Wilczyca 75
Rozdział 75
Adlerheim, lato 2017
Korzystając z nieobecności Pauliny, Mila po raz pierwszy od dawna poczuła się naprawdę swobodnie. Dom był cichy, niemal zbyt cichy – bez stukotu obcasów Pauliny, bez jej spokojnego, ale stanowczego głosu. W kuchni przygotowała sobie proste śniadanie – owsiankę z owocami i kawę – po czym usiadła przy stole jak zwykła dziewczyna, a nie służąca.
Mimo że pociągała ją ta rola, samego stroju służby nie cierpiała. Obcisły, niewygodny, zbyt ciepły – a przede wszystkim, przypominający jej nieustannie o miejscu, jakie zajmowała. Dziś mogła go zostawić w szafie.
Ubrała się w kostium kąpielowy – jednoczęściowy, klasyczny, czarny – i przez chwilę przyglądała się sobie w lustrze. Miała kobiece kształty, może z odrobiną nadwagi, ale wyglądała dobrze. Jej skóra była jeszcze blada – nie miała wielu okazji do opalania. Dziś to się zmieni.
Wyszła do ogrodu, do tej samej części, gdzie zwykle przebywała Paulina. Przez chwilę zawahała się, czy powinna. Ale potem pomyślała: „Przecież mnie tu zostawiła, mam wolne. Chcę odpocząć.”
Usiadła na leżance – tej samej, na której przez całe dnie siedziała jej Pani – i poczuła, jak miękkie poduszki otulają jej plecy. Przez chwilę miała niemal wrażenie, że wciąż czuć zapach perfum Pauliny, ciepły, zmysłowy, ale lekko chłodny w tonie. Mila zadrżała lekko – z emocji, z niepewności – i po chwili otworzyła książkę. Zanurzyła się w lekturze.
---
Marcin tego dnia pracował od wczesnego rana. Słońce grzało coraz mocniej, powietrze było duszne i lepkie, a on zmęczony po wczorajszej imprezie z Nelle i jej znajomymi. Zbliżała się jedenasta, gdy przeniósł się do tylnej części ogrodu. O tej porze zwykle widywał doktor Ritter – czytającą, pracującą na laptopie albo po prostu wypoczywającą w cieniu parasola. Dziś jej nie było. Wiedział o tym. Widział, jak elegancka i wyniosła opuszczała posiadłość dzień wcześniej. A jednak, kiedy znalazł się na wysokości tylnego tarasu, jego wzrok odruchowo powędrował ku leżakom, jakby nie do końca wierzył, że jej tam nie będzie.
I wtedy zobaczył ją.
Leżała rozciągnięta na jasnej leżance – nie Paulina, ale jej służąca. Bez mundurka. Bez obowiązkowej postawy. Miała na sobie czarny jednoczęściowy kostium kąpielowy, który mocno przylegał do jej ciała. Wyglądała… zaskakująco dobrze. Nie była modelką ani dziewczyną z Instagrama, ale miała w sobie coś kobiecego, prawdziwego, pełnego życia. Miękkie, pełne uda, łagodne krągłości bioder, biust, który pod materiałem wyraźnie przyciągał wzrok. Długie nogi miała lekko ugięte, bose stopy wystawały poza brzeg leżaka. Jej ciemne włosy były luźno spięte, a na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, które teraz powoli zsunęła, spoglądając na Marcina.
Chłopak zawahał się, ale potem zebrał się w sobie i podszedł bliżej, zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Nie chciał jej przestraszyć, ale ciekawość i może odrobina fascynacji pchały go naprzód.
– Cześć – powiedział z uśmiechem. – Jestem Marcin.
Wyciągnął do niej rękę, jakby byli na uczelnianym korytarzu albo spotkali się na domówce u wspólnych znajomych.
Dziewczyna spojrzała na jego dłoń, jakby przez chwilę rozważała, czy wypada jej ją uścisnąć. W końcu jednak wyciągnęła swoją – małą, drobną, ciepłą – i uścisnęła go lekko.
– Jestem Mila – odpowiedziała cicho.
