Wilczyca 77
Rozdział 77
Adlerheim, lato 2017
Było kilka minut po jedenastej. Mila właśnie układała świeże owoce i warzywa na kuchennym blacie, rozpakowując zakupy z papierowych toreb. Brama była już otwarta — wszystko przygotowane na przyjazd gości.
Na podjazd spokojnie wjechało eleganckie, białe BMW M3 Coupe — z czarnym dachem z włókna węglowego i charakterystycznymi wlotami powietrza w masce. Samochód zagrzmiał krótko przy hamowaniu, a potem silnik ucichł.
Drzwi kierowcy otworzyły się. Wysiadł Thomas — mężczyzna około trzydziestki, dobrze zbudowany. Miał na sobie ciemnoniebieskie jeansy i białą koszulkę polo z logo gracza w polo. Jego ruchy były na swój sposób ostrożne — szybko obszedł samochód i otworzył drzwi pasażera.
Bella wysiadła powoli, z gracją i pewnością siebie kobiety, która wie, że zawsze wzbudza uwagę. Miała na sobie lekką sukienkę w odcieniu błękitu z wiązaniem na ramieniu, która delikatnie podkreślała jej kobiece kształty. Na stopach miała złote klapki Versace z greckim motywem na pasku. Włosy — długie, kruczoczarne, z lekkimi falami — opadały na jej nagie ramiona. Spojrzenie było pewne, lekko zadziorne. Rzuciła okiem na dom, ogród, na stojącą w oddali Milę, a potem lekko uśmiechnęła się pod nosem.
W tej samej chwili w drzwiach pojawiła się Paulina. Wyszła z cienia i poszła powoli w ich kierunku. Bella spojrzała na nią i rozjaśniła się. Przez moment patrzyły sobie w oczy, a potem podeszły do siebie i objęły się.
- Jaka wypoczęta, promieniejesz moja piękna, Adlerheim Ci służy - powiedziała Bella obejmując Paulinę.
Pocałunek był dłuższy niż zwyczajowy — ciepły, lekko zmysłowy, pełen niedopowiedzianego znaczenia. Paulina lekko pochyliła głowę, a Bella przytuliła się do niej. Ich objęcie, choć kobiece i eleganckie, nosiło subtelną nutę zażyłości. Thomas stał nieopodal z bagażami, spuszczając wzrok, jakby z szacunkiem.
Paulina powiedziała z uśmiechem:
— Cieszę się, że przyjechaliście. Chodźcie, Mila przygotowała wszystko.
Bella poprawiła włosy i rzuciła Paulinie jedno z tych spojrzeń, które mówiły: „Opowiesz mi wszystko.”
Drzwi frontowe domu otworzyły się z cichym skrzypnięciem zawiasów. Mila, ubrana w swój klasyczny, skromny strój służącej — czarną sukienkę z białym kołnierzykiem, idealnie dopasowaną i nieskazitelnie czystą — wyszła przed dom. Ręce trzymała splecione z przodu, postawa była wyprostowana, a krok szybki i lekko napięty.
Podeszła do gości, przystanęła i ukłoniła się.
— Dzień dobry, Pani Isabello — powiedziała wyraźnie i miękko, unosząc wzrok tylko na moment, zgodnie z etykietą.
Bella spojrzała na nią uśmiechając się z wyższością. Jej wzrok przesunął się po twarzy dziewczyny, potem po sylwetce, aż w końcu zatrzymało się na jej oczach. Uśmiech na ustach Włoszki przybrał formę chłodnej aprobaty — zadowolenia z dobrze utrzymanego narzędzia, nie osoby.
— Więc to jest ta kuzynka naszej Laury? — rzuciła niedbale, zwracając się do Pauliny, jakby Mila stała tuż obok jako niemalże dekoracja.
Paulina tylko kiwnęła głową, lekko unosząc kąciki ust.
— Zgadza się. Od trzech tygodni jest ze mną tutaj.
Bella skrzyżowała ramiona i przyglądała się Mili z jeszcze większą uwagą, jakby oceniała eksponat w galerii.
— Jesteś z niej zadowolona? — zapytała z cieniem ironii w głosie, ale też z zaciekawieniem.
Paulina spojrzała na nią kątem oka i odpowiedziała z uśmiechem:
— No przecież mnie znasz… trzcinka była już używana.
Obie wybuchnęły krótkim śmiechem — to był ten rodzaj śmiechu, który jednocześnie bawił i dawał jasno do zrozumienia, że między nimi istnieje szczególna nić porozumienia. Mila wciąż stała w milczeniu, z nieco zaróżowionymi policzkami, ale nie pozwoliła sobie na żaden grymas.
Paulina chwyciła dłoni Belli, ścisnęła ją lekko i powiedziała z ciepłem:
— Chodź, pokażę ci dom i ogród. Pokoik jest już przygotowany.
Bella odgarnęła włosy z ramienia i ruszyła za Pauliną. Thomas został przy bagażach — bez słowa, dokładnie wiedząc, że jego czas jeszcze nie nadszedł.
Mila odprowadziła je wzrokiem, potem ukradkiem zerknęła na Thomasa. On również unikał jej spojrzenia — jakby oboje już teraz czuli w powietrzu napięcie, które Bella i Paulina wnosiły ze sobą. Przez chwilę obserwowała, jak znikają za rogiem willi, splecione dłońmi jak kochanki na prywatnym spacerze. Potem przeniosła wzrok na Thomasa. Stał przy bagażniku, wyciągając walizki — eleganckie, skórzane, markowe. Poruszał się sprawnie, niemal bezszelestnie. Na jego twarzy panował spokój, ale Mila dostrzegła w nim również pewne napięcie — jakby trzymał się w gotowości na każde polecenie.
