nawet za dobre wyniki nikt się za nią nie wstawił... a Lewińska? Tylko podkręcała go.

– I wtedy ojciec się wkurzył – dodał Filip. – Powiedział temu całemu dyrektorowi, że jak już ma karać, to niech przynajmniej zrobi to sensownie. Żadnych uwag w dzienniku, tylko coś, co ma wartość.

– No i co? – zapytał z lekkim uśmiechem Mateusz, choć odpowiedź znał doskonale. – Zorganizowano „karę wychowawczą”: lekcje wspierające dla słabszych uczniów. We wtorki i czwartki.

– Dobrze, że nie kazali mi jeszcze im kanapek robić – rzuciła Paulina z udawaną irytacją, choć nie mogła ukryć lekkiego rozbawienia.

– Ale, Pauli, pamiętasz, co było potem? – zapytał Staszek. – Zaczęli cię zauważać. Nawet ten cały Rafał. Opowiadałaś jak potem tłumaczył przed jakąś dziewczyną na korytarzu...

– ...Agatą – uzupełnił cicho Filip. – A ona po prostu zrobiła swoje.

– I zrobiła to świetnie – powiedział Dawid. – Wiesz, wtedy pierwszy raz pomyślałem, że nasza mała siostra to naprawdę dziewczyna z jajami.

Paulina tylko uśmiechnęła się, nie komentując. Nie musiała – wszystko było powiedziane. Śmiech znowu wybuchł przy stole, lekki, szczery, ciepły. Jakby tamta młodzieńcza burza już dawno minęła, a została po niej tylko historia, którą dobrze wspomina się przy piwie i bliskich.

Wieczór w Adlerheim trwał w najlepsze, a rozmowy przy stole – rozgrzane winem i wspomnieniami – przybierały coraz bardziej osobisty charakter. Dawid właśnie wspomniał znowu Agatę.

— A widziałem tę Agatę niedawno — rzucił, sięgając po oliwkę. — Podobno mieszka w Anglii i ma trójkę dzieci. Nie poznałabyś jej, roztyła się strasznie. 

Paulina uniosła brew z lekkim rozbawieniem, ale nic nie powiedziała. To nie było ważne.

— A Rafał — dodał Mati — uczy WF-u w szkole mojej córki. On i jego żona… no wiesz, taka typowa dziewczyna po AWF-ie, dres, gwizdek, zero makijażu, czapka z daszkiem. Jak na gwiazdy szkoły, nie skończyli na piedestale.

Paulina pokręciła głową z lekkim uśmiechem.

— Ale w kosza grał dobrze — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do innych.

— A ty w ogóle spotykałaś się z nim chyba? — zapytał Filip, unosząc brew. — Byliście razem na balu maturalnym?

— Byli, byli — potwierdził Staszek z teatralnym westchnieniem. — Dziękować Bogu, że znowu nie padło na mnie.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Paulina parsknęła i uderzyła Staszka lekko w ramię. Ten tylko się uśmiechnął szeroko.

W tym momencie Jonas wstał i oddalił się na chwilę do ogrodu, by dopilnować obsługi. Dawid natychmiast przesunął się bliżej siostry i nachylił do niej.

— Super facet, Paulina. Naprawdę. Godny ciebie — powiedział cicho. — Ale nie wiem, co ci wtedy strzeliło do głowy, żeby ściągać na święta do rodziców tego lamusa. Jak mu było… Lucjan?

Paulina westchnęła ciężko i przymknęła oczy.

— Łukasz… Wiem. — Przesunęła dłonią po czole, jakby chciała zetrzeć jakieś odległe wspomnienie, po czym położyła głowę na ramieniu brata. — Już wiem.

Dawid przytulił ją mocno i pocałował w czubek głowy.

— Teraz jest dobrze, Pauli. Naprawdę dobrze.

Dawid spojrzał na siostrę z czułością, jaką znał tylko ktoś, kto widział ją w najróżniejszych odsłonach – uparcie ćwiczącą w garażu, wracającą roztrzęsioną z tamtej słynnej rozmowy ze szkołu, jak i dumną z samej siebie po zdanym egzaminie na piątkę.

— Nie popsuj tego, Paulina. Znacie się już tyle lat. On kocha cię jak nikt — powiedział cicho, niemal konspiracyjnie, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek inny usłyszał.

Paulina nie odpowiedziała od razu. Jej spojrzenie zatrzymało się gdzieś na ciemniejącym horyzoncie, gdzie zarys drzew mieszał się z pierwszymi smugami wieczornego światła. Potem powoli skinęła głową.

— Wiem — szepnęła. — Coraz bardziej to do mnie dociera. Nie tylko przez to, co mówi, albo co robi. Ale przez to... jak patrzy. Jak milczy. Jak znosi mnie w momentach....

Uśmiechnęła się lekko, ale oczy miała lekko zaszklone.

— Może nie od razu to umiałam nazwać. Ale on jest mój. Tak po prostu. — Odwróciła głowę i spojrzała bratu w oczy. — I ja jestem jego. Nie zawsze to okazuję, wiesz przecież, jaka jestem… Ale w środku, tam głęboko… jestem.

Dawid przytulił ją jeszcze raz, nic już nie mówiąc. Nie było potrzeby.

Podszedł do nich Filip z butelką piwa w dłoni i lekkim uśmiechem na twarzy.

— O czym rozmawiacie? — zapytał, siadając obok i zerkając raz na Paulinę, raz na Dawida.

— O Jonasie — odpowiedział Dawid, nie rozwijając, ale ton głosu mówił już wszystko.

Filip uniósł brwi, jakby musiał się chwilę zastanowić. Popatrzył na siostrę, potem na zgaszone już niebo, a w końcu z powagą, ale i czułością, powiedział:

— Pomijam, że ten koleś jest już trzeci na liście Forbesa wśród najbogatszych Niemców. Pomijam jego miliardy, udziały, pałace czy co tam ma i cały ten cyrk... Ale, Paulina, zobacz, jak on na ciebie patrzy. Jakbyś była całym jego światem. I co dla ciebie robi.

Zamilkł na chwilę, dając jej czas, żeby to do niej dotarło.

— Kto by wpadł na to, żeby na twoje urodziny ściągnąć tu cały twój stary zespół? — kontynuował ciszej. — Wiedział, że to sprawi ci radość, i poruszył niebo i ziemię. Stachu przesunął koncert, Mati odwołał jakieś lekcje. To nie jest kwestia kasy. To kwestia tego, że on słucha, zapamiętuje, myśli. Że robi rzeczy, których nikt by się nie spodziewał. I robi je tylko dla ciebie.

Paulina siedziała cicho, przygryzając lekko wargę. Czuła, jak serce zaczyna jej bić wolniej, ale głębiej. Zrozumiała, że nie da się tego wszystkiego zbyć żartem ani ukryć za maską chłodnej kontroli.

— Wiem... — powiedziała cicho, prawie do siebie. — Wiem.

Nagle nad ogrodem rozległ się głos Stacha:

— Dawajcie, bierzemy się do roboty!

Szło za tym coś więcej niż tylko wezwanie — w jego głosie słychać było tę znajomą ekscytację sprzed lat, niemal dziecięcą radość z grania. W rękach niósł swoją gitarę i bas w miękkim futerale.

Dawid, uśmiechając się pod nosem, wstał od stołu, przeciągnął się teatralnie i ruszył w stronę Mercedesa, gdzie była jego gitara. Wszyscy czuli już w powietrzu, że ta noc nie skończy się na wspomnieniach i grillowanym mięsie.

Staszek podszedł do Pauliny, trzymając bas w dłoniach.

— Nie wiedziałem, czy masz... — powiedział miękko. — Ale jest nastrojony.

Paulina  przejęła instrument. Gdy tylko objęła szyjkę gryfu, palce same się ułożyły. 

— Nigdy nie widziałem, jak grasz — rzucił półgłosem, z pewnym wzruszeniem.

Paulina spojrzała na niego krótko, z tym półuśmiechem, który zdradzał więcej niż słowa. Oparła kciuk o przystawkę i zagrała otwierającą linię basu z "The Clairvoyant" Iron Maiden — głęboką i płynną.

Staszek aż cmoknął z uznaniem i zaraz zajął miejsce, zakładając pasek od swojej gitary. Dawid wrócił i od razu podłączył się pod przenośny wzmacniacz.

Mateusz, bez swojego zestawu perkusyjnego, złapał dwa widelce i duże metalowe naczynie po mięsie. Usiadł na schodkach, improwizując rytm jak za dawnych czasów, uśmiechając się szeroko.

— Ciśnniemy? — zapytał Staszek, szarpiąc strunę.

— No raczej! — odpowiedziała Paulina

Wieczór właśnie nabierał nowego rytmu....

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2