Z bliska wydawała się jeszcze bardziej interesująca. Jej ciało nie było typowo „fit”, ale pełne życia i zmysłowości. W słońcu jej skóra lekko połyskiwała, a ciemne kosmyki zaczynały wysuwać się z upięcia. Marcin zorientował się, że gapi się o sekundę za długo, więc szybko dodał:
– Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać. Po prostu… nigdy cię nie widziałem tak... na luzie.
Mila uniosła lekko brwi, jakby nie była pewna, czy to komplement, czy może zaczepka.
– Pani doktor wyjechała, mam dziś trochę wolnego – powiedziała cicho, z wyraźną ostrożnością w głosie.
– Aha, jasne – Marcin rozejrzał się. – Fajne miejsce. Musi się tu dobrze pracować. I wypoczywać też.
Zapadła chwila ciszy. Mila wróciła wzrokiem do książki, ale nie otworzyła jej z powrotem. Marcin wciąż stał, nie wiedząc, czy powinien odejść, czy zostać jeszcze chwilę. W końcu Mila zapytała, spokojnym tonem:
– A ty? Wakacyjna praca?
– Tak – uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że nie hałasuję zbyt bardzo?
– Nie bardziej niż trzeba – odpowiedziała z cieniem uśmiechu. – Pani doktor nie lubi, jak się jej przeszkadza.
– Zauważyłem – rzucił półżartem, wywołując u Mili coś w rodzaju cichego śmiechu, który bardziej przypominał westchnienie.
Milczeli przez chwilę aż Mila zsunęła okulary z powrotem na nos i powiedziała:
– Ja wracam do książki. Miłego dnia, Marcinie.
– Jasne – odparł, cofając się z lekkim ukłonem głowy. – Miłego relaksu, Mila.
I odszedł – z dziwnym uczuciem w piersi. Jakby zobaczył kogoś, kogo do tej pory widział tylko przez szybę.
Po kilku godzinach, kiedy skończył szpachlować fragment ogrodzenia, podjął spontaniczną decyzję – podejdzie i z nią jeszcze raz porozmawia. Coś go do niej ciągnęło. Może to była ta cisza wokół niej, może kontrast między jej strojem służącej a sposobem, w jaki dziś leżała na leżance jak wolna dziewczyna. Podszedł bliżej. Mila wciąż leżała, oparta na łokciu, jej kostium kąpielowy przylegał do ciała, a pod skórą rysowały się delikatne linie mięśni i kobiecych krągłości.
– Hej – zaczął nieco ciszej niż wcześniej. – A kiedy wraca twoja Pani?
Mila przetarła dłonią czoło i usiadła powoli.
– Jutro wieczorem – powiedziała. – Jeszcze cały dzień ciszy. I dobrze… – dodała z westchnieniem – …bo potrzebuję trochę wytchnienia.
– Rozumiem – odparł, siadając niedaleko niej, ale z wyczuciem zachowując dystans. – Chcesz trochę odpocząć… Wiesz, może powinienem dziś trochę odpuścić z tą pracą. I tak wszystko idzie zgodnie z planem, nawet lepiej. Jeśli sobie dziś zrobię wolne, nic się nie stanie.
Mila spojrzała na niego z lekko uniesioną brwią.
– Wiesz, że to jej dom, prawda? Jeśli się dowie, że się obijasz zrobi ci aferę u szefa.
– Nie dowie się póki jej nie powiesz – uśmiechnął się zadziornie. – A jeśli wróci wcześniej, powiem, że to ty mnie rozproszyłaś.
Mila parsknęła krótkim śmiechem. Jej oczy zmrużyły się.
– Chcesz soku? – zapytała – Ten sam, który pije Pani… – dodała żartobliwie - Świeżo wyciskane pomarańcze, uwielbia je.
– Jasne, jeśli jest wystarczająco dobry dla niej, to i dla mnie – zaśmiał się Marcin. – A może… pójdziemy sobie mały spacer? Okolica jest piękna. Co ty na to?
Mila spojrzała na niego z lekkim wahaniem, potem wzruszyła ramionami.
– Dobrze, ale… nie obiecuj sobie zbyt wiele, Marcinie.
– Nie obiecuję niczego – powiedział, zbliżając się na krok. – Ale mogę zapytać… masz chłopaka?