— Chodź, pokażę ci wasz pokój — powiedziała cicho, ale wyraźnie.
Thomas skinął głową. Zamknął bagażnik, wziął walizki i ruszył za nią. Wnętrze domu było przyjemnie chłodne. Szli w milczeniu po miękkim dywanie na korytarzu. Zatrzymała się przy jednym z pokoi i uchyliła drzwi. W środku czekało już podwójne łóżko ze świeżo pościeloną, śnieżnobiałą pościelą, a na podłodze — starannie rozłożona mata i koc. Thomas rzucił jedno krótkie spojrzenie na to drugie „łóżko”, ale nie skomentował. Wsunął walizki do środka i cicho podziękował.
— Jeśli czegoś jeszcze potrzebujesz, powiedz — rzuciła bez cienia ironii.
Chwilę jeszcze patrzyli na siebie, zanim zostawiła go samego i ruszyła z powrotem do kuchni.
W tym czasie Paulina i Bella chodziłu po ogrodzie trzymając się za dłonie jak dawne kochanki, których więź była zbyt silna, by się rozluźniła pod wpływem upływającego czasu. Ich palce były splecione lekko, swobodnie — naturalnie, jakby żadna inna forma bliskości nie była właściwa.
Paulina mówiła o zmianach w ogrodzie, o remoncie ogrodzenia, o ciszy, której tak bardzo tu potrzebowała. Bella słuchała, ale bardziej patrzyła — na twarz przyjaciółki, na jej profil, na to, jak słońce muska jej włosy, jak skórzany pasek letniej sukienki subtelnie opina jej talię.
— Zawsze wiedziałaś, jak stworzyć przestrzeń dla siebie — powiedziała w końcu Bella. — Wiesz, że jestem zazdrosna?
Paulina uśmiechnęła się, ściskając lekko jej dłoń.
— Ale przecież to też trochę twój dom. Przynajmniej wtedy, gdy tu jesteś.
Przeszły wzdłuż żywopłotu. Bella zatrzymała się przy jednej z rzeźb i przesunęła po niej palcami.
— A ta dziewczynka, Mila... wygląda na ufną i dobrze ułożoną.
— Zobaczymy.... — Paulina spojrzała jej w oczy. — Ale... tak, jest obiecująca. Choć wymaga ciągłej dyscypliny.
Bella zaśmiała się cicho i uniosła brwi.
— Czyli... klasycznie. Jak każdy twój niewolnik.
— I jak każdy twój — odpowiedziała Paulina z uśmiechem.
Ogród tonął w południowym świetle, a miękki żwir pod ich stopami tłumił kroki. Paulina i Bella szły powoli, nadal trzymając się za dłonie, jakby każda z nich wiedziała, że takich chwil nie ma wiele — chwil ciszy, bliskości, zrozumienia bez słów.
— Myślę, że Thomas coś planuje — powiedziała Bella cicho, niemal od niechcenia, jakby rzucała kamyk do jeziora i czekała, jakie zrobi kręgi. — Od jakiegoś czasu zachowuje się... inaczej. Podejrzanie uprzejmy. Skupiony. Uważny do przesady.
Paulina spojrzała na nią z boku. Nie pytała, pozwalała mówić dalej.
— Widziałam pierścionek — dodała Bella. — Na moment. Schował go szybko, myśląc, że nie zauważyłam.
Przez chwilę obie szły w milczeniu. Potem Paulina zatrzymała się i odwróciła do niej. Delikatnie ujęła jej dłoń w swoje, spojrzała jej prosto w oczy.
— Jesteś szczęściarą, Bella.
W głosie Pauliny było coś więcej niż tylko serdeczność. Była tam nutka zazdrości, skryta głęboko, ale szczera.
— I bardzo się cieszę. Naprawdę.
Bella uniosła brew, półuśmiechając się z powątpiewaniem.
— Ty? Ciesząca się z romantycznych gestów?
— Nie, nie z romantyzmu. Z twojego szczęścia — poprawiła ją Paulina, siadając na ławeczce — Bo wiem, ile dla niego znaczysz. I, że wciąż nie uciekł przerażony.
— Czasem przerażam go — przyznała Bella z przekornym uśmiechem. — Ale on... nauczył się to kochać. I może właśnie to mnie przekonuje.
Paulina kiwnęła głową i spojrzała gdzieś w dal, w stronę linii drzew.
— Zasłużyłaś na to. Po swojemu. I jeśli się zgodzisz, to zrób to nie dlatego, że tak wypada. Zrób to, bo chcesz. Dla siebie. Na twoich zasadach.
— Zawsze tylko na moich — przytaknęła Bella cicho, z uśmiechem.
Zostały na chwilę w ciszy. Tylko wiatr poruszał ich sukienki, a ogród szeptał im coś po swojemu.
W tym czasie w gościnnym pokoju Thomas stał już nagi. Ułożył swoje ubrania w równą kostkę na krześle, a następnie uklęknął na przygotowanej dla siebie macie. Plecy trzymał prosto, głowę lekko pochyloną, dłonie spoczywały na udach. Oddychał spokojnie, choć jego serce biło nieco szybciej.
Znał to uczucie — oczekiwania. Byli z Bellą razem od wielu lat, a jednak za każdym razem, kiedy kazała mu czekać na siebie nagiego, czuł to samo: lekki niepokój, podekscytowanie, przypływ emocji trudnych do nazwania. Ona była żywiołowa, impulsywna, a jej kaprysy mogły zmienić się w mgnieniu oka. Potrafiła uderzyć go bez ostrzeżenia, za to, że źle odłożył szczotkę do włosów — a chwilę później tulić do piersi jak dziecko.
Thomas nigdy nie był pewien, co dziś go spotka. Ale wiedział, że będzie czuł się sobą — właśnie wtedy, kiedy przed nią klęczy.
Oczekiwał jej. Każdym zmysłem.
Bella spojrzała na Paulinę z tym dobrze jej znanym błyskiem w oku — pełnym czułości, poczucia wyższości i lekkiego, bezwstydnego zuchwalstwa, które zawsze towarzyszyło jej obecności. Nie padły żadne słowa. Paulina również milczała, ale ich spojrzenia już mówiły wszystko. Przybliżyły się do siebie powoli. Usta Belli były miękkie, pachniały malinowym błyszczykiem. Pocałunek był czuły, nieśpieszny, niemal odruchowy — ale nie pozbawiony znaczenia. Był wyrazem bliskości, zaufania i zmysłowości, jaka charakteryzowała ich relację. Trwał ledwie kilka sekund, a jednak był gestem, który na nowo scementował ich porozumienie.
– Chodź – szepnęła Bella, uśmiechając się – zobaczymy, co u Thomasa.
Obie ruszyły w stronę domu. Minęły hol, przeszły przez szerokie drzwi prowadzące do pokoi dla gości. Pokój był przestronny, pełen światła i urządzony w spokojnych, kremowo-beżowych tonacjach, z dużym łóżkiem pośrodku, które już czekało, starannie pościelone przez Milę.
Thomas klęczał na macie, ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Miał na sobie tylko czarną klatkę cnoty. Jego dłonie spoczywały splecione za plecami. Ciało było lekko napięte, a na twarzy malowało się skoncentrowanie i oddanie.
Bella zatrzymała się w progu, przyglądając mu się przez moment bez słowa. W jej oczach pojawił się cień zadowolenia, może nawet wzruszenia. Był jej – całkowicie. I choć kochała go po swojemu, bez sentymentalizmu, to jednak ta lojalność, ta bezwarunkowa gotowość do uległości – poruszała coś głębiej.
– Grzeczny chłopiec – powiedziała cicho.
Podeszła do jeden z toreb i wyjęła z niej elegancką czarną obrożę, podszytą miękkim zamszem, zapinaną na metalową sprzączkę. Wróciła do Thomasa i bez słowa założyła mu ją na szyję. Znał ten rytuał. Schylił głowę, pozwalając jej zapiąć pasek, aż metaliczny klik oznajmił, że jest gotowy.
– Idź zapytać Milę, czy nie potrzebuje pomocy przy przygotowaniach – poleciła. Jej ton był ciepły, ale nie pozostawiał wątpliwości.
– Tak, Pani Isabello – odrzekł Thomas cicho, ale wyraźnie. Wstał bezszelestnie i opuścił pokój.
Paulina odwróciła się, a jedwab włosów które miała rozpuszczone, musnął jej nagie przedramiona. Zeszły na dół do salonu. Pokój był pełen światła wpadającego przez ogromne przeszklenia. Usiadły w głębokich, niskich fotelach ze skóry, obie z nogą założoną na nogę. Po chwili Mila przyniosła po kieliszku chłodnego prosecco.
– Thomas dobrze wyglada, treningi z Andreasem przynoszą efekt – powiedziała Paulina – I jest tak lojalny...
– Wiesz jak to jest – odpowiedziała Bella, unosząc lekko brwi. – Czasem potrzebujesz całej dekady, żeby sobie kogoś wychować. Ale jak już to zrobisz... to jest bezcenne. A co do treningów to zawziął się... i dobrze.
Obie parsknęły cichym śmiechem.
– Dobrze, że jesteście – dodała Paulina. – Dom wydaje się jakiś... pełniejszy.
– Będziemy ci towarzyszyć kilka dni – odparła Bella. – Thomas może pomóc Mili w codziennych obowiązkach. A my? My będziemy miały w końcu czas, żeby się sobą nacieszyć.
Paulina tylko się uśmiechnęła i sięgnęła po kolejny łyk prosecco.
---
Dzień upływał leniwie, w atmosferze późnego letniego popołudnia. Ciepłe powietrze niosło zapach świeżych ziół z ogrodu i aromatu potraw, które Thomas z Milą właśnie serwowali. Obiad podano w jadalni – eleganckim, chłodnym wnętrzu, z dużym dębowym stołem i kremowymi zasłonami poruszanymi delikatnie przez wiatr wpadający przez uchylone drzwi tarasowe.
Paulina i Bella siedziały naprzeciw siebie, w luźnych pozach, z kieliszkami białego wina w dłoniach, rozmawiając półgłosem i od czasu do czasu wymieniając spojrzenia pełne bliskości i porozumienia. Thomas i Mila pełnili rolę nienagannej, niemal niewidzialnej obsługi — stojąc po bokach, czujni, gotowi do podania kolejnego dania lub uzupełnienia kieliszków.
Menu było proste, ale dopracowane: grillowany łosoś na sałatce z rukoli, gruszki i orzechów, do tego domowe focaccie i świeży sos cytrynowy. Wszystko przygotowane przez Thomasa, który wykazywał się kulinarnym kunsztem godnym lepszej restauracji, choć od czasu do czasu zerkał niepewnie na Paulinę lub Bellę, jakby oczekując drobnego skinienia lub pochwały.
Po posiłku Paulina zaproponowała spacer. Obie kobiety przebrały się – luźniejsze szorty, lekkie topy i sportowe buty. Ich styl pozostał jednak wyrafinowany – Bella miała na sobie granatowe spodenki i biały top, a Paulina dopasowane lniane szorty w odcieniu écru i cienką bluzkę z podwiniętymi rękawami, podkreślającą jej opaleniznę i smukłą sylwetkę.
Szły powoli ścieżką przez ogród, potem skręciły w stronę starego dębu i dalej – w stronę polnej alejki, z której rozpościerał się widok na okoliczne wzgórza.
– A jak Jonas? – zapytała Bella, z pozoru mimochodem, ale z tym charakterystycznym dla niej błyskiem zaciekawienia.
Paulina milczała przez chwilę, patrząc gdzieś przed siebie, jakby szukała słów.
– Jest… cudowny – powiedziała w końcu, i to jedno słowo, wypowiedziane wolno, zawierało w sobie więcej niż cały akapit.
– Ale? – dopytała Bella z cichym uśmiechem, patrząc na nią kątem oka.
Paulina wzruszyła ramionami, jakby nie chciała się zdradzić. Ale i to drobne zawahanie nie umknęło Belli.
– Nie jest ci obojętny – stwierdziła po chwili, bez cienia wątpliwości.
Paulina zatrzymała się i spojrzała na nią. Uśmiechnęła się lekko – nie zaprzeczając, ale i nie potwierdzając wprost. W jej spojrzeniu było coś nieuchwytnego – cień rozbawienia, trochę czułości, może odrobina niepokoju.
– Świetnie to ujęłaś, kochana – odpowiedziała w końcu.
Szły jeszcze długo, rozmawiając o wszystkim i o niczym, wymieniając uwagi o świecie, o mężczyznach, o tym, co sprawia, że kobieta czuje się naprawdę wolna. Dwie przyjaciółki – piękne, pewne siebie, eleganckie i dojrzałe – w swoim świecie. W świecie, który same dla siebie stworzyły.
Pod wieczór ogród tonął już w złotych i różowych odcieniach zachodzącego słońca. Cienie drzew wydłużały się, a powietrze miało ten charakterystyczny chłód, który zapowiadał nadejście nocy. Paulina i Bella wróciły spacerem przez dolinę, rozmawiając i śmiejąc się cicho. Weszły na taras, gdzie czekały na nie dwa wygodne, wiklinowe fotele z poduszkami w odcieniach beżu. Usadowiły się z wdziękiem, obie wciąż z subtelnym rumieńcem na policzkach od wieczornego słońca i wiatru.
Mila pojawiła się po chwili – cicha, sprawna, uważna. Niosła przewieszoną przez ramię miękką bluzę w kolorze jasnego grafitu. Bez słowa, z pełnym skupienia gestem, podeszła do Pauliny i okryła nią jej ramiona, jakby z czułością, ale też z nawykowym szacunkiem. Paulina nie spojrzała nawet w jej stronę, tylko kiwnęła głową, zajęta nalewaniem wina do dwóch kieliszków.
Chwilę później zjawił się Thomas. Bez słowa uklęknął przy fotelu Belli, rozwiązał delikatnie sznurowadła jej butów i zsunął je z jej stóp. Bella wyciągnęła nogi przed siebie, oparła głowę o zagłówek fotela i zamknęła oczy. Thomas zaczął powolny, metodyczny masaż – uważny, precyzyjny, jakby znał każdy fragment jej stóp na pamięć. Bella mruknęła cicho z zadowoleniem.
Mila, jakby zsynchronizowana z nim niewidzialnym sygnałem, uklękła przy fotelu Pauliny. Spojrzała na nią nieśmiało, ale widząc brak sprzeciwu, chwyciła delikatnie jej stopę i zaczęła masować ją przez cienką tkaninę skarpetki, którą po chwili zsunęła. Paulina wzięła łyk wina, nie patrząc na Milę, ale przymknęła oczy, układając usta w lekki uśmiech.
Chwila była niemal symboliczna – dwa fotele, dwie kobiety, dwa kieliszki wina, dwie uległe osoby klęczące przy ich stopach. Ciepłe światło lampionów, miękki szelest drzew, dalekie szczekanie psa z jakiegoś gospodarstwa.
Idealna cisza. Idealna harmonia.
---
Po północy dom w Adlerheim niemal całkowicie ucichł. Thomas kończył zmywać kieliszki w kuchni, gdy Bella i Paulina poszły do swoich łazienek. Światła w korytarzach przygasły, a przez uchylone okno salonu wpadało ciche cykanie świerszczy i delikatny zapach chłodnego, bawarskiego powietrza.
Paulina stała przed dużym lustrem w swojej łazience. Odpięła kolczyki, zdjęła bransoletkę i zsunęła pierścionki z palcow. Wino wciąż lekko szumiało jej w głowie — nie na tyle, by ją rozkojarzyć, ale wystarczająco, by wprowadzić w stan miłego rozleniwienia. Jej ciało pachniało ciepłą wodą i kremem o zapachu migdałów.
Wsunęła na siebie nocną koszulkę z jedwabiu — cienką jak powiew, srebrzystą w świetle lampy. Materiał opadał miękko na biodra i ramiona, ledwie sięgając połowy uda. Ramiączka były cienkie, a dekolt lekko marszczony, subtelnie podkreślając kształt jej niewielkiego biustu. Rozpusciła włosy pozwalając im opaść swobodnie na plecy. Otworzyła okno sypialni, wpuściła do środka chłód nocy.
Położyła się ostrożnie na świeżo zmienionej pościeli. Zgasiła lampkę i przez chwilę leżała w ciemności z zamkniętymi oczami, słuchając dźwięków domu, który wreszcie zasnął.
W myślach wracała do dnia spędzonego z Bellą. Do jej uśmiechu, rozmów, bliskości, jaką miały od zawsze. Było dobrze. Ciepło. Czuła się zaopiekowana i silna jednocześnie.
Leżała nieruchomo, słysząc ciche kroki na korytarzu. Drzwi otworzyły się niemal bezszelestnie. W wejściu, w poświacie księżyca, stała Bella. Miała na sobie czarną jedwabną koszulkę nocną, cienką jak oddech, opadającą miękko na jej biodra. Włosy miała rozpuszczone, lekko zmierzwione. Oczy błyszczały.
— Nie zmarnuję takiej okazji, moja Fenriss… — szepnęła, z lekko przerysowanym, aksamitnym włoskim akcentem, który Paulina tak lubiła.
Paulina nie odpowiedziała słowem. Odchyliła jedynie róg kołdry, odsłaniając miejsce obok siebie. Jej ruch był powolny, niemal ceremonialny. Bella podeszła bliżej, bez pośpiechu.
Przez chwilę stała przy łóżku, patrząc na nią. Potem wsunęła się pod kołdrę, chłód jedwabnej pościeli spotkał się z ciepłem ich ciał. Paulina przesunęła palcami po jej ramieniu, czując znajomą miękkość skóry.
— Pachniesz winem i lawendą — wyszeptała Bella, wtulając się w nią z taką naturalnością, jakby nigdy się nie rozdzieliły.
— Ty zawsze pachniesz zmysłowością — odpowiedziała Paulina, z zamkniętymi oczami.
Zapanowała cisza. Taka, w której nie potrzeba słów. Było w niej coś bezpiecznego i pierwotnego, jakby zbudowanego na latach milczącego zrozumienia.
Po chwili Bella założyła nogę na jej udo, delikatnie, a palce Pauliny odnalazły jej dłoń.
I tak leżały. Cicho. Blisko. Oddychając wspólnym rytmem.
Noc była ciepła i cicha. Przez uchylone okno wpadało blade światło księżyca, rozlewając się po jedwabnej pościeli srebrzystą smugą. W tym świetle kontury ich ciał zdawały się zlewać w jedno — jak dwa fragmenty tej samej rzeźby.
Bella odwróciła się do Pauliny twarzą, ich spojrzenia spotkały się. Było w tym coś więcej niż pożądanie — niemy dialog dwóch dusz, które znały się zbyt dobrze, by cokolwiek ukrywać.
Jej palce przesunęły się powoli po obojczyku Pauliny, wzdłuż szyi, aż do linii szczęki. Każdy ruch był czuły, przemyślany, jakby dotykała nie skóry, lecz wspomnień. Paulina przymknęła oczy, wtulając twarz w poduszkę, jakby na moment pozwalając sobie na całkowite rozluźnienie.
Ich ciała zbliżyły się instynktownie — tak, jak tylko kobiety potrafią: bez pośpiechu, z dbałością o każdy szczegół. Bella całowała ją powoli, zmysłowo, bez słów, skupiając się na tym, co w Paulinie najbardziej lubiła — jej łagodnym zapachu, delikatności skóry, sile ukrytej pod zewnętrzną elegancją.
Oddechy przyspieszyły, splatając się w półszeptach. W pokoju zapanował półmrok i pulsująca energia. Ruchy stały się bardziej zdecydowane, ale wciąż pełne kobiecego wyczucia — bez gwałtowności, lecz z coraz większym napięciem.
W pewnym momencie Paulina ujęła twarz Belli w dłonie i spojrzała jej głęboko w oczy.
— Dlaczego zawsze wracasz? — zapytała cicho.
— Bo tylko przy tobie czuję się naprawdę spełniona — odpowiedziała Bella bez wahania, kładąc dłoń na jej sercu.
I wtedy ich ruchy zwolniły. Nie było już nic poza nimi — żadnych wspomnień, zobowiązań ani lęków. Tylko dotyk, ciepło, ciche jęki i to, co między nimi — stare i nowe zarazem.
Dopiero po długiej chwili, gdy ciało opadło wreszcie w odprężeniu, a palce przestały szukać, Paulina oparła czoło o ramię Belli i wyszeptała:
— Dobrze, że jesteś.
Bella pocałowała ją w skroń, odpowiadając tylko czułym milczeniem. Wtuliła się w Paulinę, czując na skórze ciepło jej ciała i delikatność materiału nocnej koszulki. Przez chwilę trwały tak nieruchomo, oddychając w tym samym rytmie, z zamkniętymi oczami, jakby słuchały siebie nawzajem nie słowami, lecz dotykiem.
Po chwili Paulina sięgnęła ręką do szuflady przy łóżku. Bez słowa, z tym swoim charakterystycznym spokojem i pewnością, wydobyła z niej niewielki przedmiot – smukły, elegancki, o satynowej powierzchni. Uruchomiła go jednym ruchem kciuka. Cichy, miękki dźwięk wypełnił sypialnię jak oddech nocy.
Spojrzała na Bellę, a ta odpowiedziała jej spojrzeniem pełnym zaufania i czułej ekscytacji. Gdy Paulina przyłożyła urządzenie do skóry przyjaciółki, Bella zadrżała lekko, niemal niezauważalnie. Ruchy Pauliny były precyzyjne, delikatne, ale zdecydowane – jak u kobiety, która zna zarówno ciało, jak i duszę tej, którą dotyka.
Ich ciała zlały się w rytmie przyspieszającego oddechu. Wibracje stawały się coraz głębsze, a palce Pauliny śledziły linie mięśni Belli jak artystka szkicująca kontury postaci. Bella jęknęła cicho, niemal błagalnie, ale Paulina nie przyspieszyła. Lubiła budować napięcie, prowadzić wszystko własnym tempem.
Kiedy nadszedł ten moment – Bella wydała z siebie głośny jęk. Paulina obserwowała, jak przyjqciółka wtula się w nią mocniej, jak usta rozchylają się, jak ciało się napina i miękko opada. Sama też czuła, jak fala ciepła unosi się w niej – narastająca, pulsująca, aż rozlała się gdzieś głęboko, rozluźniając każdy mięsień.
Potem chwilę milczały. Leżały razem, splecione jak dwie kobiety, które łączy nie tylko pożądanie, ale też historia i coś, czego nie da się łatwo nazwać.
Bella uniosła głowę na moment, jej ciemne włosy opadły na ramiona, usta błyszczały lekko, oczy miały ten figlarny, drapieżny błysk, który Paulina znała od lat. Uśmiechnęła się i szepnęła:
– Odłóż swoją zabawkę, Fenriss... Wiesz, że wolę inne metody.
Jej głos był niski, aksamitny, niemal koci. Zanim Paulina zdążyła zareagować, Bella już przesunęła się wzdłuż jej ciała, muskając ustami wnętrze uda, lekko, jakby nie dotykając, a mimo to wywołując gęsią skórkę. Paulina wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby. Było w tym coś, czego nie dało się wyuczyć – intuicja, instynkt, znajomość kobiecego ciała, która nie wymagała słów.
Każdy ruch był miękki, a jednocześnie pewny siebie. Bella całowała powoli, z precyzją i czułością, która tylko potęgowała napięcie. Paulina poczuła, jak mięśnie jej ud zaczynają drżeć, jak napięcie narasta, rozchodząc się od brzucha do karku. Oddychała płytko, szybko, raz po raz unosząc biodra, jakby próbowała wyjść naprzeciw temu, co nadchodziło.
Jej dłoń powędrowała w stronę brzegu łóżka, chwyciła za prześcieradło, mocno, jakby chciała gdzieś uchwycić się w tej fali. Czuła język Belli, jego ciepło, rytm – wszystko doskonale zsynchronizowane, jakby nie pierwszy raz robiła to właśnie dla niej, dla Pauliny. Westchnienie urwało się w gardle. Potem drugie. I jeszcze jedno, głębsze.
Paulina nie potrafiła już dłużej powstrzymywać się – pozwoliła sobie na to, by odpłynąć. Zatracić się. Ciało napięło się nagle, gwałtownie, potem rozluźniło, jakby fala rozkoszy przeszła przez nią całą – od czubków palców po kark.
Otworzyła oczy. Bella już patrzyła na nią z dołu – usta lekko rozchylone, policzki zaróżowione, jakby od samego ciepła ich bliskości.
– Tęskniłam za tobą – powiedziała cicho Paulina, niemal szeptem.
Bella tylko się uśmiechnęła i wtuliła twarz w jej brzuch, jakby to było miejsce, do którego zawsze chciała wracać.
– Uwielbiam twój smak, Fenriss – wyszeptała Bella, jej głos był niski, zachrypnięty od intensywności chwili.
Paulina uniosła lekko kącik ust, nie odpowiadając. Spojrzała na nią przez półprzymknięte powieki – spokojnie, ciepło, z tym nieuchwytnym błyskiem, który miała tylko wtedy, gdy naprawdę pozwalała sobie odpuścić. Nie padło już żadne słowo. Nie było potrzeby.
Obie leżały na boku, naprzeciw siebie, ich ciała splecione w niedoskonałej symetrii. Skóra Belli była wciąż rozgrzana, pachniała jedwabiem i winem, i czymś jeszcze – czymś bardziej intymnym. Ich uda stykały się leniwie, lekko, jakby samo ciepło było wystarczające, by trwały tak całą noc.
Paulina przesunęła dłonią wzdłuż ramienia Belli, potem niżej, aż do biodra, jakby chciała upewnić się, że naprawdę tam jest. Ich oddechy powoli się wyrównywały. Bella przymknęła oczy i westchnęła cicho – jak kobieta, która wie, że niczego więcej już tej nocy nie trzeba.
Zasypiały tak – splecione nie ciasno, lecz świadomie. Jakby chciały jeszcze przez chwilę czuć nawzajem swoją obecność, swój zapach, delikatny dotyk uda, ciepło brzucha, fakturę pościeli, która była teraz jedynie tłem dla czegoś znacznie bardziej ludzkiego.
Cisza w pokoju była gęsta i miękka jak welwet. Zasłony poruszały się lekko na wietrze. A między nimi – jedynie spokój i powoli cichnące echo uniesienia.
---
Dzień budził się leniwie nad Adlerheim. Promienie porannego słońca przenikały przez cienkie zasłony, łagodnie oświetlając sypialnię. Paulina leżała jeszcze przez moment nieruchomo, jakby próbując przedłużyć ten intymny spokój. Obok niej – Bella. Jej ciemne, lekko falujące włosy rozlały się na poduszce, kontrastując z jasnym jedwabiem czarnej koszulki nocnej. Koszulka była krótka, opinała się na jej biodrach i piersiach, z cienkimi ramiączkami, które w nocy zsunęły się z jednego ramienia, odsłaniając opalone, gładkie ciało.
Paulina przyglądała się jej z czułością. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Zawsze była kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Piękna, żywiołowa, zmysłowa – i od dawna obecna w jej sercu. Pamiętała dobrze tamtą noc sprzed lat, kiedy Bella została u niej i między nimi wydarzyło się coś, czego nigdy do końca nie nazwały. Od tamtej pory udawały, że to nic nie zmieniło – a jednak w ich gestach, spojrzeniach, dotyku było więcej niż tylko przyjaźń.
Paulina pochyliła się i delikatnie pocałowała Bellę w ramię – cicho, z czułością, tak, by jej nie obudzić. Potem ostrożnie wysunęła się spod kołdry. Jej stopy dotknęły chłodnej podłogi, przeciągnęła się lekko, po czym założyła cienki szlafrok. Przeszła do kuchni i nalała sobie szklankę wody z plasterkiem cytryny. Lubiła ten poranny rytuał – ciszę, skupienie, harmonię.
Po chwili przebrała się w dopasowany strój sportowy – czarne legginsy i ciemnoszarą koszulkę. Włosy związała w ciasny kucyk i wyszła do ogrodu. Poranny chłód orzeźwiał, powietrze było czyste, pachniało skoszoną trawą.
Z każdą minutą wracała do swojej równowagi. Była Fenriss. Jej ciało poruszało się płynnie i precyzyjnie – ćwiczyła kalistenikę, skupiona na kontroli ruchu i oddechu. Przechodziła z siłowych podporów do dynamicznych przejść, a potem do spokojnego, świadomego rozciągania – powoli, z wyczuciem, rozciągała mięśnie nóg, pleców i ramion, czując, jak napięcia znikają z ciała.
Nie zapomniała jednak dotyku Belli, jej oddechu, szeptu.
Czuła, że to będzie dobry dzień.
Po ćwiczeniach Paulina wróciła do sypialni. Jej ciało było rozgrzane, mięśnie przyjemnie napięte po serii precyzyjnych, płynnych ruchów kalisteniki i rozciągania. Kilka kropel potu na skórze tylko podkreślało wysiłek i naturalną energię, którą lubiła czuć każdego poranka. W domu panowała cisza, zakłócana jedynie przez stłumione odgłosy z kuchni — zapewne Mila lub Thomas krzątali się już przy przygotowaniach do śniadania.
Weszła do sypialni. Bella spała jeszcze na wpół przykryta miękką kołdrą, a ramiączko koszulki zsunęło się jeszcze bardziej, odsłaniając zarys piersi. Jej ciało wyglądało jak z obrazu — kobiece, harmonijne, zmysłowe. Paulina z uśmiechem wskoczyła cicho na łóżko i pochyliła się, by pocałować ją w kark. Skóra Belli miała ciepły, lekko słony zapach snu i jedwabiu.
— Która godzina? — wymamrotała Bella zaspanym głosem, nie otwierając jeszcze oczu.
— Ósma trzydzieści — odparła Paulina z czułością.
— Boże, Fenriss… zapomniałam, że… — urwała w pół zdania, bo Paulina, zamiast słuchać dalej, wbiła się w nią ustami. Pocałunek był głęboki, ale spokojny, czuły. Taki, w którym było więcej niż pragnienie — było zaufanie, przywiązanie i coś, czego obie nie musiały nazywać.
Bella odwzajemniła pocałunek, przeciągnęła się i zamknęła oczy. Kiedy ich usta się rozłączyły, Paulina spojrzała na nią z lekkim uśmiechem.
— Dziękuję, że jesteś w moim życiu — powiedziała cicho. Potem ton jej głosu zmienił się, stał się lekki, codzienny: — Jak chcesz, poleż jeszcze.
Bella skinęła tylko głową i odwróciła się na bok. Paulina wstała i poszła do łazienki.
Pod prysznicem woda spływała po jej ciele w cichym, rytmicznym szumie. Myśli biegły powoli — o Belli, o Jonasie, o wszystkim, co działo się ostatnio.
Po kąpieli włożyła jasne, sięgające nieco poniżej kolan spodnie rybaczki z cienkiego materiału — modne i wygodne, w ciepłym, kremowym odcieniu. Do tego delikatny top na ramiączkach w kolorze ciepłej oliwki, który eksponował jej ramiona. Włosy luźno związała w niski kucyk, pozwalając kilku pasmom opaść swobodnie wokół twarzy. Na stopy wsunęła skórzane klapki marki Chloé — subtelne, ale z charakterystycznym detalem, który zdradzał dobry gust.
Na dole słychać było ciche dźwięki porcelany i szmer gotującej się wody. Paulina zeszła po schodach lekko, niemal bezgłośnie. W kuchni Mila już krzątała się przy ekspresie, z wprawą nakładając świeżo podgrzane pieczywo do koszyka. Miała na sobie swój strój służbowy – prosty, czarny, starannie wyprasowany. Włosy były spięte w elegancki kok. Paulina zatrzymała się na chwilę i zlustrowała ją uważnym spojrzeniem. Wszystko było tak, jak powinno. Bez zarzutu.
Nie mówiąc nic, ruszyła w stronę ogrodu. Otworzyła drzwi i wyszła na taras, gdzie poranne słońce dopiero zaczynało ogrzewać chłodną jeszcze kamienną posadzkę. Zapach świeżego powietrza mieszał się z nutą róż rosnących przy balustradzie.
Na końcu tarasu stał Thomas. Był nagi, tak jak często bywał w prywatnych sytuacjach. Znała go od lat i nie widziała w tym nic niezwykłego. Ustawiał meble ogrodowe — przesuwał rattanowy fotel, poprawiał stolik. Na jego ciele widoczne były ślady dyscypliny – smukłe, czerwone linie na plecach i udach, ciemniejsze ślady w miejscach, gdzie skóra była bardziej wrażliwa. Dowód na intensywną tresurę pod batem Belli.
Paulina spojrzała na niego spokojnie, bez cienia emocji. Thomas skinął głową w geście powitania, a potem powiedział:
— Czy wiesz, co masz w domu? Te obrazy…
Spojrzała na niego kątem oka, bez zaskoczenia.
— Tak. Klee, Dix, Nolde, Grosz... a w salonie nawet jeden mały Kandinsky.
Thomas westchnął lekko i odwrócił się do niej, ostrożnie, z szacunkiem.
— Masz to ubezpieczone? One są warte fortunę.
Paulina uśmiechnęła się. Wiedziała, że Thomas nie przesadza. Jako pracownik renomowanego domu aukcyjnego, znał wartość takich dzieł.
— Przyślę ci kogoś, kto to wyceni i przygotuje porządną polisę — dodał, z wyraźną troską w głosie.
— Dobrze — odpowiedziała cicho, skinięciem głowy dając znak aprobaty. - Dziękuję, że zwróciłeś mi na to uwagę.
Thomas wrócił do przestawiania mebli, a Paulina, z filiżanką w dłoni, spojrzała w dal — na rozległy ogród, poranny blask, i dom, który od lat był sceną tylu ról, relacji i emocji. Lubiła to miejsce. I lubiła ludzi, których zapraszała do środka.
Zaprosiła Thomasa do stołu na tarasie, gdzie Mila już wcześniej przygotowała lekkie śniadanie — świeże pieczywo, sery, owoce i dzbanek kawy. Siedzieli w ciszy, delektując się spokojem poranka. Paulina, jak zawsze, była opanowana i zmysłowo obecna. Thomas, choć zwykle swobodny, dziś był lekko spięty, co nie umknęło jej uwadze.
Po posiłku spojrzała na niego i rzuciła spokojnie:
— Ubieraj się. Mam ochotę się przejść.
Nie zapytała, nie prosiła. To była decyzja. Thomas wstał natychmiast i zniknął na chwilę w domu. Kilka minut później był już gotowy — w lnianej koszuli i lekkich butach. Wyszli razem ścieżką przez ogród, kierując się ku wzgórzu, które otaczało posiadłość. Poranna mgła ustępowała słońcu, a trawa jeszcze pachniała wilgocią. Szli obok siebie w ciszy, która w przypadku Pauliny nie była niezręczna — była świadomym wyborem.
W końcu Thomas odezwał się pierwszy. W jego głosie słychać było napięcie i pewną dziecięcą nieśmiałość:
— Paulina… chcę się oświadczyć Belli.
Zatrzymała się i spojrzała na niego spokojnie. On mówił dalej, nerwowo, jakby bał się jej reakcji.
— Prosto stąd jedziemy nad jezioro Como. Wynająłem apartament z widokiem na wodę, taras, świece… wszystko. Chcę, żeby to była romantyczna chwila. Tylko ja i ona. Wiesz, jesteśmy razem już prawie dziesięć lat… Ubóstwiam ją. Kocham. Chcę to dopełnić. Ale... — zawahał się — ...wiesz, jaka jest Bella. Artystyczna dusza. Zawsze trochę poza światem. Wolna, nieprzewidywalna...
Paulina nie pozwoliła mu dokończyć. Spojrzała mu prosto w oczy, pewna, spokojna.
— Thomas… ona na to czeka. Więc nic nie spieprz.
Thomas wstrzymał oddech, jakby czekał na ten właśnie moment. Jego twarz się rozjaśniła, napięcie zeszło z ramion, wyraźnie się rozluźnił.
— Skąd wiesz? — zapytał z mieszaniną ulgi i niedowierzania.
Paulina uniosła lekko kącik ust.
— Kobieca intuicja, mój drogi. Nie zrozumiesz tego.
Roześmiał się cicho. Przez moment szedł w milczeniu, jakby układał sobie w głowie nową wersję przyszłości. W końcu spojrzał na nią z wdzięcznością.
— Będę o nią dbał. Obiecuję. Wiesz, że nie widzę poza nią świata. Jest piękna, mądra, a do tego… ma ten pierwiastek szaleństwa, który w niej uwielbiam i którego trochę się boję.
Paulina uśmiechnęła się ciepło, po raz pierwszy tego dnia z emocją w spojrzeniu.
— Bella to skarb. I dobrze, że to wiesz.
Wspięli się na szczyt wzgórza, skąd rozciągał się widok na dolinę — cichy, poranny świat, który należał teraz tylko do nich. Chwila zawisła w powietrzu jak obietnica — spokojna, dojrzała i prawdziwa.
Rozmawiali jeszcze chwilę, idąc ramię w ramię wśród porannej zieleni. Thomas mówił o Belli z pasją i uwielbieniem, Paulina słuchała z lekkim uśmiechem, raz po raz rzucając krótkie komentarze, które z jednej strony uspokajały, z drugiej – nie pozwalały mu zapomnieć kim jest jego wybranka.
Kiedy wrócili, słońce stało już wysoko nad ogrodem. Bella siedziała wygodnie na tarasie, z nogą założoną na nogę, w promieniach światła, które lśniły na jej ciemnych włosach. W dłoni trzymała kieliszek z sokiem pomarańczowym, obserwując ich z nieco rozbawionym półuśmiechem.
Thomas bez słowa podszedł do niej, uklęknął i z czułością pocałował jej stopę. Bella, nie odrywając wzroku od niego, pogłaskała go po policzku – gestem czułym, ale i pełnym kontroli.
Paulina patrzyła na nich przez ułamek sekundy, jak na dobrze znany obrazek – znajomy i zarazem nieodmiennie intrygujący. Następnie ruszyła w stronę kuchni. Kiedy przekraczała próg, dobiegły ją jeszcze słowa Belli, wypowiedziane z tym charakterystycznym, miękkim tonem:
— Bądź grzeczny, a zadbam o ciebie w Como.
Paulina uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, że Bella dotrzymuje słowa – na swój własny, przewrotnie słodki sposób.
❤️❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń