Wilczyca 78

 Rozdział 78

Adlerheim, lato 2017

Dzień zapowiadał się monotonnie i leniwie — i dokładnie taki był. Słońce łagodnie rozlewało się po ogrodzie, powietrze było ciepłe, nasycone zapachem jaśminu i ziół rosnących w donicach przy murze. Po lekkim, późnym lunchu Paulina i Bella usiadły na tarasie. Otaczała je cisza, przerywana jedynie szumem liści i odległym klapaniem pantofli Mili, krzątającej się w kuchni.

Rozmawiały o wszystkim i o niczym — wspomnienia, drobne anegdoty, zabawne sceny z przeszłości. Śmiały się co jakiś czas, z każdą chwilą bardziej zrelaksowane. Czuło się między nimi lekkość i bliskość lat – przyjaźni, która była głęboka, choć niepozbawiona subtelnego napięcia.

W pewnym momencie Bella pochyliła się lekko, jakby miała coś wyznać, i wyszeptała kilka słów do ucha Pauliny. Ta uniosła brew, potem przytaknęła z uśmiechem i spojrzała na nią z błyskiem w oku. Po chwili obie wybuchły śmiechem – głośnym, zaraźliwym, radosnym. Ich głosy niosły się po ogrodzie jak echo wspólnego sekretu, którego nie musiały wyjaśniać nikomu. Paulina wstała powoli i poszła do domu.

Wróciła po chwili niosąc dwie długie, cienkie szpicruty i eleganckie smycze ze skóry. Zatrzymała się przy fotelu Belli i podała jej jeden zestaw. Ich spojrzenia się spotkały, a w oczach obu kobiet błysnęło zrozumienie i nuta rozbawienia.

Bella ujęła szpicrutę z namaszczeniem, jakby to był przedmiot niemal ceremonialny. Potem sięgnęła po smycz i bez słowa przypięła ją do obroży Thomasa, który już wcześniej przyklęknął, wyczuwając, co się zbliża. Jego głowa była lekko pochylona, a postawa pełna szacunku.

Paulina stanęła obok i zawołała Milę spokojnym, ale nieznoszącym sprzeciwu tonem. Dziewczyna pojawiła się po chwili, lekko zdezorientowana, ale posłuszna. Paulina spojrzała jej w oczy, nie mówiąc jeszcze nic — wystarczyło jedno spojrzenie, by Mila zrozumiała. Bez ociągania, świadoma obecności Belli i Thomasa, zaczęła zdejmować z siebie ubranie, ruchami nieśpiesznymi, może nawet trochę teatralnymi — jakby to był gest oddania. W tym czasie Paulina powoli ubierała swoja białe samochodowe rękawiczki.

W ciszy, jaka zapadła, dało się słyszeć tylko szelest tkaniny i szum ogrodu. Gdy Mila stanęła naga, Paulina ujęła jej podbródek i przyjrzała się jej spokojnie.

— Dobrze — powiedziała cicho, po czym ujęła smycz i przypięła ją do cienkiej obroży na szyi Mili. — Teraz jesteś gotowa.

Bella spojrzała na Paulinę z uśmiechem pełnym aprobaty.

— Zapowiada się ciekawy spacer.

Paulina odpowiedziała tylko uśmiechem, po czym obie kobiety odwróciły się i powolnym krokiem, prowadząc swoich partnerów, ruszyły w głąb ogrodu. Letnie światło otulało ich sylwetki, tworząc obraz niemal baśniowy, jak z innego świata — świata, w którym role były jasno określone, a milczenie znaczyło więcej niż słowa.

Bella zerknęła w bok i jej wzrok zatrzymał się na dłoniach Pauliny, zaciśniętych pewnie na skórzanej smyczy. Rękawiczki przyciągały uwagę – śnieżnobiałe, miękko opinające palce, z dyskretnym połyskiem doskonałej skóry.

— Ładne rękawiczki... To chyba Maison Fabre, prawda?

Paulina uśmiechnęła się z satysfakcją, jakby od razu wiedziała, że Bella je zauważy.

— Tak, masz rację. Prezent od Jonasa. Dał mi je w Monachium.

Powiedział, że moje dłonie są zbyt cenne, by pozwolić im się choćby zadrapać. Uwielbia je.

Bella zaśmiała się cicho, niemal szeptem.

— Czyli elegancko ujął swój fetysz rękawiczek?

Paulina uśmiechnęła się..

— Och Bella… potrafi być tak słodki w swojej uległości.

Czasem mam wrażenie, że cała jego uwaga skupia się na moich dłoniach, ewentualnie stopach.

Bella przytaknęła z uznaniem, jakby doskonale rozumiała.

— I trudno mu się dziwić. Te rękawiczki, twoje ruchy… to wszystko jest hipnotyczne, Fenriss.

Paulina spojrzała na nią kątem oka, lekko zadziornie.

— Czasem się zastanawiam, czy bardziej kocha mnie… czy ten widok.

— Głupia, przecież wiesz, że nie widzi świata poza tobą. Może nie potrafi tego wypowiedzieć słowami, postawić kropki na i ale... jesteś jego całym światem. Jestem tego pewna Fenriss.

Obie roześmiały się cicho. W tle rozbrzmiewał rytm kroków ich uległych prowadzonych na smyczach. 

Ogród tonął w popołudniowym świetle – słońce sączyło się przez liście drzew, tworząc złote refleksy na trawie. Paulina i Bella szły powoli alejką prowadzącą w stronę małego rozarium, trzymając smycze swoich uległych jakby to były jedwabne wstążki przypięte do psów wystawowych. Ich kroki były lekkie, spokojne – dokładnie zsynchronizowane, jak w pokazie mody.

Szły, jakby prowadziły czworonogi na niedzielny spacer, otoczone ciszą przerywaną jedynie śpiewem ptaków i delikatnym szelestem ich kroków po żwirowej alejce. Były w swoim świecie – pełnym szyku, rytuałów i subtelnej dominacji.

Ten kontrast był hipnotyzujący – niemal malarski, jak scena uchwycona przez artystę w chwili doskonałego napięcia.

Z jednej strony – dwie kobiety, Paulina i Bella – poruszające się z elegancją, jakby całe powietrze ogrodu dostosowywało się do rytmu ich kroków. Każdy szczegół ich wyglądu mówił o pewności siebie i wewnętrznej sile: lśniące włosy, delikatne tkaniny muskające ciało, perfekcyjny makijaż, precyzyjnie dobrane dodatki. Były jak posągi z brązu – świadome swojego piękna, lecz chłodne i wyniosłe. 

Z drugiej strony – ich ulegli: nadzy, pozbawieni wszystkiego poza obrożami i spojrzeniami pełnymi uległości. Ich ciała, wystawione na wzrok i słońce, drgały z napięcia. Szli z opuszczonymi głowami, ostrożnie stawiając kroki, jakby każdy dźwięk buta swojej Pani mógł być ostatnim, zanim znów poczują karcący dotyk szpicruty. Ich nagość – bezbronna, niemal bezradna – zestawiona była z nieskazitelnym wyglądem Domin – i to właśnie w tej przepaści tkwiła esencja ich relacji.

Fascynacja rodziła się z tej nierównowagi. To nie była tylko gra ról – to był świat, w którym hierarchia istniała również w geście, w spojrzeniu, w kroku. Piękno Pauliny i Belli było chłodne, kontrolowane, niemal nieludzkie – w kontraście do nagiej fizyczności uległych, której nie chroniło nic – ani ubranie, ani złudzenia.

To była scena władzy i poddania. Równowaga przewrócona do góry nogami – i właśnie dlatego tak fascynująca.

Mila czuła, jak krople potu spływają jej po karku, gromadząc się pod skórzaną obrożą. Słońce grzało mocno, a powietrze było suche, bezlitosne. Jej kolana od dawna nie znały już komfortu miękkiego dywanu czy posłania – teraz czuła twardą, nierówną ziemię, suchą trawę i pojedyncze kamyczki wbijające się boleśnie w skórę. Dłonie też już drżały – od długiego podpierania się na nich, od napięcia i rytmicznego poruszania się w pozycji, która wymagała skupienia i dyscypliny.

Jej wzrok – trochę niepewnie, trochę z tęsknotą – powędrował ku Paulinie. Szła przed nią, dumna i lekka, jakby stąpała nie po ziemi, lecz po marmurowym dziedzińcu jakiejś arystokratycznej posiadłości. Białe rękawiczki opinały jej dłonie, w jednej z nich trzymała smycz. Jej włosy unosiły się na lekkim wietrze, a każdy ruch bioder był wyważony, harmonijny, pełen naturalnej gracji. Była nieskazitelna. Wyniosła. I piękna w sposób, który Mila nie umiała opisać słowami – to było jak obserwowanie żywej rzeźby. Czegoś większego niż człowiek. Poczuła, że mimo wysiłku, mimo piekącego słońca i bólu w kolanach… coś w niej rośnie. To nie był tylko podziw. To było oddanie. Głębokie, pełne. Wiedziała, że dla tej kobiety zrobiłaby wszystko – właśnie teraz, na tej ziemi, poniżej niej, oddychając kurzem jej śladów.

Zamrugała, gdy poczuła, jak kolejna kropla potu spływa jej po szyi. Nie mogła się zatrzymać. Nie chciała. Chciała tylko, żeby Paulina choć raz obejrzała się i spojrzała na nią. Choćby przez chwilę.

Paulina i Bella rozmawiały półgłosem, od czasu do czasu zatrzymując się przy rabacie kwiatowej czy klombie, pochylając ku sobie z uśmiechem, jakby wymieniały się lekkimi plotkami. Raz Paulina uniosła dłoń  i poprawiła okulary przeciwsłoneczne. Innym razem Bella rozgarnęła włosy palcami i spojrzała w dal, jakby zupełnie zapomniała o obecności kogokolwiek poza Pauliną.

Thomas i Mila poruszali się tuż za nimi – nago, prowadzeni na smyczach jak para egzotycznych zwierząt. Ale kobiety ani razu nie spojrzały w ich stronę. Nie padło żadne słowo, żaden gest troski czy zainteresowania. Tylko rytmiczne szuranie kolan Mili i stłumione oddechy Thomasa świadczyły o ich obecności.

To było jak scena z obrazu – rozciągnięta w czasie i pozbawiona przypadkowości. Dominujące piękno kobiet w letnich strojach, z pewnym siebie spojrzeniem, otoczone ciszą, którą wypełniał tylko szelest trawy i kroki tych, którzy byli tam nie po to, by być widziani – ale by służyć. Obecność Thomasa i Mili była oczywista, ale nieistotna. Jak cień. Jak echo. Jak tło.

To właśnie ta obojętność – wyważona, naturalna, instynktowna – była najbardziej przejmującym wyrazem władzy.

Na równo przystrzyżonym trawniku powietrze stało w miejscu, gęste od ciepła i zapachu słońca odbijającego się od świeżo skoszonej trawy. Paulina stanęła w cieniu niewielkiego drzewa i lekko wskazała dłonią w stronę leżącego kawałka suchego drewna. Był to gest tak drobny, że niemal niezauważalny — a jednak zadziałał jak rozkaz.

Thomas zareagował instynktownie. Rzucił się pierwszy, nie zważając na to, że Mila również drgnęła, gotowa wykonać polecenie. Pokonał dystans kilkunastu kroków, uchwycił patyk zębami i wrócił, trzymając go ostrożnie, z napięciem na twarzy i w spojrzeniu. Jego nagie ciało było napięte jak u sportowca przed metą, ale w jego oczach tliło się coś zupełnie innego — mieszanina ekscytacji i bezwarunkowej uległości.

Paulina wzięła patyk. Spojrzała na Thomasa chłodno, jakby był tylko narzędziem, nie człowiekiem.

– Sprytny piesek – rzuciła z lekkim uśmiechem, ale w jej głosie nie było ciepła.

Obok Bella zerknęła na Milę, która wciąż klęczała, z dłonią opartą o ziemię. Jej wzrok był utkwiony w Paulinie. Może nie do końca w niej samej, ale w tym, co ucieleśniała — władzę, dystans, niedościgniony ideał. Wilgotne pasemka włosów przyklejały się do jej karku, dyszała lekko, nie tylko ze zmęczenia — również z wewnętrznego napięcia, które wciąż rosło.

Paulina wyciągnęła rękę z patykiem. Przez krótką chwilę obracała go w palcach, jakby ważąc jego znaczenie, a potem niespodziewanie rzuciła go daleko w trawę. Patyk wzbił się w powietrze i zniknął gdzieś  przy ogrodzeniu.

Thomas, w ułamku sekundy, rzucił się do przodu. Jego ciało wystrzeliło jak strzała, silne i zdeterminowane. Pędził na czworakach z zadziwiającą zwinnością, ignorując wszystko poza celem. Mijał nierówności terenu bez zawahania, kierując się tylko w stronę miejsca, gdzie upadł patyk.

Mila także ruszyła, kilka uderzeń serca później, może zbyt późno. Biegła na czworakach, jej kolana ślizgały się po trawie, dłonie wbijały się w ziemię. Oddychała ciężko, nieskładnie, czując jak ciało zmaga się z każdym metrem. Wiedziała, że nie dogoni Thomasa — on był szybszy, silniejszy i znał te gry lepiej. Ale próbowała. Bo chciała, żeby Paulina choć przez chwilę zauważyła jej wysiłek.

Bella parsknęła śmiechem, nie złośliwie, raczej z czystej radości. – Mój piesek wygrywa z twoją suczką – rzuciła żartobliwie do Pauliny.

Paulina tylko uniosła brew z cieniem uśmiechu. – Zawsze był ambitny.

Thomas już wracał, z patykiem w zębach, dumny i rozpromieniony, choć spocony i brudny od trawy. Zatrzymał się przed Pauliną i uklęknął, nie wypuszczając trofeum z ust.

– Dobrze – powiedziała cicho, odbierając patyk i rzucając go znowu, jeszcze dalej.

Tym razem Mila wystartowała natychmiast, niemal równolegle z Thomasem. Czuła się lżejsza, bardziej zdeterminowana. Kolana bolały, ręce się ślizgały, ale nie chciała zostać z tyłu. Przez chwilę biegli łeb w łeb, jak dwa psy gończe. Ale Thomas znowu wyprzedził ją  i dotarł pierwszy.

Paulina i Bella nie powiedziały ani słowa. Stały w słońcu, rozmawiając między sobą, jakby od dawna wiedziały, jak to się skończy.

Paulina znowu rzuciła patyk  — płynnym ruchem ramienia, jakby nie przywiązywała wagi do tego, co właśnie robi. Jednak jej spojrzenie, ostre i skupione, zdradzało coś zupełnie innego. Patrzyła, jak Thomas i Mila ruszają na czworakach po idealnie przystrzyżonym trawniku.

– Jeżeli tym razem znowu przegrasz, pożałujesz – powiedziała do Mili chłodno, niemal obojętnym tonem, ale w jej oczach błysnęła iskra.

Bella zaśmiała się cicho, odwracając głowę w bok, żeby ukryć uśmiech. Stała obok, opierając się lekko o oparcie ławki. Jej spojrzenie również śledziło ruch uległych — kontrast ich nagości z eleganckim wyglądem kobiet był uderzający, niemal symboliczny. Ciała zgarbione, zakurzone dłonie i kolana, a obok — one: wyprostowane, pewne siebie, spokojne.

Thomas kolejny raz był szybszy. Rzucił się naprzód i chwycił patyk zębami. Mila była zbyt wolna – oddech miała przyspieszony, twarz zaróżowioną, włosy w nieładzie. Zawahała się na moment, zerkając niepewnie na Paulinę, której twarz pozostawała nieodgadniona.

Wrócił, oddał patyk. Paulina przez chwilę patrzyła tylko na Milę, bez słowa. Potem spojrzała na Bellę, a ta tylko lekko uniosła brew. Napięcie zawisło w powietrzu.

Paulina i Bella stały wyprostowane, opanowane. Obie uśmiechały się z wyraźną satysfakcją, spoglądając na swoich uległych jak na psy, które jeszcze nie zrozumiały, że prawdziwa nagroda nie leży w patyku, lecz w samej próbie jego zdobycia.

– Ostatnia runda – powiedziała Paulina cicho, ale z wyraźnym chłodem. – Dajcie z siebie wszystko.

W dłoni trzymała patyk, lekko nim zakreślając w powietrzu. Thomas drżał lekko, jego ciało było już bliskie granicy wyczerpania, ale w oczach miał błysk determinacji. Mila także wyglądała na zmęczoną, jej oddech był urywany, ale w spojrzeniu tliła się zadziorność, która zdradzała, że nie zamierza się poddać.

Paulina rzuciła patyk daleko, na kraniec trawnika.

– No, biegnijcie – dodała Bella z uśmiechem, niemal szeptem, jakby mówiła do dwóch pupili.

Thomas ruszył pierwszy, z wyraźnym trudem, ale wciąż sprawnie. Mila rzuciła się za nim, zmuszając ciało do posłuszeństwa mimo bólu. Obie dominujące kobiety obserwowały to rozbawione, niemal rozczulone wysiłkiem, który wkładali ich ulegli w tak banalne zadanie.

I wtedy — niemal na ostatnim metrze — poślizgnął się lekko, kolano ugięło się pod nim. Mila wyprzedziła go, dosłownie o długość dłoni, i chwyciła patyk zębami, triumfalnie odwracając się w stronę pań.

Bella parsknęła śmiechem, Paulina zaskoczona uniosła brwi.

– No proszę – rzuciła z niedowierzaniem. – Mała suczka jednak potrafi.

Mila zbliżyła się, oddając patyk. Jej policzki były czerwone, ciało zmęczone, ale w spojrzeniu lśniła duma. Paulina przez chwilę patrzyła jej prosto w oczy.

Bella spojrzała na Thomasa z mieszaniną rozbawienia i surowości.

– Myślę, że zrobił to specjalnie. Dał wygrać twojej suczce – powiedziała cicho, niemal z nutą teatralnej groźby.

Paulina podeszła bliżej, uśmiechając się lekko.

– Tak sądzisz?

– Jestem pewna – odparła Bella, splatając ramiona. – A za oszustwo są konsekwencje.

Bella zbliżyła się do Thomasa, sięgając po szpicrutę, jakby był to tylko rekwizyt w starannie wyreżyserowanej scenie. Paulina zrobiła to samo, nie odzywając się, jedynie wymieniając z przyjaciółką krótkie spojrzenie.

To był ich rytuał – gra pełna dominacji, zaufania i wyczucia. Ulegli milczeli, skupieni, czekając. Nie było w tym brutalności, a raczej surowa elegancja – gesty, które miały przypomnieć, kto tu ustala zasady, i że każda gra niesie ze sobą reguły.

Thomas czuł napięcie każdej sekundy, klęcząc na równej murawie pod czujnym spojrzeniem obu kobiet. Bella podeszła bliżej. Jej głos był spokojny, melodyjny, z lekko ironicznym tonem, który zdradzał pewność siebie. 

– Licz, Thomas – powiedziała Bella tonem spokojnym, niemal pogodnym, a jednak podszytym stalą.

Thomas uniósł lekko głowę, spojrzał na nią z wdzięcznością pomieszaną z napięciem. – Jeden – powiedział wyraźnie, zaraz po pierwszym uderzeniu szpicruty.

Paulina zrobiła krok w bok, zatoczyła łuk w powietrzu – dźwięk przeciętego powietrza poprzedził lekki trzask.

– Dwa – wyszeptał posłusznie.

Rytm stawał się niemal ceremonialny – uderzenie, chwila ciszy, liczba. Thomas mówił spokojnie, z rosnącym wysiłkiem, ale nie przerywał. Na jego twarzy widać było skupienie, rodzaj medytacyjnego poddania. Był częścią tego rytuału, w którym obie kobiety grały rolę mistrzyń – nie tylko fizycznie, ale mentalnie.

Bella i Paulina wymieniały się spojrzeniami. Nie mówiły wiele, nie musiały. Były zgrane, zsynchronizowane, jakby czuły, kiedy ta druga przejmie inicjatywę. W ich ruchach była pewność siebie, opanowanie, elegancja.

– Dziesięć – powiedział Thomas nieco ciszej. Wtedy Bella nachyliła się i ujęła go za podbródek.

– Pięknie Thomas. Lubię kiedy cierpisz – uśmiechnęła się, a jej głos był miękki jak aksamit, ale w oczach błyszczał chłód.

Paulina spojrzała na Belle z rozbawieniem. – On to też lubi, wiesz o tym.

– Dlatego zasługuje na to, żebyśmy się postarały – odparła Bella i wyprostowała się. – Jedziemy dalej.

I znów – szelest, uderzenie, oddech, liczba.

Thomas trwał w swojej pozycji, jego oddech stawał się coraz cięższy, ale nie przestawał liczyć. Głos miał już lekko ochrypły, lecz wciąż wyraźny, jakby każda kolejna liczba była dowodem jego oddania.

– Trzydzieści – powiedział, a w jego głosie brzmiała duma pomieszana z pokorą.

Bella i Paulina stały pewnie, skupione, ale też rozluźnione – jakby ten wspólny rytuał dawał im satysfakcję, rodzaj porozumienia, które nie wymaga słów. Każda z nich uderzała mocno, niemal brutalnie. Wiedziały, jak kierować emocjami, jak stopniować napięcie.

– Czterdzieści – powiedział Thomas i uniósł na moment wzrok, jakby szukał uznania w oczach Belli.

Ona odpowiedziała lekkim, niemal czułym uśmiechem. – Jeszcze dziesięć – oznajmiła.

Paulina uśmiechnęła się z boku. – Ostatnie są zawsze najgorsze, Thomas. Skup się.

Uderzenia były wymierzone perfekcyjnie. Thomas drżał, wykrzykując na koniec: – Pięćdziesiąt.

Bella zbliżyła się i kucnęła przed nim. – Jestem z ciebie dumna – powiedziała tylko, a jej palce delikatnie przesunęły się po jego policzku.

 –  Oddychaj.

Nie odpowiedział.

Paulina zmrużyła oczy, spojrzała na Milę i powiedziała powoli, z lekko uniesioną brwią:

– A ty, niewolnico... też próbowałaś oszukać?

Mila zamarła na chwilę, nadal na czworakach, oddychając szybko po wyczerpującym wyścigu. Zawahała się, nie wiedząc, czy lepiej milczeć, czy przyznać się do swojej nieporadności. Ale Paulina już wiedziała. Nie czekała na odpowiedź – podeszła spokojnie, elegancko, jakby spacerowała po czerwonym dywanie, nie po trawie ogrodu.

Zatrzymała się za Milą, pochyliła się lekko i rzekła cicho, niemal z rozbawieniem:

– Za ambicję daję ci plus. Za wyniki... minus.

Po czym wymierzyła kilka, zdecydowanych uderzeń –  Mila poczuła piekące ślady na skórze  wydając z siebie ciche jęki.

– Następnym razem postaraj się bardziej – dodała Paulina i wróciła do Belli, która patrzyła na wszystko z uśmiechem.

– Uwielbiam, kiedy jesteś konsekwentna – powiedziała lekko Bella, podając Paulinie butelkę wody.

Paulina tylko mrugnęła do niej jednym okiem.

– Dyscyplina to coś, czego nie może zabraknąć nawet w leniwe popołudnie.

Poszły w stronę domu. W połowie drogi zatrzymały się, pozwalając swoim uległym na moment wytchnienia. Oboje — Mila i Thomas — dyszeli ciężko, ich piersi unosiły się w szybkim rytmie, ciała błyszczały od potu. Kolana Mili były czerwone, a jej dłonie drżały lekko ze zmęczenia. Thomas zgarbił się, ale nie odważył się upaść — jego pani patrzyła.

Paulina sięgnęła po smycz i  eleganckim ruchem przypięła ją do obroży Mili. Bella zrobiła to samo z Thomasem. Pociągnęły delikatnie za i ruszyły dalej, jakby wyprowadzały na spacer dwa egzotyczne psy. 

– Opowiadałaś mi jakiś czas temu o tym powozie, ale teraz jestem naprawdę ciekawa – odezwała się Bella, zerkając na przyjaciółkę z błyskiem w oku. – Jonas chce cię w nim wieźć jak księżniczkę?

Paulina roześmiała się cicho, poprawiając okulary przeciwsłoneczne.

– Nie jak księżniczkę, Bella. Jak boginię. Bryczka jest nieduża, klasyczna, z drewna, z delikatnym zdobieniem. Mówił, że wymaga odświeżenia, ale już to podobno zlecił komuś. 

– I naprawdę zamierza ją ciągnąć sam? – zapytała Bella z niedowierzaniem, ale z wyraźną fascynacją.

– Tak – odpowiedziała Paulina, z uśmiechem, który mówił więcej niż słowa. – Twierdzi, że to jego marzenie. Że widzi mnie w stroju jeździeckim, z batem i że sam będzie moim koniem.

Bella spojrzała na nią i zaśmiała się dźwięcznie, z zachwytem i niedowierzaniem.

– Fenriss... to przecież genialne. Absolutnie zjawiskowe. Kiedy to planujecie?

– Może na jesień, jeśli uda mu się wszystko skończyć. Dam mu szansę. Ale wiesz, że dla pewności... – tu spojrzała znacząco na swoją rękę, w której lekko zakołysała szpicrutą – ...zabiorę odpowiedni ekwipunek.

– Na wszelki wypadek – odparła Bella, rozbawiona. – Ale z tobą nie ma przypadków. Wszystko ma swój porządek. 

W tym czasie Mila i Thomas niemal czołgali się za nimi. Ich oddechy były ciężkie, ale żadne nie śmiało zwolnić. Szli w ciszy, wsłuchani w rozmowę kobiet, która przypominała rozmowę dwóch estetów planujących wystawę — a nie sadystyczny eksperyment na granicy wytrzymałości.

Zbliżali się do drzwi domu, a Bella raz jeszcze spojrzała na Paulinę.

– Chciałabym to zobaczyć – powiedziała. – Koniecznie mnie zaproś kiedyś. Może nawet... zabiorę kamerę. To będzie widowisko.

– Pomyślę o tym – odpowiedziała Paulina z uśmiechem. – Ale tylko jeśli obiecasz, że przyłączysz się do mnie w tej bryczce.

Obie zatrzymały się na schodach. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Był to leniwy, upalny dzień... z domieszką bardzo osobliwego piękna.

Paulina odwróciła się przez ramię, rzucając krótkie spojrzenie na ciągnących się za nimi uległych. W kąciku jej ust błąkał się uśmiech, gdy mówiła:

— Pierwszy raz przetestujemy to sami, bez świadków… ale kolejny? Obiecuję ci, że zaproszę cię, Bella. Usiądziesz ze mną w tej bryczce — jak należy. I wtedy sprawdzimy jak poradzi sobie Jonas. A może potem przypniemy Thomasa ?

Bella uniosła brew, jej ciemne oczy błysnęły figlarnie.

— Kochana, przecież Jonas to maratończyk. Thomas nie ma z nim najmniejszych szans.

Paulina roześmiała się, w typowy dla siebie sposób — dźwięcznie, ale z odrobiną złośliwości.

— Tym gorzej dla niego — powiedziała, zatrzymując się na schodku tarasu. — Będziemy miały z tego jeszcze więcej zabawy.

Obie kobiety spojrzały na siebie i wybuchły śmiechem. 

Paulina odwróciła głowę i spojrzała na uległych z góry — jej ton był łagodny, niemal serdeczny, ale w tej serdeczności była niepodważalna rozkazująca siła.

— Noo, pieski. Umyć się! — rzuciła, lekko szarpiąc smyczą, jakby prowadziła ich nie do łazienki, a do miski z wodą.

Thomas i Mila unieśli wzrok, wciąż zdyszani, z policzkami rozpalonymi od zmęczenia i emocji. Ich spojrzenia krótko przecięły się, ale żadne nie odważyło się nic powiedzieć. Wiedzieli, że polecenie Pauliny to nie prośba — to reguła, której nieprzestrzeganie miało swój koszt.

— Do łazienki, już — dodała Bella, jej głos niósł w sobie aksamitną nutę, ale oczy nie znosiły sprzeciwu.

Thomas pierwszy podniósł się z trawnika, jeszcze przez chwilę wspierając się na dłoniach, jakby każdy mięsień protestował. Mila podążyła za nim, jej uda i kolana pobrudzone były od ziemi i trawy. Oboje ruszyli ku domowi, posłuszni, wyczerpani i — w jakimś dziwnym sensie — szczęśliwi.

Paulina i Bella stały jeszcze przez chwilę na słońcu.

— Kocham ten widok — powiedziała Paulina z westchnieniem, zdejmując rękawiczki palec po palcu. — Władza nigdy się nie nudzi.

---

Po kilkudziesięciu minutach Thomas i Mila wrócili. On — nagi, z mokrymi jeszcze włosami, a na jego skórze połyskiwały krople wody i resztki czerwonych śladów, które powoli traciły intensywność. Mila natomiast miała już na sobie swój mundurek — tym razem biały fartuszek, gładka bluzka i krótka czarna spódniczka. Włosy związała w niski kucyk, a twarz wciąż była lekko zarumieniona od wcześniejszych emocji. Wyglądała świeżo, choć w jej spojrzeniu widać było skupienie i gotowość do służby.

Bez słowa zabrali się za przygotowanie obiadu. Thomas zajął się rozpaleniem grilla przy bocznej części tarasu, Mila przynosiła talerze, kroiła warzywa i nalewała napoje, sprawnie poruszając się między kuchnią a ogrodem. Działała szybko, z gracją i posłuszeństwem, które Paulina zauważyła z ukontentowanym spojrzeniem.

W tym czasie Paulina i Bella rozsiadły się wygodnie na rattanowych fotelach ogrodowych. Osłonięte parasolem od słońca, popijały lemoniadę z kostkami lodu i plasterkami limonki. W tle słychać było lekkie brzęczenie owadów i kroki ich uległych. Rozmawiały spokojnie, jakby wszystko wokół było najzupełniejszym porządkiem.

Popołudnie mijało powoli. Powietrze stało się cieplejsze, ale miękło z każdą chwilą, zapowiadając zbliżający się wieczór. Po wspólnym obiedzie i leniwej kawie z ciastem, obie kobiety spojrzały na siebie porozumiewawczo.

— Jedziemy do miasteczka — rzuciła Paulina, jakby właśnie postanowiła coś nieistotnego, choć jej ton nie pozostawiał wątpliwości. — Mam ochotę na espresso i coś słodkiego. I może... spojrzenia przechodniów — dodała z figlarnym błyskiem w oku. Skinęła głową w stronę Mili: — Przebierz się, masz wyglądać odpowiednio.

— Tak jest, moja pani — odpowiedziała Mila natychmiast i zniknęła w domu.

Chwilę później obie kobiety również poszły przebrać się.

---

W garderobie Pauliny panował przyjemny półmrok, rozjaśniony jedynie bocznymi lampami zamontowanymi przy lustrze. Kobieta stała przed otwartymi drzwiami szafy, boso, w lekkiej bieliźnie, z ręcznikiem oplecionym wokół wilgotnych jeszcze włosów. Jej spojrzenie przesuwało się powoli po wieszakach.

Po chwili sięgnęła po zwiewną sukienkę – bladobłękitną, o prostym, ale kobiecym kroju, uszytą z jedwabistej tkaniny, która przy każdym ruchu zdawała się płynąć wokół ciała. Materiał był niemal półprzezroczysty, z delikatnym marszczeniem przy dekolcie i wiązaniem w talii. Do niej dobrała minimalistyczne sandałki na średnim obcasie – subtelne, eleganckie, na cienkich paskach, odsłaniające zadbane stopy.

Wybała skromną, ale wyrafinowaną biżuterię: cienką złotą bransoletkę na nadgarstku i pasujące do niej kolczyki – ledwie widoczne pod opadającymi luźno falami włosów. Jasna  kopertówka o matowym połysku i duże okulary przeciwsłoneczne w kremowej oprawce dopełniły całości. Gdy spojrzała w lustro, nie musiała niczego poprawiać – wyglądała wytwornie, ale lekko, idealnie na letni wieczór w miasteczku.

Tymczasem w sąsiedniej sypialni Bella kończyła swoją własną transformację. Jej wybór padł na jasny kombinezon – lniany z domieszką jedwabiu, z koszulową górą i eleganckim zapięciem z przodu. Materiał opinał lekko talię, podkreślając krągłości i opalone ramiona. Dobrała do niego cieliste szpilki, wysokie, ale stabilne – takie, w jakich mogła przejść całą starówkę i jeszcze zatańczyć, gdyby naszła ją ochota.

W lustrze poprawiła grzebieniem ciemne, lśniące włosy, które ułożyła w luźne fale. Na usta nałożyła ciepły, koralowy odcień pomadki i przeciągnęła rzęsy tuszem. Jej jedyną biżuterią były duże kolczyki w stylu retro – lekkie, ale przyciągające spojrzenie – i cienki pierścionek z onyksem, który miała zawsze przy sobie.

Obie kobiety spotkały się w holu. Ich spojrzenia przecięły się, uśmiechnęły się do siebie z aprobatą, bez słów – ten wieczór należał do nich.

Mila stała przed lustrem w swojej niewielkiej sypialni, z opuszczonym wzrokiem i lekkim rumieńcem na twarzy. Wciąż czuła pieczenie na kolanach – delikatne przypomnienie o roli, jaką odegrała zaledwie kilka chwil wcześniej. Z szacunkiem dotknęła materiału sukienki, którą wybrała – lekkiej, w delikatny kwiatowy wzór, o stonowanej palecie barw: przygaszonych błękitach, kremach i pastelowych różach.

Sukienka sięgała za kolana, niemal do połowy łydki – celowo taką wybrała aby nieodsłaniać otartych kolan. Nie była zbyt obcisła, ale lekko zaznaczała talię i opływała sylwetkę w sposób łagodny, dziewczęcy. Tkanina była cienka i przewiewna, z małym kołnierzykiem i krótkimi rękawkami, które opadały miękko na ramiona. 

Z małego pudełka wybrała kolczyki – nieduże srebrne kółeczka, skromne, ale kobiece. Przyłożyła je do uszu i przez moment zawahała się przy wyborze butów. Spojrzała na baleriny i sandałki, lecz... coś w niej podpowiedziało inny kierunek. Sięgnęła po masywniejsze, cięższe buty – glany na grubszej podeszwie, z subtelnym połyskiem. Były zupełnie inne niż styl sukienki, ale właśnie dlatego ją przyciągały. Dawały poczucie stabilności, może nawet przekory – kontrast do jej uległości.

Na koniec związała włosy w prosty, ale schludny kucyk – żadnych rozpuszczonych kosmyków, żadnej przypadkowości. Spojrzała jeszcze raz na swoje odbicie. Gotowa – skromna, niepozorna, ale świadoma siebie.

Wyszła z pokoju i zeszła cicho po schodach, gotowa dołączyć do swojej Pani i jej przyjaciółki.

Thomas czekał już przy podjeździe, ubrany w granatowe dżinsy i klasyczną, białą koszulkę polo. Stał przy eleganckim, dwudrzwiowym Mercedesie-Maybachu S 650 Cabrio, którego chromowane elementy błyszczały w słońcu. Przeciągnął dłonią po masce, jakby upewniał się, że auto gotowe jest do podróży. Stał spokojnie, lecz widać było po nim napięcie – jak zawsze w chwilach, gdy czekał na swoją Panią.

Po chwili drzwi wejściowe otworzyły się i z domu wyszły niemal jednocześnie trzy kobiety – każda z nich inna, a jednak tworzące wspólnie intrygującą harmonię stylu i kobiecej charyzmy.

Paulina podeszła do auta, wsiadła i nacisnęła przycisk na konsoli. Z charakterystycznym szmerem składany dach Maybacha zaczął się unosić i przesuwać do tyłu, odsłaniając kremowe, skórzane wnętrze. Wnętrze auta pachniało nowością i czymś delikatnie kwiatowym – może perfumami Pauliny, które zdążyły wsiąknąć w luksusowe wykończenia.

– Wsiadajcie – powiedziała z uśmiechem, obejmując wzrokiem całą trójkę.

Bella usiadła obok niej z przodu, oprawiając nogawki kombinezonu i zarzucając nogę na nogę. Thomas zajął miejsce za nią, a Mila usiadła obok niego – z tyłu, w nieco mniej wygodnej, ale do zniesienia przestrzeni.

Auto ruszyło miękko, niemal bezszelestnie. Ciepłe powietrze wlewało się do środka, unosząc pasma włosów, rozpraszając zapachy balsamów i perfum. Paulina założyła okulary przeciwsłoneczne i prowadziła spokojnie, z dłońmi pewnie spoczywającymi na kierownicy.

Jazda przez małe, malownicze uliczki była jak krótki film o luksusie, pewności siebie i niedopowiedzianym dystansie. Samochód sunął niemal bezszelestnie, silnik pracował z miękkim pomrukiem, który był bardziej wyrazem siły niż jej demonstracją. Wnętrze – beżowa skóra, ciemne drewniane wykończenia, dyskretnie połyskujące detale – zdawało się otulać pasażerów spokojem i wyrafinowaniem.

Paulina prowadziła z wyraźną przyjemnością. Wiatr poruszał jej jasne włosy, które delikatnie tańczyły wokół szyi i karku. Na twarzy miała ten wyraz lekkiego uśmiechu – kobiety, która wie, że wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno.

Obok niej siedziała Bella,  oparta o drzwi, z nogą założoną na nogę, poprawiając czasem włosy. Spoglądała to na Paulinę, to na otaczające ich widoki, czasem odwracając się lekko i wymieniając z Thomsem spojrzenia.

Z tyłu, w nieco mniej komfortowej przestrzeni, siedzieli Thomas i Mila. Mila, spięta i cicha, patrzyła przed siebie, starając się nie poruszać zbyt gwałtownie. Thomas rozluźnił się dopiero po kilku minutach jazdy – wciąż jednak nie mógł ukryć lekkiego zdenerwowania wynikającego z bliskości tych trzech kobiet.

W pewnym momencie Thomas pochylił się nieco do przodu, mówiąc głośniej ponad dźwięk wiatru:

– Jak się jeździ takim czymś? – zapytał, nie kryjąc autentycznej ciekawości.

Paulina odwróciła lekko głowę, uśmiechnęła się i odpowiedziała z klasą, ale i nutą wyższości:

– Zachwycająco. Jakby asfalt sam cię niósł. W drodze powrotnej poprowadzisz, to się przekonasz. 

Bella zaśmiała się cicho, odwracając się przez ramię:

– Uważaj, kochanie. Ona mówi "poprowadzisz", ale będzie patrzeć, jak trzymasz kierownicę. Jak jej się nie spodoba, wrócisz pieszo.

Thomas zaśmiał się niepewnie, choć wiedział, że jest w tym cień prawdy. Mila zerknęła z ukosa na Paulinę – widząc w niej kogoś zupełnie niedoścignionego. Uosobienie wszystkiego, co wywoływało w niej jednocześnie zachwyt, lęk i dziwne pragnienie bliskości.

Paulina  zatrzymała Maybacha na niewielkim parkingu nieopodal rynku. Obracała kierownicą z lekkością, jakby była częścią maszyny – pewna siebie, opanowana, naturalna. Wewnątrz panowała cisza, którą przerywało jedynie stłumione kliknięcie dźwigni automatu i delikatne westchnięcie luksusowego zawieszenia przy zatrzymaniu.

Bez pośpiechu nacisnęła przycisk – miękki dach zaczął się składać z cichym szelestem, przywracając nad głowami pasażerów klasyczne proporcje kabrioletu. Lato pachniało w powietrzu – ciepły bruk, mięta z pobliskiej donicy, zapach kawy i piwa z rynku.

Pierwsza wysiadła Paulina, poprawiając lekko rąbek swojej zwiewnej, eleganckiej sukienki. Długie nogi w sandałach na obcasie wysunęły się spod jasnego materiału. Okulary przeciwsłoneczne przesunęła na głowę, a elegancka torebka kołysała się lekko w rytm jej kroków.

Z tylnego siedzenia wyszła Mila. Trochę niezgrabnie, bo przestrzeń w Maybachu Cabrio z tyłu nie była obszerna, ale na taką trasę – wystarczająca. Jej sukienka w kwiaty opadała na łydki, a ciężkie glany odbijały się kontrastem od lekkiej sylwetki. Spojrzała na Paulinę z mieszaniną fascynacji i niepokoju.

Bella,  zsunęła się z siedzenia, poprawiając kombinezon i wygładzając materiał nad biodrem. Jej szpilki kliknęły na kamieniu. Przeciągnęła dłonią przez gęste, ciemne włosy i spojrzała na rynek.

Przeszli przez brukowany plac. Restauracja pana Golkego, cicha i elegancka, czekała z przygotowanym stolikiem. Zielony, osłonięty żywopłotem ogródek z widokiem na rynek – czysty len na stole, karafka wody z cytryną, cztery kieliszki i zapach rozmarynu unoszący się z kuchni.

Kelner podszedł natychmiast, ukłonił się przed Pauliną.

– Pani Ritter, miło panią widzieć. Stolik gotowy.

– Dziękuję. Proszę prowadzić.

Usiedli w cieniu winorośli. Leniwe popołudnie niosło zapach ziół i rozmów z sąsiednich stolików. Paulina spokojnie piła białe wino, Bella przeciągała palcem po krawędzi kieliszka, zerkając z ukosa na Milę.

— No dobrze, moja droga — rzuciła Bella, z lekkim uśmieszkiem — powiedz mi: jak się służy takiej królowej jak Paulina? Masz czasem ochotę uciec, czy przeciwnie — błagać o więcej?

Mila uniosła wzrok. Spięła się lekko, jakby nie była pewna, czy to żart, czy test. Spojrzała na Paulinę, której twarz pozostała spokojna, niemal zupełnie niewzruszona.

— To... — zaczęła Mila i przerwała, jakby szukała słów. — To trudne do wytłumaczenia. Ale... tak. Czasem jest ciężko. Fizycznie, psychicznie. Nie zawsze rozumiem wszystko od razu. Czasem boli. Ale...

— Ale? — Bella wbiła w nią wzrok, podtrzymując jej spojrzenie.

— Ale nie chciałabym być nigdzie indziej — powiedziała Mila cicho, ale stanowczo. — Jest we mnie coś, co po prostu... potrzebuje tego. Potrzebuje jej spojrzenia, jej uwagi, nawet jej chłodu. Kiedy wiem, że jestem tam, gdzie chce, żebym była — wszystko we mnie się uspokaja. Jakbym była... cała.

Bella zamrugała, wyraźnie zaskoczona emocją w głosie dziewczyny. Spojrzała na Paulinę i mruknęła: — No, Fenriss... trzymasz przy sobie prawdziwy skarb.

Paulina tylko lekko się uśmiechnęła.

— Lojalność jest piękna wtedy, kiedy nie jest na pokaz — powiedziała, odkładając kieliszek. — I kiedy nie trzeba jej pilnować.

— Więc jesteś z niej zadowolona? — dopytała Bella, tym razem już ciszej.

Paulina spojrzała na Milę. Jej spojrzenie było krótkie, ale znaczące.

— Tak. Ale niech nigdy nie przestaje się starać.

Mila pochyliła lekko głowę.

— Nie przestanę.

Bella sięgnęła po kieliszek.

— Za spotkanie.

Paulina uniosła swój.

— Za was.

Kieliszki spotkały się ponad stołem.

W pewnym momencie rozmowa przycichła. Paulina, z kieliszkiem w dłoni, spojrzała gdzieś poza stolik, za plecy Belli. Jej spojrzenie spoważniało, zyskało ten chłodny błysk, który Mila znała aż za dobrze.

— Mila — powiedziała cicho, niemal leniwie — czy to nie ten chłopiec, który pracuje u nas przy ogrodzeniu?

Mila oderwała się od rozmowy, odwróciła się i spojrzała w kierunku, który wskazywały oczy Pauliny. Faktycznie, uliczką szedł Marcin.  Towarzyszyły mu trzy dziewczyny — uśmiechnięte, rozchichotane — i jeden chłopak, który wyglądał na ich przyjaciela.

Na widok Mili Marcin wyraźnie się ożywił. Uśmiechnął się szeroko, niemal chłopięco, i skinął głową. W tym samym geście, z nieco większym zawahaniem, skinął też Paulinie.

Paulina nie odwzajemniła gestu. Jej twarz pozostała niewzruszona, spojrzenie nie drgnęło. Tak jakby chłopak w ogóle nie istniał.

Mila poczuła cichy ucisk gdzieś pod mostkiem. Nie powiedziała nic, ale w jej oczach na moment pojawiło się coś w rodzaju żalu. A może to było rozczarowanie — tym, że chłopak wciąż nie rozumiał reguł tego świata.

Bella natomiast uśmiechnęła się tylko kątem ust, zerkając na Paulinę.

— A więc to on? — mruknęła cicho, z nutą rozbawienia.

— Tak, ale najwyraźniej ma zajęcie — odparła Paulina obojętnym tonem, sięgając po kieliszek. — I towarzystwo.

Wróciły do rozmowy, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby jeden chłopiec w tłumie nie miał żadnego znaczenia.

Dźwięki gwarnego rynku zdawały się cichnąć, kiedy Mila wzięła głębszy oddech. Wciąż patrzyła w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą zniknął Marcin. Jej palce zadrżały lekko na brzegu kieliszka. W końcu, cicho, z wyczuwalnym napięciem w głosie, powiedziała:

— Rzeczywiście, wygląda jakby dobrze się bawił...

Paulina nie skomentowała już. Mila zerknęła na nią i zawahała się, po czym dodała:

— Moja Pani... chciałabym ci coś powiedzieć.

Bella i Thomas natychmiast ucichli. Paulina odwróciła głowę w stronę dziewczyny, nie spuszczając z niej wzroku. Było coś chłodnego i przenikliwego w tym spojrzeniu, ale też — Mila znała je dobrze — coś, co oznaczało gotowość do wysłuchania.

— To było wtedy, kiedy Pani wyjechała do Monachium... — zaczęła Mila. Jej głos był cichy, ale równy. — Rozmawiałam z Marcinem. Najpierw niewinnie, zapytał, kiedy wrócisz. Później... później widział moje ślady. Byłam w kostiumie kąpielowym i chyba nie ponyślałam, jak bardzo są jeszcze widoczne. To był przypadek. 

Paulina nie odezwała się ani słowem. Słuchała uważnie, bez cienia emocji.

— Zapytał. A ja mu powiedziałam — ciągnęła dalej Mila, z coraz większym napięciem. — Powiedziałam mu prawdę. Że to pani, że... że to pani trzcinka. Poszliśmy potem na spacer i rozmawialiśmy. Nie próbował niczego niestosownego, ale był ciekawy. Powiedziałam mu więcej, chyba nawet zbyt wiele...

Ostatnie słowa wypowiedziała już niemal szeptem. Spuściła głowę. Na moment zapanowała cisza. Potem, z napięciem w głosie, dodała:

— Czy ukaże mnie Pani za to?

Paulina milczała jeszcze chwilę. W końcu odsunęła lekko kieliszek i spojrzała na Milę z czymś pomiędzy rozbawieniem a łagodną ironią.

— Nie, Mila. Nie mam cię za co karać. Przecież wyjeżdżając, wyraźnie ci powiedziałam: ten dzień jest dla ciebie. Miał być odpoczynkiem, czasem oddechu. Nie złamałaś żadnego zakazu.

— Ale ja mu powiedziałam... — zaczęła Mila, jednak Paulina podniosła dłoń i przerwała jej łagodnie, choć stanowczo.

— A czy nosisz te ślady z dumą? — zapytała cicho.

Mila spojrzała w jej oczy. Przez moment wyglądała na zupełnie bezbronną, ale potem lekko skinęła głową.

Paulina uśmiechnęła się — ten rzadki, oszczędny uśmiech, który miała tylko dla tych, których naprawdę lubiła.

— W takim razie nie. I niech to będzie koniec tej rozmowy.

Bella przeciągnęła spojrzeniem między jedną a drugą.

— Jest jeszcze jedno, moja pani — powiedziała Mila, ponownie zbierając się na odwagę. — Kiedy szliśmy... Marcin zaczął opowiadać o swojej byłej dziewczynie. Powiedział, że... że ona dominowała nad nim. Ale to brzmiało bardziej jak takie szczenięce zabawy licealistów. Wie Pani, coś w stylu: "zwiąż mi ręce, powiedz co mam robić" — bardziej gra niż coś prawdziwego...

Zrobiła pauzę, szukając wzrokiem akceptacji w twarzy Pauliny, lecz ta milczała. Patrzyła tylko z tym charakterystycznym spokojem i czymś nieuchwytnym w oczach. Mila przełknęła ślinę i kontynuowała:

— I kiedy dowiedział się... o mnie... o tym, kim jest pani dla mnie — zaczął... zaczął mnie prosić, żebym powiedziała pani... że chciałby przed panią uklęknąć.

Mila poczuła, że cała się rumieni. Jej palce ścisnęły materiał sukienki pod stołem. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Słyszała tylko bicie własnego serca i skrzypienie krzeseł w ogródku restauracyjnym. Spuściła wzrok.

Ku jej zaskoczeniu Paulina nie zaśmiała się, nie drwiła, nie zmarszczyła brwi. Jedynie przesunęła nieco kieliszek z winem i bardzo spokojnie, z lekką nutą zainteresowania, powiedziała:

— Kontynuuj, Mila.

Tylko tyle. Ale w tym jednym słowie kryło się wszystko: ciekawość, autorytet, i ta nieodgadniona siła, która sprawiała, że Mila drżała w środku, choć z zewnątrz starała się wyglądać na spokojną. Skinęła głową i zebrała się w sobie, by opowiedzieć więcej.

Mila z każdym słowem czuła większe zakłopotanie.

— Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć… więc powiedziałam, że… że zapytam panią przy okazji. — Jej głos niemal zniknął pod koniec zdania.

Paulina przez moment milczała. Spuściła wzrok na kieliszek wina, jakby szukała w nim odpowiedzi. Przechyliła głowę, zamyślona. Już miała coś powiedzieć, gdy nagle Bella parsknęła cicho i rzuciła:

— Chłopak wyglądał na fajnego, ale ja bym mu sprała tyłek i wyrzuciła za płot. — Machnęła ręką jakby odganiała muchę. — Albo niech się chociaż porządnie wykąpie w zimnej wodzie, zanim ponownie zacznie myśleć o klękaniu.

Jej ton był lekki, prześmiewczy, ale wywołał uśmiech Pauliny. Obie kobiety spojrzały na siebie porozumiewawczo i roześmiały się — krótko, kobieco, z nutą rozbawionej pobłażliwości.

Kiedy śmiech opadł, Paulina wyprostowała się lekko, przybrała bardziej oficjalny ton i powiedziała cicho, ale stanowczo:

— Dobrze, Bella. Wrócimy do tej rozmowy, kiedy chłopak skończy swoją robotę. Zobaczymy, jak sobie poradzi. Może jego postawa będzie mówiła więcej niż jego słowa.

Spojrzała na Milę, jej wzrok był łagodny, ale niepozbawiony dystansu.

— A ty, moja droga, nie myśl już o tym. Nie warto zaprzątać sobie głowy. Masz mnie i to się teraz liczy najbardziej.

Mila poczuła się lekko. Może nawet zrozumiana. Skinęła głową, cicho:

— Dziękuję, pani.

A potem rozmowa wróciła na inne, lżejsze tematy, jakby to, co właśnie padło, było tylko przelotnym podmuchem czegoś głębszego — zapowiedzią czegoś, co dopiero miało się wydarzyć.

Wieczór faktycznie minął w zaskakująco lekkiej atmosferze. Przy kolacji, wśród śmiechu, anegdot i łagodnie sączącego się wina, zatarły się na moment wyraźne kontury ról — dominujących i uległych. Thomas opowiedział zabawną historię z pracy, Mila nieśmiało wtrąciła coś o swoich upodobaniach kulinarnych, Bella poprawiała jej wypowiedź z uśmiechem, a Paulina... Paulina tego wieczoru wydawała się łagodniejsza, bardziej ciepła. Może to zasługa wina, może atmosfery małego miasteczka, a może pewnej równowagi, którą czuła, będąc wśród swoich najbliższych.

Po kolacji, kiedy opuścili restaurację i szli w stronę zaparkowanego Maybacha, Paulina zatrzymała się, wyjęła z torebki kluczyk i wręczyła go Tomasowi.

— Prowadź — powiedziała krótko. Skoro nie piłeś, to niech ci się coś należy.

Thomas wyglądał na szczerze zaskoczonego i jednocześnie uradowanego. Przyjął kluczyk z lekkim ukłonem.

— Z największą przyjemnością, pani Paulino.

Ruszyli eleganckim, ciemnym samochodem przez puste, wieczorne ulice. Dach pozostał zamknięty — choć dzień był ciepły, wieczór przyniósł lekki chłód. W środku panował miękki półmrok, światła miasta odbijały się w chromach, a wnętrze auta wypełniała dyskretna muzyka z systemu Burmester. Thomas prowadził z dumą i uważnością, jakby chciał zapamiętać każdy zakręt, każdy dźwięk silnika.

Na miejscu, kiedy zatrzymał auto przy bramie Adlerheim, nikt się nie spieszył. Wszyscy przez chwilę milczeli, jakby nie chcieli przerywać tego nastroju. Potem weszli do środka, wymienili kilka słów, ustalili drobiazgi na rano i rozeszli się do swoich pokoi.

Paulina zdjęła buty i przeszła boso przez chłodne kafelki aż do łazienki. Już miała wejść pod prysznic, kiedy usłyszała za plecami znajomy, miękki głos.

— Nie myśl, że dzisiaj też do ciebie nie przyjdę.

Odwróciła głowę. Bella stała w progu, lekko oparta o framugę drzwi. W oczach miała ten sam błysk, co zawsze, gdy mówiła coś między żartem a obietnicą.

Paulina tylko uśmiechnęła się subtelnie i odpowiedziała półgłosem, jakby zdradzała sekret:

— Czekam na ciebie, kochana.

Ich spojrzenia spotkały się na dłużej. W powietrzu zawisła cisza, niosąca więcej niż słowa.

---

Dwa ostatnie dni pobytu Belli i Thomasa upłynęły w Adlerheim w znajomym rytmie – leniwie i dostojnie. Poranki zaczynały się od śniadania na tarasie – świeżo mielona kawa, chrupiące pieczywo, owoce i rozmowy w półśnie, jeszcze w jedwabnych szlafrokach. Potem przychodził czas na kąpiele słoneczne, na zorganizowane z wyrafinowanym spokojem "ćwiczenia" uległych – raz Mila, raz Thomas zostali wywoływani przez jedną z Pań i okrutnie oćwiczani. Dziewczyny relaksowały się w fotelach z kieliszkiem białego wina lub wodą z cytryną, wymieniając się żartami i planami, czasem zupełnie błahymi, czasem bardzo poważnymi.

Wieczorami, kiedy światło w ogrodzie miękło, a powietrze przesiąkało zapachem ziół i powolnie stygnącego dnia, wspólne kolacje przechodziły w długie rozmowy przy świecach. Nieraz śmiech Belli albo głos Pauliny, chłodny i wyraźny, niósł się po domu i ogrodzie jeszcze długo po zmroku.

Ale wszystko co dobre się kończy. Dwa dni później Thomas zamknął walizki, Bella przytuliła Paulinę na pożegnanie tak, jak tylko ona potrafiła – mocno, z nutą zmysłowości. Obie wiedziały, że wkrótce się zobaczą. Mila pomachała, Thomas skłonił się nisko, z szacunkiem. Białe BMW zniknęło za bramą Adlerheim. I dom na moment ucichł. Jakby wciągnął powietrze i zatrzymał je w sobie.

---

Nazajutrz rano Marcin pojawił się z powrotem na miejscu pracy. Widział, że ogród, ogrodzenie i porządkowanie terenu są już niemal ukończone – pozostały drobiazgi: elementy wykończeniowe, poprawki, ostatnie detale. Przyszedł punktualnie, jak zwykle, ale czuł się inaczej. Z jednej strony dom był znów cichy i chłodny, jakby surowy. Z drugiej – świadomość, że gdzieś w środku jest doktor Paulina Ritter – opanowana, elegancka, nieprzewidywalna – dawała mu dreszcz. W ostatnich dniach jego spojrzenie coraz częściej biegło w stronę okien, drzwi, miejsc, w których mogła się pojawić. Obserwował ją z daleka. Kiedy wychodziła w jednej z tych swoich nonszalanckich stylizacji, w okularach przeciwsłonecznych i ze szklanką lemoniady w dłoni, miał wrażenie, że wszystko wokół niej porusza się inaczej – wolniej, jakby to jej obecność ustalała rytm.

Któregoś popołudnia udało mu się wreszcie porozmawiać z Milą. 

– Rozmawiałaś z nią? – zapytał szeptem, prawie nie patrząc na dziewczynę, która zerknęła nerwowo przez ramię.

– Tak – odparła. – Rozmawiałam z panią.

– I?

– I... nie powiedziała „nie”.

Marcin spojrzał lekko zaskoczony. Mila kontynuowała:

– To znaczy, powiedziała tylko, że jeśli naprawdę na to zasługujesz, to sama to oceni. Ale nie mam mówić jej więcej, nie naciskać. Masz być cierpliwy. I nie możesz zrobić niczego głupiego.

To wystarczyło. Nie, to było więcej niż wystarczające. Te kilka słów z ust Mili – że Paulina nie odrzuciła tej możliwości – napełniły go jakimś nieznanym dotąd ogniem. Już nie tylko chciał pracować dobrze. Chciał błyszczeć. Chciał, by patrzyła na efekt jego pracy i widziała, że był godny nawet jej najmniejszego spojrzenia.

Tego dnia wyrównał wszystkie linie cięcia, poprawił zabezpieczenia fundamentów ogrodzenia, zajął się nawet rzeczami, których nie musiał robić – podwiązał jedną z róż, która zwisała bezładnie przy ścieżce, odkurzył schody do oranżerii, sprawdził, czy nie trzeba oczyścić rynien. Jego ruchy były szybkie, precyzyjne. Słońce lało się z nieba, pot ciekł mu po karku, dłonie bolały – ale nie zwalniał.

Czuł, że jest blisko końca – ale też, że być może zbliża się do czegoś znacznie ważniejszego.

Kiedy w końcu złożył ostatnie narzędzia do skrzynki i rzucił okiem na świeżo wyczyszczony trawnik, na którego tle prezentowało się elegancko wykończone ogrodzenie, poczuł nie tyle ulgę, co coś w rodzaju satysfakcji zmieszanej z napięciem. Z jednej strony skończył zlecenie – w terminie, porządnie, z dbałością o każdy detal. Z drugiej – cały czas czekał. Na słowo. Na gest. Na coś od Pauliny.

Wieczorem powiedział wujowi, że prace są zakończone. Pan Dariusz Rogalski skinął głową i od razu wyciągnął telefon.

– Dobry wieczór, pani doktor – powiedział z szacunkiem, gdy Paulina odebrała. – Chciałem poinformować, że mój bratanek skończył tę robotę przy ogrodzeniu.

Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza, a potem odezwał się spokojny, aksamitny głos Pauliny:

– Bardzo dziękuję, panie Dariuszu. Chciałam też podziękować za jego pracę. Muszę przyznać, że byłam zaskoczona. Pański bratanek był wyjątkowo pracowity. Cichy, dyskretny, dokładny. Naprawdę dobrze się spisał.

Dariusz uśmiechnął się, słuchając tych słów z wyraźną dumą.

– Miło mi to słyszeć, pani doktor. To jego pierwsze takie większe samodzielne zlecenie, wie pani…

Paulina przerwała mu uprzejmie:

– Proszę dopisać do faktury premię. Niewielką – pięćset euro. Chcę, żeby wiedział, że jego praca została doceniona.

– Oczywiście – powiedział natychmiast Rogalski. – Dziękuję w jego imieniu. Cieszę się, że jest pani zadowolona.

– I jeszcze jedno. Jeśli mogę – dodała Paulina z lekkim uśmiechem w głosie – chciałabym, żeby jutro wieczorem przyjechał jeszcze raz. Mam dla niego małe zlecenie. Tym razem już prywatne, poza firmą. Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan tego za złe, że robię to z ponieciem pana ?

Rogalski parsknął śmiechem.

– Ależ skąd, pani doktor. Oczywiście. Przyślę go jutro wieczorem. Będzie na pewno zaszczycony.

– Dziękuję, panie Dariuszu. Życzę miłego wieczoru.

Rozłączyli się. Dariusz spojrzał na bratanka z lekkim uśmiechem.

– Chyba się jej spodobałeś. Masz być jutro wieczorem z powrotem w Adlerheim. Ma dla ciebie jakieś „drobne zlecenie”. I wiesz co? Dorzuca ci do faktury premię. Pięćset euro. Sam widzisz, warto było się przyłożyć.

Marcin zamarł na moment, jakby nie do końca zrozumiał, co się dzieje. A potem tylko przytaknął, czując w sobie to samo napięcie, które czuł, gdy pierwszy raz ją zobaczył. Byle do jutra...

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2