Zamilkła na moment, a potem pokręciła głową z uśmiechem.
– Nie interesują mnie chłopcy, jeśli o to ci chodzi.
Marcin uniósł brwi.
– Nawet tacy jak ja?
– Nawet tacy ładni jak ty – odparła, puszczając mu oko. – Ale na spacer mogę iść.
– Super – odetchnął. – To daj mi pięć minut, przebiorę się tylko.
– Ja też – odparła Mila, odwracając się w stronę domu. Wstała a Marcin, choć nie powinien, nie mógł oderwać wzroku. Gdy odwróciła się i ruszyła powoli w stronę drzwi, jego wzrok padł na jej uda i pośladki – kobiece, mocne, ale… zauważył coś jeszcze. Sine ślady. Smukłe, równoległe pasy, jakby po kiju. Prawdziwe i przerażające.
Marcin zamarł na moment, jego wzrok był utkwiony na śladach na ciele dziewczyny – wyraźnych, liniach, przeciągniętych przez zaokrąglenie jej pośladków, wystających spod skąpego dołu kostiumu kąpielowego. To nie były zadrapania. To nie były siniaki po przypadkowym potknięciu. Te ślady miały rytm, miały powtarzalność. Miały czyjąś rękę.
– Mila… – powiedział ciszej, robiąc krok bliżej. – Przepraszam, że pytam, ale… co się stało?
- To nic szczególnego - powiedziała lekko zakłopotana i sięgnęła po ręcznik aby owinąć się nim.
- Wygląda jak... jakby ktoś cię bił.
Dziewczyna spojrzała na niego z ukosa. Przez ułamek sekundy coś zgasło w jej oczach – coś kruchego, jakby zbyt mocno dotknął jakiejś cienkiej błony między nią a światem. Zawahała się. Potem wzruszyła ramionami, z pozornym spokojem, który nie do końca był prawdziwy.
– Mówiłam już… to nic.
– To nie wygląda jak nic. Mila, kto ci to zrobił?
Jej twarz poruszyła się nieznacznie, jakby przejechał po niej cień.
– Moja Pani – powiedziała w końcu cicho.
Zapanowała cisza. Marcin nie odzywał się przez chwilę. Nie rozumiał jeszcze wszystkiego, ale instynktownie czuł, że to, co właśnie usłyszał, nie jest metaforą.
– Twoja… Pani? – powtórzył.
Mila westchnęła, przysiadła na brzegu leżanki i spojrzała w bok, na ogród skąpany w lipcowym słońcu. Jej głos był spokojny, nieco odległy.
– Tak się do niej zwracam. To… nasz układ. Moja decyzja. To nie jest przemoc, jeśli się na nią godzisz, jeśli jej pragniesz. Nie jestem ofiarą, Marcin.
Milczał, nie wiedząc, co powiedzieć. Z jednej strony czuł, że wszedł na teren, który nie do końca rozumiał.
– To bolało ? – zapytał cicho.
Mila zaśmiała się gorzko.
– Oczywiście, że bolało. Właśnie o to w tym chodzi.
Spojrzała na niego z delikatnym, nieco ironicznym uśmiechem. Po raz pierwszy zobaczył w niej coś innego niż tylko słodką, pokorną dziewczynę w mundurku. Było w niej coś znacznie głębszego. Coś, co zdawało się wykraczać poza jego dotychczasowe doświadczenia.
– I ty naprawdę tego sama chcesz? – zapytał z niedowierzaniem.
Mila skinęła głową.
– Chcę… jej zadowolenia. Chcę być jej. I czasem to właśnie znaczy znosić ból, milczeć, słuchać. I cieszyć się, kiedy powie, że byłam grzeczna.
Spojrzała mu prosto w oczy, z pełną świadomością tego, co właśnie powiedziała. Nie było w niej wstydu. Była tylko prawda.
– To chyba… coś, czego nie zrozumiesz – dodała po chwili. – Ale to w porządku. Nie musisz.
Wstała powoli, wyprostowała ramiona. Jej ciało było kobiece, krągłe, z naturalnym pięknem, którego nie dało się zignorować. I z tymi śladami, czerwonymi, wyraźnymi – które nie tylko nie odbierały jej uroku, ale nadawały mu innego, dziwnego wymiaru.
– Ale jeśli chcesz, możemy iść na ten spacer. Pod warunkiem, że nie będziesz zadawał więcej pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi – rzuciła z uśmiechem.
Marcin pokiwał głową, jeszcze oszołomiony.
– Daj mi pięć minut. Przebiorę się.
Mila wróciła po kilku minutach, ubrana w lekką, letnią sukienkę w kolorze pastelowego błękitu, która lekko falowała na wietrze. Materiał był zwiewny, cienki, sięgał nieco ponad kolana i podkreślał łagodną sylwetkę dziewczyny. Na nogach miała proste sandały, a jej włosy – zazwyczaj związane – teraz spływały luźno po ramionach. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwyczajna, może nieco nieśmiała dziewczyna, która wyszła na spacer z chłopakiem. Ale Marcin, widząc ją z nowej perspektywy, nie potrafił już patrzeć bez tego, co wiedział. Bez obrazu czerwonych śladów, które wciąż miał przed oczami. I bez świadomości, że ta dziewczyna należała do innej kobiety.
Ruszyli w stronę ścieżki prowadzącej ku lasowi. Słońce grzało coraz mocniej, a powietrze miało zapach trawy, nagrzanego drewna i kurzu. Gdy weszli w cień drzew, zrobiło się przyjemnie chłodno. Mila szła swobodnie, czasem zerkając na niego z lekkim uśmiechem. On natomiast szukał słów, które mogłyby wytłumaczyć to, co buzowało w jego głowie.
– Wiesz… – zaczął cicho, przerywając ciszę – mam taką znajomą. Koleżankę właściwie. Kiedyś była moją dziewczyną.
Mila spojrzała na niego z ukosa, ale nic nie powiedziała. Zachęcony, kontynuował:
– Klaudia. Poznałem ją, gdy byłem jeszcze w liceum. Wydawało mi się, że to będzie taka zwykła relacja. A potem… zaczęła robić rzeczy... Podobne do tego, co robi twoja Pani. Nie wiedziałem, że… że dziewczyny potrafią być takie wobec siebie. I że to może… tak działać.
Mila nie przerywała, słuchała uważnie. Marcin spojrzał w ziemię, kopnął drobny kamyk.
– Na początku myślałem, że coś jest ze mną nie tak. Bo mnie to kręciło. Kiedy mnie wiązała, biła paskiem, przypinała klamerki do skóry… to bolało. Ale ja chciałem więcej. Tylko... ona była młoda. Nie rozumiała jeszcze tej odpowiedzialności. Kłóciliśmy się. W końcu to się rozpadło.
Mila westchnęła cicho, jakby to było coś, co rozumiała aż za dobrze.
– A teraz jesteś zaskoczony, że kobieta może chcieć tego od drugiej kobiety?
– Tak – przyznał szczerze. – Nie chodzi mi o to, że… coś w tym złego. Po prostu… nie wyobrażałem sobie. To zawsze wydawało mi się tak jednostronne. Facet i kobieta. Dominacja i uległość. Ale wy… to wygląda zupełnie inaczej.
Mila zatrzymała się na chwilę. Światło przenikało przez korony drzew, tańcząc na jej twarzy i ramionach.
– Moja Pani to nie tylko kobieta. To ktoś więcej. To ktoś, komu mogę oddać siebie. I to nie jest takie romantyczne, jak mogłoby się wydawać. To ciężka praca. To dyscyplina. To ból, ale też bezpieczeństwo.
– I naprawdę ci to odpowiada?
– Nie wiem, czy to kwestia „odpowiada” – odpowiedziała z zamyśleniem. – Ale czuję, że to jest moje miejsce. Że jestem na właściwym miejscu, kiedy jej służę.
Marcin patrzył na nią z uwagą. Z każdym krokiem stawała się dla niego kimś innym. Nie tylko dziewczyną w mundurku pokojówki. Była pełna sprzeczności – delikatna, wrażliwa, ale zarazem oddana, silna w swojej pokorze. Niezwykła.
Marcin szedł lekko z boku, zerkając co chwila na Milę. Byli już prawie na szczycie wzgórza, skąd rozciągał się widok na otaczające Adlerheim pagórki i lasy. Powietrze było ciepłe, ale nie męczące, a w oddali słychać było odgłosy cykad i łagodny szum liści. Przystanęli przy starym, drewnianym płocie, który kiedyś prawdopodobnie grodził czyjeś pastwisko.
Marcin oparł się łokciami o drewnianą belkę i spojrzał w dal, potem znów na Milę. W końcu odezwał się cicho, z pewnym wahaniem, ale i zaciekawieniem:
– Twoja Pani to piękna kobieta… – powiedział powoli, dobierając słowa. – Ma w sobie coś takiego… że kolana same się uginają. Nawet nie musi patrzeć. Wystarczy, że po prostu… jest.
Mila spojrzała mu prosto w oczy. Przez moment nie mówiła nic. Potem skinęła głową, niemal niezauważalnie, jakby ten komplement ją poruszył, ale nie zaskoczył.
– Tak – odpowiedziała spokojnie. – Właśnie taka jest. Kiedy się pojawia, wszystko inne znika. Ludzie cichną. I chcesz… chcesz służyć. Nie dlatego, że musisz. Ale dlatego, że nie wyobrażasz sobie niczego bardziej sensownego.
Marcin przygryzł lekko wargę, jakby coś go gryzło. Zadał pytanie, które od pewnego czasu wisiało mu na języku:
– A… mocno cię biła? Za co?
Mila westchnęła i spojrzała w stronę lasu, unikając przez chwilę jego wzroku. Kiedy wreszcie odezwała się, jej głos był cichy, niemal intymny:
– To nie tak, że bije mnie bez powodu. Nigdy bez powodu. Ale czasem ten powód… to tylko cień. Albo spojrzenie. Niewłaściwy ton głosu. Spóźnienie o minutę. Czasem jej nastrój. Czasem cisza. Ale zawsze… zawsze wiem, dlaczego.
Marcin patrzył na nią w milczeniu, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Dostałam trzcinką. Mocno.
– Bolało? – zapytał odruchowo.
Mila uśmiechnęła się z lekkością, która zaskoczyła go jeszcze bardziej niż sama opowieść.
– Już pytałeś przecież czy mocno. Oczywiście, że bolało. Jak cholera. Na tym to polega. Ale wiesz, co najbardziej boli? Jej milczenie. Jej wzrok, kiedy zawiodę. Uderzenia... są tylko drogą. A ona... Ona jest celem.
Zapadła cisza. Delikatny wiatr poruszył jej włosy, a słońce rzucało przez korony drzew jasne, ruchome plamy na ziemię. Marcin poczuł, że nigdy wcześniej nie spotkał nikogo takiego jak Mila. I że choć chciał zrozumieć, nie potrafiłby wejść w ten świat.
– Jesteś… bardzo odważna – powiedział tylko.
Mila spojrzała na niego i lekko się uśmiechnęła.
– Nie. Po prostu jestem jej.
Marcin powiedział to niemal szeptem. Stał blisko, może zbyt blisko, z ramieniem lekko dotykającym jej ramię, ale Mila nie odsunęła się. Spoglądała w dół zbocza, gdzie wśród zieleni majaczył dach willi – jej świat, jej miejsce, jej Pani.
– Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę – powtórzył. – Jak bardzo chciałbym być na twoim miejscu…
Głos mu nie drżał, ale było w nim coś... odsłoniętego. Coś, czego nie chciał już ukrywać.
Mila spojrzała na niego powoli, z pewnym powątpiewaniem, jakby nie była pewna, czy rozumie, co dokładnie mówi – albo czy naprawdę chce to słyszeć.
– Naprawdę wiesz, co mówisz? – zapytała cicho. – Widzisz tylko mały wycinek tego, jak wygląda moje życie. I może on ci się wydaje… piękny. Ale nie masz pojęcia, ile to kosztuje. Ile to... wymaga.
Marcin uśmiechnął się smutno. Jego wzrok przesunął się po jej twarzy, po delikatnych liniach, które w tej chwili były poważne, może nawet trochę zmęczone.
– Może nie wiem wszystkiego – przyznał – ale widzę ciebie. Widziałem, jak stoisz przed nią, jak na nią patrzysz. To nie tylko strach. To coś więcej. I tego właśnie ci zazdroszczę. Tego uczucia. Oddania. Sensu. Celu.
Mila przygryzła dolną wargę. Nie odpowiedziała od razu. Spuściła wzrok i przez chwilę bawiła się palcami – drobny, nerwowy gest, którego raczej nie pokazywała publicznie.
– To nie jest łatwe – powiedziała w końcu. – To nie zabawa. Moja Pani... Ona potrafi być bezlitosna. Potrafi złamać człowieka spojrzeniem. A potem odbudować go po swojemu. I to boli. Ale… tak. Kiedy patrzy na mnie z uznaniem… to wszystko nabiera sensu.
Marcin skinął głową, zbyt poruszony, by mówić. Czuł, jak jego serce bije mocniej. To, co jeszcze kilka tygodni temu było tylko mglistą fantazją, nagle stało się bardzo realne – namacalne, bliskie, zmysłowe i jednocześnie bolesne.
– Wyobrażam sobie, że to mnie tak karze – dodał cicho. – Że to moje dłonie, moje plecy, moje kolana. Że klęczę przed nią, czuję jej wzrok, słyszę jej głos. I że… to wszystko ma sens.
Mila spojrzała na niego uważnie. Przez chwilę wydawało się, że powie coś ostrego, jakby chciała zburzyć tę iluzję, ten romantyzm jego słów. Ale nie powiedziała nic. Tylko położyła dłoń na jego przedramieniu.
– Marcin… może ci się wydaje, że chcesz tego wszystkiego – powiedziała spokojnie. – Ale ona nie jest kobietą, której się "pragnie". Ona jest kobietą, której się służy. Bez reszty. Bez warunków. A to nie jest coś, do czego każdy się nadaje.
Zamilkła na moment, po czym dodała ciszej:
– A jeśli naprawdę chcesz to poczuć… to może kiedyś się przekonasz. Ale uwierz mi… to zmienia wszystko.
Lekki wiatr znów poruszył gałęzie nad ich głowami. Marcin nie odpowiedział.
Mila patrzyła na niego, długo. Tak, jakby próbowała nie tylko zrozumieć jego słowa, ale zobaczyć, co naprawdę za nimi stoi. Stali na skraju niewielkiej polany, gdzie drzewa rzucały plamy cienia na trawę, a z daleka dobiegał ledwie słyszalny szum drogi. Było ciepłe, leniwe popołudnie – zupełnie nie pasujące do ciężaru tej rozmowy. A jednak… to właśnie teraz wszystko nabierało znaczenia.
– Mila – powiedział cicho Marcin, przerywając ciszę. – Cieszę się, że cię poznałem. Naprawdę. Nie spodziewałem się… tego wszystkiego. Myślałem, że może trochę pożartujemy, może lekki flirt, coś niezobowiązującego… A teraz... teraz mam mętlik w głowie.
– To nie pierwszy raz, kiedy ktoś fantazjuje o niej – powiedziała. – Ale większość z was nie ma pojęcia, w co chce wejść.
Marcin nie uciekł wzrokiem. Patrzył na nią z mieszaniną napięcia, ciekawości i fascynacji. I z czymś jeszcze – z determinacją.
– Wiem – powiedział powoli – że pewnie wyglądam teraz jak kolejny chłopak z głową w chmurach. Ale… coś we mnie się odezwało. Coś, co czułem już kiedyś, ale dopiero teraz zaczynam rozumieć. I to nie jest tylko fantazja. Nie chodzi tylko o podniecenie. Ja… chcę tego. Chcę spróbować. Chcę jej służyć.
Mila zamilkła. Przez chwilę patrzyła w przestrzeń, jakby ważyła, czy w ogóle powinna mu odpowiedzieć.
– To nie jest coś, co się „robi”, Marcin – powiedziała w końcu. – To nie zadanie do odhaczenia. Służenie Paulinie Ritter… to oddanie się całkowicie. To rezygnacja z własnych warunków. Z wyboru. Z wygody. To życie w cieniu jej decyzji, w rytmie jej słów, pod ciężarem jej spojrzenia. Nawet gdy milczy – a potrafi milczeć bardzo długo – wiesz, co masz zrobić. I robisz to. Bo chcesz jej zadowolenia. Nie swojego.
Marcin przełknął ślinę. Nie spuszczał z niej wzroku.
– A mimo to... chcę tego.
Mila pokręciła głową. Ale nie w geście drwiny – raczej z niedowierzaniem.
– W takim razie… musisz być cierpliwy. Musisz ją obserwować. Rozumieć, co lubi, co ją drażni, co ją nudzi. Musisz być niezauważalny i niezbędny jednocześnie. Pomocny, cichy, oddany. Ale nie natrętny. Paulina nie znosi namolnych ludzi. A jeszcze bardziej – głupców.
– Czyli…?
– Czyli nic nie rób – odparła z powagą. – Pracuj dalej. Bądź sobą, ale najlepszą wersją siebie. Pokazuj, że masz w sobie potencjał. Jeśli zauważy cię… to będzie twój pierwszy krok. A potem… wszystko zależy od niej.
Marcin wziął głęboki oddech. Zamyślił się. Czuł się jednocześnie przytłoczony i podekscytowany. Był na progu czegoś, czego nie umiał jeszcze nazwać – ale czego pragnął z każdą chwilą coraz bardziej.
– Mila… dziękuję ci. Za to, że mi ufasz. Że w ogóle mi o tym mówisz.
Uśmiechnęła się delikatnie. I może po raz pierwszy od początku ich znajomości – spojrzała na niego z cieniem czegoś, co nie było dystansem.
– Nie dziękuj. Jeszcze nie wiesz, co to znaczy naprawdę jej służyć. Ale jeśli kiedyś się dowiesz… nie będziesz już tym samym człowiekiem. Nigdy.
Szli dalej, w milczeniu, aż w końcu dotarli do małej polanki. Na środku stała stara, drewniana ławka, wyblakła od słońca. Mila usiadła na niej, a Marcin przysiadł obok. Przez chwilę obserwowali, jak wśród traw przemyka jaszczurka.
– Mila – odezwał się znów, ciszej – czy myślisz, że mogłabyś jej powiedzieć o tej naszej rozmowie?
Dziewczyna skrzyżowała nogi i oparła dłonie na kolanach. Nie patrzyła na niego od razu.
– Nie wiem – powiedziała po chwili. – Mojej Pani może się to nie spodobac. Nie lubi, gdy ktoś próbuje wpływać na jej decyzje. Sama wybiera ludzi, których dopuszcza bliżej. A ty… jesteś przecież na zewnątrz.
Marcin przytaknął powoli.
– Ale jeśli nie zrobię nic… to tam zostanę, prawda?
– Możliwe.
– Ale ty mogłabyś powiedzieć jej tylko, że… nie jestem jak inni.
Mila pochyliła się nieco i zbliżyła twarz do jego.
– Marcin – powiedziała cicho. – Wiesz, że służenie jej to nie jest przygoda? To nie flirt ani gra. To wybór, który zmienia całe życie. Musisz być gotowy oddać wszystko, nie oczekując niczego.
– Wiem – Odpowiedział z nieoczekiwaną pewnością. – Może nie całkiem, może jeszcze nie rozumiem wszystkiego… Ale wiem, że czegoś takiego szukam.
Mila westchnęła. Przez chwilę wydawała się zmęczona, starsza, dojrzalsza niż chwilę wcześniej.
– Jeśli będzie okazja… powiem jej. Że wiesz o co w tym chodzi. Że mówiłeś z szacunkiem. Że nie byłeś nachalny. Ale nic więcej.
– Dziękuję – powiedział cicho.
– Nie dziękuj. Jeszcze nic się nie wydarzyło.
– Ale… to coś znaczy.
Zamilkli. Wiatr poruszał gałęziami nad ich głowami. Marcin czuł, że mimo wszystko jakaś niewidzialna brama została uchylona. Jeszcze nie przeszedł przez próg – ale teraz wiedział, że jest droga.
Wracali do Adlerheim powoli, ścieżką przez las, która teraz — w złotym świetle popołudnia — wyglądała niemal bajkowo. Rozmawiali już tylko o błahostkach, o tym, jak piękna była okolica, o pogodzie i o tym, że latem wieczory tak szybko się kończą. W pewnym momencie Mila poprawiła opadające ramiączko sukienki, spojrzała na Marcina, uśmiechnęła się i powiedziała:
– Lubię takie spacery. Gdybyś tylko wiedział, jak rzadko mogę sobie na nie pozwolić.
Marcin odprowadził ją aż pod drzwi willi. Zatrzymali się na chwilę przy żwirowanym podjeździe.
– Dziękuję – powiedział spokojnie. – Za rozmowę. I że mi zaufałaś, choć trochę.
Mila skinęła głową.
– Nie wiem, czy to było zaufanie. Może po prostu… chciałam komuś to powiedzieć.
Chciał coś jeszcze dodać, ale drzwi już się uchylały. Mila odwróciła się i zniknęła w środku, zostawiając go samego.
---
W nocy Marcin nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok w niewygodnym łóżku na piętrze domu wujka. Myśli kotłowały mu się w głowie jak ciężkie, leniwe burzowe chmury. Paulina Ritter — jej dystans, niedostępność, siła. Złowrogi urok. Nie mógł wyrzucić jej z głowy, mimo że widział ją zaledwie kilka razy, zawsze przelotnie. A Mila? Intrygowała go. Niby służąca, ale też… dziewczyna z krwi i kości. Miękka, momentami zalękniona, a jednak lojalna wobec kobiety, która zostawiła na niej ślady. Kim była tak naprawdę?
Zasnął dopiero nad ranem, z głową pełną wyobrażeń, pytań i domysłów.
---
Następnego dnia wrócił na teren posiadłości. Nie czuł nawet zmęczenia — raczej podekscytowanie, napięcie, jakby coś miało się wydarzyć. Mila była w ogrodzie. Miała na sobie znów swój służbowy strój: czarna sukienka, biała zapaska, rajstopy. Była znów sobą — służącą. Przywitali się uprzejmie. Rozmawiali kilka razy tego dnia: o pogodzie, o wodzie do mieszania farby, o tym, że jeden z paneli ogrodzenia nieco się odkształcił.
Nie padło ani jedno słowo o wczorajszym spacerze.
Marcin pracował wolniej niż zwykle. Świadomie przeciągał pracę, powtarzał ruchy, poprawiał miejsca, które nie wymagały poprawy. Chciał zostać jeszcze chwilę. Czekał. Nie wiedział, na co — może na jej głos, może na jej spojrzenie, może na tę, która jeszcze nie wróciła.
W końcu nie mógł już znaleźć żadnego pretekstu. Spakował narzędzia, zamknął skrzynkę i włożył ją do vana. Zapiął pasy, przekręcił kluczyk w stacyjce i wolno ruszył w dół podjazdu.
I właśnie wtedy — kiedy wyjchał przez bramę — zza zakrętu, od strony szosy, wyłonił się czarny Mercedes-Maybach Smukła sylwetka auta lśniła w słońcu. Za kierownicą siedziała doktor Ritter.
Zatrzymał się.
Samochód przejechał obok niego majestatycznie. Zerknął do środka — przyciemniane szyby nie zasłaniały w pełni wnętrza. Zobaczył ją. Patrzyła przed siebie, dłoń w bialej samochodowej rękawiczce spoczywała na kole kierownicy, drugą lekko poprawiała okulary przeciwsłoneczne. Ubrana z klasą, z chłodnym spokojem na twarzy.
Była piękna. Nienaturalnie piękna. Jak postać ze snu, który zostawia na języku dziwny smak.
Próbował złapać jej wzrok, uniósł nieco dłoń w geście powitania. Ale nawet nie drgnęła. Nie zareagowała. Minęła go, jakby był powietrzem. Jakby nigdy nie istniał.
Zatrzymał się na poboczu i patrzył, jak jej samochód znika za zakrętem wjeżdżając przez bramę.
Była jak bogini wracająca na swój tron.
A on — tylko przypadkowy śmiertelnik, który mógł ją przez moment zobaczyć.
❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń