Wilczyca 74

 Rozdział 74

Monachium, lato 2017

Paulina jechała płynnie lewym pasem autostrady A9 w stronę Monachium. Słońce powoli opadało nad horyzontem, rzucając ciepłe, złotawe światło na asfalt, który mienił się jak rozżarzony szlak. Wnętrze Mercedesa Maybacha S650 było idealnie wyciszone i emanowało doskonałością.

Z głośników rozbrzmiewał głos Ronniego Jamesa Dio. „Holy Diver” pulsował w rytmie serca, a ledwo słyszalne, choć potężne brzmienie V12, zdawało się współgrać z gitarowym riffem. Paulina nie śpiewała ale jej ciało reagowało samo, lekko poruszając się w takt muzyki.

Czuła się zjawiskowo. Włosy spięte w nienaganny kucyk, czarne okulary przeciwsłoneczne odbijały światło zachodzącego słońca, a usta — pokryte szminką — były ledwie zarysowanym grymasem zadowolenia. Jechała jak królowa. 

Już niedługo zobaczy Jonasa.

Uśmiechnęła się pod nosem.

Dzień trzydziesty.
Trzydzieści dni w kajdanach własnej uległości. Trzydzieści dni bez ulgi, bez wytrysku, bez rozładowania napięcia.
Trzydzieści dni. Dla niej. Tylko dla niej.

Najpierw kolacja. Biznesowa, formalna. Miała wyglądać elegancko, mówić niewiele obserwować uważnie. Wiedziała, że robi na ludziach piorunujące wrażenie, a Jonas — jej „partner” — miał brylować.

Ale potem…
Potem zamkną się drzwi apartamentu.
I zacznie się właściwa część wieczoru.

Nie planowała niczego wyszukanego. Żadnych skomplikowanych scen, dziś chodziło o czysty instynkt.
O jego ból.
O jego łzy.
Dla niej. Tylko dla niej.

Na samą myśl o uderzeniach przeszedł ją dreszcz. Również na myśl o tym jak Jonas jęczy, jak nie śmie spojrzeć jej w oczy, jak jego ciało drży, zanim jeszcze cokolwiek się wydarzy.
Tęskniła za tym.
Za tym poczuciem absolutnej władzy nad nim.
Urlop i spokój Adlerheimu uśpiły w niej bestię, ale teraz... już się budziła.

A potem? Potem Mila.
Paulina zaciągnie hamulec ręczny w jej wewnętrznym świecie. Mila była tak posłuszna, tak podatna… Musi przypomnieć jej gdzie jest jej miejsce. Chce posłuchać tych cichych jęków, tej wdzięczności wymieszanej z bólem.

Paulina wzięła głębszy oddech.
Nie mogła się doczekać.
Przycisnęła pedał gazu.
Mercedes przyspieszył płynnie, potężnie, cicho, mocno. Muzyka grała dalej a  droga prowadziła prosto do celu. 

---

Hotel nazywał się Bayerischer Hof – najbardziej prestiżowy adres w całym Monachium. Miejsce o długiej tradycji, pełne dyskretnego luksusu i elegancji. Podjazd był elegancki, dopracowany w każdym szczególe. Złocone litery nad wejściem, czerwony dywan, chłodna fasada skrywająca wnętrze, gdzie wszystko odbywało się bez słów i z klasą.

Paulina zatrzymała Mercedesa przy samym wejściu. Obsługa hotelowa natychmiast zareagowała. Portier uprzejmie uchylił drzwi, a boy hotelowy odebrał jej walizkę z bagażnika. Inny pracownik już przejmował samochód, by odstawić go na podziemny parking.

Wtedy właśnie pojawił się Jonas.

Czekał przy wejściu, wyglądał na nieco zmęczonego, ale jego twarz rozjaśniła się na jej widok. Uśmiechnęła się. Ich spojrzenia spotkały się na sekundę dłużej niż trzeba.

Podszedł do niej szybkim krokiem. Przytulili się.

– Tęskniłam – powiedziała cicho, pewnym głosem.

– Wyglądasz… olśniewająco. Dziękuję, że przyjechałaś. To dla mnie naprawdę ważne – odpowiedział, z odrobiną ulgi w głosie.

– Wiem. – Kiwnęła głową. Poza tym dziś 30 dzień, nie zapomniałabym o tobie. Co się dzieje ?

– Mieliśmy dziś bardzo trudne rozmowy – mówił Jonas, prowadząc ją do wejścia. – Prezes… uznał, że warto zakończyć dzień spotkaniem w bardziej "rodzinnym" gronie. Mniej formalnie, w luźniejszej atmosferze. Ale to test.  To zakuty konserwstywny łeb,  chce mnie sprawdzić a jako rozwodnik już jestem u niego na cenzurowanym. A bardzo zależy mi na tym aby go przejąć i zakończyć definitywnie temat Schreinera.

Paulina uśmiechnęła się lekko.

– Cieszę się zatem, że mogę ci w tym pomóc.

– Naprawdę mi ulżyło, że zgodziłaś się – odpowiedział z wdzięcznością w głosie. – Twoja obecność daje mi pewność siebie, wiesz?

– Wiem – skinęła głową z ciepłym uśmiechem. – A poza tym… miło się wyrwać na chwilę z Adlerheim. Zwłaszcza dla takiego towarzystwa.

Jonas odetchnął głęboko. Poczuł się spokojniej. Razem weszli do środka hotelu, gdzie już czekał prywatny salonik zarezerwowany na kawę.

Następnie Paulina i Jonas zeszli do hotelowego lobby, skąd odebrała ich wcześniej zamówiona taksówka. Beżowa Tesla sunęła cicho przez ulice Monachium, które w ciepłym popołudniowym świetle emanowało spokojem i dostojnością. Po niespełna kwadransie zatrzymali się przed jedną z eleganckich restauracji w cichej, zielonej dzielnicy z historyczną zabudową i nienachalnym prestiżem.

Przy wejściu czekał już pan Schreiner, prezes koncernu, z którym Jonas prowadził intensywne rozmowy. Mężczyzna miał około sześćdziesięciu lat, siwe, starannie przycięte włosy, okulary w cienkiej złotej oprawce i pewność siebie człowieka, który zbudował swoją firmę od zera. Towarzyszyła mu jego żona, Barbara, o kilka lat młodsza, elegancka i pogodna. Miała na sobie skromną, ale idealnie dopasowaną suknię i dyskretną biżuterię — kobieta, która wie, jak wyglądać dobrze, nie starając się za bardzo.

Jonas podszedł z Pauliną.

– Dobry wieczór, panie prezesie. Dobry wieczór, pani Barbaro. Pozwólcie państwo, że przedstawię – to doktor Paulina Ritter, moja bardzo bliska przyjaciółka.

Pan Schreiner wyciągnął dłoń z uprzejmym uśmiechem.

– Doktor Ritter, bardzo mi miło. Jonas dużo o pani wspominał.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła Paulina z nienaganną grzecznością i wyważonym uśmiechem.

Barbara Schreiner również się przywitała, z nieco większym entuzjazmem.

– Och, jak miło wreszcie panią poznać. Jonas nie przesadzał opowiadając o pani.

– On raczej zbyt oszczędnie dobiera słowa – odparła Paulina z cichym śmiechem.

Weszli razem do środka, kelner wskazał im stolik w kameralnym, półprywatnym gabinecie z widokiem na rzekę. Wieczór zapowiadał się spokojnie i elegancko.

– Doktor? Jaka jest pani specjalizacja? – zapytał z zainteresowaniem pan Schreiner, nachylając się nieco nad stołem, z kieliszkiem rieslinga w dłoni.

Paulina uniosła wzrok, uśmiechnęła się  – w sposób opanowany, ale przyjazny, jakby pytanie nie zaskoczyło jej w najmniejszym stopniu.

– Nie jestem lekarzem – zaczęła spokojnie. – Jestem doktorem psychologii. Pracuję na uniwersytecie w Berlinie, a już niedługo, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, otworzę własną praktykę jako psychoanalityk. Więc… w pewnym sensie będę lekarzem dusz.

Barbara Schreiner spojrzała na nią z wyraźnym zaciekawieniem i uśmiechnęła się w sposób, który sugerował uznanie – nie tylko dla odpowiedzi, ale i sposobu, w jaki została udzielona.

– Jak interesujące. Berlin musi być fascynującym miejscem do pracy naukowej – odezwała się cicho, z nutą aprobaty w głosie.

Jonas, siedzący tuż obok Pauliny, w milczeniu obserwował rozmowę. Słuchał jej tonu, pewności, z jaką mówiła, tego wyważonego stylu – bez nachalności, bez udawania, bez prób imponowania komukolwiek. Była sobą – i to wystarczało.

Widząc, jak Schreinerowie patrzą na nią z coraz większym uznaniem, odczuł satysfakcję. Paulina emanowała klasą i inteligencją, dystansem i ciepłem zarazem. W świecie, w którym wielu prezesów na kolacje służbowe przyprowadzało młode, rozchichotane „asystentki” – z doczepianymi włosami, powiększonymi ustami i butami na niebotycznych obcasach – obecność Pauliny była inną jakością.

Jej elegancja była naturalna. Jej piękno – oczywiste, nienachalne, raczej eteryczne niż krzykliwe. Drobne gesty, wyważone słowa, zmysłowa, lecz intelektualna aura – wszystko to sprawiało, że wyglądała nie jak dodatek do mężczyzny sukcesu, ale jak kobieta, z którą ten sukces można dzielić z dumą.

Paulina popijała wodę z plasterkiem cytryny, słuchając kolejnych pytań i uśmiechając się. Każda jej odpowiedź była dokładna, ale pozbawiona mentorskiego tonu. Czasem delikatnie ironiczna, ale nigdy protekcjonalna.

W tamtym momencie Jonas był niemal pewien – patrzyli na nią tak samo jak on: z zachwytem.

Spotkanie minęło nadzwyczaj miło i w świetnej atmosferze. Pan Schreiner, człowiek o dość surowej twarzy,  po zakończonej kolacji mocno uścisnął dłoń Jonasa i powiedział z uśmiechem:

– Hagen Pharma stanie się naszym strategicznym inwestorem. Szczegóły niech dopracują już prawnicy. Ma pan moją zgodę panie vin Hagen.

Wymienili jeszcze kilka kurtuazyjnych zdań – o Monachium,  niemieckim winie – i pożegnali się. Jonas i Paulina zostali sami przed eleganckim wejściem restauracji. Ciepły wieczór otulił ich przyjemnym, leniwym powietrzem. Miasto żyło swoim wieczornym rytmem – światła, szum rozmów, lekki powiew lata.

Paulina przysunęła się do niego i szepnęła:

– Mam ochotę na spacer.

Jonas uśmiechnął się i skinął głową. Ruszyli w stronę Marienplatz, mijając brukowane uliczki i stare fasady kamienic, które nabierały blasku w  świetle latarni. Wokół nich rozbrzmiewał gwar wieczornego Monachium – mieszanka śmiechu, rozmów w różnych językach, cichej muzyki dobiegającej z ulicznych knajpek.

– Jak na wakacjach, prawda? – rzuciła, patrząc przed siebie.

– Tak właśnie się czuję – odpowiedział cicho Jonas. 

Paulina zatrzymała się na chwilę, spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.

– Jest ciepło, jest miło… i jesteś tu ze mną. – Zrobiła pauzę. – Ale wiesz co, Jonas? – Pochyliła się lekko do jego ucha. – Dziś, w hotelu… chcę zobaczyć, jak cierpisz.

Nie powiedział nic. Tylko spojrzał na nią z mieszaniną podniecenia i rezygnacji. Po chwili objął ją, mocno i blisko, jakby tym uściskiem chciał przygotować się na to, co wieczór miał przynieść.

---

Jonas wszedł do apartamentu za Pauliną. Znał już ten rytuał – każdy jego gest był cichy, uważny, niemal ceremonialny. Zamknął za nimi drzwi, odłożył telefon na konsolę i od razu, bez słowa, zaczął się rozbierać.

Najpierw marynarka – ostrożnie, równo złożona. Potem koszula – guziki odpinał powoli, niemal z nabożeństwem. Każdy ruch zdradzał napięcie. Tego wieczoru czuł jej aurę mocniej niż zwykle – była inna, jeszcze bardziej wyniosła, skupiona, tajemnicza.

Kiedy zdjął spodnie i bieliznę, jego ciało było już lekko spięte z emocji. Zsunął skarpetki. Stał nagi, wyprostowany, ale niepewny. Spojrzał w jej stronę.

Paulina nic nie mówiła. Stała przy oknie z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jej wzrok był spokojny, nieprzenikniony. Wskazała tylko lekko dłonią na podłogę.

Jonas uklęknął.

Cisza w apartamencie była niemal absolutna. Słychać było tylko odległe odgłosy miasta. Paulina podeszła powoli, wyjęła z torebki obrożę. Elegancka, wykonana z czarnej skóry i metalu, z chromowanym kółkiem z przodu.

Stanęła przed nim. Jonas nie śmiał się poruszyć.

Zamaszystym, pewnym ruchem założyła mu ją na szyję. Zapinając poczuła znajome kliknięcie zatrzasku – niemal symboliczny dźwięk jego poddania.

Gdy skończyła, jej ręka przez chwilę spoczęła na jego karku.

– Gotowy? – zapytała cicho, ledwo słyszalnie.

Jonas skinął głową.

Paulina nie powiedziała nic więcej. Odwróciła się i bez słowa ruszyła w głąb apartamentu – w stronę sypialni. On pozostał w tej samej pozycji. Obroża była ciężka. Ale była też właściwa.

Paulina stanęła w przestronnym, nowoczesnej sypialni, której duże okna wpuszczały wieczorne światło miasta. Oparła walizkę o ławę przy ścianie, otworzyła ją i sięgnęła po starannie złożony komplet. Wyjęła delikatne, czarne bodysuit wykonane z jedwabistej, półprzezroczystej tkaniny – przypominającej w dotyku najdelikatniejsze pończochy. Materiał był rozciągliwy, cienki jak mgła, a jednocześnie idealnie przylegał do ciała, podkreślając każdy jego kontur. Wsunęła się w niego powoli, metodycznie, przeciągając wzdłuż nóg, bioder i talii, aż po ramiona.

Na to założyła czarny skórzany gorset – mistrzowsko uszyty, z delikatnymi przeszyciami, które podkreślały smukłość talii i uwydatniały linię biustu. Zapięła sprzączki z przodu, a następnie zaciągnęła tył – mocno, bez kompromisów. Jej ruchy były precyzyjne, spokojne, opanowane.

Potem sięgnęła po swoje szpilki casadei – klasyczne, wysokie, z ostrym noskiem i połyskującym lakierem. Gdy włożyła je na stopy, jej sylwetka nabrała jeszcze większej siły – elegancja połączona z niedającą się zignorować aurą dominacji.

Na koniec wzięła eleganckie, czarne rękawiczki – sięgające prawie do łokci, miękka cielęca skóra, lekko połyskująca, pachnąca intensywnie. Wsuwając dłonie do środka, czuła znajome napięcie materiału, który szczelnie objął jej palce, dając poczucie całkowitej kontroli.

Stanęła przed lustrem.

Obserwowała swoje odbicie bez słowa.

Ciemne ciało bodysuitu zlewało się z tłem, jakby była cieniem – perfekcyjnie uformowanym, gotowym do działania. W lustrze widziała nie tylko siebie, ale wszystko to, czym była: siłą, precyzją, opanowaniem. Była piękna, chłodna i dokładnie taka, jaką chciała być tego wieczoru.

Po chwili obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę salonu, gdzie w milczeniu czekał Jonas – w obroży, nagi i  gotowy na jej powrót. Szpilki uderzały rytmicznie o drewnianą podłogę, wypełniając przestrzeń dźwiękiem oczekiwania.

W powietrzu unosiło się napięcie.

W niej – pewność.

W nim – całkowite poddanie.

To miał być długi wieczór.

Paulina wyszła z sypialni wolnym, pewnym krokiem, niosąc w rękach dwa skórzane tawsy. Każdy z nich był kunsztownie wykonany – masywna, ciemna rączka, opleciona skórą w jodełkowy wzór, zapewniała pewny chwyt, a z niej zwisały szerokie, podwójne pasy miękkiej, ale ciężkiej skóry o głębokim, czarnym odcieniu. Ich końcówki były lekko zaokrąglone, by maksymalizować powierzchnię uderzenia – prosta, elegancka broń, której surowe piękno budziło respekt.

Stanęła naprzeciw Jonasa. Jej wzrok był chłodny, skupiony, ale w kącikach ust błąkał się ledwie zauważalny cień satysfakcji.

– Wyciągnij ręce przed siebie – powiedziała cicho, niemal szeptem, lecz z mocą, której nie sposób było zignorować.

Jonas wykonał polecenie natychmiast, dłonie drżały mu lekko. Paulina pokazała mu oba tawsy. Ich skóra miała w sobie gęstość, która niosła obietnicę bólu.

– To moje ulubione, wiesz? – spytała, unosząc brew.

– Tak, Lady Fenriss – odparł bez wahania, patrząc w ziemię.

– A wiesz dlaczego? – podeszła bliżej, pochylając się delikatnie, by wyjąć jeden z tawsóe z jego dłoni. Jej głos był jednocześnie łagodny i złowieszczy. – Bo są cholernie bolesne.

Przesunęła palcami po paskach skóry, jakby sprawdzała ich napięcie, elastyczność. Tawse zaszumiało lekko w powietrzu, gdy zrobiła próbne, lekkie uderzenie w swoją dłoń. Cichy, pełny dźwięk wypełnił apartament.

Spojrzała na niego z góry.

– A teraz…

Zamachnęła się płynnie, bez wahania – ruch był szybki, wyćwiczony, niemal elegancki. Tawse przecięło powietrze z charakterystycznym świstem i z pełną siłą uderzyło w rozpostartą dłoń Jonasa.

Uderzenie było jak eksplozja bólu – ostry, przenikliwy, niemal paraliżujący. Jonas aż pochylił się mimowolnie, jego ręka zadrżała, twarz wykrzywił grymas bólu.

– Nie ruszaj się! – rozkazała stanowczo, jej głos był chłodny niosąc ostrzeżenie. 

Jonas natychmiast się wyprostował, zaciskając szczęki, próbując zapanować nad odruchem. Jego dłoń piekła jakby była rozżarzona, pulsujący ból rozchodził się aż do przedramienia. Ale nie pisnął nawet słowem. Tylko jego oczy, szeroko otwarte, zdradzały jak intensywne było to, co właśnie poczuł.

Paulina spojrzała na niego z góry – z wyższością, ale też z subtelną satysfakcją.

– Ładnie – powiedziała chłodno, bawiąc się końcówkami tawsa – A teraz druga.

Po kilku razach Paulina odłożyła jedną tawse i sięgnęła po drugą – szerszą, cięższą, z grubszym rzemieniem, który kończył się rozdzieloną końcówką, przypominającą języki ognia. Przejechała nią lekko po jego dłoni, obserwując jak skóra Jonasa już zaczerwieniła się od poprzednich uderzeń.

– No dobrze – powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do niego. – Teraz ta.

Zamachnęła się i uderzyła. Jonas drgnął, jego ciało napięło się jak struna, a usta rozchyliły się bezgłośnie. Kolejny cios – jeszcze bardziej bolesny. Jęknął.

Jeszcze dwa razy. Dopiero potem Paulina cofnęła się o krok, patrząc z zadowoleniem.

– I co ? Którą boli bardziej? – zapytała tonem, jakby pytała o smak win.

Z trudem uniósł wzrok, jego oczy już błyszczały od łez.

– Ta... moja Pani... ta druga... bardziej...

Paulina zaśmiała się krótko, cicho, z ironiczną przyjemnością.

– Myślisz? – Uśmiechnęła się krzywo. – Wiesz, chyba muszę się jeszcze upewnić.

Wróciła do tej pierwszej i uderzyła raz. Potem znowu drugą. Seria za serią. Uderzenia padały regularnie, z coraz większą intensywnością. Jonas zaciskał zęby, jego oddech był urywany, napięty, oczy zalewały się łzami – ale wytrzymywał. Nie było litości. Tylko ból. I spojrzenie Pauliny – chłodne, skupione, jak u artystki testującej wytrzymałość swojego dzieła.

Wreszcie się zatrzymała. Oparła dłonie na biodrach. Patrzyła na niego, jak klęczy, czerwony na twarzy, z drżącymi dłońmi i łzami w oczach.

– Tak właśnie wygląda prawdziwa dyscyplina.

Jonas nie dawał już powoli rady. Palący ból w dłoniach narastał z każdą minutą, skóra była zaczerwieniona, miejscami niemal sina. Ciało zdradzało go coraz częściej – po każdym uderzeniu jego ramiona lekko drgały, a dłonie mimowolnie cofały się, szukając schronienia, którego nie było.

– Jonas! – Paulina podniosła głos, ostrym, rozkazującym tonem, który przeciął ciszę jak ostrze. – Wyciągnij ręce. Natychmiast.

Zadrżał. Jej głos nie zostawiał miejsca na negocjacje. Wyciągnął dłonie, z największym wysiłkiem, jaki potrafił z siebie wydobyć. Całe jego ciało krzyczało, by przestać, by uciec. Ale rozumiał – nie miał prawa uciekać. Nie miał prawa zawieść jej oczekiwań. Jednak znów cofnął dłoń tuż po uderzeniu. Paulina aż drgnęła ze złości. Zrobiła szybki krok w jego stronę, spojrzała na niego zimno.

– Ręka. Natychmiast. – Jej głos był ostry jak brzytwa. – Ostatni raz ci to mówię.

Nie czekając na reakcję, chwyciła go za podbródek, zmuszając do spojrzenia w oczy.

– Jeśli jeszcze raz ją cofniesz. To pożałujesz. – szepnęła groźnie, tuż przy jego uchu.

Jonas przełknął ślinę i bez słowa wyciągnął dłonie. Paulina uśmiechnęła się lekko – nie ciepło, lecz z satysfakcją. Wróciła do bicia tawsem, nieco wolniej, ale z większą siłą. Każde uderzenie było wymierzone dokładnie, boleśnie, znacząco.

Jej spojrzenie było chłodne, skupione, a w jej ruchach widać było nieskrywaną przyjemność. Jonas miał oczy pełne łez, ale milczał. Wiedział, że to dopiero początek. A ona – bawiła się doskonale.

Doszedł do granic. Do swoich granic. Ale był też dziwnie szczęśliwy – bo w tym bólu, w tej bezwzględności, w tym chłodzie jej głosu – była bliskość, była uwaga, była ona.

Paulina uwielbiała ten moment — kiedy widziała, jak znika z niego resztka pewności siebie, jak jego mięśnie napinają się już nie z siły, lecz z bólu, jak wzrok staje się błagalny, rozedrgany. Jonas, choć wysoki, silny i wytrenowany, był dla niej jak glina — kruchy pod naciskiem odpowiednio skierowanej siły. Wiedziała, jak prowadzić go krawędzią, jak nie przekroczyć granicy… choć dziś właśnie tego chciała.

Dziś nie chodziło o grę, nie o lekcję. Chodziło o złamanie.

Widziała, jak drży. Jego dłonie były czerwone, spuchnięte, pulsujące od bólu, lecz wciąż je wyciągał, wciąż próbował być dzielny. To tylko podsycało jej sadyzm. Szła powoli wokół niego, patrząc z góry, z chłodnym uśmiechem.

Była już blisko. Bardzo blisko.

Jeszcze chwila. Jeszcze jedno uderzenie. Albo spojrzenie. Albo jedno jej słowo – ostre, rzucone z góry, jak sztylet.

Jeszcze jedno.

I wtedy – pęknie.

I pękł.

Nie musiał nic mówić. Paulina dostrzegła to od razu – w jego oczach, w drobnym, niekontrolowanym drgnięciu mięśni twarzy, w tym, jak opuścił wzrok i pozwolił, by ból zdominował resztki dumy. Zbliżyła się bez pośpiechu. Jej ruchy były teraz płynne, spokojne, niemal łagodne – kontrastujące z intensywnością, którą jeszcze chwilę temu odczuwał.

Pogłaskała go po policzku, tak cicho, tak miękko, jakby dziękowała mu za oddanie.

A potem, jednym szarpnięciem za obrożę, ściągnęła go w dół – aż znalazł się na czworakach, u jej stóp. Odwróciła się i zasiadła wygodnie w fotelu. Spojrzała na niego z góry i jednym lekkim ruchem wskazała czubek buta.

Podpełzł bez słowa.

Pocałował go – delikatnie, z czcią, prawie z ulgą. Potem  zsunął szpilkę z jej stopy. Zaraz potem drugą. Jej stopy były ciepłe, pachniały delikatnie skórą obuwia i jedwabiem materiału bodysuit, który otulał ją. Zaczął je ostrożnie masować – kciukami, z uwagą, całując przy tym każdy palec, każdy łuk, jakby próbował wyrazić więcej, niż umiał powiedzieć.

Paulina przymknęła oczy. Jej dłoń spoczęła lekko na podłokietniku. Czuła jego oddanie, drżenie ciała, oddech przy swojej skórze. I była w tym pełna harmonia.

On – złamany, szczęśliwy.
Ona – spełniona, spokojna.

Siedziała wygodnie w fotelu, jej ciało było rozgrzane władzą i pożądaniem. Czuła jego usta na swoich stopach – delikatne, uległe, pełne czci. Ale to nie wystarczało. Miała ochotę na więcej – nie bólu, nie dominacji. Teraz – bliskości cielesności, zmysłowości dotyku.

Najpierw sięgnęła do gorsetu. Z wprawą odpięła haftki z przodu, jedna po drugiej, aż materiał poluzował się i mogła zsunąć go z siebie. Odłożyła go ostrożnie, niemal ceremonialnie. Pod spodem pozostawał cienki, przezroczysty bodysuit – materiał przypominający pończochę, miękki jak jedwab, przylegający do jej ciała jak druga skóra.

Zdjęła rękawiczk i wsunęła dłonie do tyłu karku, gdzie ukryty był zamek. Jednym płynnym ruchem rozsunęła go w dół. Materiał natychmiast się rozluźnił. Najpierw zsunęła bodysuit z ramion – powoli, jakby z namysłem, dając Jonasowi chwilę na chłonięcie widoku. Materiał ślizgał się po jej skórze z ledwie słyszalnym szelestem. Zsunęła go z tułowia, bioder, uda, aż wreszcie całość – jak kokon – opadła wokół jej kostek. Wyswobodziła się z niego całkowicie i odłożyła na bok.

Została w samej bieliźnie. Była gotowa. Jej ciało promieniowało ciepłem i pewnością siebie. Władczyni,  bogini, spokojna, pewna swojego wpływu. Teraz chciała go mieć całego – bez granic.

Rozpuściła włosy. Spłynęły kaskadą na ramiona i plecy, lśniąc w przygaszonym świetle jak jedwab. Jonas zamarł — niemal stracił oddech. W półmroku pokoju, przyćmionym światłem lampy z mlecznego szkła, wyglądała jak istota z innego świata. Gdy spojrzała na niego z góry, z tą swoją mieszanką spokoju i dominującej siły, poczuł się całkowicie bezbronny.

Bez słowa sięgnęła po obrożę i powoli, z pełną kontrolą, przyciągnęła go bliżej. Jego dłonie zadrżały, kolana zetknęły się z miękkim dywanem. Twarz miał tuż przy jej biodrze.

Jej ciało emanowało ciepłem, a zapach skóry, jedwabiu i perfum unosił się w powietrzu, otaczając go niczym obezwładniająca mgła.

— Nie mów nic — szepnęła.

Jej głos był spokojny, miękki, ale nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.

Jonas zamknął oczy. To była dla niego chwila całkowitego poddania, ale też spełnienia. W ciszy pokoju, przerywanej jedynie ich oddechami i odległym szumem miasta, zaczęła się noc, która miała pozostać z nim na zawsze. 

Jego dłonie mimowolnie opadły na jej uda, ale zaraz cofnął je, świadom, że dotknął ją bez pozwolenia.

Paulina spojrzała w dół. Jej wzrok był miękki, ale wciąż nieprzenikniony. Jednym gestem odgarnęła włosy na bok, a potem uniosła  podbródek Jonasa zaskakująco delikatnie, jakby nieco rozbawiona jego napięciem.

— Tak, mój chłopcze… — szepnęła cicho. — Właśnie jesteś tu gdzie powinieneś teraz być.

Jej dłoń wsunęła się w jego włosy, nie pociągnęła — tylko przytrzymała. Jonas zadrżał.

Palce Pauliny musnęły jego policzek, potem przesunęły się po jego linii szczęki, jakby badała fakturę marmuru — lub przedmiotu, który należało uformować na nowo.

Po chwili zsunęła koronkowe majtki.

Jonas otworzył oczy. Na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. W jej oczach nie było chłodu — była czułość, ale też pewność siebie i moc.

— Oddychaj powoli — poleciła mu miękko. — Jesteś tu po coś.

Zaczął delikatnie całować wnętrze jej ud. Najpierw z dystansem, z drżącym szacunkiem, potem z rosnącą czułością. Paulina przymknęła powieki, oparła się wygodnie na fotelu i rozsunęła lekko nogi.

Nie wypowiadała słów. Tylko oddechy, ciche pomruki zadowolenia, drobne poruszenia ciała — to wystarczyło, by pokazać mu, że idzie dobrą drogą.

Jej dłoń nadal spoczywała w jego włosach. Raz po raz napinała palce, kiedy trafiał dokładnie tam, gdzie chciała.

Była spokojna, jak kobieta całkowicie pewna swojej pozycji.

Była jego światem.

A on, u jej stóp, czuł się — choć tak głęboko poniżony — równie spełniony, jak nigdy wcześniej.

Jej ciało było idealnie rozluźnione, ale w centrum brzucha narastało napięcie — znajome, elektryczne, z każdą chwilą trudniejsze do zignorowania. Jonas oddychał powoli, wsłuchany w nią — we wszystkie niewypowiedziane sygnały. Jego usta i język  poruszały się z czułością, precyzją, cierpliwością, jakby czytał poezję zapisaną na jej skórze.

Paulina odchyliła głowę. Jedna dłoń zacisnęła się na poręczy fotela, druga wciąż spoczywała w jego włosach, delikatnie, prawie opiekuńczo. Jej oddech stał się płytszy. Czuła, jak fala rośnie, jak świat wokół się wycisza, jak znikają myśli. Pozostało tylko to — ona, on i napięcie, które zaraz eksploduje.

Zamknęła oczy, pozwalając ciału przejąć kontrolę.

Kiedy przyszło, było jak cichy wybuch. Nie potrzebowała krzyku — tylko przyspieszonego tchu, ściśnięcia dłoni, ledwo słyszalnego jęknięcia, które przeszło w długie, miękkie westchnienie. Cała drżała, drobnymi falami, jakby jej ciało odpływało przez moment gdzieś daleko, lekkie, uwolnione.

Jonas trwał nieruchomo, wtulony w jej uda, oddychając powoli, czując jak jej mięśnie rozluźniają się pod jego ustami.

Paulina otworzyła oczy dopiero po chwili. Jej spojrzenie było spokojne, niemal czułe. Pogładziła jego policzek opuszkami palców.

— Dobra robota, mój chłopcze — szepnęła.

Nie potrzebował nic więcej. Była jego światem. A jej spełnienie — jego nagrodą.

Przez chwilę tylko patrzyła na niego. Jego oddech był szybki, ciało spięte, napięcie niemal namacalne. Kluczyk do klatki leżał już na stoliku obok, a jej palce sięgnęły po niego z teatralną powolnością. Jonas wstrzymał oddech, kiedy klucz wsunął się w zamek. Klik. Metal ustąpił. Paulina zsunęła z niego urządzenie, z lekkim uśmiechem, jakby zdejmuje pieczęć z czegoś, co należało do niej.

Jonas opuścił głowę, zawstydzony, a zarazem wstrząśnięty — kumulowane przez tygodnie napięcie niemal promieniowało z jego ciała. Paulina uniosła stopę i bez słowa położyła ją lekko na jego udzie, potem przesunęła wyżej. Dotyk był miękki, jedwabisty. Reakcja Jonasa była natychmiastowa — wygiął plecy, drgnął, jęknął niemal bezwiednie. Jego ciało odpowiadało jak rozgrzany instrument, gotowy zagrać najintensywniejszą melodię.

– Az tak bardzo jesteś wyposzczony? – zapytała cicho, patrząc na niego z mieszaniną pobłażliwości i rozbawienia.

Jonas nie odpowiedział. Tylko skinął głową. W jego oczach tliła się błagalna prośba.

Paulina przesunęła stopę wolno, drażniąc, testując jego wytrzymałość. Nie potrzebował wiele. Minęła ledwie minuta, może mniej — a jego ciało napięło się, dłoń zacisnęła w pięść, całe jego jestestwo skupiło się w jednej, krótkiej eksplozji ulgi i zawstydzenia.

Paulina odchyliła się w fotelu, patrząc na niego z satysfakcją. Jak bardzo go miała. Całego. Złamany, rozbrojony, a jednocześnie szczęśliwy jak nigdy.

– Teraz możesz mi podziękować – powiedziała spokojnie.

Jonas pochylił głowę, nadal drżący.
– Dziękuję, moja Pani.

Ta noc była długa.

Każda chwila u boku Pauliny była dla niego przywilejem, którego nie chciał tracić nawet na sen. Jeszcze dwukrotnie zadowalał ją ustami, cierpliwie i z oddaniem, jakby każdy jej szept, każda prośba były dla niego drogowskazem. Paulina pozwoliła mu dojść jeszcze raz – znowu jej stopa była narzędziem, a on niczym struna napięta do granic możliwości. Spełnienie było gwałtowne i zawstydzające, ale nie powiedziała ani słowa – jedynie spojrzała na niego z lekkim uśmiechem, głaszcząc go po włosach jak posłuszne zwierzę.

Potem poszli do łazienki. Ciepła woda koiła ciała, a para unosiła się nad nimi jak welon, który rozmywał granice między tym, co cielesne, a tym, co niemal sakralne. Paulina umyła swoje ciało powoli, starannie, nie odzywając się ani słowem, a Jonas nie odważył się niczego powiedzieć – stał obok, zapatrzony w jej piękno, pozwalając, by obraz tej chwili zapisał się w jego pamięci.

Gdy wrócili do sypialni, założyła mu ponownie klatkę. Metaliczny klik rozbrzmiał cicho, ale w jego głowie był jak pieczęć, jak podpis pod aktem całkowitego oddania.

Położyli się do łóżka. Paulina wsunęła się pod delikatną pościel z miękkiej, chłodnej bawełny egipskiej, a Jonas – ostrożnie, pokornie – położył się obok. Przez chwilę leżeli bez słowa. Potem ona oparła głowę o jego tors. Jej jedwabiste, lekko wilgotne włosy pachniały szamponem i drogimi perfumami – Jonas nie mógł powstrzymać się od dotyku. Gładził je powoli, delikatnie, z niemal nabożną czcią.

– Śpij – szepnęła cicho, zamykając oczy.

Dla Jonasa nie było większego szczęścia niż ta chwila. Z klatką uwięzioną między udami, z bólem jeszcze odbijającym się echem gdzieś w dłoniach, z nią – obok siebie, spokojną i piękną – czuł się spełniony. Jak nigdy wcześniej.

Leżał bez ruchu, czując ciepło jej ciała przy swoim. Delikatne palce Pauliny błądziły po jego torsie, aż w końcu zatrzymały się na sutku. Poczuł lekkie mrowienie, gdy zaczęła się nim bawić – nie bolało, ale to subtelne szczypanie, drażnienie paznokciami i naprzemienne musknięcia wywoływały dziwne napięcie. Był rozluźniony, a zarazem skupiony wyłącznie na niej.

Nagle Paulina przerwała. Jej palce odsunęły się, a głos, który zabrzmiał tuż przy jego uchu, był spokojny, miękki – jak aksamit, ale podszyty czymś głębszym.

– Jonas… jesteś szczęśliwy?

Otworzył oczy i spojrzał w sufit. Czuł jej obecność przy sobie, ciężar spojrzenia, pytanie wypowiedziane nie dla żartu. Przełknął ślinę, jego głos był cichy, ale szczery.

– Tak, moja Pani. Tak bardzo, że aż czasem się boję, że to tylko sen. Że obudzę się i nigdy cię nie odnajdę. I wtedy moje życie nie miałoby już sensu.

Paulina przez chwilę milczała. Potem uśmiechnęła się lekko – nie dlatego, że usłyszała to, co chciała, ale dlatego, że czuła, że to była prawda. Pogładziła go po piersi jeszcze raz, jakby zatwierdzając jego odpowiedź.

Leżeli w półmroku hotelowego apartamentu, zanurzeni w miękkiej ciszy. Paulina wciąż opierała głowę o jego tors i bawiła się tym razem końcówką jego obroży. Czuła się odprężona, syta emocji i władzy.

Jonas poruszył się lekko.

– Lady… muszę ci coś powiedzieć.

– Hm? – podniosła lekko głowę, spoglądając na niego spod półprzymkniętych powiek.

– Jechałem niedawno na rowerze przez jakąś małą miejscowość, gdzieś na północ od Berlina. Zupełnie przypadkiem zobaczyłem coś na wystawie przed starą stolarnią… – zawahał się – i nie mogłem się oprzeć. Kupiłem ją.

– Co takiego? – zapytała z zaciekawieniem.

– Bryczkę. Starą, dwukołową. Małą, lekką. Trochę zniszczona, ale rama i osie w świetnym stanie. Będę musiał ją odrestaurować, ale... jak tylko ją zobaczyłem, pomyślałem o Tobie. O nas.

Paulina uniosła brwi z rozbawieniem.

– O nas?

– O tym, jak siedzisz w niej w eleganckim stroju, z batem w dłoni… a ja, nagi, w uprzęży, ciągnę cię przez alejki w Adlerheim. Wiem, to może głupie, ale…

– Nie – przerwała mu łagodnie, uśmiechając się. – To nie jest głupie. To bardzo… interesujące. Masz moją uwagę. I ty chciałbyś ją ciągnąć… dla mnie?

Jonas skinął głową z powagą i błagalną nutą w spojrzeniu.

– Tak, moja Pani. Chciałbym. To... nie wiem, to było we mnie od dawna. Widok ciebie siedzącej z godnością, jak władczyni, z batem w dłoni... a ja, w uprzęży, służący ci – jak na to zasługujesz. Marzę o tym.

Paulina przygryzła lekko wargę, myśląc przez chwilę. W jej spojrzeniu pojawiła się ciekawość, ale też nuta czegoś bardziej osobistego – emocji, które tylko ona potrafiła zamknąć w chłodnym, dystyngowanym uśmiechu.

– Nigdy jeszcze nie próbowałam w takiej wersji, Jonas. Ale... to naprawdę kuszące. – Przesunęła dłonią po jego torsie. – Musiałbyś być odpowiednio przygotowany. Dyscyplina, kondycja. Uprząż, sztywny bat.

– Zrobię wszystko, moja Pani. Każdy szczegół, wszystko tak, jak sobie zażyczysz. A ty będziesz wyglądać... olśniewająco.

– Zawsze wyglądam olśniewająco, Jonas – mruknęła z satysfakcją, gładząc jego policzek. – Ale tak... wyobrażam to sobie. Piękna, czarna uprząż opinająca twoje ciało i ty, ciągnący mnie przez  alejki Adlerheim, z dumą, z wysiłkiem, ze łzami w oczach, ale szczęśliwy.

Zamknęła oczy na moment, jakby już widziała tę scenę.

– Tak, Jonas. Zgadzam się. Ale tylko jeśli naprawdę rozumiesz, co to znaczy dla mnie.

– Tak, Lady Fenriss, rozumiem.  I dziękuję.

Zapanowała chwila ciszy. Paulina odchyliła głowę, rozpuszczone włosy rozsypały się po jego ramieniu. Uśmiechnęła się cicho.

– A więc przywróć temu powozikowi dawny blask. I nadajmy mu nowy sens.

Paulina podniosła głowę i spojrzała na niego z rozbawionym, a jednocześnie rozmarzonym wyrazem twarzy.

– Już to widzę, Jonas... Ja w dopasowanym stroju jeździeckim, śnieżnobiałej koszuli z wysokim kołnierzem, eleganckim żakiecie... Bryczesy podkreślające moje kształty. No i oczywiście – buty. Czarne, lśniące, wysokie buty jeździeckie, opinające moje łydki... Będę wyglądać jak arystokratka z epoki twojej prababci. Albo... ona sama. 

Jonas zaśmiał się cicho, ale z nutą fascynacji.

– A ja... nago, w uprzęży. Gołe stopy na kamienistej drodze, pot na karku, pasy na ramionach i biodrach. Kontrast będzie... porażający.

– Właśnie o to chodzi, mój drogi – odpowiedziała, opierając się o jego tors. – O ten kontrast. O władzę i podporządkowanie. Ja – nieskazitelna, elegancka, wyprostowana. Ty – spocony, nagi, posłuszny. Jedno spojrzenie, jeden ruch mojego nadgarstka z batem, i idziesz dalej. Dla mnie. Dla mojej przyjemności.

– To będzie piękne, Lady – szepnął Jonas z zachwytem.

Paulina przymknęła oczy, czując, jak rośnie w niej przyjemność z tej wizji. Jej palce wsunęły się w jego włosy, delikatnie, zmysłowo.

– To będzie... idealne.

Jonas, zapytała cicho, prawie sennie. – Powiedz mi… dlaczego właściwie chcesz ciągnąć tę bryczkę? I dlaczego podnieca cię ta scena – twoja nagość, moja elegancja?

Zamilkł na moment. Nie z zakłopotania – raczej z chęci ułożenia właściwych słów. W końcu odpowiedział, głosem niskim, spokojnym:

– Bo to uosabia wszystko, czym dla mnie jesteś.

– Czyli? – spojrzała na niego z boku, lekko rozbawiona.

– Jesteś obrazem absolutnej władzy i piękna. Kiedy wyobrażam sobie, jak siedzisz wygodnie, w butach jeździeckich, rękawiczkach  i z batem, patrząc na mnie z góry… czuję, że jestem dokładnie tam, gdzie powinienem być. Służąc ci. Nie liczę się ja – liczy się twoja wygoda. Twoja obecność. Twoje spojrzenie.

Paulina nie przerwała. Milczała, słuchając. A on kontynuował, coraz bardziej pewnie, nakręcając się.

– Moja nagość obok twojej nienagannej elegancji... to jak opowieść o hierarchii. O roli. O przynależności. Ty – władcza, doskonale ubrana, pewna siebie. Ja – wystawiony, odsłonięty, zredukowany do funkcji, do roli. To jest prawdziwa bliskość dla mnie. Intymność przez podległość.

Paulina spojrzała przed siebie. Przez moment milczała, jakby jego słowa poruszyły coś głębiej, niż oczekiwała. W końcu uśmiechnęła się lekko, bez ironii.

– To pięknie powiedziane, Jonas. Bardzo pięknie.

Odwróciła się w jego stronę i dotknęła dłonią jego klatki piersiowej, lekko, delikatnie.

– Więc... może któregoś dnia.....

Jonas przełknął ślinę. Jego oczy rozbłysły, ale nie odpowiedział nic. Wiedział, że taka obietnica z jej ust – nie była tylko grą. Była łaską.

- Bardzo bym chciał...

Paulina pocałowała go lekko w policzek i szepnęła:

– Dobranoc, Jonas.

Potem odwróciła się na bok, plecami do niego, poprawiając pościel i opierając głowę na poduszce. Jej włosy rozsypały się na ramieniu jak jasne fale.

Jonas patrzył na jej sylwetkę w półmroku pokoju. Zatrzymał wzrok na smukłej linii jej pleców, na delikatnym zarysie żeber przy każdym spokojnym oddechu. Serce miał pełne emocji – wdzięczności, podziwu, oddania. I czegoś więcej.

– Kocham cię – wyszeptał prawie bezgłośnie.

Ale Paulina już spała. Lub tylko tak wyglądała. Jonas wiedział, że to niczego nie zmienia – nie oczekiwał odpowiedzi. Leżał jeszcze długo w ciszy, z klatką na sobie, z uczuciem ciepła i spełnienia – i dopiero później, znacznie później, zapadł w niespokojny sen.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2