Wilczyca 79
Rozdział 79
Adlerheim, lato 2017
Marcin przygotowywał się do tego wieczoru tak, jakby szedł na pierwszą randkę z kobietą, która śniła mu się po nocach. A może właśnie tak było. Nie wiedział, co dokładnie oznaczało to "drobne zlecenie" od pani doktor Ritter. Ale cokolwiek to było – nie zamierzał się wygłupić.
W jego pokoju panował porządek jak nigdy wcześniej. Ułożył starannie swoje najlepsze ubrania: granatowa koszulka polo, lekko dopasowana, z wyhaftowanym logo marki Lacoste na piersi, ciemne dżinsy – świeżo wyprane, pachnące proszkiem – oraz nowe buty Nike Air Max, które kupił kilka dni wcześniej specjalnie na „lepsze okazje”.
Ubrał się i spojrzał w lustro. Włosy przygładzone, lekko podgolone boki, zapach perfum unoszący się w powietrzu – subtelny, ale męski. Do kieszeni włożył paczkę gum do żucia, sprawdził portfel i dokumenty. Po drodze wstąpił jeszcze po bukiet: nieduży, ale przemyślany – delikatne, kremowe róże przełamane białą gipsówką. Nie był przesadny, ale miał klasę.
Serce waliło mu jak młot. Jeszcze raz sprawdził telefon, czy nie przyszedł SMS, że coś się zmieniło. Nic.
Wyszedł z kwiaciarni i poszedł na parking gdzie czekał Volkswagen Transporter. W środku, na wszelki wypadek, miał przygotowany komplet roboczy: bluza, spodnie z kieszeniami, buty robocze, rękawice. Nie wiedział, co go czeka – może trzeba będzie coś przenieść, coś podłączyć, coś naprawić. Ale liczył, że to coś więcej. Musi być coś więcej. Przecież gdyby chciała jakąś drobną przysługę, mniejszą robotę powiedziałaby od razu.
Ruszył drogą w kierunku Adlerheim. Przez uchylone okno wpadał wieczorny, ciepły wiatr. W radiu grała jakaś spokojna muzyka instrumentalna, ale on jej nie słyszał. Jego myśli były gdzie indziej. Przed oczami widział jej twarz i sposób, w jaki zupełnie go zignorowała, gdy przechodził obok stolika w miasteczku. Było w tym coś zimnego i... cholernie pociągającego.
Miał wrażenie, że zmierza w stronę czegoś nieznanego. I że nie wróci z tego wieczoru taki sam.
---
Paulina szykowała się powoli, z wyczuciem rytuału, który znała na pamięć. Jej ruchy były płynne i precyzyjne – w jej świecie nie było miejsca na przypadkowość. Czekała na Marcina, ale nie zamierzała dać po sobie poznać, że to dla niej coś szczególnego. Bo nawet nie było. Mimo to, wszystko, co miała na sobie, zostało wybrane świadomie. Do ostatniego detalu.
Zaczęła od bielizny. Jedwabny, czarny biustonosz z delikatnym haftem, cienki, niemal przejrzysty, ale o doskonałym fasonie – oczywiście jej ulubiona La Perla. Majtki do kompletu – z miękkiej koronki, która otulała ciało niczym dotyk.
Czarne, szerokie, satynowe spodnie od Yves Saint Laurent wsunęła na biodra bez pośpiechu. Ich krój był prosty, ale idealnie podkreślał proporcje jej sylwetki – z wysokim stanem i długimi nogawkami, które opadały na buty. Wybrała czarne, klasyczne szpilki od Casadei. Skóra błyszczała w świetle, a ich subtelna linia dodawała sylwetce lekkości.
Na stopy włożyła cienkie czarne skarpetki, które imitowały wygląd rajstop – sięgały zaledwie do połowy łydki, z delikatnym ściągaczem i lekko satynowym połyskiem. Z daleka wyglądały jak rajstopy – ale były jedynie detalem, ledwo wyczuwalnym, lecz celowo wybranym.
Górę uzupełniła koszulą – jedwabną, białą, o lekko perłowym połysku, o luźnym kroju, z mankietami zapinanymi na subtelne, złote guziki. Materiał opadał miękko na jej ciało, a dekolt delikatnie odsłaniał kości obojczyka.
Włosy upięła w luźny, ale elegancki kok. Biżuteria – drobne perły w uszach i cienka bransoletka na nadgarstku – stanowiły jedynie szlachetny akcent.
Na koniec – kilkanaście kropel Portrait of a Lady od Frédéric Malle. Ostatnio był to jej ulubiony zapach – ciężki, zmysłowy, głęboki. Gdy zamknęła flakon, zapach już unosił się w powietrzu niczym obietnica.
Stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie. Elegancka, wyważona, chłodna. I piękna. Władza emanowała z niej nie dzięki słowom, ale dzięki temu, jak stała. Jak oddychała. Jak była gotowa przyjąć go… na swoich warunkach.
---
Drzwi garderoby otworzyły się cicho. Mila weszła ostrożnie, jak zawsze, gdy wiedziała, że wkracza do przestrzeni swojej pani — niemal świętej, pełnej skupienia, elegancji i chłodnego piękna. Stała chwilę, zanim odważyła się odezwać.
– Pani doktor… Ten chłopak już przyjechał.
Paulina zerknęła w lustro, po raz ostatni poprawiając kolczyk. Skinęła głową bez słowa. Jej twarz nie zdradzała emocji — jakby spodziewała się tej wiadomości dokładnie w tym momencie. Wyszła z garderoby z lekkością i płynnością, które były jej znakiem rozpoznawczym. Każdy krok niósł w sobie absolutną pewność siebie. Kiedy przemierzała korytarz, Mila już biegła w dół, żeby otworzyć drzwi i wprowadzić gościa.
---
Marcin stał w holu, sztywny, z rękami lekko spoconymi od trzymania bukietu. Serce waliło mu jak młot. Nie wiedział, co go czeka, ale wiedział, że każdy szczegół — nawet ten bukiet — musiał być idealny. Oparł się o ścianę, próbując wyglądać swobodnie, ale w rzeczywistości nie potrafił się uspokoić.
I wtedy ją zobaczył.
Zeszła powoli, niemal w ciszy, ale dla niego każdy krok niósł brzmienie czegoś uroczystego. Nie wiedział, gdzie podziać wzrok. Przez ułamek sekundy spojrzał na jej dłonie — smukłe, pewne siebie — potem na linię szyi, a potem na twarz, na której nie było ani uśmiechu, ani gniewu, tylko jakaś zmysłowa obojętność, która paraliżowała bardziej niż chłód.
Wydawało się, że świat zwolnił. Jej spojrzenie nie zatrzymało się od razu na nim. Najpierw rozejrzała się, jakby badała nastrój przestrzeni. Dopiero później jej wzrok spoczął na nim. Marcin poczuł, jakby jego wnętrze zadrżało. Nie było w jej oczach ciepła, ale było coś, co go absolutnie pociągało — dystans, wyższość, spokój kogoś, kto nie potrzebuje nikogo, kto zaprasza tylko wtedy, gdy ma na to kaprys.
Podszedł powoli, czuł, że każdy krok wydaje się ciężki jak ołów.
– Dobry wieczór, pani doktor – powiedział cicho, wręczając kwiaty. – Chciałem... bardzo podziękować. Za tę premię. To... dla mnie dużo znaczy. Nie wiedziałem, jak mogę... więc... przyniosłem...
Słowa zaczęły mu się plątać. Miał wrażenie, że się jąka, że robi z siebie idiotę. Kwiaty drżały lekko w jego dłoniach.
Paulina wzięła je spokojnie. Jej skóra musnęła przypadkiem jego dłoń — jak dotknięcie chłodnego jedwabiu.
– Mila, znajdź jakiś wazon – powiedziała, nie odrywając od niego wzroku.
Marcin przełknął ślinę. Patrzył na nią teraz uważnie. Blisko. I nagle zrozumiał, że nie był gotowy na to, co zobaczył. Z bliska wyglądała nie jak kobieta, ale jak coś... więcej. Jej uroda była niedostępna, jak marmurowa rzeźba, ale w tej chwili był w niej też jakiś magnetyzm, który odbierał mu zdolność trzeźwego myślenia.
Była młodsza, niż się spodziewał. Może nawet tylko kilka lat starsza od niego. Ale wszystko w niej — spojrzenie, sposób mówienia, gest, zapach, który ledwie wyczuwał w powietrzu — zdradzało władzę i świat, do którego on nie należał. Świat, do którego nie śmiałby się nawet zbliżyć, gdyby nie ten wieczór.
Stał teraz cicho, nie wiedząc, czy jeszcze powinien coś powiedzieć.
Paulina bez słowa, odwróciła się i ruszyła korytarzem w kierunku jednego z bocznych pokoi.
Poszedł za nią.
Z każdym jej krokiem spodnie poruszały się z miękkim połyskiem, subtelnie układając się na biodrach i pośladkach w sposób niemal hipnotyzujący. Materiał był miękki, błyszczący — w świetle lamp delikatnie łapał złotawe refleksy. Spodnie nie były obcisłe, lecz leżały na niej perfekcyjnie, tak jakby zostały uszyte specjalnie z myślą o jej drobnym, smukłym ciele. Marcin mimowolnie wstrzymał oddech, wpatrzony w linię jej sylwetki — w biodra i łagodnie zaokrąglone pośladki, które poruszały się z elegancką płynnością.
Była znacznie niższa od niego, nawet w szpilkach, a mimo to nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to ona prowadziła — nie tylko ich dwoje, ale cały ten moment. I było w tym coś, co poruszało w nim coś głębszego niż tylko zachwyt nad jej wyglądem. To było poczucie obcowania z kimś zupełnie z innego świata — kimś stworzonym do tego, by rządzić nie przez siłę, ale przez sam sposób istnienia.
Szła bez pośpiechu, jakby świadoma, że każdy krok to inscenizacja, która nie potrzebuje efektów specjalnych. Dla Marcina był to krótki odcinek drogi, ale zapamiętał go na zawsze.
Gdy otworzyła drzwi do gabinetu i weszła do środka, czuł się, jakby przekroczył jakiś próg. Nie tylko fizyczny.
Poczuł, jakby cały świat zwęził się do jednej osi – do niej, siedzącej przed nim w tym przestronnym, ale w tej chwili dusznym gabinecie. Suchość w ustach była tak silna, że miał wrażenie, jakby język przyklejał mu się do podniebienia. Serce waliło mu w piersi jak młot, w nieprzyzwoicie głośnym rytmie, którego nie potrafił już opanować.
Próbował coś powiedzieć, ale gardło miał ściśnięte. Przełknął z trudem ślinę i poczuł, jak pot występuje mu na skronie. Czuł się dokładnie tak, jak w tamtej sali wykładowej, gdy jeden z profesorów prawa karnego procesowego zadawał pytanie z zaskoczenia, a on — mimo przygotowania — zamarł w miejscu, szukając słów, które na chwilę zniknęły z pamięci.
Tylko że teraz stawką nie była ocena. Teraz to była ona.
Paulina siedziała wygodnie w czarnym skórzanym fotelu za biurkiem, noga na nodze, jedna dłoń lekko oparta na podłokietniku, druga – z eleganckim pierścionkiem na palcu – dotykała brody. Jej twarz była spokojna, niemal zbyt spokojna, a usta wygięte w coś, co można by uznać za uśmiech. Ale ten uśmiech miał w sobie coś ostrego, coś kpiącego, jakby czekała, aż się odsłoni. Jakby doskonale wiedziała, że za chwilę się złamie i położy przed nią wszystkie karty.
Nie powiedziała nic, nie ponaglała go. Tylko patrzyła.
A on – chłopak z Poznania, który jeszcze niedawno mieszał gładź szpachlową i malował mur – czuł się, jakby stał przed kimś, kto trzymał nie tylko jego los, ale i coś głębszego. Jakby wystarczyło jedno zdanie, jeden gest, żeby wszystko zmieniło się na zawsze.
„Teraz albo nigdy” – pomyślał. Podniósł na nią wzrok. I wziął oddech.
— Chciałbym zostać pani... niewolnikiem. — powiedział nagle, łamiąc napięcie, które niemal drżało w powietrzu.
Słowa wybrzmiały dziwnie, głośno, zbyt głośno jak na tak kameralne pomieszczenie. Jakby wypowiedział zaklęcie. Poczuł suchość w ustach, serce biło mu jak oszalałe. A jednak — ulga. Wreszcie to powiedział.
Paulina popatrzyła na niego uważnie. Przechyliła głowę lekko w bok, jakby przyglądała się obiektowi badań. A potem, nagle, roześmiała się krótko, melodyjnie, ale chłodno. Ten śmiech nie był złośliwy — był instynktownym wyrazem jej przewagi.
— Ty? Niewolnikiem? Moim? — uniosła brwi i opuściła je powoli. — A po co mi ktoś taki jak ty?
Jej ton był z pozoru lekki, lecz pod spodem pulsowało wyraźne napięcie — jakby drażniła się z nim, jakby testowała jego reakcję.
Marcin poczuł, że twarz mu płonie, a serce wali jeszcze mocniej, ale nie cofnął się. Wyprostował się. Spojrzał jej prosto w oczy.
— Udowodnię, że jestem tego wart. Że potrafię być godny.
Paulina nie odpowiedziała od razu. Jej dłoń sięgnęła po dzwoneczek ze srebrną rączką. Delikatne brzęknięcie przerwało napiętą ciszę. Po chwili do gabinetu cicho weszła Mila, jak zawsze schludna, skupiona, z lekko spuszczonym wzrokiem.
— Wyobraź sobie, że on — wskazała lekko dłonią — chce zostać moim niewolnikiem.
Kąciki ust Mili uniosły się mimowolnie. Zachichotała, jakby usłyszała żart, który nie był dla niej żadnym zaskoczeniem.
— Tak po prostu? — zapytała szeptem, spoglądając na Marcina.
Paulina podparła się łokciem o podłokietnik i oparła brodę o palce. Jej spojrzenie znów powędrowało na Marcina, tym razem spokojniejsze, uważniejsze.
— Cóż... — powiedziała wolno — skoro tak bardzo chcesz… może pozwolę ci się sprawdzić.
W jej głosie nie było zgody. Ale też nie było odmowy. Był tylko chłodny dystans, który Marcin pragnął przekroczyć — i może właśnie to sprawiało, że chciał tego jeszcze bardziej.
— A jak myślisz? — zapytała cicho. — Z czym wiąże się bycie moim niewolnikiem?
Oczy Marcina drgnęły nerwowo, gdy usłyszał jej pytanie. Nie było wypowiedziane głośno. Paulina mówiła wolno, prawie szeptem, a mimo to każde słowo miało ciężar ołowiu. poczuł, jak jego gardło staje się jeszcze bardziej suche. Mimo że był przygotowany na rozmowę, nie spodziewał się tego tonu. Pytania w jej ustach nie brzmiały jak zaproszenie do dialogu. Brzmiały jak ostrze.
— Z… — zaczął, ale zaciął się, uderzony nagle świadomością, że każde słowo może zostać ocenione. Odrzucone. Wyśmiane. — Z oddaniem? Z podporządkowaniem się pani?
Uniosła brew. W ciszy, która zapadła, słyszał własny oddech.
— Oddaniem? — powtórzyła. — Jak dokładnie chcesz mi się oddać?
Zamilkł. Zaczęły się schody. Każde słowo brzmiało w jego głowie jak pułapka. Jakby była tylko kwestią czasu, aż jedno z nich zostanie wykorzystane przeciwko niemu.
— Chcę służyć pani… — powiedział cicho. — Być użyteczny. Być dostępny. Robić to, czego pani oczekuje.
— Użyteczny? — Uśmiech nie sięgnął jej oczu. — Myślisz, że potrzebuję chłopaka do noszenia zakupów?
Przełknął ślinę. Wiedział, że z każdą próbą tylko bardziej się odkrywa. A ona nie dawała mu żadnych podpowiedzi. Żadnej pomocy. Tylko lustrowała go spojrzeniem, nieporuszona.
— Nie — przyznał cicho. — Myślę, że potrzebuje pani kogoś… kogo może pani mieć na swoich warunkach. Kto odda pani nie tylko czas, ale też siebie. Wolę. Duszę. Ciało. Decyzje.
— Hmmm — przytaknęła powoli, po czym dodała lodowato: — Czyli mówisz, że chcesz zrezygnować z własnej woli?
Skinął głową.
— Tak.
— To znaczy, że jeśli kazałabym ci się rozebrać tutaj, w tej chwili, to zrobiłbyś to bez wahania ?
Zamarł. To nie było pytanie teoretyczne. Paulina patrzyła na niego z taką uwagą, jakby chciała zarejestrować każdą mikroreakcję. Każdy błysk niepewności.
— Tak — powiedział po chwili, ledwo słyszalnie.
— Ciekawe — powiedziała, nie spuszczając z niego wzroku. — Bo właśnie zadałam to pytanie po to, byś się zawahał. I zrobiłeś to. Jesteś pewien, że to jest coś, czego pragniesz? Że jesteś gotowy, żeby przestać być miłym chłopcem, a stać się... narzędziem? Milczącym? Dostępnym? Posłusznym? I nie zadającym pytań ?
Każde słowo było cięższe niż poprzednie. I każde, choć wypowiedziane chłodno, rezonowało w jego głowie jak uderzenie w stal.
Zacisnął dłonie. Spuścił na moment wzrok, po czym uniósł go znów. Wiedział, że jeśli teraz się cofnie — straci wszystko.
— Tak. Jestem gotowy. Chcę się uczyć. Chcę udowadniać, że jestem godny.
Jej spojrzenie nie złagodniało. Ale nie odpowiedziała też od razu. W ciszy, która zapadła, Marcin czuł, jak zaczyna się lekko pocić. Jak jego serce znów przyspiesza.
— To dobrze — powiedziała w końcu chłodno. — Bo jeśli nie jesteś gotowy, lepiej dla ciebie, byś się jeszcze dziś stąd oddalił. A jeśli jesteś — nie myśl, że cokolwiek z tego będzie proste. Ani przyjemne.
W tej chwili nie wiedział jeszcze, czy to groźba, obietnica czy jedno i drugie.
Paulina nie powiedziała nic więcej. Jej wzrok zatrzymał się na jego oczach dłużej niż Marcin był w stanie wytrzymać. Czuł, jak jego pewność siebie, z trudem zbudowana chwilę wcześniej, zaczyna chwiać się pod siłą jej chłodnej, przejmującej obecności. Była znacznie niższa, a mimo to to on czuł się przy niej mały. Miała w sobie aurę kogoś, kto nie musi podnosić głosu ani wykonywać zbędnych gestów, żeby narzucić swoją wolę.
— Uważam, że jesteś znacznie słabszy od mojej niewolnicy — powiedziała spokojnie, z precyzją, jakby każde słowo było dobrze przemyślane.
W gardle Marcina zaschło jeszcze bardziej. Miał ochotę się cofnąć, ale jego nogi jakby wrosły w podłogę. To zdanie zabrzmiało jak wyrok — nie gwałtowny, nie okrutny, ale bezlitosny w swojej prostocie. Poczuł wstyd. Nie za samą chęć podporządkowania się, ale za to, że w jej oczach nie był jeszcze nawet blisko tego, co uznawała za godne uwagi.
— Pani... ja... — zaczął, ale głos zadrżał mu w gardle. — Proszę tylko o szansę.
Paulina roześmiała się nisko, niemal bezgłośnie, tak jak robiła to zawsze, gdy coś ją bawiło, ale też dawało poczucie przewagi. Oparła się wygodniej w fotelu i spojrzała na Marcina — nie jak na chłopaka, który przyjechał jej podziękować za premię, ale jak na osobę, która sama wystawiła się na próbę. Na sprawdzenie. Na weryfikację, czy faktycznie jest tego wart.
– Proszę o szansę? – powtórzyła powoli, jakby smakując te słowa. – Chłopcze… nie masz pojęcia, o co prosisz.
Marcin spuścił wzrok, ale milczał. Czuł się jak podczas egzaminu ustnego – bez notatek, bez podpowiedzi. Była nieprzewidywalna. Ale coś w niej przyciągało go z siłą większą niż strach.
Paulina spojrzała na Milę, która nadal stała obok z rękami splecionymi z tyłu, w swojej charakterystycznej, niemal wojskowej postawie.
– Powiedz mi, Mila – zapytała z lekkością – czy gdybyś miała wybrać między nim a sobą, kto lepiej nadawałby się aby mi służyć ?
Mila, bez sekundy wahania, odpowiedziała:
– Ja, Pani.
Paulina znów się uśmiechnęła. – Też tak myślę. I cenię twoją pewność siebie.
Potem powróciła wzrokiem do Marcina.
– To, że klękniesz, nie znaczy, że jesteś gotów służyć – powiedziała chłodno. – Posłuszeństwo nie zaczyna się od ukłonu. Zaczyna się od zrozumienia, czym jest moja wola. A na razie nawet nie potrafisz odpowiedzieć na proste pytanie bez drżenia w głosie.
Zamilkła, dając mu czas. Marcin uniósł głowę. Spojrzał na nią z determinacją, która przebijała przez jego niepokój.
– Proszę mi pozwolić pokazać to w czynie, nie w słowach.
Paulina podniosła lekko brwi, a potem spojrzała na Milę. Ta jedynie uniosła nieznacznie kącik ust. Atmosfera w pokoju zgęstniała.
– Zobaczymy – powiedziała w końcu Paulina.
Zdecydowanym, lecz spokojnym wzrokiem spojrzała na nich oboje. Przez chwilę panowała cisza — długa, nabrzmiała od napięcia.
– Rozbierzcie się, oboje – powiedziała cicho, ale dobitnie. Jej głos nie pozostawiał miejsca na pytania ani sprzeciw. Był wyważony, jakby oznajmiała coś całkowicie zwyczajnego. Spojrzała najpierw na Milę, potem na Marcina, uważnie obserwując ich reakcje. W jej oczach nie było drwiny, ale chłodna ciekawość – jak u kogoś, kto patrzy, jak spełniają się jego warunki.
Polecenie Pauliny zawisło w powietrzu jak dźwięk, który nie chce zniknąć. Mila spuściła wzrok i bez słowa zaczęła się rozbierać, ostrożnie, jakby każdy ruch był częścią rytuału. Nie było w tym wstydu, raczej spokój przyjęcia roli. Składała swoje rzeczy starannie, układając je przy ścianie, jakby to była codzienna czynność.
Marcin przez chwilę trwał nieruchomo. Patrzył, jak Mila przesuwa dłonie po materiałach, jak jej sylwetka staje się coraz bardziej odsłonięta – ale nie natarczywie. Raczej… z jakimś cichym zawierzeniem. Serce waliło mu w piersi, dłonie miał niepewne. Zaczął się rozbierać, zerkając ukradkiem w jej stronę – nie wiedząc, czy szuka w niej wsparcia, czy odwagi.
Ona nie odwzajemniała spojrzenia. Była skupiona, obecna, oddana chwili. A on… po raz pierwszy w życiu czuł się tak wystawiony na taką próbę, w której nie było ocen, tylko spojrzenie Pauliny – chłodne, pełne oczekiwania.
I właśnie to spojrzenie zmuszało go, by nie przerywać. By iść dalej.
Paulina siedziała spokojnie i piła herbatę. Jej spojrzenie nie było ani ostre, ani łagodne — po prostu przenikliwe. Obserwowała każde ich drgnięcie, ruch, zawahanie. Gdy Marcin znów zerknął na Milę, zwlekając, poprawiając coś mechanicznie, byle tylko odwlec moment całkowitego odsłonięcia, Paulina skupiła wzrok na nim.
— Szybciej — powiedziała sucho, tonem, który nie znosił sprzeciwu. — Nie mamy całego wieczoru.
Nie podniosła głosu, ale efekt był natychmiastowy. Marcin drgnął, odwrócił wzrok od Mili i zaczął zdejmować pozostałe części garderoby z nieporadnym pośpiechem. Czuł, jakby każda sekunda opóźnienia jeszcze bardziej odsłaniała jego niepewność. Czuł na sobie ciężar jej wzroku — chłodnego, inteligentnego, bez cienia emocji.
Mila już stała nieruchomo, dłonie splecione z przodu, wzrok spuszczony. Była gotowa. Czekała.
Marcin dołączył do niej chwilę później. Oddychał płytko. W pomieszczeniu zapanowała cisza, gęsta i napięta — jakby każdy z nich wiedział, że ten moment nie jest końcem, a dopiero początkiem próby.
— Mila, ręce na plecy — powiedziała Paulina spokojnym, wyważonym tonem, bez potrzeby podkreślania autorytetu. Wiedziała, że wystarczy jedno słowo. Dziewczyna natychmiast wykonała polecenie, bez zawahania, jakby jej ciało znało tę komendę lepiej niż rozum. Stała teraz nieruchomo, z ramionami założonymi za plecy, stopy równo ustawione, wzrok opuszczony.
Paulina przeniosła spojrzenie na Marcina.
— Ty też.
Chłopak przełknął ślinę. Dla niego to nie był automatyzm, ale zawahanie trwało zaledwie sekundę. Uniósł ramiona, splótł dłonie za plecami. Poczuł się odsłonięty, wystawiony na widok i ocenę. I choć próbował panować nad ciałem, nie potrafił ukryć wyraźnej erekcji, która z każdą sekundą stawała się bardziej widoczna. Wstyd mieszał się z czymś dziwnie ekscytującym.
Paulina zauważyła to bez trudu. Uśmiechnęła się — powoli, bezlitośnie.
Wstała i niespiesznie podeszła do niego. Poruszała się płynnie, niemal leniwie, z tą pewnością siebie, która nie potrzebowała niczego udowadniać. W pokoju znów zapadła cisza, gęsta, napięta — i niepewna. Marcin miał wrażenie, że jego serce przestaje bić normalnym rytmem — dudniło gdzieś wysoko, tuż pod gardłem, rozdygotane i niepokorne. Stał sztywno, z rękami splecionymi za plecami, jak kazała. Nogi miał lekko rozstawione, ale nie czuł już podłogi pod stopami. Jego wzrok uciekał w przestrzeń, ale zmysły skupiały się tylko na niej.
Jej zapach był jak uderzenie — mieszanka chłodnej elegancji i czegoś niepokojąco kobiecego. Pochyliła się lekko, a on niemal wstrzymał oddech. Jej oczy przesuwały się po nim powoli, bez pośpiechu, jakby była kolekcjonerką, a on — przedmiotem wystawionym do oceny. Mógłby przysiąc, że widzi w jej spojrzeniu cień rozbawienia, może zainteresowania — ale też dystans. Nie próbowała go dotknąć. Wystarczał jej wzrok.
Marcin czuł, jak wszystko w nim się spina i jednocześnie poddaje. Nigdy wcześniej nie czuł się tak odsłonięty. I nigdy wcześniej nie czuł takiej ekscytacji. Upokorzenie mieszało się z fascynacją. Jego oddech stał się płytki. Czuł się tak, jakby znajdował się na ostrzu czegoś, co jeszcze kilka dni temu nie mieściło mu się w głowie. Nie chciał, by to się skończyło. Ale jednocześnie bał się, co będzie dalej.
Odwróciła się i podeszła spokojnie do ciężkiej komody z ciemnego drewna, otworzyła jedną z szuflad z cichym, aksamitnym szelestem przesuwanego drewna. Przez chwilę czegoś szukała, a potem z wnętrza wydobyła przedmiot – elegancki, wyraźnie wykonany z ogromną dbałością o detale. Czarny pejcz, o błyszczącej powierzchni, spleciony gęsto, z rozdwojoną końcówką. Rękojeść była ozdobiona złotymi elementami – subtelnymi, ale szlachetnymi w formie – nadającymi całości niemal biżuteryjny charakter. Przez moment obracała go w dłoniach, jakby sprawdzając wagę, wyważenie, pamięć ruchu ukrytą w skórze.
Uśmiechnęła się lekko – nie był to uśmiech radości, lecz satysfakcji. Spojrzała w stronę dwójki stojącej naprzeciw, dłonie splecione z tyłu, ciała napięte w wyczekiwaniu. W powietrzu zawisło coś ciężkiego, trudnego do nazwania – może niepokój, może ekscytacja.
Jej dłoń sięgnęła raz jeszcze do wnętrz szuflady, wyciągając parę skórzanych rękawiczek. Nie były długie, sięgały tuż za nadgarstek, ale jakość materiału mówiła wszystko – gładka, miękka skóra, lekko połyskująca pod światłem lampy, z dyskretnymi przeszyciami i starannie wyprofilowanymi palcami. Rękawiczki nie były ozdobą – były atrybutem.
Paulina odwróciła się do nich plecami i zaczęła je zakładać powoli, jeden palec po drugim, wsuwając dłoń z wyczuciem i precyzją, jakby każdy ruch był częścią prywatnego rytuału. Skórzany materiał zaszeleścił cicho, jak oddech. Gdy dopasowywała rękawiczki, naciągając je na nadgarstki z lekkim ruchem nadgarstka, jej spojrzenie padło na Milę.
– Nie gap się tak – powiedziała z lekkim rozbawieniem i ironią. – Wiesz przecież, że muszę dbać o swoje dłonie.
W jej głosie nie było żadnego napięcia. To był żart – chłodny, dystyngowany i przewrotny, wypowiedziany w chwili, która dla Marcina wydawała się prawie surrealna. Pejcz, ich nagość, napięcie w powietrzu – a ona mówi o swoich dłoniach, o trosce o nie. Kontrast był niepojęty.
To właśnie ten moment – trywialna troska o dłonie zestawiona z całą resztą – sprawił, że Marcin poczuł, jak jego ciało przeszywa dreszcz. Drobne włoski stanęły mu na karku. To nie była ekscytacja fizyczna – to było uczucie jakiegoś głębokiego poddania się sile, której nie rozumiał. Nie wiedział jeszcze, czy to przerażenie, czy fascynacja. Może to i to.
– Stańcie naprzeciw siebie – powiedziała cicho, ale stanowczo.
Mila i Marcin spojrzeli po sobie niepewnie, a potem bez słowa wykonali polecenie. Twarzą w twarz, zaledwie krok od siebie, czuli, jak napięcie między nimi rośnie z każdą sekundą. Oboje skrępowani, nie tylko swoją nagością, ale również tą nową, zupełnie nieznaną dynamiką – byli wystawieni na spojrzenia Pauliny, ale też na siebie nawzajem.
Paulina powoli obeszła ich dookoła. Jej szpilki miękko stukały o drewnianą podłogę gabinetu, zostawiając po sobie echo. Zatrzymała się za Marcinem i położyła dłoń na jego plecach – chłodna, gładka skóra rękawiczki dotknęła jego ciała, budząc dreszcz. Potem przeszła za Milę i powtórzyła ten gest, równie uważnie, niemal kontemplacyjnie.
Wasze plecy są jak niezapisane księgi… jak płótna, których jeszcze nie dotknął pędzel malarza. Ale to się zmieni. Już za chwilę.
Zamilkła, a cisza wypełniła gabinet jeszcze bardziej niż słowa. Marcin czuł, jak jego oddech staje się płytszy. Mila nie spuszczała wzroku z Pauliny.
Zrobiła krok w tył. Nie potrzebowała słów, by wzbudzić napięcie. Czekali.
Pierwszy ruch był niemal łagodny – lekki świst powietrza, muśnięcie, które ledwie dotknęło skórę Marcina. Zadrżał, ale nie z bólu – z wyczekiwania. Wtedy nastąpiło drugie uderzenie. Mocniejsze. Dokładniejsze. Pomiędzy łopatkami poczuł gorący ślad, który przeszył go jak impuls elektryczny. Oddychał szybko, ale cicho. Miał wrażenie, że każdy centymetr jego skóry jest teraz napięty jak struna.
Paulina milczała. Ale jej spojrzenie było ciężkie, uważne. Studiowała reakcje. To nie była przemoc – to była próba. Ocena. I w tym była jej siła. Napięcie nie brało się z siły ciosów, ale z ich znaczenia. Z obecności tej kobiety. Z jej woli.
Marcin oddychał coraz ciężej. Na początku czuł jedynie niepokój – taką drżącą, duszną mieszankę napięcia i fascynacji. Ale po kilku chwilach wszystko zaczęło się zmieniać. Przy szóstym razie poczuł, jak jego granice się cofają. Nie tylko skóra, nie tylko mięśnie – coś głębiej. Zacisnął palce, próbował nie pokazać, co się dzieje w środku. Ale wiedział: nie będzie łatwo.
Paulina podeszła do Mili powolnym, wyważonym krokiem. Jej spojrzenie było chłodne, ale nie pozbawione ironicznego błysku. Marcin obserwował to wszystko w ciszy, nadal jeszcze poruszony własnym doświadczeniem. Czuł, że teraz jego rola to patrzeć – i rozumieć. A może: zapamiętywać.
Mila stała bez słowa. Jej sylwetka była napięta. Ramiona delikatnie uniesione, jakby ciało samo przygotowywało się na to, co miało nadejść. Kiedy Paulina uniosła rękę – nie gwałtownie, a z niemal sceniczną gracją – w powietrzu zawisło oczekiwanie. Marcin zauważył, jak Mila instynktownie zaciska zęby. I zamyka oczy. Nie z lęku – raczej z gotowości. Wiedziała, co nadchodzi.
W tej ciszy rozbrzmiał cichy śmiech Pauliny – krótki, miękki, ale niepozbawiony przewagi. Śmiech, który mówił więcej niż słowa. Marcin poczuł, że ten dźwięk utkwi mu w głowie na długo. To nie był drwiący śmiech – był to śmiech kogoś, kto dokładnie wie, jaka jest jej rola. I czerpie z niej przyjemność.
– Nie drżyj tak, Mila – powiedziała Paulina spokojnie. – Przecież to nie pierwszy raz. Może pierwszy raz w plecy ale powinnaś już wiedzieć jak boli.
Mila nie odpowiedziała. Tylko lekko skinęła głową, jakby przyjmowała to do wiadomości. Jakby ta chwila była czymś naturalnym.
Marcin stał nieruchomo, z uczuciem, że uczestniczy w czymś o wiele większym niż prosta relacja między trzema osobami. Było w tym coś co wymykało się jednoznacznym kategoriom.
Po szóstym razie Paulina na moment odsunęła się od Mili, ale w jej oczach zabłysło coś, czego nie potrafił jednoznacznie zinterpretować – może cień zadowolenia, może kontrolowanej ekscytacji. Zadrżał lekko. Serce wciąż biło mu mocno, a plecy pulsowały nieprzyjemnym, głębokim ciepłem.
Zanim zdążył ochłonąć, Paulina zbliżyła się znowu do niego, spokojnie, z tą samą precyzją i zimną elegancją, jakby kontynuowała starannie zaplanowany rytuał. W powietrzu wciąż unosił się jej zapach – elegancki, mocny, lekko przyprawowy – drażniący zmysły i dodający wszystkiemu surrealistycznego ciężaru.
Kolejna seria nie zapowiadała się lżej. Już po drugim razie mięśnie Marcina zaczęły mimowolnie napinać się, jakby chciały ochronić go przed kolejnym impulsem. Przy czwartym poczuł, że walczy nie tylko z bólem, ale i ze swoim ciałem – oddech stawał się coraz płytszy, a skóra paliła. Piąte uderzenie zbiło mu rytm. Szóste – wywołało reakcję. Jego ręka, mimowolnie, jakby poza jego kontrolą, uniosła się i sięgnęła pleców.
Usłyszał śmiech Pauliny. Nie był to wybuch, raczej cichy, melodyjny dźwięk pełen przewagi i rozbawienia.
Paulina odwróciła się, zostawiając go na moment z jego oddechem, emocjami i myślami. Wydawało się, że z każdym gestem ustawia zasady, nie podnosząc głosu, nie tłumacząc – a on sam coraz bardziej w nie wchodził. Z własnej woli.
Mila trwała w bezruchu, choć każdy mięsień jej ciała zdawał się napięty jak struna. Nie próbowała ukrywać tego, co się w niej działo — wiedziała, że przed Pauliną nic się nie ukryje. Przy kolejnych razach zacisnęła usta, oddech przyspieszył jej nieznacznie, a drobne drgnięcie powiek zdradziło, jak bardzo koncentruje się, by nie dać po sobie poznać zbyt wiele.
Marcin patrzył na nią, zafascynowany i poruszony zarazem. Zobaczył, jak na jednym z policzków pojawiła się pojedyncza łza. Nie gwałtowna, nie teatralna — raczej jak cicha odpowiedź ciała na napięcie, które narastało w niej od dłuższej chwili. Nie wiedział, czy to był ból, czy emocjonalne wzruszenie, czy po prostu wszystko naraz.
Paulina również to zauważyła. Uśmiechnęła się lekko, niemal nieuchwytnie, jak ktoś, kto przewidział taki rozwój wydarzeń i jedynie potwierdził swoją intuicję. Nie powiedziała nic — nie musiała. Milczenie w jej ustach było równie wymowne jak najdłuższy monolog.
Mila nie otarła łzy. Pozwoliła jej spłynąć powoli po policzku, jakby rozumiała, że jej obecność jest nieodzowną częścią tego wszystkiego. Częścią czegoś większego, czego sama jeszcze w pełni nie pojmowała — ale w czym już uczestniczyła całym sobą.
Paulina uniosła dłoń i z lekkim uśmiechem przesunęła nią wzdłuż pleców Marcina, nieco wolniej niż zwykle, jakby przyglądała się śladom, które zdążyły już się tam odznaczyć.
— O, widzę już kilka czerwonych linii — powiedziała cicho, niemal z zadowoleniem.
Marcin wstrzymał oddech. Wiedział, że to nie była groźba — to był komentarz. Obserwacja. Ale jej ton głosu miał w sobie coś z obietnicy. Czuł, jak jego ciało napina się od środka, jakby spodziewało się, że zaraz znów zostanie wystawione na próbę. Jednocześnie czuł ten znajomy ścisk w gardle — napięcie, ekscytację, niepokój. To było jak stanięcie na krawędzi — nie wiedząc, czy za chwilę zrobi krok naprzód, czy zostanie cofnięty.
Poczuł, że Paulina przestąpiła krok i zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Jej obecność była jak pole magnetyczne — dominująca, niewzruszona, piękna. Chciał coś powiedzieć, ale język przykleił mu się do podniebienia. Wiedział, że powinien po prostu stać i czekać.
— Nie opuszczaj wzroku — usłyszał nagle. Ton był miękki, ale zawierał w sobie ostrze.
Uniósł oczy i spojrzał przed siebie. Mila stała nieruchomo, oddychając płytko. Ich spojrzenia na moment się spotkały. W jej oczach widział napięcie i pokorę wymieszaną z dziwnym rodzajem zaufania. Oboje wiedzieli, że nie kontrolują sytuacji — i właśnie dlatego byli tu.
Cisza rozciągała się między nimi jak cienka nić. Potem Paulina znów zrobiła krok — powolny, przemyślany. Jej szpilki miękko stąpały po parkiecie. Czekał.
Wiedział, że to jeszcze nie koniec.
Uderzenie było zaskakujące. Wstrząsnęło jego ciałem, a mięśnie odruchowo się napięły. Drugie przyszło błyskawicznie. Było mocniejsze, precyzyjne. Trafiło między łopatki – idealnie. Aż stracił równowagę.
Upadł na kolana.
Podłoga wydała cichy odgłos, gdy jego ciało zetknęło się z nią gwałtownie. Próbował utrzymać pion, unieść głowę, ale jego ręce nie słuchały. Opadły bezwładnie, a ciężar wszystkiego – wstydu, bólu, napięcia – pociągnął go w dół. Przesunął się i po chwili leżał już na boku, z podkurczonymi nogami, ramionami ciasno otulającymi tors. Skulony jak dziecko. Jakby ciało instynktownie próbowało się obronić, zamknąć, ochronić przed czymś, co przerosło jego próg wytrzymałości.
Z początku nie rozumiał, co się dzieje. Dźwięki były stłumione, oddech nierówny. Słyszał jak przez szkło swój własny szloch. Nie wiedział, kiedy przyszły łzy – po prostu były. Były jak ulga, jak pęknięcie tamy, która trzymała go spiętego od początku tej rozmowy.
Podłoga była chłodna i gładka. Twarz miał wtuloną w zgięcie ramienia. Gdzieś ponad nim poruszyła się sylwetka Pauliny – mogła patrzeć na niego z góry, ale nie śmiał podnieść głowy. Czuł tylko zapach – coś delikatnego i drogiego, przesiąkniętego elegancją i władzą. Ten zapach mieszał się z jego własnym strachem. I z czymś jeszcze – jakąś cichą, niewyraźną nadzieją.
Nie było już odwrotu.
Leżał skulony na podłodze, jego oddech był nierówny, ciało napięte od nadmiaru emocji i wysiłku. Wszystko w nim zdawało się być wystawione na próbę – i fizycznie, i psychicznie. Gdy uniósł lekko głowę, pierwsze, co zobaczył, to czubki eleganckich szpilek. Ich obcasy wbijały się w podłogę z niemal matematyczną precyzją, jakby i one były częścią tego starannie zaplanowanego teatru.
Tuż nad nimi dostrzegł połysk czarnego materiału – satyna lśniła dyskretnie w świetle lampy, opinała kobiece uda i układała się miękko, lecz z geometryczną doskonałością. Czuł zapach jej perfum ale teraz był jeszcze intensywniejszy, jakby przez chwilę cały świat skurczył się tylko do tej jednej woni.
Paulina stała spokojnie, bez pośpiechu. Jej głos, gdy przemówiła, był lekki, jakby zabarwiony rozbawieniem – a może ironią?
– Widzisz, Mila ? Mówiłam ci, że jest słaby.
Zapanowała chwila ciszy. Potem dodała, patrząc w dół na Marcina: – No? Wstajesz, czy już się poddałeś?
Jej ton był pozornie łagodny, niemal serdeczny, ale pod tą warstwą kryło się wyzwanie – test, który Marcin musiał przejść. Zawisł w tym napięciu, czując się maleńki wobec tej kobiety, wobec sytuacji, która była jednocześnie przerażająca i… pociągająca w swej intensywności.
Marcin uniósł głowę, jeszcze przez chwilę wstrzymując oddech, jakby sam akt podniesienia się wymagał całej jego siły. Czuł, jak drży mu ciało – nie tylko z wysiłku, ale z emocji, które narastały od momentu, gdy przekroczył próg tego domu.
Powoli, z trudem, podniósł się z kolan, wciąż pochylony, jakby ciężar niepewności i upokorzenia wciąż trzymał go przy ziemi. W końcu stanął. Nogi miał jak z waty. Patrzył przed siebie, niewidzącym wzrokiem. Czuł, jak ciepłe łzy spływają po jego policzkach – nie gwałtownie, nie histerycznie, ale powoli, cicho, jakby wydzierały się z wnętrza niego samego, z miejsca, którego sam do tej pory nie znał.
Nie próbował ich otrzeć. Stał – odsłonięty, poddany, nagi w każdym sensie tego słowa. Z bliska znów poczuł zapach perfum Pauliny. Wiedział, że ona patrzy. I że widzi wszystko.
Kolejne cztery razy spadły na jego plecy z siłą, która za każdym razem zdawała się wbijać w niego nie tylko fizycznie, ale głęboko, gdzieś pod skórę, pod warstwy oporu i wstydu. Ustał. Choć kolana lekko mu się ugięły, nie osunął się. Zacisnął szczęki. Po czwartym razie z jego ust wyrwał się głośny, urwany krzyk – jakby próbował wyrzucić z siebie cały ból i napięcie.
Ciało miał napięte jak struna, drżące, spocone. Plecy pulsowały w rytm jego oddechu. A mimo to, stał. Wyprostowany. Czuł, że to go przerasta, a jednocześnie… że właśnie teraz naprawdę się zaczyna.
Nie powiedziała nic. Obeszła go wolnym krokiem, muskając opuszkami palców jego plecy. Ten gest był zaskakująco łagodny – czuły niemal – a jednocześnie tak pełen kontroli, że przeszył go dreszcz. Poczuł, jakby oceniała efekty swojej pracy, badała jego reakcję – z chłodnym zainteresowaniem i dystansem.
Zatrzymała się przy Mili. Marcin zobaczył kątem oka, jak dziewczyna unosi głowę i prostuje się, gotowa. W powietrzu wciąż unosiło się napięcie, gęste i elektryczne. Gdy Paulina stanęła obok niej, dziewczyna nie cofnęła się ani o krok. Zaciśnięte dłonie, wyprostowana sylwetka, wzrok wbity gdzieś przed siebie — jakby wewnętrznie próbowała zapanować nad wszystkim, co czuła.
Pierwsze uderzenie rozcięło ciszę. Jej ciało drgnęło, ale nie ruszyła się. Drugi raz — głębszy oddech, lekki jęk, niemal bezgłośny, stłumiony. Trzeci i czwarty przeszły przez nią niczym fala, której się nie opierała, ale i nie pozwalała się złamać.
Dopiero przy piątym jej usta otworzyły się wydając głośny jęk, a z oczu popłynęły kolejne łzy. Nie dramatyczne, nie histeryczne — ciche, prawdziwe, spływające powoli po policzkach, jakby świadczyły o czymś, czego nie da się już ukryć.
Szóste uderzenie spadło równomiernie i czysto, dziewczyna znów jęknęła krótko, przygryzając wargę. Pozostała jednak w bezruchu, oddychając coraz ciężej, jakby właśnie przechodziła przez własną próbę — i z każdą chwilą udowadniała, że potrafi.
Paulina powoli zdjęła jedną rękawiczkę, zsuwając ją z gracją, jakby był to rytuał sam w sobie. Ruchy miała spokojne, precyzyjne. Jej odsłonięta dłoń sięgnęła do pleców dziewczyny. Jej skóra zadrżała pod dotykiem — była rozgrzana, wrażliwa. Paulina przesunęła palcami po drobnych wypukłościach i śladach, które sama przed chwilą pozostawiła.
— Jakie gorące — powiedziała niemal szeptem, z lekkim, niemal figlarnym uśmiechem.
Paznokcie delikatnie zatoczyły krąg tuż nad miejscem zaczerwienienia. Mila odetchnęła głęboko, ale nie odsunęła się ani o milimetr. Stała nieruchomo, poddana, a jednocześnie niezwykle czujna.
Paulina spojrzała na nią uważnie. W tym spojrzeniu było coś czułego, jakby pod spodem tej całej gry i chłodnej elegancji kryła się nuta uznania. Przesunęła dłonią raz jeszcze, zatrzymując się w miejscu, gdzie skóra była najbardziej napięta.
Mila zamknęła oczy. Nie była to już tylko reakcja na ból — raczej na dotyk, na bliskość, na siłę tej kobiety, która zawsze wiedziała dokładnie, co robi.
— Dzielna dziewczynka — powiedziała Paulina cicho, niemal do siebie.
Sięgnęła po zdjętą wcześniej rękawiczkę. Wsunęła dłoń powoli, z wprawą, przesuwając palce w gładkiej skórze, jeden po drugim. Gdy uniosła wzrok, spojrzała na Marcina beznamiętnie, niemal obojętnie — jej spojrzenie było chłodne, przenikliwe, wyzute z czułości.
Ale usta... usta wygięły się w ledwie widoczny, niepokojący uśmiech. Nie był to uśmiech życzliwości. Raczej subtelny grymas satysfakcji — jakby widziała coś, czego się spodziewała. Jakby test, choć dopiero rozpoczęty, już przyniósł jej pierwszą odpowiedź.
Stanęła znów za nim. Jej dłoń uniosła się z precyzją, jakby wyznaczała rytm czegoś więcej niż tylko ruchu. Uderzenie spadło szybko. Chłopak drgnął. Drugie było mocniejsze — przy trzecim kolana zadrżały i padł na ziemię, jakby nogi na moment odmówiły mu posłuszeństwa.
Ale nie został tam ani chwili dłużej, niż musiał. Jeszcze zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, zanim spojrzenia zdołały się zatrzymać na jego upadku — podniósł się. Jakby wstawał nie z bólu, lecz po potknięciu. Otarł twarz wierzchem dłoni, nie patrząc nikomu w oczy.
Stanął w tej samej pozycji co wcześniej. Plecy wyprostowane, głowa lekko uniesiona. Jakby nic się nie stało. Jakby to, co właśnie zaszło, nie miało żadnego znaczenia. Ale zacisnął zęby tak mocno, że mięśnie zarysowały się ostro pod skórą. Oczy zamknął. Nie po to, by się schować. Po to, by się skupić.
Czwarte, piąte, szóste — przyjął je w milczeniu. Wytrzymał.
Gdy skończyła, wciąż stał. Oddychał szybko, ale stał. I nikt nie powiedział ani słowa.
Obróciła się spokojnie, zostawiając go na moment samemu sobie. Nie pogratulowała mu. Nie skomentowała. Ale spojrzenie, którym rzuciła przez ramię, mówiło wiele — zaskoczenie? uznanie? może cień ciekawości?
Być może... właśnie teraz Marcin przeszedł pierwszy próg.
Mila stała bez ruchu. Jej ciało było napięte jak struna, ramiona z lekka uniesione, jakby szykowała się na coś, czego nie da się w pełni przewidzieć, choć znała to już aż nazbyt dobrze. Powietrze w pokoju wydawało się gęstsze z każdą chwilą, jakby samo czekało razem z nią.
Paulina uniosła rękę, w której trzymała pejcz — niemal eleganckie w swojej brutalności. Ciemna linia przecięła powietrze z cichym świstem. Pierwsze uderzenie spadło na plecy dziewczyny jak znak — wyraźny, szybki, stanowczy. Nie drgnęła. Jedynie powieki zadrżały.
Kolejne cztery przyszły jedno po drugim, każde nieco silniejsze, jakby Paulina powoli przesuwała granicę, testując jej wytrzymałość. Mila oddychała nierówno. Ciche jęknięcia wydobywały się z jej gardła, ale nie było w nich buntu — raczej coś między wysiłkiem a akceptacją.
Szóste uderzenie było inne. Delikatne drżenie przeszło przez jej ciało. Tym razem nie powstrzymała łez, które znowu spłynęły powoli po policzku, lśniąc jak mała perły w półcieniu pokoju. Stała jednak nadal wyprostowana, mimo że każda część jej ciała zdawała się walczyć z bólem i napięciem.
Paulina nie powiedziała nic. Wystarczyło jej spojrzenie — chłodne, nieodgadnione — którym na moment dotknęła twarzy dziewczyny. I ten drobny grymas ust, cień satysfakcji, który mógł równie dobrze być uznaniem.
Cisza, która zapadła, była bardziej wymowna niż jakiekolwiek słowa.
Paulina otworzyła dolną szufladę. Jej palce sunęły po aksamitnej wyściółce, aż zatrzymały się na nowym przedmiocie. Z namysłem wyjęła długi, smukły bat — był zupełnie inny od poprzedniego.
To był singletail, wykonany z misternie splecionej skóry kangurzej — cienkiej, elastycznej, a zarazem niebywale trwałej. Jego pleciony korpus lśnił głęboko czernią, a rączka była wykończona hebanowym drewnem, ozdobionym dwoma cienkimi pierścieniam w kolorze złota. Na końcu — krótki, ruchliwy „cracker” z jedwabnej nici, przeznaczony do cięcia powietrza z prędkością dźwięku. Cichy dźwięk materiału przeciągniętego przez powietrze niósł w sobie więcej grozy niż jakikolwiek okrzyk.
Paulina wykonała kilka ruchów nadgarstkiem, testując równowagę i sprężystość. Bat zawinął się w powietrzu z płynną precyzją, niczym żywy organizm, który czekał tylko na rozkaz. Miała pewność, że to narzędzie idealnie odpowiadało jej obecnemu nastrojowi: chłodnej elegancji i pełnej kontroli.
Stanęła za Marcinem bez słowa. Poczuł znów jej zapach — znajomy, intensywny — i usłyszał przeciągłe, niemal świszczące westchnienie powietrza. Instynktownie napiął ramiona, choć nie wiedział jeszcze, co go czeka. W tej chwili wszystko zdawało się cichnąć: czas, przestrzeń, myśli. Była tylko ona i to, co trzymała w dłoni.
Tego jednak się nie spodziewał.
Ostrzejszy świst, ostra linia bólu przecięła mu plecy. Zanim zdążył złapać oddech — drugi raz. Tym razem ostrze zdawało się ciąć głębiej, zostawiając w ciele echo, które wstrząsnęło nim od karku po łydki. Ugięły się pod nim kolana, a ciało odmówiło posłuszeństwa. Osunął się na bok, ciężko oddychając, z policzkiem przy podłodze, dłonią odruchowo szukającą ukojenia na rozpalonych plecach.
W tym półleżącym chaosie bólu, gdy próbował ułożyć się choćby w najmniej bolesnej pozycji, jego wzrok zatrzymał się na czymś zupełnie innym — na szpilkach Pauliny.
Jęknął cicho, bardziej z bezsilności niż z bólu. Zalała go mieszanina emocji: wstydu, porażki, ale też... czegoś niezrozumiałego. Jakby sama obecność tej kobiety — pięknej, chłodnej, absolutnie dominującej — zyskiwała na sile właśnie wtedy, gdy on był najniżej.
— Jak myślisz, Mila? Da radę, czy już się poddał? — głos Pauliny był spokojny, niemal żartobliwy.
Nie usłyszał odpowiedzi. W tej ciszy każde jego westchnienie, każde szlochanie wydawały się jeszcze bardziej obnażające. Próbował zapanować nad oddechem, ale wciąż drżał. Plecy pulsowały gorącem, a kark napięty był jak struna.
Usłyszał zbliżające się kroki.
Stanęła tuż przy nim.
Zobaczył czubek jej buta — ten sam, który chwilę później delikatnie, niemal niedbale, trącił go w bok. Nie było w tym siły, tylko gest. Przypomnienie.
— No? — powiedziała cicho, pochylając się nieco. — Wstajesz, czy poddałeś się?
Wciąż nie patrzył jej w oczy. Ale czuł ją — zapach, obecność, kontrolę. Pytanie zawisło w powietrzu. Proste, a jednak zbyt trudne. Dla niego ta chwila trwała wieczność.
Paulina podeszła spokojnym, pewnym krokiem. Wstał, choć z wyraźnym wysiłkiem. Wciąż oddychał nierówno, jego ramiona lekko drżały, ale mimo wszystko trzymał się na nogach, jakby za wszelką cenę chciał udowodnić, że jeszcze się nie poddał.
Stanęła blisko, tak blisko, że czuł znów uderzył go zapach jej perfum – zmysłowa, chłodna nuta. W prawej ręce trzymała bat – niepozorny na pierwszy rzut oka, ale misternie wykonany.
— Patrz — powiedziała, unosząc go tak, by dobrze widział. — Ten bat wykonano z kangurzej skóry. Wiesz dlaczego akurat tej?
Nie czekała na odpowiedź.
— Bo jest wyjątkowo lekka, ale przy tym niezwykle mocna. To pozwala uzyskać precyzję, której inne materiały po prostu nie dają. Czuć go jak skalpel. I właśnie o to chodzi.
Odwróciła nadgarstek, pokazując elegancką rękojeść oplecioną matową skórą, z subtelnymi przeszyciami i sygnaturą Antica Selleria Neri. Na końcu cienki, wąski języczek ze sznurka – skręcony, zakończony supłem.
— To jest cracker. Te ostatnie centymetry. — Powiedziała cicho, niemal konfidencjonalnie. — Prawie nic, ale to on decyduje. On daje ten trzask. Ten świst, który zostaje w uszach. I ten ślad, który zostaje na długo.
Wymierzyła w powietrze. Cichy trzask przeciął ciszę w pokoju.
— Krótkie uderzenie. Skoncentrowane. Dokładne. I, jak widziałeś, potrafi ściąć z nóg. Ale jego prawdziwa siła nie jest w bólu. Tylko w tym, że nie da się o nim zapomnieć.
Spojrzała mu prosto w oczy.
— Właśnie tak działają dobre narzędzia. Tak działa dyscyplina. I dlatego ja ją kocham.
— A teraz stój nieruchomo i wytrzymaj — powiedziała Paulina cicho, chłodno, z pewnym uśmiechem. — Jeszcze cztery. A potem kolejne sześć. To będzie kolejka za Milę.
Spojrzała mu prosto w oczy, jakby badając, czy jego determinacja nie pęknie już teraz, zanim jeszcze podniesie rękę. On milczał. Stał. W napięciu. Cały skupiony, jakby jego ciało próbowało uprzedzić to, co zaraz miało nadejść. Dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie, ale nie cofnął się.
Kiedy go biła upadał trzy razy ale za każdym razem podnosił się. Najszybciej jak potrafił, aby tylko nie dać jej poczucia, że poddał się. Krzyczał i zanosił się szlochem ale wytrzymał.
Paulina zrobiła krok w tył, jakby chciała lepiej widzieć oboje — Marcina i Milę. Jej sylwetka była spokojna, opanowana, ręce splecione swobodnie przed sobą. Spojrzenie utkwiła w dziewczynie.
– No, Mila? – zapytała cicho – Nada się?
Mila uniosła lekko głowę, a jej twarz, choć zmęczona, pozostała spokojna. Przez chwilę wahała się, jakby ważyła w myślach wszystko, co właśnie zobaczyła. Spojrzała na Marcina – zmęczonego, spoconego, lekko pochylonego, zapłakanego, ale wciąż stojącego. Potem znów na Paulinę. I skinęła głową.
– Tak, moja pani. Udowodnił to.
W odpowiedzi Paulina uśmiechnęła się bardzo delikatnie – niemal niezauważalnie, bardziej kącikiem ust niż spojrzeniem. Zrobiła jeszcze krok, wyprostowała się lekko i powiedziała spokojnym, stanowczym głosem:
– Oboje. Na kolana.
Nie musiała powtarzać. Mila uklękła natychmiast, z ruchem pełnym znajomej pokory. Marcin – bardziej powoli, czując wciąż napięcie i ból w ciele, z trudem ugiął nogi, aż w końcu znalazł się obok niej. Kolana dotknęły chłodnej podłogi. Zapanowała cisza, przerywana tylko ich oddechami.
Paulina wciąż trzymała w dłoni bat, lekko przechylony, jakby był przedłużeniem jej woli. Stała spokojnie, opierając lekko jedną nogę na palcach. Zmrużyła oczy i wskazała czubkiem eleganckiego buta miejsce tuż przed sobą.
Mila zareagowała natychmiast. Zsunęła się jeszcze niżej, jakby z naturalnym odruchem, z wyczuciem, delikatnością – i złożyła usta na wypolerowanej skórze. Marcin obserwował to przez ułamek sekundy, po czym zrobił to samo. Przez moment panowała cisza, w której można było niemal usłyszeć bicie ich serc. Oboje w skupieniu dotykali ustami obuwia Pauliny, jakby był to gest pełen znaczenia – a nie tylko rytuał.
Paulina milczała. Patrzyła w dół, na dwoje ludzi, którzy wybrali swoje miejsce. W jej spojrzeniu nie było okrucieństwa – raczej chłodna ciekawość, badanie, akceptacja granic.
W końcu uniosła lekko dłoń.
– Dość – powiedziała cicho, ale wyraźnie.
Zwróciła się do Mili, nie zmieniając tonu:
– Ubierz się i możesz wrócić do swoich obowiązków.
Mila uniosła wzrok, lekko skinęła głową i wstała, ruszając do wyjścia. Paulina natomiast przeniosła wzrok na Marcina. Nie wypowiedziała ani słowa, tylko odwróciła się i podeszła do fotela, siadając i elegancko zakładając nogę na nogę.
Wskazała mu miejsce gestem.
Siedziała w fotelu z taką naturalną pewnością siebie, jakby ten mebel był jej tronem, a ona – niekwestionowaną władczynią tego miejsca. Jej dłoń spoczywała lekko na podłokietniku, druga – zsunęła się na kolano, palce spokojnie złożone, a spojrzenie przeszywające.
– Uklęknij – powiedziała chłodno, niemal szeptem.
Marcin bez słowa opadł na kolana, czując, jak jego ciało drży. Łzy wciąż nie zdążyły wyschnąć na policzkach, ale nie próbował ich więcej ocierać. Oczy miał spuszczone, ramiona napięte. Wszystko w nim mówiło, że jest gotów, choć sam do końca nie wiedział, na co.
Paulina nachyliła się nieco do przodu. Jej głos był miękki, niemal czuły – co tylko potęgowało napięcie.
– Więc… o co prosisz?
Wypowiedziała te słowa z powagą, jakby każde z nich ważyło więcej niż poprzednie. Nie było w tym ironii. Nie było śmiechu. Tylko ciche oczekiwanie.
I przestrzeń, którą miał teraz wypełnić jego głos.
Marcin uniósł lekko głowę, nie śmiejąc jednak spojrzeć jej w oczy. W jego głosie drżało napięcie, skrucha i coś jeszcze — niemal dziecięca nadzieja.
– Proszę o możliwość służenia Pani… proszę.
Słowa te wypowiedział cicho, ale wyraźnie. Zawisły w powietrzu jak obietnica, jak błaganie. Paulina patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu. Jej twarz była nieczytelna — spokojna, jak maska. Ale coś w oczach błysnęło, jakiś cień zainteresowania, może satysfakcji, a może tylko kaprysu, który właśnie miał przybrać kształt.
Nie odpowiedziała od razu. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, ramionach, sylwetce, jakby ważyła wartość jego słów, badała ich autentyczność. W końcu oparła się wygodnie i lekko skinęła głową.
– Wyprostuj się – powiedziała chłodno.
Marcin natychmiast uniósł głowę i wyprostował plecy. Czuł, jak powietrze staje się gęste, a jego własne tętno odbija się echem w skroniach. Patrzył gdzieś w przestrzeń ponad jej ramieniem, jakby obawiał się spotkania z jej spojrzeniem.
– Jak chciałbyś mi służyć? – zapytała, opierając brodę na dłoni. W jej głosie nie było ani ciepła, ani niecierpliwości — jedynie chłodna ciekawość.
– Mógłbym… tak jak Mila… usługiwać Pani – wyjąkał. – Pomagać we wszystkim, być zawsze do dyspozycji… dbać o wszystko, czego Pani zapragnie…
Nie był pewien, czy mówi to właściwie. Głos mu się lekko łamał, ale starał się mówić poważnie, z przekonaniem. Paulina milczała, a on czuł, jak każde kolejne słowo wybrzmiewa zbyt głośno w tej ciszy, jakby nie miał prawa wypowiadać ich w jej obecności.
Paulina przez chwilę tylko patrzyła na niego w milczeniu. Jej twarz pozostała spokojna, niemal bez wyrazu. Tylko delikatny ruch warg sugerował, że ukrywa cień uśmiechu — ten rodzaj uśmiechu, który nie zwiastuje niczego łatwego.
– I co jeszcze? – zapytała cicho, ale stanowczo.
To krótkie pytanie zawisło w powietrzu jak ostrze. Marcin przełknął ślinę. Oczy miał czerwone od łez i zmęczenia, ale coś w nim wciąż walczyło, wciąż chciało się podnieść, coś udowodnić. Patrzył na nią z mieszaniną niepewności i podziwu.
– Chciałbym być… użyteczny – powiedział, zbierając myśli. – Być przydatny. Żeby Pani nie musiała niczego dwa razy powtarzać. Żeby zawsze była Pani zadowolona… Żeby Pani mogła… być dumna, że mnie wybrała.
Zamilkł. To ostatnie zabrzmiało w jego uszach naiwnie, jak wyznanie dziecka. Ale było szczere. I było wszystkim, co w tamtej chwili mógł jej ofiarować.
Przez chwilę panowała cisza, niemal ceremonialna. Paulina patrzyła na niego z góry, jej wzrok był chłodny, ale w tej chłodzie kryło się coś jeszcze – coś, co mogło być ledwie uchwytnym uznaniem.
– Wiesz, że aby być moim poddanym… musisz być kimś – powiedziała cicho, niemal szeptem, ale każde słowo cięło jak brzytwa. – Studiujesz prawo, prawda?
– Tak, proszę Pani – odpowiedział natychmiast, prostując się bardziej.
Paulina skinęła głową, jakby rozważała coś przez moment, a potem dodała:
– Tak… tak, dziękuję, Pani… dziękuję – wyszeptał, a jego głos zadrżał. Mówiąc to, z jego twarzy odpłynął cały wstyd. Zostało tylko skupienie, wiara, że jeszcze może się wykazać.
Paulina lekko wysunęła stopę do przodu, nie mówiąc już nic więcej. Marcin pochylił się i ostrożnie, z niemal nabożną czułością, ucałował czubek eleganckiego buta.
– A teraz… ubierz się – powiedziała cicho.
Powstał powoli. Ciało nadal paliło go bólem, zwłaszcza plecy – jakby wciąż tliło się tam echo wcześniejszych uderzeń. Ale to, co czuł wewnątrz… nie dało się z niczym porównać. Wbrew wszystkiemu – bolało go serce, ale rozpalało go szczęście.
Kiedy skończył się ubierać, ostatni raz poprawił koszulkę, jakby chciał ukryć to, co nosił na plecach – ślady, które będą mu przypominać o tej nocy jeszcze przez długie dni. Paulina wstała z fotela. Nie spojrzała na niego od razu, ale kiedy ruszyła w stronę drzwi, on szedł tuż za nią – w milczeniu, niemal jak na procesji.
Zatrzymali się przy wyjściu. Przez chwilę panowała cisza. Marcin jeszcze raz spojrzał na nią. Patrzył tak, jak patrzy się na kogoś, kto zmienił wszystko – kogoś, kto nadał sens wysiłkowi, bólowi, nadziei.
– Dziękuję, Pani – powiedział cicho, ale z głębi serca.
Paulina uniosła lekko kącik ust.
– Idź już – odparła. – Do zobaczenia.
Przy drzwiach Paulina zatrzymała się, odwróciła do niego i spojrzała chłodno, ale nie bez cienia uśmiechu. Jej dłoń w rękawiczce spoczęła lekko na klamce, zanim powiedziała spokojnie:
— Dziękuję za kwiaty. I... trzymam kciuki, żeby udało ci się na uczelni.
Marcin skinął głową, nie potrafiąc wydusić słowa. Czuł, że każdy ruch, każde spojrzenie Pauliny ma w sobie jakąś powściągliwą, arystokratyczną elegancję, która jeszcze bardziej podkreślała jej władzę.
Otworzyła drzwi. Chłodne powietrze wieczoru wdarło się do holu. Już miał wychodzić, kiedy usłyszał jej głos – tym razem delikatny, cichy, jakby powiedziała to tylko dla niego:
— Do widzenia, Marcin. I powodzenia... mój chłopcze.
Zamarł.
To nie był niemiecki. To było po polsku. Idealny akcent, wymowa głosek.
Obrócił się powoli, zdumiony, niepewny, czy dobrze usłyszał.
— Jak to… Pani? — zapytał ostrożnie, niemal szeptem, jakby bał się, że pytanie spłoszy prawdę.
Paulina uśmiechnęła się znów. Nieznacznie.
— To długa historia, Marcin. Może kiedyś... — powiedziała już znów po niemiecku. — Teraz jedź.
Drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem. Wyszedł przed dom, wsiadł do swojego Volkswagena. Kiedy przekręcał kluczyk w stacyjce, jego ręce lekko drżały – nie ze strachu, ale z napięcia, które powoli zaczynało puszczać.
Jechał przez wieś powoli, z opuszczonymi szybami. Chłodne powietrze owiewało mu twarz. Nigdy wcześniej nie czuł się tak, jak teraz. Szczęśliwy. Wyróżniony. Obolały.
Chłosta była bardzo bolesna, bez wątpienia – nie przypuszczał, że aż tak. To nie było wymachiwanie paskiem przez Klaudię. Ale wytrzymał. Dla niej. I dla siebie. Bo właśnie dziś coś się zaczęło. Coś, co mogło być początkiem nowego porządku w jego świecie.
Przejeżdżając przez ciemniejące pola i ciche, wiejskie drogi, Marcin czuł, jak każda sekunda oddalająca go od Adlerheim rozciąga się w nieskończoność. Na tylnej szybie odbijały się ostatnie smugi zmierzchu, a w kabinie panowała cisza, którą wypełniały tylko szmery silnika i pulsujący rytm jego własnych myśli.
Myślał o niej.
O Paulinie.
O tym, jak z pozorną obojętnością i absolutnym spokojem prowadziła wszystko, co się wydarzyło. W swojej eleganckiej, jedwabnej koszuli, w tych połyskujących spodniach i rękawiczkach, które zakładała z taką starannością – wyglądała jak ktoś nie z tego świata. Potężna. Perfekcyjna. Nietykalna. A jednak to właśnie ona dotykała ich ciał, chłostała je... z jakąś niepojętą logiką i siłą, która nie potrzebowała krzyku.
Obrazy wciąż powracały – jak on i Mila pełzali nadzy po podłodze, milczący i poddani. Jak Paulina stała nad nimi, patrzyła chłodnym wzrokiem i mówiła spokojnym tonem. Jak jej eleganckie szpilki dotykały posadzki tuż przy jego twarzy. Jak każde polecenie wypowiadane z jej ust stawało się prawem. Jak wymierzała im karę bez zawahania – a oni przyjmowali to, jakby to było coś naturalnego.
To wszystko było tak surrealistyczne, a zarazem prawdziwe.
Czuł jeszcze ból na plecach. Każdy wdech przypominał mu, co się wydarzyło – i dlaczego. Ale pod tym wszystkim, pod tymi śladami, które paliły jak ogień, była duma. Cicha, nieprzyzwoita duma.
Bo został tam. Wytrwał.
Bo ona go nie odesłała. Bo obiecała mu szansę.
Uśmiechnął się lekko sam do siebie, mijając samotną stację benzynową. Wiedział, że w nocy nie zaśnie. Bo będzie myślał o niej. O tym, co się wydarzyło. I o tym, co może się jeszcze wydarzyć. Musi dać z siebie wszystko przez ten rok. Skończyło się obijanie i ślizganie od egzaminu do egzaminu. Nastał czas ciężkiej pracy ale lepszej motywacji nie mógł mieć.
---
Ostatniego poranka Mila już nie przebrała się w swój mundurek. Ubrała się zwyczajnie — w prostą, kwiatową, która sięgała jej do połowy łydki. Było w niej coś cichego, zgaszonego. Jej kroki były wolniejsze niż zwykle, spojrzenie gdzieś nieobecne, a ruchy pozbawione tej subtelnej, opanowanej energii, którą zwykle miała w sobie, nawet wykonując codzienne obowiązki.
Krzątała się po kuchni, nieśpiesznie nalewając herbatę, po czym zapomniała o niej i wpatrywała się przez okno w ogród, gdzie trawa lśniła od porannej rosy. Wyszła potem na taras, niby żeby zebrać naczynia ze stołu, ale przez kilka minut tylko stała w cieniu pergoli, wodząc wzrokiem po znajomym krajobrazie Adlerheim. Wszystko, co było tak dobrze znane, nagle zaczęło mieć dla niej zbyt duże znaczenie.
Paulina obserwowała ją z ogrodu, początkowo w milczeniu. Znała ten stan. Ten rodzaj milczenia nie wynikał z bierności, lecz z tłumionej emocji.
W końcu podeszła bliżej. Stanęła przed Milą i powiedziała sucho, choć nie bez cienia łagodności:
— Dość tego, Mila. Wróć do siebie. Uśmiechnij się. Nie pasuje mi ta mina.
Mila drgnęła. Uniosła wzrok na Paulinę i uśmiechnęła się niemrawo, jakby odruchowo.
— Przepraszam... ja po prostu... nie chcę jeszcze wyjeżdżać — powiedziała cicho.
Paulina spojrzała na nią spokojnie. Długo.
— Wiem. Ale czasem trzeba. To też część tej nauki.
Mila przytaknęła, z trudem kryjąc emocje. Przez krótką chwilę obie milczały, a między nimi unosiła się cisza pełna wszystkiego, czego nie trzeba już było mówić.
— Chodź — dodała Paulina po chwili, odwracając się. — Zjemy razem śniadanie. Jak dwie kobiety, które się dobrze znają.
Mila skinęła głową. Poszła za nią, cicho, ale już nie tak przygaszona. Jeszcze kilka godzin. Jeszcze kilka gestów, które będą wspomnieniem. A potem — droga.
Po śniadaniu Mila długo siedziała w milczeniu. Kiedy Paulina odstawiła filiżankę na spodek i odchyliła się lekko na krześle, spojrzała kątem oka na dziewczynę — i wtedy zauważyła łzy. Ciche, bezgłośne, spływające po policzkach, które Mila próbowała ocierać dyskretnie dłonią.
Bez słowa wstała, podeszła do Pauliny i uklękła obok niej. Po chwili opuściła głowę i oparła ją na jej kolanach. Jej ramiona lekko drżały.
Paulina westchnęła cicho, ale bez chłodu. Położyła dłoń na jej głowie i zaczęła gładzić ją delikatnie — nie pospiesznie, nie mechanicznie. W tych ruchach było coś czułego, jakby odruchowego, a zarazem bardzo świadomego.
— No już — powiedziała cicho. — Zobaczymy się w październiku. Zapisz się na moje zajęcia dla czwartego roku. Będziemy się widywały.
Mila uniosła lekko głowę. W jej oczach były łzy, ale i zdziwienie.
— Dziękuję...
Paulina uśmiechnęła się półgębkiem.
— Wstań — powiedziała krótko, lecz łagodnie.
Mila posłusznie się podniosła. Paulina podeszła do jednej z szafek w salonie. Otworzyła ją i wyjęła niewielką paczuszkę, owiniętą starannie w srebrzysty papier i przewiązaną czarną wstążką.
— To dla ciebie.
— Dla mnie? — Mila spojrzała z niedowierzaniem.
— Tak. Prezent. Otwórz.
Dziewczyna rozwiązała ostrożnie wstążkę i zdjęła papier. W środku znajdowało się eleganckie pudełko z logo Nomos Glashütte, niemieckiej manufaktury znanej z minimalistycznych, a zarazem luksusowych zegarków. Z lekkim wahaniem otworzyła wieczko.
Wewnątrz leżał zegarek Nomos Tetra Neomatik 39. Kwadratowa koperta z polerowanej stali nierdzewnej, lekko różowa tarcza o satynowym połysku, drobne indeksy i eleganckie, smukłe wskazówki. Pasek z cielęcej skóry w kolorze głębokiej czerni. Dyskretny, ale wyrafinowany. Czas zapisany w formie czystej geometrii i niemieckiej precyzji.
— Chciałam ci podziękować Mila, za ten miesiąc.
Mila znów uklękła. Przytuliła się do niej, obejmując ją ramionami. Jej głos zadrżał.
— Dziękuję… ale…
— Cisza — przerwała jej Paulina cicho, ale stanowczo, muskając dłonią jej włosy. — Nie ma "ale". Zasłużyłaś.
Na odwrocie koperty zegarka, tuż pod szafirowym szkłem chroniącym mechanizm, wygrawerowane były słowa, które sprawiły, że Milę nagle zatkało. Litery były drobne, ale precyzyjnie wycięte — elegancką kursywą, jakby szeptane srebrem:
dla mojej słodkiej Mili,
Adlerheim, lato 2017,
LF
Dotknęła napisu opuszkiem palca, jakby chciała sprawdzić, czy to prawdziwe. Potem uniosła wzrok na Paulinę — ta patrzyła na nią spokojnie, bez śladu uśmiechu, ale z czymś, co Mila znała dobrze: z tą chłodną czułością, która wyrażała u niej najwięcej.
— LF… — wyszeptała Mila. — Lady… Fenriss.
Paulina skinęła głową.
Mila przycisnęła zegarek do piersi i zamknęła oczy na ułamek sekundy. Ten prezent był więcej niż symbolem. Był pieczęcią. Cichym świadectwem. Potwierdzeniem, że została zauważona — zapamiętana. I że nie była tylko przejściową chwilą.
Pożegnały się, obejmując mocno — tak, jak kobiety, które przeszły razem przez coś więcej niż zwykły miesiąc znajomości. Mila wtuliła się w Paulinę jeszcze raz. Tym razem nie było w tym podporządkowania — tylko czułość i smutek.
— No już, przestań, Mila. — Paulina pogładziła ją lekko po włosach. .
— Wiem... Przepraszam. — Mila próbowała się uśmiechnąć, ale oczy miała wilgotne. — Po prostu... będzie mi bardzo brakować.
— Mi też. — Paulina powiedziała to spokojnie, niemal sucho. Ale ton jej głosu zdradzał więcej, niż chciała pokazać.
---
Następnego dnia rano Paulina zapakowała swoje walizki do bagażnika Mercedesa-Maybacha. Pomimo słońca, powietrze w Adlerheim było cięższe niż zwykle — jakby dom sam czuł, że nadszedł moment ciszy. Po raz pierwszy od wielu tygodni nie słychać było kroków po marmurze, śmiechu, poleceń, cichych westchnień, jęków bólu.
Paulina spojrzała jeszcze raz na dom, zatrzasnęła drzwi i wsiadła za kierownicę. Gdy silnik zamruczał, w lusterku wstecznym zobaczyła tylko puste schody.
Adlerheim znowu zamilkło.
❤️❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń