Wilczyca 81
Rozdział 81
Berlin, wrzesień 2023
Wrzesień w Berlinie przynosił pierwsze chłodne poranki, ale dla Torbema Flachwitza nie miało to większego znaczenia. Siedział pochylony nad klawiaturą w niewielkiej redakcyjnej klitce, z kubkiem zbyt słodkiej kawy i oczami pełnymi satysfakcji. Artykuł był gotowy. Ostatni akapit dopracowywał z niemal sadystyczną precyzją.
Tytuł roboczy: „Dwie twarze partnerki prezesa Hagen Pharma”.
Torben był młodym dziennikarzem śledczym o pretensjonalnym pseudonimie użytkownika: @RadikalLerch. Ukończył socjologię na Uniwersytecie Humboldta, gdzie jako członek młodzieżówki Partii Zielonych zasłynął tekstami o patriarchacie w polityce i gospodarce. Od kiedy zaczął współpracę z magazynem Der Taktgeber, jego specjalnością stało się rozpracowywanie ciemnych struktur władzy. W jego oczach Jonas von Hagen, prezes farmaceutycznego giganta, był esencją kapitalistycznej hipokryzji. A teraz – dzięki kilku tygodniom pracy w cieniu – Flachwitz miał w rękach prawdziwą bombę.
Zdjęcia. Dowody. I świetny tekst.
Paulina Ritter, partnerka Jonasa von Hagena, wykładowczyni na wydziale psychologii miała drugą twarz. Prowadziła coś, co określił jako „zamaskowane imperium przemocy symbolicznej i cielesnej” – Domina Studio Berlin. Pod pseudonimem Lady Fenriss organizowała rytualne sesje BDSM, których skala i rozmach przekraczały granice zwykłych praktyk fetyszystycznych. W artykule zestawił publiczny wizerunek Pauliny – wyważonej intelektualistki – z brutalnymi kadrami ze strony studia. To nic, ze na żadnym z nich nie było bohterki artykułu, były jej zdjęcia na parkingu. Wiele zdjęć, jakby bywała tam bardzo często.
Spojrzał jeszcze raz na tekst. Brzmiał ostro, lecz nie przekraczał granicy oskarżenia. To była jego specjalność – insynuacja, nie zarzut. „Pozory mogą mylić” – kończył, pozostawiając czytelnika z subtelnym dreszczem moralnego niepokoju.
Zapisując dokument poprawił jeszcze datę i udał się do gabinetu redaktora naczelnego. Drzwi uchyliły się z charakterystycznym skrzypnięciem. Kurt Bremer, mężczyzna po pięćdziesiątce o twarzy pokerzysty i zamiłowaniu do drogich długopisów, uniósł wzrok znad papierów.
– Torben, mam nadzieję, że to nie kolejny paszkwil na przemysł kosmetyczny – rzucił beznamiętnie.
– Nie. To grubsza sprawa – odpowiedział Flachwitz i położył przed nim wydruk. – To jest o partnerce von Hagena. O jej drugim życiu. BDSM, zamknięte sesje, studio dominacji. Wszystko legalnie, ale... kompromitująco. To podważa jej autorytet, a przy okazji rykoszetem uderza w Hagen Pharma.
Bremer czytał kilka minut w ciszy. Wreszcie odłożył kartki. Jego twarz była nieodgadniona.
– Masz rację, to mocny materiał. Bardzo mocny. Ale nie przejdzie.
– Co? – Flachwitz nie ukrywał zaskoczenia. – Dlaczego? Cenzurujesz mnie?
Bremer splótł dłonie. – Jonas von Hagen to nie tylko prezes. To jedna z najpotężniejszych osób w niemieckim biznesie. Reklamodawca. Sponsor. Przyjaciel ludzi, którzy decydują o przetrwaniu tego magazynu. Nie wydrukuję tego. Przynajmniej nie teraz.
Torben milczał. Czuł, jak rośnie w nim frustracja. Tyle pracy, tyle satysfakcji z odkrycia. I co – wszystko do szuflady?
Bremer przyjrzał mu się uważnie.
– Ale... – dodał cicho. – Może to wykorzystasz inaczej. Dyskretnie. Może dasz komuś znać, że masz coś, czego nie powinieneś mieć. Że mogłoby się to ukazać, gdyby... nie zrobiono czegoś w zamian. Nie mówię, żebyś szantażował. Ale... zasugeruj. Zobacz, co się stanie.
Torben nie odpowiedział od razu. Otworzył usta, po czym je zamknął. Głowa mu pracowała. Redaktor podał mu sygnał – i jednocześnie dał przyzwolenie na nieczystą grę.
– Zobaczę, co da się zrobić – odpowiedział w końcu, zbierając kartki.
Wyszedł z gabinetu z twarzą poważną, ale w oczach miał błysk ekscytacji. Wiedział, że teraz wchodzi na zupełnie inny poziom gry. Nie chodziło już tylko o demaskację. Chodziło o wpływy.
O władzę.
A on właśnie dostał bilet wstępu do świata, którego zawsze pragnął – nawet jeśli miałby do niego wejść przez tylne drzwi.
---
Deszcz sączył się leniwie po szklanych fasadach nowoczesnego biurowca przy Friedrichstraße, gdzie na najwyższycj piętrach mieściły się berlińskie biura Hagen Pharma AG – jednego z najbardziej wpływowych koncernów biotechnologicznych na świecie. Torben Flachwitz – dziennikarz śledczy – stał naprzeciwko wejścia, zaciskając dłonie na uchwycie parasola. Jego spojrzenie przesuwało się po wnętrzu przez szklane drzwi, jakby próbował przeniknąć betonowe i cyfrowe warstwy ochrony, oddzielające go od celu.
Od czterech dni próbował dostać się do Jonasa von Hagena. Wysłał trzy maile – dwa uprzejme, jeden już zdecydowanie mniej. Bez odpowiedzi. Dzwonił – przekierowywano go do rzeczniczki prasowej, która odbębniła swoją mantrę o „braku wolnych terminów na wywiad”. Próbował przez znajomych z branży, nawet przez dawnego znajomego z FAZ, który twierdził, że „Jonas nie lubi mediów i wywiadów” i że „lepiej nie drążyć”.
Ale Torben był uparty. Zbyt wiele czasu poświęcił na zbieranie informacji. Zbyt głęboko wszedł w to, by teraz się wycofać. Zbyt wyraźnie widział zarys drugiego życia Pauliny Ritter – znanej w zamkniętych kręgach jako Lady Fenriss – dominującej kobiety, która od lat prowadziła w Berlinie ekskluzywne studio dla elity, a w dzień była szanowaną wykładowczynią i piękną partnerką von Hagena.
Tylko że to drugie życie nie pasowało do oficjalnej narracji: Paulina, doktor psychologii i partnerka jednego z najbogatszych niemieckich przemysłowców. Torben wiedział, że to materiał, który może przynieść mu nagrodę lub kłopoty. A najpewniej to i to.
Dziś postanowił spróbować po raz ostatni. Papier, stara maszyna do pisania, podpis, cisza. Skierował się do recepcji. Kobieta za kontuarem spojrzała na niego z profesjonalnym dystansem.
– Dzień dobry, chciałbym zostawić coś dla prezesa von Hagena. To bardzo ważne. Osobiste.
– Czy jest pan umówiony? – zapytała rzeczowo.
– Nie, ale jestem pewien, że kiedy przeczyta, natychmiast zrozumie, że powinien się ze mną spotkać. – Torben podał jej kopertę, grubszą niż zwykły list. W środku znajdował się złożony starannie maszynopis – jednostronicowa notatka o treści: „Panie von Hagen, spotkajmy się. Wiem wszystko o Fenriss. Czekam na propozycje.”
Dołączył kilka wydruków lekko niewyraźnych zdjęć. Mercedes Maybach Jonasa na parkingu DSB, Jonas wysiadający z auta, Paulina na tym samym parkingu, tabliczka z logo DSB, wydruki ze strony.
Recepcjonistka wzięła kopertę, spojrzała na nazwisko nadawcy – „Torben Flachwitz” – i, nie dodając nic więcej, powiedziała tylko:
– Przekażę ją.
Torben skinął głową i odszedł powoli. Czuł, że właśnie przekroczył niewidzialną linię. Teraz piłka była po stronie von Hagena.
---
Na górze, na dziewiętnastym piętrze, gdzie dźwięk kroków odbijał się cicho od jasnych marmurów i przytłumionych dywanów, asystentka Jonasa – Frau Stein – weszła do jego biura bez pukania, z miną, która nie wróżyła nic dobrego.
– Panie prezesie... ktoś zostawił to dla pana. Twierdzi, że to ważne. – położyła ciężką, białą kopertę na skórzanej podkładce na jego biurku.
Jonas spojrzał na nią znad monitora. Nie lubił niespodzianek.
– Nazwisko?
– Torben Flachwitz. Dziennikarz.
Jonas wyprostował się lekko. Otworzył kopertę.
I wszystko nagle zatrzymało się.
---
Było wczesne wrześniowe popołudnie, ale powietrze miało jeszcze wyraźny, letni oddech. Słońce przebijało się przez cienką warstwę chmur, a na parkingu podziemnym galerii "Berlin Arcaden" unosił się zapach nagrzanego betonu i chłodnej stali. Temperatura oscylowała wokół 23 stopni – wystarczająco ciepło, by większość osób nosiła jeszcze letnie ubrania, ale już z nutą nadchodzącej jesieni.
Maybach wtoczył się w wyznaczone miejsce w rogu poziomu -2. Jego czarna karoseria subtelnie połyskiwała w świetle ledowym. Otto, kierowca Jonasa, wysiadł pierwszy, w białej koszuli z podwiniętymi rękawami i chinosach – nieco mniej formalnie, ale nadal profesjonalnie. Otworzył tylne drzwi.
Jonas von Hagen wysiadł z pojazdu.
Kilka metrów dalej, oparty niedbale o swojego Volkswagena ID.3 w kolorze pistacjowym, stał Torben Flachwitz – drobny, z twarzą przypominającą wyrośniętego harcerza. Miał na sobie koszulę w palmy, krótkie spodnie, a jego włosy były rozwiane jakby specjalnie niedbale. Starał się wyglądać nonszalancko, ale wewnątrz buzowały w nim emocje. Wiedział, że zaraz wypowie słowa, które mogą zmienić jego życie.
– Panie von Hagen. – wyprostował się, zdejmując okulary. – Miło, że jednak się pan pojawił.
Jonas nie odpowiedział na uprzejmość, tylko podszedł bliżej, zatrzymując się dwa metry od dziennikarza. Zdjął okulary i spojrzał mu w oczy.
– Nie mam czasu. Przejdźmy do rzeczy.
Torben oblizał wargi, przesunął dłonią po karku, a potem powiedział z pozorną swobodą:
– Milion euro. W gotówce. Tylko wtedy materiał nigdy nie ujrzy światła dziennego.
Wokół zapadła cisza. Jonas uniósł lekko brwi. Żadnego zaskoczenia, żadnego oburzenia – tylko kalkulacja.
– Nie negocjuję z szantażystami – odparł chłodno. – Ale jeśli mam zakończyć ten teatr, muszę mieć gwarancję, że nikt poza panem nie widział tych materiałów.
– Mam wszystko pod kontrolą – odpowiedział szybko Torben. – Kopie są zaszyfrowane. Nikt ich nie widział, nie wysyłałem ich żadnej redakcji. Materiał jest bezpieczny. I... pod moją wyłączną kontrolą.
– Gdzie?
– Na dwóch fizycznych nośnikach. Jeden w moim sejfie. Drugi – kopia offline w skrytce bankowej. Lokalnej.
Jonas kiwnął głową.
– Miejsce przekazania pieniędzy?
Torben zawahał się, ale po chwili powiedział:
– Wyślę panu adres. Parking przy autostradzie, niedaleko granicy z Polską. Cisza, spokój. Tam odbieram gotówkę, a pan otrzymuje wszystkie nośniki i zapewnienie poufności.
Jonas spojrzał na niego przez dłuższą chwilę. W jego oczach była mieszanka lodowatego dystansu i chłodnej oceny.
– Do jutra dostaniesz potwierdzenie. Jeśli zdecyduję się zapłacić – wszystko będzie gotowe. Ale jeśli coś wypłynie – nie będzie sądu, który ci pomoże. To nie jest gra.
Torben zbladł lekko, ale kiwnął głową. Wiedział, że blefowanie z takim człowiekiem to chodzenie po linie nad przepaścią.
Jonas bez słowa odwrócił się i wrócił do Maybacha. Otto już stał przy otwartych drzwiach. Torben stał jeszcze przez chwilę, obserwując jak elegancki samochód znika wśród betonowych kolumn podziemnego parkingu.
Po raz pierwszy tego dnia poczuł, że zagrał naprawdę wysoko.
---
Torben wysiadł z auta z rozanielonym wyrazem twarzy i pewnym krokiem ruszył w kierunku swojego mieszkania. Jeszcze przez chwilę czuł na sobie chłód parkingowego powietrza i ten znajomy dreszcz ekscytacji – coś, co przypominało mu czasy, gdy jako młody dziennikarz po raz pierwszy odkrył, jak działa polityka. Ale dziś... dziś to było coś większego. Milion euro. W gotówce. Sam nie mógł w to uwierzyć.
Mieszkał w dzielnicy Prenzlauer Berg, w starej kamienicy z wysokimi sufitami, w ciasnym dwupokojowym mieszkaniu na trzecim piętrze. Klasyczny berliński kompromis – urok i brak przestrzeni. Otworzył kodem drzwi do klatki schodowej i wszedł po schodach z lekkim podskokiem, z teczką przewieszoną przez ramię jak zwycięzca.
– Kochanie ! – zawołał, gdy tylko otworzył drzwi do mieszkania.
Z kuchni wyjrzała Malin, jego partnerka. Miała na sobie luźną, pastelową sukienkę i związane wysoko włosy. Naturalna uroda, bez makijażu – świeża i prawdziwa. Jasna cera, szerokie, ciepłe oczy. Ręce wciąż miała w mące – coś piekła.
– Torben? Co się stało? Wyglądasz, jakbyś wygrał w Totka.
Zamiast odpowiedzieć, podszedł do niej, objął ją w pasie i uniósł w górę, obracając ją dookoła z dziecięcym śmiechem.
– Co ty wyprawiasz, wariat! – roześmiała się, szczypiąc go lekko w ucho. – Co się dzieje? Skąd ten nastrój?
Postawił ją ostrożnie na podłodze, po czym przycisnął czoło do jej czoła.
– Po prostu… dobrze mi ostatnio idzie. Świat zaczyna mnie wreszcie doceniać. Może w końcu przestanę być tylko “tym z gazety internetowej”, co?
– Torben, ty się naprawdę czymś podjarałeś. – spojrzała na niego podejrzliwie, ale z uśmiechem. – Powiesz mi coś więcej?
– Jeszcze nie teraz, kochanie. Ale niedługo... wszystko się zmieni. Zobaczysz.
Malin wzruszyła ramionami i pocałowała go w policzek. – Dobra, ale nie zapomnij, że musimy odebrać dzieci. Ich pani powiedziała, że dziś przygotowali jakąś niespodziankę.
– Jasne, przecież o tym pamiętam! – rzucił. – Chodźmy.
Dziewczyna umyła ręce, poprawiła włosy i ruszyli pieszo do pobliskiego przedszkola. Ich bliźniaki – Nora i Emil, czteroletnie żywe maluszki – biegały po placu zabaw. Emil był bardziej zadziorny, Nora ostrożniejsza, ale bystrzejsza.
– Tatuś! Mamusia! – krzyknęły dzieci, biegnąc do nich z rozwianymi włosami.
Torben chwycił każde dziecko po jednej stronie i przytulił mocno, czując coś, czego nie czuł od dawna – pełnię. Życie, które miało sens. I przyszłość, która wreszcie wyglądała jak coś więcej niż ciągłe kredyty, frustracje i zamrożone honoraria.
Gdy szli razem z powrotem do domu, a dzieci trajkotały jedno przez drugie, Torben zatopił się w myślach. Milion euro.
Czy nie był zbyt ostrożny? Czy nie mógł zażądać więcej? Przecież to wszystko warte było fortunę. Fenriss – taka historia mogła rozsadzić media.
Camper. To był pierwszy impuls. Zawsze marzyli o wakacjach w podróży, w trasie, z dzieciakami. Może Hiszpania? Alpy? Grecja ?
A może większe mieszkanie? Trzypokojowe z balkonem? Takie w stylu skandynawskim, z naturalnym światłem i wielką, otwartą kuchnią, gdzie Malin mogłaby piec swoje wegańskie quiche bez przeciskania się między ścianami?
I tak szedł mijając znajome ulice z rodziną u boku, z wyobraźnią rozpaloną jak nigdy dotąd. Wszystko nagle było w zasięgu ręki.
Torben Flachwitz i Malin Jüttner nie należeli do klasycznych przedstawicieli berlińskiej bohemy – chociaż wielu właśnie tak by ich określiło. Oboje wychowali się w domach, w których pieniądze nigdy nie były problemem.
Ojciec Torbena, Heinrich Flachwitz, był prominentnym politykiem CDU i od dwóch kadencji burmistrzem Rhedy-Wiedenbrück, niewielkiego, lecz wpływowego miasta w Nadrenii Północnej-Westfalii. Znany z wygłaszania banalnych, acz zawsze poprawnych politycznie fraz, w niedzielnych programach telewizyjnych, był przekonany, że syn kiedyś „zmądrzeje” i przejmie rodzinne dziedzictwo. Do tego czasu łaskawie przymykał oko na jego wyskoki, przelewając co miesiąc pieniądze na konto Torbena z tytułem „unterstützung – zukunft”.
Matka – Dorothea Flachwitz, znana prawniczka zajmująca się prawem patentowym, prowadziła kancelarię współpracującą z uniwersytetami technicznymi i firmami zbrojeniowymi. Zawsze świetnie ubrana, o duszy perfekcjonistki, nie ukrywała, że Torben ją zawodzi – ale podobnie jak mąż, liczyła po cichu, że „to tylko etap”.
Mimo pogardy, jaką Torben często wyrażał wobec establishmentu, nie miał żadnych skrupułów, by z tych pieniędzy korzystać.
Malin natomiast pochodziła z Hamburga – z rodziny przemysłowców, którzy od pokoleń zarządzali firmą produkującą elementy hydrauliczne. Jej ojciec lubił mówić: „Kapitalizm to po prostu rozszerzona wersja odpowiedzialności rodzinnej.” Ona natomiast odpowiadała: „Kapitalizm to rozszerzona wersja zniewolenia.”
Mimo wszystko – ku pewnemu rozczarowaniu znajomych z kręgów „radykalnej lewicy” – oboje nie mieli żadnych skrupułów, by przyjmować pieniądze od rodziny. „To i tak tylko część, którą zabraliby nam przez podatki” – zwykł mawiać Torben z ironicznym uśmiechem, cytując swojego ojca w krzywym zwierciadle.
Z pomocą rodziców zapłacili część wkładu własnego za mieszkanie w Prenzlauer Berg, choć oficjalnie mówili, że wynajmują „w duchu alternatywy mieszkaniowej”. To była ta dziwna mieszanina ideologii i pragmatyzmu, której nie potrafili się wyrzec.
Malin prowadziła z koleżanką wegańską piekarnię – miejsce z duszą, w którym wszystko – od chleba po kawę – musiało być etyczne, bezglutenowe i najlepiej lokalne. Niestety, nawet najbardziej zaangażowana klientela nie była w stanie zapewnić regularnych wpływów. Często wracała sfrustrowana, że znowu trzeba będzie płacić rachunki z „poduszki bezpieczeństwa”.
Torben od lat pisał do niszowych portali, gdzie publikował różne teksty. Pisał z ogniem, ale też... z przeświadczeniem, że świat nie jest jeszcze gotów, by go zrozumieć. „Społeczeństwo kiedyś się przebudzi” – powtarzał do Malin z przekąsem, ale i z czułością.
Tyle że społeczeństwo się nie budziło, a honoraria za artykuły pozostawały żałośnie niskie. Ostatnio dostał 170 euro brutto za tekst, nad którym siedział cztery dni.
Ale teraz wszystko miało się zmienić.
Kiedy usiadł przy kuchennym stole z kubkiem yerba mate, a dzieciaki układały klocki na dywanie, myśl wróciła z całą mocą:
Milion euro to za mało.
Zbyt łatwo się zgodził. Zbyt mało za ryzyko. Za łatwo poszło.
Właśnie teraz – patrząc na Malin, która rozmawiała przez telefon z dostawcą ekologicznej mąki, i na dzieci, które nie rozumiały jeszcze, jak działa świat – poczuł coś więcej niż tylko zadowolenie. Poczuł prawo do czegoś więcej.
Jonas von Hagen miał wszystko: pozycję, władzę, fortunę, piękną kobietę. Jeśli chce ochronić swoje tajemnice, powinien za to zapłacić odpowiednio.
Torben wstał od stołu i podszedł do okna. Przesunął palcem po szybie, przez którą widać było podwórko i sąsiadów z klasy średniej. Camper? Większe mieszkanie? Spłata kredytu?
To dopiero początek.
Fenriss... Fenriss jest warta więcej.
---
Było już po zmroku, ale wrześniowe powietrze wciąż miało w sobie resztki letniego ciepła. Na jednym z opustoszałych parkingów przy autostradzie A12, niedaleko granicy z Polską, wśród rzadko rozmieszczonych latarni i ciężarówek na postoju, panowała niemal idealna cisza. Dźwięki silników dochodziły z oddali, jak przytłumione echo. Idealne miejsce dla kogoś, kto nie chce być zauważony.
Maybach podjechał na miejsce punktualnie o godzinie 21:00. Bez pośpiechu, bez zbędnych manewrów. Auto zatrzymało się w najciemniejszym kącie parkingu, tuż przy ogrodzeniu z siatki, za którym ciągnęł się pas nieużytków. Reflektory przygasły, silnik pracował cicho, ledwo słyszalnie.
Za kierownicą siedział Otto, kierowca i człowiek do zadań specjalnych Jonasa von Hagena. Elegancki, nienagannie ogolony. Na jego twarzy – zero emocji. Jonas siedział z tyłu, niewidoczny za przyciemnioną szybą. Nawet nie drgnął.
Dopiero dziesięć minut później, z piskiem podjechał Volkswagen ID.3. Z auta wysiadł Torben Flachwitz, spóźniony, ale wyraźnie zadowolony z siebie. Przez chwilę rozglądał się ostentacyjnie, teatralnie, jakby grał w jakimś filmie szpiegowskim.
Otto wysiadł z Maybacha i bez słowa otworzył bagażnik. Wyjął czarną torbę sportową, ciężką i wyraźnie wypchaną do granic możliwości. Podszedł do Torbena, niosąc ją z łatwością.
– Jeden milion euro. Banknoty po pięćdziesiąt, zgodnie z życzeniem. – powiedział chłodno, stając naprzeciw dziennikarza.
Torben spojrzał na torbę z niekrytym zachwytem. Uśmiechnął się i kiwnął głową.
– Doskonale. Przekaż jednak swojemu panu, że… to dopiero pierwsza rata. – powiedział z zadowoleniem, kładąc dłoń na zamku błyskawicznym. – Ostateczna kwota to pięć milionów. Jak dostanę resztę, oddam wszystkie nośniki. Bez tego... nic z tego nie będzie.
Otto nie zareagował gwałtownie. Nie mrugnął nawet okiem. Tylko lekko uniósł brew.
– Skąd ta zmiana? – zapytał, chłodnym, spokojnym tonem.
Torben westchnął teatralnie, wyciągając papierosa. Nie zapalił go jednak – tylko obracał w palcach, jakby to był wskaźnik podczas przemowy.
– Bo nagle zrozumiałem, że ta historia jest warta znacznie więcej. Tacy jak von Hagen – wasze korporacje – zarabiają miliardy, a zwykli ludzie toną w inflacji, kredytach i depresji. Więc uznałem, że... czas na redystrybucję. Kapitalizm musi zapłacić. A ja – jestem tylko pośrednikiem sprawiedliwości.
Otto skinął lekko głową, nie komentując ani słowa z tej przemowy.
– Trzy dni – powiedział cicho. – Potrzebujemy tylu, by przygotować kolejną transzę w gotówce. To nie jest supermarket.
To samo miejsce. O tej samej godzinie. I lepiej, żeby to była twoja ostateczna propozycja. Prezes nie lubi być wystawiany.
Torben zadarł głowę, uśmiechając się z wyższością.
– Dam słowo. Będę tu. I dotrzymam układu, jeśli dostanę resztę.
Otto podszedł krok bliżej.
– A jeśli znów zmienisz zdanie? – zapytał chłodno. – Wiesz, że dla takich ludzi jak pan prezes von Hagen… słowo nie wystarczy.
Torben skrzywił się lekko, ale nie dał po sobie poznać niepokoju. Odebrał torbę, uniósł ją z pewnym wysiłkiem i ruszył z powrotem do swojego auta.
Odjechał szybko. Ale nie wrócił od razu do domu. Zatrzymał się przy dworcu kolejowym we Frankfurcie nad Odrą, gdzie wcześniej upatrzył sobie stare schowki bagażowe. Tam, w jednej z metalowych skrzynek, ukrył torbę. Dla bezpieczeństwa – dwie kłódki, kod i kombinacja, a potem ostrożne sprawdzenie, czy nikt go nie obserwował.
Kiedy wrócił do mieszkania, nucąc pod nosem, był w wyraźnie dobrym humorze. Ale w głowie już układał plan, jak poprowadzić następny etap. Bo teraz on dyktował warunki.
---
Wnętrze Maybacha wypełniał zapach luksusu – skóra, drewno, cisza i precyzja niemieckiej inżynierii. Ale teraz, mimo komfortu, atmosfera była napięta. Otto wsiadł za kierownicę, zamknął drzwi z cichym kliknięciem i powoli obrócił się do tyłu, gdzie siedział Jonas von Hagen.
– Panie Prezesie... – zaczął spokojnie. – Nie przekazał nośników.
Spojrzenie Jonasa, zwykle spokojne i wyniosłe, teraz nabrało ostrości. Zacisnął szczękę.
– Co powiedział?
– Twierdzi, że milion euro to dopiero zaliczka. Teraz chce pięć. Dopiero wtedy, rzekomo, odda wszystko. I zapowiada, że nie cofnie się ani o krok.
Jonas syknął cicho, jego ręka przesunęła się po skroni.
– To żart?
– To oszust, panie prezesie. – Otto mówił spokojnie, ale stanowczo. – I jak każdy oszust, przekroczy linię, jeśli się na to pozwoli. Proszę pozwolić mi zająć się tym… po mojemu.
Jonas spojrzał na niego przez kilka sekund. Wiedział, co oznacza ta propozycja – Otto potrafił być brutalnie skuteczny. Ale coś w nim się zawahało. Milczał. Oddychał głęboko. Wreszcie, odwrócił głowę i spojrzał przez przyciemniane szyby na pusty parking.
– Nie teraz. – powiedział cicho. – Jeszcze nie teraz. Wybrniemy z tego jakoś. Dajmy mu. Jeszcze chwilę.
Otto nie krył zawodu. Przeniósł wzrok na drogę.
– Oszust zawsze będzie oszustem, panie prezesie. Zna pan to lepiej niż ja.
Jonas siedział nieruchomo, w zamyśleniu. Przez chwilę nic nie mówił. Potem, jakby nagle podjął decyzję, spojrzał ostro na Ottona.
– Jedź do Charlottenburga. Szybko.
Otto przytaknął bez słowa, nacisnął przycisk, który zamykał dźwiękoszczelną szybę oddzielającą przednią i tylną część kabiny. Maybach ruszył cicho, z gładkim przyspieszeniem w kierunku autostrady. Reflektory przecięły noc jak skalpel.
Jonas wyjął telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki i przez chwilę wpatrywał się w ekran. W końcu wybrał numer.
Po drugiej stronie odezwał się znajomy głos – chłodny, spokojny, jakby zawsze gotowy.
– Tak kochany ?
Jonas zawahał się tylko przez ułamek sekundy.
– Lady... mamy problem. Musimy się pilnie spotkać.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Paulina znała go zbyt dobrze, by nie wyczuć napięcia. Jej głos był spokojny, ale rzeczowy:
– Jonas, co się dzieje?
– Nie przez telefon. Czekaj na mnie. Będę u ciebie za niecałą godzinę.
– W porządku. Czekam.
Rozłączyli się.
Jonas oparł głowę o zagłówek starając się uspokoić oddech.
---
Byli u niej dokładnie po godzinie. Otto zaparkował Maybacha tuż przy wejściu do znajomej kamienicy w Charlottenburgu, ale Jonas nie czekał, aż kierowca otworzy mu drzwi – wysiadł sam, szybkim krokiem wspinając się po schodach. Nie miał głowy do niczego poza jednym: musiał z nią porozmawiać. Teraz. Natychmiast.
Paulina otworzyła drzwi niemal od razu, jakby czuła, że już jest na korytarzu. Miała na sobie prosty domowy strój – dopasowany czarny top z długim rękawem i luźne spodnie z miękkiej dzianiny. Włosy związane niedbale. Wyglądała zjawiskowo, bez grama wysiłku.
Zobaczyła jego twarz – spiętą, poważną, surową – i bez słowa wpuściła go do środka.
– Chodź – powiedziała tylko. – Siadaj, powiedz, co się dzieje.
Salon był jak zawsze harmonijny, pachniało świeżo zaparzoną herbatą z imbirem i mięty. Jonas usiadł na sofie, pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach. Nie wiedział, jak zacząć.
– To się zaczęło kilka dni temu. List zostawiony na recepcji w firmie... krótki, bez podpisu. Ale z treścią, która nie pozostawia wątpliwości: „Spotkajmy się. Wiem wszystko o Fenriss.”
Paulina zamarła. Milczała, jej spojrzenie utkwione było w jednym punkcie. Jonas kontynuował:
– Spotkałem się z nim. Dziennikarz. Nazywa się Torben Flachwitz. Młody, sfrustrowany. Nikt go nie czyta, nikt go nie bierze poważnie, ale trafił. Albo ktoś go naprowadził. Ma materiały – zdjęcia, teksty, wydruki....
Paulina odwróciła twarz, jakby nie chciała, żeby widział w niej cień zawahania. Jonas mówił dalej, teraz niżej, spokojniej – ale z bólem w głosie:
– Zażądał miliona euro. Gotówką. Bez śladu. I dostał. Ale dziś… dziś zażądał czterech kolejnych. To szantaż. Brutalny, bezwzględny. Ale nie o to chodzi. Zapłacę.
Spojrzał jej głęboko w oczy. W jego oczach była jedna rzecz: troska. Nie lęk, nie złość – tylko zatroskanie.
– Paulina, ja… ja się nie boję o siebie. To, że mnie połączą z Lady Fenriss… poradzę sobie. Ale ty… Twój etat na uczelni. Twój dorobek. To, co zbudowałaś. Nie mogę dopuścić, żeby jakiś gówniarz zrujnował ci życie. Bo jesteś najlepsza w tym, co robisz. I zasługujesz na więcej niż życie w ukryciu i strachu.
Paulina nadal nic nie mówiła. Ale jej twarz zaczęła blednąć. Podniosła się powoli, przeszła dwa kroki, potem nagle zawróciła i usiadła mu bokiem na kolanach. Objęła go mocno, mocniej niż zwykle. Jej dłoń dotykała jego karku. Wtuliła się w niego.
– Jonas... to ja cię w to wciągnęłam. To przeze mnie. Powinnam była wycofać się.....
– Nie – przerwał jej natychmiast, twardym głosem. – Nie pozwolę ci tak myśleć. Wiedziałem, kim jesteś. Nie musiałaś mi niczego tłumaczyć. Nigdy tego nie żałowałem. Nigdy, słyszysz? Kocham cię za to, jaka jesteś. Mocna, piękna, okrutna, absolutnie niepowtarzalna. Ale teraz musimy działać mądrze. Razem.
Paulina spojrzała mu w oczy. Było w nich wszystko: miłość, lojalność, ale i coś więcej – rodzaj zawziętości, która rodzi się wtedy, gdy ktoś dotknie tego, co najcenniejsze.
– Musimy go zatrzymać. I zniszczyć to, co ma. – powiedziała cicho, ale z chłodnym ogniem w głosie. – Nikt nie będzie mnie szantażował.
– Otto chce działać po swojemu – dodał Jonas. – Ale nie chciałem nic robić bez ciebie. Jeśli powiesz jedno słowo, Paulina… on po prostu...
Paulina nie odpowiedziała od razu. Oparła się na jego ramieniu, wciąż obejmując go ciasno, jakby chciała osłonić go przed wszystkim, co działo się na zewnątrz. W końcu podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy – spojrzeniem chłodnym, opanowanym, już nie pełnym emocji, lecz skupienia i planowania.
– Musimy działać. Natychmiast. Jutro rano zwołuję sztab kryzysowy – tak to nazwijmy – powiedziała chłodnym tonem, niemal z wojskową precyzją. – Otto ma być u mnie o dziewiątej. A ja… – wstała i sięgnęła po telefon – mam telefon do wykonania.
Jonas patrzył na nią przez chwilę, jakby znów widział w niej tę nieugiętą, absolutnie kontrolującą rzeczywistość kobietę, której nigdy nie przestał podziwiać.
– Nocujesz u mnie. – spojrzała na niego spokojnie. – Jesteś zbyt roztrzęsiony, żeby wracać do siebie.
Podszedł powoli, jakby chciał coś powiedzieć, ale ona tylko uniosła brew i lekko się uśmiechnęła.
– Rozbieraj się. I do klatki. – powiedziała beznamiętnie, odwracając się na pięcie i biorąc do ręki telefon. – Znasz drogę.
Ton jej głosu nie pozostawiał miejsca na negocjacje. Jonas skinął głową lekko, bez słowa. Wstał i ruszył w stronę drzwi, rozpinając już marynarkę.
Paulina, nie patrząc za nim, wystukała pierwszy numer. Jej oczy znów były chłodne, skupione. Wojna właśnie się zaczynała.
---
Dzwonek do mieszkania Pauliny zabrzmiał punktualnie o dziewiątej. Otto wszedł bez słowa, jak zawsze schludny i opanowany. Dziś, zamiast garnituru, miał na sobie ciemny golf i marynarkę z miękkiej wełny – mniej formalnie, ale nadal elegancko. Paulina skinęła mu głową, stojąc w kuchni z filiżanką herbaty.
– Siadaj, Otto. Zaraz dołączy do nas jeszcze jedna osoba.
Minęło może pięć minut, gdy rozległ się dzwonek. Paulina odłożyła filiżankę i poszła otworzyć.
Za progiem stała Karen znana jako Frau Blitz – choć dziś wyglądała zupełnie inaczej niż w swojej codziennej, służbowej roli w DSB. Ubrana była na sportowo: miała na sobie ciemnoszarą, dopasowaną bluzę z wysokim kołnierzem, legginsy w kolorze głębokiej zieleni i sportowe buty. Na ramieniu przewieszona była torba treningowa. Jasne, krótkie włosy, twarz bez wyraźnego makijażu, tylko lekki błysk balsamu na ustach.
– Karen, rozgość się – Paulina przywitała ją krótkim, przyjacielskim uśmiechem.
– Cześć – odparła Karen, wchodząc do środka i zdejmując torbę z ramienia. Jej głos był niski, spokojny, lekko zachrypnięty od chłodu poranka. – Trochę dziś jestem w biegu.
– Chodź, sprawa jest delikatna – powiedziała Paulina, zamykając za nią drzwi.
Karen skinęła głową w stronę Ottona, który powstał z miejsca i powiedział krótko:
– Dzień dobry, Frau Blitz.
– Wystarczy Karen – rzuciła z lekkim rozbawieniem, siadając.
Paulina przeszła do kuchni i zapytała:
– Sok? Kawa? Herbata?
– Kawa. Czarna. I może szklanka wody – odpowiedziała Karen, opierając się na łokciach.
– Dla mnie nic, dziękuję – powiedział Otto spokojnie.
Paulina podała jej filiżankę i szklankę chłodnej wody. Usiadła z powrotem, krzyżując nogi, i oparła się wygodnie.
– Dobrze – powiedziała. – Teraz możemy zacząć.
W salonie panowała półmrok i pełne skupienia milczenie, kiedy Jonas, siedząc wygodnie przy stole, przedstawił Karen zwięzły opis sytuacji. Mówił spokojnie, ale wyraźnie było czuć napięcie pod jego słowami. Jego wzrok wędrował od twarzy Karen do Pauliny i z powrotem, jakby chciał się upewnić, że każda z nich naprawdę rozumie powagę sytuacji.
Karen słuchała bez cienia zaskoczenia na twarzy. Jej ramiona pozostały swobodnie oparte na blacie, a ciało wyprostowane, uważne.
– …i tak właśnie stoimy – zakończył Jonas, rozpinając mankiet koszuli i zerkając przelotnie na zegarek.
Paulina odsunęła filiżankę i spojrzała na Karen. Jej głos był miękki, ale stanowczy:
– Potrzebujemy twojej pomocy, Karen.
Blondynka uśmiechnęła się z charakterystycznym błyskiem w oku, który zdradzał pewność siebie.
– Dla ciebie, Fenriss? Zawsze – odparła krótko.
Jonas wstał bez słowa, w pełnej, typowej dla siebie elegancji. Zapiął powoli mankiety, po czym skinął głową.
– Pójdę się przebrać. Wezmę szybki prysznic.
Opuścił salon, a po chwili słychać było cichy trzask zamykanych drzwi.
Paulina przeniosła wzrok na Karen.
– Co o tym sądzisz?
Karen, przez moment milcząca, jakby układała wszystko w głowie, oparła się wygodniej i odchrząknęła cicho.
– Mam pewien pomysł – powiedziała, zniżając głos. – Dość odważny, ale skuteczny. Będzie wymagał pomocy… mojego starego znajomego. Wojskowy, sprawdzony. Dyskretny. Możemy mu zaufać.
Oczy Pauliny zwęziły się lekko.
– Znasz go dobrze?
– Wystarczająco – odparła Karen krótko. – Byliśmy razem w jednej jednostce. Widział więcej niż większość ludzi przez całe życie. Nie będzie zadawał pytań.
Paulina milczała przez chwilę, po czym spojrzała na Ottona, który do tej pory nie odzywał się ani słowem. Jego twarz była spokojna, niemal kamienna, jak zawsze.
– A ty, Otto? Możesz się jeszcze wycofać. Nie musisz...
Otto spojrzał na nią uważnie. Przez moment wydawało się, że coś w nim drgnęło, jakby dusił w sobie coś głębokiego. Po sekundzie odsunął krzesło, wstał i poprawił marynarkę.
– Jestem Otto Janitschek – powiedział bardzo poważnie. – Rozumie Pani?
Paulina uniosła brwi, zaskoczona jego tonem. Otto nie dawał się zwykle ponieść emocjom.
– Czytała pani zaginiony pamiętnik Anneliese von Hagen? – zapytał powoli, a jego spojrzenie utkwiło w Paulinie.
– A jeśli czytała Pani... to wie, że my, Janitschkowie, zawsze służyliśmy von Hagenom. Zawsze. Z wdzięczności, z obowiązku. Nie ma innej drogi.
Karen spojrzała z ukosa na Paulinę, wyraźnie zaskoczona.
– O czym on mówi?
Paulina przez moment milczała, potem lekko skinęła głową i zaczęła:
– Jonas nie mówi o tym publicznie, ale jego prababką była Anneliese von Hagen, kobieta, która... miała swoje mroczne sekrety. W czasie, Wiosny Ludów w połowie XIX wieku ojciec Anneliese uratował życie pewnemu mężczyźnie – Karlowi Janitschkowi. Chłopak przysiągł, że on i jego potomkowie będą zawsze lojalni wobec von Hagenów. I dotrzymał słowa. Był jej cieniem, ochroniarzem, wiernym sługą. Pomógł jej uciec do Europy po upadku Konfederacji. Kiedy zmarł, jego syn przejął jego rolę. Potem wnuk. Prawnuk. Teraz Otto.
Karen spojrzała na Ottona z zupełnie nową uwagą.
– Czyli... to rodzinna przysięga?
– Nie tylko przysięga – odpowiedział Otto spokojnie. – To honor. Więź. Dziedzictwo. Tego się nie łamie.
Paulina patrzyła na niego z mieszaniną wzruszenia i szacunku. W końcu Otto zasiadł z powrotem i dodał:
– Same panie rozumieją. Nie ma innej drogi. Jestem z wami.
Karen uśmiechnęła się po raz pierwszy szczerze, bez tej swojej surowej rezerwy. Przeniosła wzrok na Ottona i spojrzała na niego... inaczej. Głębiej. Bez ironii. Bez dystansu. Po raz pierwszy zobaczyła w nim nie tylko lojalnego kierowcę.
Milczenie, które zapadło, było gęste – ale nie przytłaczające. To było milczenie wspólnoty, zaufania i gotowości.
Jonas wszedł do salonu już w pełni gotowy do wyjścia – nienagannie ubrany w grafitowy garnitur z subtelnym połyskiem, białą koszulę i krawat w odcieniu głębokiego burgundu. Choć jego twarz była opanowana, oczy zdradzały napięcie. Paulina podeszła do niego natychmiast, zatrzymała się na moment, po czym objęła go mocno i bez słowa. Pocałowała go w policzek i spojrzała mu w oczy:
– Bądź dobrej myśli, kochanie. Jedź do pracy i nie myśl o tym. Spotykamy się u mnie jutro wieczorem. Otto wszystko wie, wszystko będzie załatwione.
Jonas przez chwilę trzymał ją za rękę aż w końcu skinął głową i odwrócił się do Ottona, który już czekał w korytarzu, gotowy do wyjścia.
Gdy wychodzili razem z Jonasem, Otto rzucił ostatnie spojrzenie przez ramię... i jego wzrok padł na Karen.
Stała oparta o framugę kuchennych drzwi, z kubkiem kawy w dłoni. Miała na sobie legginsy i dopasowaną, sportową bluzę w odcieniu, podkreślającą jej wysportowaną sylwetkę. Włosy, krótkie i idealnie ułożone, błyszczały w porannym świetle. Twarz – nieco surowa, ale piękna – z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi i łagodnym, pewnym siebie półuśmiechem, który trudno było jednoznacznie zinterpretować. Jej spojrzenie, chłodne i bystre, zatrzymało się na Ottonie, odwzajemniając jego wzrok bez słowa.
Była kobietą, której się nie zapominało. I Otto z pewnością jej nie zapomniał. Ale nie odezwał się ani słowem. Skinął tylko lekko głową i zamknął za sobą drzwi.
Dziewczyny jeszcze przez chwilę rozmawiały, gdy mieszkanie na nowo ogarnęła cisza po wyjściu Jonasa i Otto. Paulina nalała sobie wody i oparła się o blat kuchenny.
– Karen... proszę, niech to, o czym dziś rozmawiałyśmy, zostanie tylko między nami – powiedziała Paulina, spoglądając na nią z powagą.
Karen kiwnęła głową z lekkim uśmiechem.
– Oczywiście... szefowo. Możesz na mnie liczyć. Zawsze.
Chwila ciszy, potem Karen dodała, z nieukrywanym zaciekawieniem:
– A ten Otto i ta historia... pierwszy raz słyszałam o czymś takim. Kilka pokoleń lojalności, prawdziwa przysięga przekazywana z ojca na syna? Brzmi niesamowicie. Jak opowieść z innej epoki, ale on... on mówił to tak, jakby to było oczywiste.
Paulina pokiwała głową z lekkim zamyśleniem.
– Bo dla niego to oczywiste. Oni naprawdę tacy są. Dam ci kiedyś ten pamiętnik ale wolałabym potwierdzić z Jonasem czy mogę, to jednak rodzinna historia.
Karen poprawiła rękaw bluzy, uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po swoją torbę.
– Do jutra, Fenriss. Wszystko będzie dobrze.
– Do jutra, Karen.
Przy drzwiach uścisnęły się – krótko, ale mocno. Potem Karen wyszła, a Paulina została przez chwilę sama. Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i oparła dłonie na kuchennym blacie. Wiedziała, że to dopiero początek. Ale miała ludzi, którym mogła ufać.
---
Wieczorem w mieszkaniu Pauliny zapanowała atmosfera pełna skupienia, ale i lekko podszyta ekscytacją. Spotkali się wszyscy – Paulina, Jonas, Otto i Karen. Pojawił się również gość, którego Karen przyprowadziła ze sobą – wysoki, mocno zbudowany mężczyzna o żołnierskiej postawie, krótko przystrzyżonych włosach i bystrych oczach.
– To jest Martin – przedstawiła go Karen, wchodząc pewnym krokiem do salonu. – Służyliśmy razem w jednostce specjalnej. Możecie mu zaufać. Tak jak mi. Jest jak mój brat.
– A teraz – Karen uniosła rękę, teatralnie – oficjalnie ogłaszam się waszą koordynatorką. Od teraz wszyscy słuchacie mnie. Bez dyskusji.
Paulina parsknęła śmiechem i usiadła wygodnie na kanapie.
– Dobrze wam radzę. Frau Blitz słynie w DSB z brutalności – rzuciła z udawaną powagą.
Reszta wybuchła śmiechem, napięcie nieco zelżało. Ale zaraz potem Karen rozłożyła na stole mapę i tablet.
– A teraz do rzeczy.
Rozpoczęło się precyzyjne omawianie planu. Karen mówiła szybko, ale rzeczowo. Martin dodawał uwagi techniczne, Otto notował, Jonas słuchał w skupieniu. Paulina obserwowała wszystko z uwagą, ale nie ingerowała – ufała Karen.
Na koniec Karen spojrzała na Paulinę i Jonasa.
– Musicie zniknąć. Nie możemy pozwolić, by ktokolwiek połączył was z tym, co się wydarzy. Żadne sygnały, żadne ślady. Wyjedźcie. Gdziekolwiek. Najlepiej już jutro. Niech nie będzie was tu przez jakiś czas.
Paulina spojrzała na Jonasa. Przez chwilę naradzali się szeptem.
W końcu powiedziała:
– Mam jeszcze ten dom po dziadku. W Polsce. To chyba lepsze niż Adlerheim. No i inny kraj....
Jonas pokiwał głową.
– A ja pojadę do Frankfurtu. Mamy tam biura. Mama ostatnio nie czuła się najlepiej, zamieszkam u niej.
Karen skinęła głową z aprobatą.
– Idealnie. Bądźcie gotowi do wyjazdu jutro rano. Otto?
Otto wyjął telefon i zadzwonił, mówiąc chłodno, zwięźle:
– Herr Flachwitz? Spotkanie potwierdzone. Za dwa dni. Tak jak ustaliliśmy.
Potem spojrzał na resztę i kiwnął głową.
– Potwierdził.
W mieszkaniu zapadła cisza. Decyzje zostały podjęte. Gra się rozpoczęła.
Kiedy wyszli Paulina usiadła przy biurku i zadzwoniła do Anji, swojej lojalnej asystentki w Domina Studio Berlin.
– Anja, dzień dobry. Mam dla ciebie kilka ważnych rzeczy – powiedziała tonem spokojnym, ale zdecydowanym. – Odwołaj wszystkie zaplanowane sesje na najbliższe dwa miesiące. Przeproś każdego z uległych w moim imieniu. Napisz im, że kiedy wrócę, każdy z nich otrzyma godzinę ekstra – gratis.
– Jasne, Pani Paulino. – Anja nie pytała o szczegóły. Była przyzwyczajona do tego, że Lady Fenriss miała swoje powody i zawsze działała z pełnym rozmysłem.
– Jeszcze jedno – dodała Paulina. – Zaraz wyślę ci tekst. Zmień opis na stronie studia – ma być zwięzły, profesjonalny. Chwilowo niedostępna. W razie potrzeby kontaktuj się ze mną.
– Zrozumiałam. Wszystko będzie gotowe jeszcze dziś przed południem.
Po zakończeniu rozmowy Paulina sięgnęła po drugi telefon i wybrała numer profesora Schneidera z Uniwersytetu Humboldta. Starszy, szanowany akademik odebrał po kilku sygnałach.
– Doktor Ritter ! – ucieszył się. – Wspaniale cię słyszeć. Co słychać?
– Panie profesorze, mam nietypową prośbę – zaczęła spokojnie. – Muszę niespodziewanie wyjechać do Polski. Rodzinne sprawy, nic tragicznego, ale wymagają dłuższej obecności. w Polsce. Czy byłaby możliwość, abym część zajęć – przynajmniej te w październiku i listopadzie – poprowadziła zdalnie? Przygotuję odpowiedni plan i zapewnię pełną jakość nauczania.
– Tak. Bardzo dziękuję. Zależy mi, żeby wszystko było w porządku i bez szkody dla studentów.
– Wiem, że tak będzie. Trzymaj się i... jeśli potrzebujesz czegokolwiek, daj znać.
– Dziękuję, profesorze. Do usłyszenia.
Zakończywszy rozmowę, Paulina wzięła głęboki oddech. Wszystko było dopięte. Spakowane torby czekały w przedpokoju. Audi RS4 zaparkowane na swoim miejscu. Wkrótce miała ruszyć w drogę – z dala od Berlina, ku chwilowemu azylowi w Polsce. I bez Jonasa....
❤️❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń