Wilczyca 73
Rozdział 73
Adlerheim, lato 2017
Każdego kolejnego dnia Marcin obserwował rytuał, który zaczynał fascynować go coraz bardziej. Niewiele się zmieniało – a może właśnie ta powtarzalność, ta uporządkowana codzienność nadawała wszystkiemu jakiś niemal magiczny rytm.
Tuż po dziewiątej, gdy słońce już w pełni ogarniało ogród, na tarasie pojawiała się ona. Zawsze spokojnym, pewnym siebie krokiem. W letniej sukience, czasem w kapeluszu, zawsze perfekcyjnie piękna. Siadała na leżance pod parasolem, zakładała nogę na nogę z gracją, jakiej nigdy wcześniej nie widział u żadnej kobiety. Była jak z innego świata – niedostępna, spokojna, pewna swojej pozycji.
Chwilę później z wnętrza domu wyłaniała się jej służąca. Ta sama, która pierwszego dnia otworzyła mu bramę. Zawsze w tym samym stroju: ciemny, prosty mundurek, fartuszek, płaskie buty. W rękach laptop, dzbanek, filiżanka, książka. Podchodziła bez słowa, pochylała się lekko, odkładała wszystko z największą ostrożnością, jakby obcowała z czymś świętym. Potem znikała.
Ten układ – dama i jej służąca – był dziwnie... hipnotyzujący. Kobieta - wciąż nie znał nawet jej imienia – emanowała klasą i władzą. Nawet kiedy tylko siedziała, sprawiała wrażenie, że wszystko w tym ogrodzie, w tym domu, a nawet w całym otoczeniu jest pod jej kontrolą. Służąca była przy niej jak cień – posłuszna, cicha, skuteczna. Nie było między nimi słów, a jednak... była więź. Inna niż służbowa. Głębsza? Bardziej intymna?
Wyszła z domu spokojnym krokiem, jak zawsze bez pośpiechu, ale z tą nieuchwytną aurą pewności siebie. Miała na sobie jasne, szerokie spodnie z wysokim stanem, starannie wyprasowane. Białą koszulę z cienkiego materiału, lekko rozpiętą przy szyi. Na nogach – czarne, lakierowane szpilki, które stukały rytmicznie o kamienny chodnik, a jej włosy były zebrane w perfekcyjny kok. Na nosie – eleganckie okulary w cienkich oprawkach, a w dłoni elegancka torebka. Wyglądała, jakby właśnie miała wsiąść do prywatnego odrzutowca.
Marcin, lekko spocony i nieco zakurzony, zaskoczony jej nagłym pojawieniem się, odruchowo przystanął z otwartą klapą vana. Zdał sobie sprawę, że jego pojazd blokuje wyjazd z podjazdu. Kobieta spojrzała na niego. Nie powiedziała ani słowa – jej wzrok był chłodny, z lekko zniecierpliwionym cieniem.
– Przepraszam – rzucił natychmiast, pośpiesznie zaczynając przepychać skrzynkę z narzędziami głębiej, by domknąć bagażnik.
Jak na złość – klapa nie chciała się zamknąć. Próbował raz, drugi – zatrzask się zacinał, coś zablokowało się na dole. Czuł jej spojrzenie na karku. W końcu z trzaskiem domknął bagażnik i błyskawicznie wskoczył za kierownicę. Odpalił vana i cofnął kilka metrów, odsłaniając wyjazd.
Mercedes Maybach S650 wyjechał, a prowadząca go kobieta nawet nie zerknęła w jego stronę. Tylko przez ułamek sekundy, kiedy światło padło przez przednią szybę na jej twarz, zobaczył ją naprawdę. Jej profil, rysy, sposób trzymania kierownicy. Zjawiskowa. Chłodna. Niedostępna.
Został sam z bijącym mocno sercem i świadomością, że oto właśnie po raz pierwszy naprawdę spojrzał na Paulinę Ritter.
---
Godzinę wcześniej...
Po kilku godzinach spędzonych w ogrodzie, wypełnionych lekturą, notatkami i sączeniem chłodnego soku z karafki, Paulina poczuła znajome napięcie w karku i lekkie znużenie skórzanym siedziskiem leżanki. Zamknęła laptop, przeciągnęła się leniwie i ruszyła w stronę domu. Przeszła przez hol, gdzie chłodne kafle koiły bose stopy, i weszła do swojej łazienki.
Prysznic w Adlerheim był rytuałem. Złote baterie w stylu art déco, marmurowe ściany, zapach drzewa sandałowego i różowego pieprzu unoszący się z parującego flakonu żelu do ciała od Le Labo. Paulina ustawiła temperaturę na idealnie ciepłą i pozwoliła, by woda spływała po jej ciele, muskając ramiona, uda, brzuch. Jej ciało było jak z katalogu Hermèsa – filigranowe, sportowe, napięte, z każdym mięśniem subtelnie zarysowanym. Kalistenika robiła swoje. W myślach dziękowała Andreasowi.
Po prysznicu owinęła się miękkim ręcznikiem z haftowanym monogramem i przeszła do garderoby.
Najpierw bielizna. Wybrała komplet od La Perla, z nowej kolekcji. Stanikiem był delikatny half-cup z ręcznie haftowanej koronki w kolorze szampańskiego beżu, z misternym motywem drobnych orchidei. Do tego stringi z tego samego materiału, z cienkimi, jedwabnymi paseczkami i maleńką złotą zawieszką przy biodrze. Biustonosz idealnie podkreślał jej piersi – nieduże, lecz jędrne – i gładko leżał pod ubraniem.
Spojrzała przez szybę garderoby na wczesne popołudniowe słońce, które kładło złote refleksy na podłodze. Dzień był gorący – potrzebowała czegoś lekkiego, ale eleganckiego.
Wyjęła białą koszulę z muślinu, o szerokich mankietach i miękko układającym się kołnierzu. Zostawiła dwa górne guziki odpięte, odsłaniając cienki łańcuszek z zawieszką. Do tego dobrała szerokie spodnie palazzo z chłodnego jedwabiu w kolorze ecru, z wysokim stanem i ozdobnym paskiem.
Na nogi założyła czarne, lakierowane szpilki Gianvito Rossi, które dodawały jej kilka centymetrów i wydłużały nogę. Włosy upięła w luźny, ale precyzyjny kok, zostawiając kilka pasm przy twarzy. Makijaż był subtelny: rozświetlona skóra, delikatna kreska, matowa pomadka w odcieniu starego różu. Perfumy – Portrait of a Lady od Frederic Malle, z nutami róży, paczuli i kadzidła.
Obejrzała się w lustrze. Idealna. Klasa, wdzięk i pewność siebie w jednym spojrzeniu. Czuła delikatne mrowienie pod skórą – dawno niewidziana osoba, spotkanie w Norymbergii. Była ciekawa. Ciekawa tego, co powie, jak zareaguje. Nie było w tym ani stresu, ani tremy – jedynie to lekkie, przyjemne napięcie, które towarzyszyło jej zawsze, gdy wiedziała, że będzie obserwowana. I że zrobi wrażenie.
Wzięła czarną torebkę od Bottegi, okulary przeciwsłoneczne i zeszła na dół. Na podjeździe czekał ukochany Mercedes Maybach S650 Cabrio – potężny, zmysłowy, pewny siebie jak ona. Gdy zamykała za sobą drzwi, jej cień przeciągnął się po kamieniach dziedzińca jak sylwetka kobiety z filmu noir.
Paulina zsunęła okulary na oczy i spokojnym krokiem wyszła z willi. Upalne popołudnie w Adlerheim miało w sobie ciężką miękkość – powietrze drgało nad żwirem, a zapach lawendy mieszał się z rozgrzaną słońcem elewacją. Kluczki do Mercedesa lekko brzęknęły w jej dłoni, kiedy zbliżała się do auta. I wtedy właśnie zauważyła… vana.
Volkswagen Transporter, brudnawy, z rozsuwanymi drzwiami otwartymi na oścież, stał niepokojąco blisko jej wyjazdu. Paulina zatrzymała się. Zmrużyła oczy. Co ten chłopak znowu wymyślił?
Z kątem oka dostrzegła go – młody, ubrany w robocze spodnie i koszulkę, z narzędziami w rękach, próbujący desperacko zamknąć tylną klapę. Zacisnęła usta, zsunęła okulary na czubek nosa i rzuciła mu spojrzenie, które w Berlinie wystarczało, by kelner przepraszał trzy razy a uległy zaczynał liczyć razy zadane pejczem.
"Na litość boską…" pomyślała Paulina, „wystarczyło pomyśleć. Albo spojrzeć. Albo po prostu mieć resztki wyczucia.”
Obserwowała go chwilę, bez słowa, z cierpliwością, którą trzymała na krótkiej smyczy. W końcu chłopak uporał się z klapą i przesunął auto kilka metrów do przodu. Nie spojrzała już na niego. Dla niej był przezroczysty, jak powietrze.
Z gracją wsiadła do Mercedesa, płynnym ruchem poprawiła spód koszuli na siedzeniu i uruchomiła silnik. Z cichym pomrukiem V12 maszyna ruszyła w kierunku bramy, zostawiając za sobą chłopaka w kurzu i upale.
Wyjechała na drogę i wcisnęła lekko gaz – Mercedes zareagował natychmiast, płynnie przyspieszając z aksamitnym pomrukiem silnika V12. Paulina uwielbiała ten samochód. Luksus, moc, bezwzględna precyzja – wszystko w nim było tak, jak lubiła. Na samą myśl, że będzie musiała oddać go Jonasowi, czuła irytację. To nie był zwykły pojazd – to była maszyna, która wpasowywała się idealnie w jej oczekiwania, sunąc po drodze jak po czerwonym dywanie. Jeszcze nigdy wcześniej nie prowadziła czegoś tak doskonałego.
Droga do Norymbergi minęła zaskakująco szybko – pusta fragmentami autostradya, delikatne łuki, elegancka muzyka sącząca się z głośników Burmestera. Na dziesięć minut przed dotarciem na miejsce wysłała krótką wiadomość.
– Za 10 min będę. Przed hotelem.
Zaparkowała tuż przed wejściem do stylowego, butikowego hotelu w centrum miasta. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, złocąc chromowane detale Mercedesa. Wysiadła spokojnie – uosobienie klasy i elegancji.
Andrzej już czekał. Trzymał w dłoni niewielki, ale starannie skomponowany bukiet. Gdy ją zobaczył, przez chwilę wyglądał, jakby zapomniał, gdzie jest. Zaniemówił. Samochód. Ona. Jej sposób poruszania się. To było olśniewające. A jednak była sobą – uśmiechnęła się szczerze, ciepło. Ich spojrzenia się spotkały.
Podszedł, lekko onieśmielony.
– Paulina…
Chciał ująć jej dłoń i ucałować ją – pozwoliła mu, obserwując jego ruchy z subtelnym rozbawieniem, a potem sama objęła go lekko i musnęła jego policzek.
– Dobrze cię widzieć, Andrzej – powiedziała miękko.
Wyglądał dobrze – wysoki, elegancki, z lekko posiwiałą skronią. Był znacznie starszy, bardziej zdystansowany, ale miał w sobie coś, co kiedyś ją urzekło – i coś, co wprowadziło ją do świata, który stał się jej żywiołem. To Andrzej był jej pierwszym. Pierwszym prawdziwym uległym. Pierwszym, który klękał. Który całował jej buty. Który z dumą nosił jej ślady.
Choć od ich ostatniego spotkania minęły lata, a więź osłabła, teraz, patrząc na niego, nie czuła obcości – czuła ciekawość. I może… odrobinę tęsknoty.
– Fajnie, że się odezwałeś – powiedziała Paulina z uśmiechem, przyglądając mu się uważnie.
Andrzej odwzajemnił uśmiech, nieco speszony, ale wyraźnie zadowolony. Miał ten sam spokojny sposób bycia, którym kiedyś ją urzekł – opanowanie, lekko ironiczny dystans do świata, ale teraz dodatkowo wyczuwała w nim coś więcej. Jakby nabrał głębi. A może to ona się zmieniła?
Rozmawiali przez chwilę na stojąco, a potem zaprosił ją na taras hotelowej restauracji. Usiadła z gracją, zakładając nogę na nogę, jakby scena była dokładnie zaplanowana. Kelner przyniósł wodę, potem lekkie wino.
Okazało się, że przyjechał na targi technologiczne w Norymbergii. Pomiędzy prezentacjami i kolacjami branżowymi znalazł chwilę, żeby się z nią zobaczyć – nie wiedział, czy się zgodzi. Ale zgodziła się. Chciał jechać do niej do Berlina ale okazało się, że jest w pobliżu.
Paulina opowiedziała mu o Adlerheim, że przyjeżdża tu latem, żeby odpocząć, oderwać się od Berlina. Nie wnikała w szczegóły, ale nie musiała – Andrzej wiedział kim jest, znał jej drugie oblicze. Wiedział, że wykłada na uniwersytecie, ale też… że jest dominą. Najlepszą, niedostępną. Nie zdziwiło go to nigdy. Teraz patrzył na nią z nowym podziwem.
– Zmieniasz się – powiedział cicho, wpatrując się w nią, jakby próbował odczytać każdy szczegół jej twarzy.
Paulina uniosła brwi.
– Na lepsze, mam nadzieję?
– Jesteś jeszcze piękniejsza – powiedział szczerze. – Ale to nie tylko wygląd. Jesteś... bardziej sobą. Jeszcze bardziej.
Zamrugała, jakby chciała coś odpowiedzieć, ale w końcu tylko się uśmiechnęła.
– Bo jestem sobą, Andrzej. Teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Na chwilę zapadło między nimi ciepłe milczenie, przerywane tylko brzękiem kieliszków i odległym szumem miasta. Siedzieli na tarasie z widokiem na starówkę Norymbergi, otuleni złotym światłem późnego popołudnia.
– Pamiętasz Grand Hotel w Sopocie? – zapytała nagle Paulina z uśmiechem. – Ten nasz pierwszy raz?
– To było jedyne co mogłem zrobić, czułem, że to coś ważnego – odpowiedział cicho.
– I było – przyznała. – Dziękuję ci za tamten wieczór, Andrzeju. To było dla mnie... przełomowe.
Andrzej poczuł lekkie napięcie, znajome mrowienie przebiegło mu po plecach. Przez moment miał wrażenie, że znów jest w tym hotelowym pokoju, nagi i bezbronny, patrząc w jej bezlitosne oczy.
– Jesteś bezwzględna.
Odchyliła się wygodnie w fotelu, zakładając nogę na nogę. W słońcu błyszczała subtelna bransoletka na jej kostce. Spojrzała na Andrzeja spod półprzymkniętych powiek, z tym swoim półuśmiechem, który od lat potrafił rozbrajać i onieśmielać.
Andrzej odchrząknął i lekko pochylił się w jej stronę.
– Wiesz... to naprawdę coś niesamowitego. Jak to możliwe, że tak piękna, młoda i... eteryczna kobieta potrafi być aż taką sadystką?
Paulina parsknęła cicho. Wzięła łyk wody, odstawiła kieliszek i spojrzała mu prosto w oczy.
– Bo jedno nie wyklucza drugiego, Andrzej. I zapewniam cię, że ten kontrast działa na niektórych jeszcze mocniej niż sama przemoc.
– Zdecydowanie działa – przyznał z uśmiechem, spuszczając na moment wzrok.
– Delikatność to maska – dodała miękko. – Urocza, myląca, bardzo skuteczna. Większość mężczyzn myśli, że może mnie prowadzić za rękę... dopóki nie zrozumieją, że w drugiej trzymam pejcz.
– I go używasz– powiedział półgłosem.
Paulina pochyliła się nieznacznie.
– Z prawdziwą rozkoszą.
Andrzej oparł łokcie na stole, pochylił się lekko w stronę Pauliny. Jego głos był niższy, bardziej miękki, jakby wyjęty z zupełnie innej rozmowy – bardziej intymnej, prywatnej.
– Wiesz... – zaczął z zawahaniem, ale i determinacją w spojrzeniu. – Chciałbym jeszcze kiedyś przed tobą uklęknąć. Tak po prostu. Choć raz. Jeszcze raz.
Paulina nie odpowiedziała od razu. Podniosła wzrok znad kieliszka i spojrzała mu prosto w oczy. W jej spojrzeniu nie było już uśmiechu. Było coś innego – coś ostrego, tnącego, a jednocześnie niesamowicie skupionego. Jak chirurgiczne ostrze w ręku artysty.
– Jesteś gotowy na ból, Andrzeju? – zapytała cicho, niemal szeptem, ale tak, że słowa uderzyły go z całą mocą. – Bo dobrze wiesz, że nie będzie żadnej litości.
Andrzej próbował zachować lekki ton, półuśmiech wrócił na jego twarz, jakby chciał rozbroić napięcie.
– Po starej znajomości może... trochę delikatniej? Przynajmniej na początek? – rzucił z lekkim zawadiackim błyskiem w oku, balansując między żartem a prawdziwym pragnieniem.
Paulina oparła się wygodnie w fotelu. Jej dłonie zsunęły się leniwie na kolana, a spojrzenie pozostało nieubłagane.
– Nie ma już „na początek” – powiedziała chłodno. – Znasz zasady. Albo jesteś gotowy, całym sobą, albo nie. To nie jest teatr. To nie wspominki. Jeśli uklękniesz, będziesz krwawił. Może nie dosłownie… ale wewnętrznie na pewno.
Milczenie między nimi przez moment było gęste.
Andrzej przełknął ślinę, ale uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Raczej zyskał coś nowego – pokorę, respekt. I coś jeszcze – zapalony cień pożądania.
– Wiem. I mimo wszystko… może właśnie dlatego chcę to zrobić.
Paulina przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.
– Dobrze. Ale dziś pijemy tylko kawę.
I znów się uśmiechnęła – delikatnie, ale tym razem to ona kontrolowała każdą sekundę tej rozmowy.
Spojrzała przez okno restauracji – ulica tętniła życiem, ale dla niej czas jakby lekko zwolnił. Po chwili wróciła wzrokiem do Andrzeja, który z napięciem oczekiwał na jej reakcję. Zauważyła to i uśmiechnęła się niemal z pobłażaniem.
Andrzej uniósł brwi z nadzieją.
– Wpadnij do Berlina. Albo... jeśli będę w Polsce, możemy się spotkać. Znasz mnie – nie lubię obiecywać na wyrost, ale jestem otwarta na spotkanie. Tylko jedno musisz wiedzieć – jeśli już się zdecyduję...
Pochyliła się lekko przez stół, jej głos zniżył się do zmysłowego, niemal intymnego tonu:
– Będę bardzo surowa. Bardziej niż kiedykolwiek.
Andrzej uśmiechnął się, lekko zaniepokojony i jednocześnie podniecony. Przełknął ślinę, nie spuszczając z niej wzroku.
– Zabrzmiało jak groźba.
Paulina pokiwała głową z lekkim uśmiechem.
– To była obietnica.
Reszta popołudnia i wieczór upłynęły w wyjątkowo przyjemnej atmosferze. Paulina i Andrzej, choć życie rozdzieliło ich na długie lata, z łatwością odnaleźli dawny rytm rozmowy. Śmiali się, wspominali wspólne chwile, czasem się droczyli – jakby czas wcale nie minął. Paulina, jak zawsze błyskotliwa i ironiczna, z wdziękiem prowadziła rozmowę, a Andrzej z nieukrywaną fascynacją chłonął każde jej słowo. Choć był świadomy, że nie ma już na nią żadnej go wpływu, a może nigdy go nie miał – cieszył się z tej bliskości, choćby chwilowej.
Kolację zjedli w jednej z eleganckich restauracji na starym mieście – białe obrusy, dyskretna obsługa, światło świec i klasyczne dania kuchni bawarskiej podane w wyrafinowany sposób. Paulina wyglądała zjawiskowo – spokojna, pewna siebie, z tym szczególnym spokojem, który nie potrzebuje niczego udowadniać. On, ubrany elegancko, ale prosto, starał się dotrzymać jej kroku – nie tylko słowem, ale i stylem.
Gdy po kolacji wyszli przed restaurację, wieczór był wciąż ciepły. Pożegnali się bez pośpiechu. Andrzej delikatnie ujął jej dłoń, jakby chciał coś powiedzieć więcej – ale nie powiedział. Paulina pozwoliła mu ją pocałować, po czym skinęła głową, wsuwając się za kierownicę Mercedesa.
Silnik zamruczał głęboko, a ona zerkając jeszcze raz w lusterko, uśmiechnęła się do siebie – spokojna, zadowolona, nieco rozmarzona. Ruszyła w stronę Adlerheim, a potężne auto lekko i pewnie sunęło przez Frankonię. Przed nią była droga i cisza, w której mogła zanurzyć się sama ze sobą – zadowolona z dnia, z rozmowy, z tego, kim była.
Gdy wjechała na teren posiadłości, noc była już głęboka, a ciepłe światło z pojedynczych lamp oświetlało podjazd i fasadę willi. Silnik Mercedesa cicho zamilkł, a drzwi zamknęły się z charakterystycznym kliknięciem. W tym samym momencie w drzwiach pojawiła się Mila – ubrana w swój służbowy mundurek, stonowana i uważna. Gdy tylko zobaczyła swoją panią, natychmiast zeszła po schodkach, zatrzymała się przed nią i skłoniła nisko głowę.
– Witaj moja Pani.
Paulina nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na nią z góry, w milczeniu, pozwalając, by ciężar ciszy stał się komunikatem samym w sobie. W jej oczach była chłodna kontrola, ale też coś jeszcze – cień zadowolenia.
– Rozbierz się – powiedziała w końcu spokojnie, ale stanowczo.
Mila nie zawahała się ani chwili. W kilka ruchów zdjęła fartuszek, potem bluzkę, spódnicę, aż w końcu, bez zbędnych gestów wstydu, stanęła naga przed Pauliną. Skóra lekko lśniła w świetle lamp, na udach wciąż widniały ślady wcześniejszej dyscypliny – blade już, ale wciąż widoczne. Ramiona opuściła swobodnie wzdłuż ciała, głowę lekko pochyliła.
Paulina podeszła bliżej. Okrążyła ją powoli, jednym palcem przesunęła po jej lędźwiach, dotknęła karku.
– Za mną.
Nie podnosząc głosu, nie wyjaśniając. Po prostu ruszyła. Mila podążyła za nią w milczeniu, naga, stąpając cicho po chłodnej posadzce.
Przeszły przez hol, potem korytarzem aż do gabinetu. Paulina otworzyła drzwi i weszła pierwsza. Wnętrze pachniało skórą, drewnem i perfumami swojej właścicielki. Mila znała ten pokój – znała jego aurę, przedmioty, które w nim spoczywały. Wiedziała, że nie wchodzi do zwykłego pomieszczenia, lecz w przestrzeń pełną znaczeń – gdzie każde polecenie i każdy gest miały wagę i sens.
Stanęła w oczekiwaniu. Paulina nie spojrzała na nią od razu. Usiadła przy biurku, założyła nogę na nogę i przez chwilę tylko obserwowała Milę. W końcu uniosła brew i powiedziała chłodno:
– A teraz powiedz mi, czy byłaś grzeczną i posłuszną dziewczynką.
Paulina zatrzymała się przy biurku i oparła dłonie o blat, nie patrząc jeszcze na Milę. Służąca stała naga, ze splecionymi dłońmi za plecami, wzrok wbity w podłogę, oddech płytki i szybki. Wiedziała, że nie może milczeć.
– Moja Pani... – zaczęła cicho, głosem nieco drżącym. – Wiem, że nie wszystko wykonałam doskonale. W czwartek zaspałam o pięć minut. Budzik zadzwonił, ale nie wstałam od razu.
Paulina wciąż milczała.
– W piątek zostawiłam mokre ślady na schodach po umyciu podłogi. Nie czekałam, aż całkiem wyschnie, zanim przeszłam z wiadrem. To była moja nieuwaga.
– Dalej – powiedziała Paulina chłodno, nadal patrząc przed siebie.
– W sobotę, było tak gorąco, że zdjęłam rajstopy. Nie mogłam już w nich wytrzymać.
– Co jeszcze? – Paulina odwróciła się powoli, patrząc jej w oczy.
– Wczoraj... moja Pani... zapomniałam w sklepie o cytrynach do wody. Wiedziałam, że lubi je Pani przed śniadaniem, a nie kupiłam ich. Nie sprawdziłam wieczorem. Dopiero rano zobaczyłam, że się skończyły.
– I? – ton Pauliny był coraz chłodniejszy, ale pozbawiony emocji. Słowa spadały jak lód.
Mila zamilkła na chwilę, z trudem przełknęła ślinę.
– Czasem... czasem zbyt długo patrzę na Panią, moja Pani. Wiem, że nie powinnam. Ale nie mogę się powstrzymać.
Paulina zrobiła krok w jej stronę. Pochyliła się lekko, głaszcząc jej policzek. Głos miała cichy i niemal intymny.
– Więc nie tylko jesteś nieuważna. Jesteś też nieposłuszna. Natrętna. Nie potrafisz kontrolować siebie.
– Tak, moja Pani. Wiem. Przepraszam. Zasługuję na karę.
Paulina podeszła do niewielkiej szkatułki na półce bibliotecznej. Otworzyła ją z kliknięciem – w środku, starannie ułożone, lśniły różne akcesoria, jak małe narzędzia precyzyjnie dobrane do konkretnej symfonii posłuszeństwa i bólu. Sięgnęła po dwie samozaciskające się klamry, delikatne, ale solidne. Połączone były cienkim, srebrnym łańcuszkiem, który lekko zadrżał w jej palcach.
– Stań prosto. Piersi do przodu. – rozkazała chłodno, bez zbędnych słów.
Mila drżała, ale nie z protestu – z oczekiwania. Paulina nachyliła się lekko, najpierw jednym, potem drugim ruchem precyzyjnie zaciskając klamry na wrażliwych sutkach dziewczyny. Cichy syk i stłumione westchnienie wyrwały się Mili z ust, kiedy metalowe szczęki zacięły się na jej ciele. Łańcuszek zawisł lekko między nimi, poruszając się przy każdym jej drgnięciu.
Paulina wyprostowała się i podeszła do komody przy oknie. Z szuflady wyjęła eleganckie rękawiczki – cienką, szytą na miarę skórę w kolorze głębokiej czerni. Rękawiczki, choć delikatne, miały wyraźny kształt – były szykowne, stworzone z myślą o kierownicy luksusowego auta, ale również... o pewnym rodzaju dotyku. Powoli wsuwała dłonie, jeden palec po drugim, naciągając skórę z satysfakcją, aż w końcu obie dłoń skryły się w ciasnym objęciu rękawiczek. Zatrzask zaskoczył cicho przy nadgarstku. Czuła się kompletna.
Wróciła do biurka. Wzięła z niego trzcinkę – cienką, lekką, ale sprężystą. Przesunęła nią leniwie po krawędzi dłoni.
– Oprzyj się. Nogi szeroko. Czoło przy biurku. Nie ruszaj się, chyba że chcesz, by było gorzej.
Mila wykonała polecenie z widocznym napięciem. Ustawiła się posłusznie – piersi wyeksponowane, bolesny łańcuszek lekko zwisający, drżące ciało napięte jak struna. Czuła zimno drewna pod policzkiem i zbliżającą się nieuchronność pierwszego uderzenia.
A Paulina... Paulina stała z tyłu w absolutnej ciszy. Cieszyła się tą chwilą. Była władczynią. Kara miała za chwilę przyjść – dokładna, bolesna, wyważona. I zasłużona.
Uniosła trzcinkę i bez cienia wahania wymierzyła pierwsze uderzenie – ostre, celne, smagające przez obie pośladki. Mila syknęła, zaciskając dłonie na krawędzi biurka, ale nie poruszyła się. Drgnęła tylko, całym ciałem, jakby uderzenie rozniosło się po niej falą.
Drugie, trzecie, czwarte – każde równie mocne. Paulina biła z precyzją, z doświadczeniem kogoś, kto zna naturę bólu i potrafi ją dawkować. Rózga gwizdała w powietrzu, a potem uderzała z głośnym klapnięciem w napięte ciało dziewczyny. Na bladym ciele Mili szybko zaczęły pojawiać się czerwone pasy, równoległe, symetryczne. Trzymała się dzielnie, cicho, z zaciśniętymi zębami. Tylko przy piątym uderzeniu wyrwał się z niej jęk pełen bólu.
Paulina nie zatrzymała się. Trzcinka znowu poszybowała w powietrzu i znów uderzyła w pośladki, teraz celując bardziej w dolne partie. Mila zadrżała. Ból był ostry, przenikliwy, ale to, co czuła w duszy, było jeszcze silniejsze – poddanie, ulga, że może zadośćuczynić, duma, że jej pani karze ją osobiście.
W końcu Paulina odłożyła trzcinkę na biurko. Przesunęła ręką w rękawiczce po rozgrzanych, czerwonych pasmach na ciele dziewczyny. Mila zadrżała jeszcze mocniej.
Paulina rozpięła powoli klamry, łańcuszek zadzwonił cicho, gdy opadł. Mila syknęła, kiedy uwolnione brodawki zadrgały po długim ściśnięciu. Ale była szczęśliwa. W oczach miała łzy – ze wzruszenia, z bólu, z wdzięczności.
Uklękła, obejmując Paulinę w pasie, wtulając policzek w jej brzuch z niemym oddaniem. Jej ramiona objęły ją delikatnie, a ciało – jeszcze gorące od chłosty – drżało lekko. Na twarzy dziewczyny pojawił się spokojny uśmiech. Była tam, gdzie pragnęła być.
Paulina spojrzała na nią z góry, przesuwając palcami po jej lekko rozczochranych włosach, z czułością i kontrolą zarazem. Uśmiechnęła się lekko – ciepło, ale i pewnie, jak kobieta, która wie, że wszystko jest dokładnie tak, jak powinno.
– Moja mała niewolnica… – powiedziała cicho, niemal czule, a jednak z tą znajomą nutą władzy w głosie. – I tylko moja.
Mila przytuliła się mocniej. – Dziękuję… moja Pani… za wszystko… – wyszeptała, niemal bezgłośnie.
Paulina pozwoliła jej tak trwać jeszcze chwilę, zanim odsunęła się delikatnie, ale stanowczo.
Mila wstała z szacunkiem, z lekkim trudem, jakby każde poruszenie przypominało jej o doznanej karze – i o swoim miejscu. Wyszła posłusznie, z opuszczoną głową, ale w sercu niosła dumę.
Paulina stała jeszcze chwilę w miejscu, w którym przed momentem klęczała Mila. Czuła, jak jej oddech zwalnia, ale wewnątrz... coś w niej buzowało. Dreszcz. Ciepły, elektryzujący. Wstrząs, który przebiegł przez jej ciało, od karku aż po wnętrze ud.
Nie spodziewała się tego. Nie aż tak.
Przecież nie była nowicjuszką. Zadawanie bólu było jej domeną, znała każdą jego odmianę, każdy jego efekt. Ale tutaj… z Milą... była inna jakość. Kruchość tej dziewczyny, jej bezwarunkowe oddanie, to, jak ze ściśniętymi wargami dziękowała za każde uderzenie, jak drżała i klękała z taką pokorą — to wszystko budziło w Paulinie pierwotną siłę. Czystą władzę.
Uśmiechnęła się do siebie. Nie, nie chodziło tylko o dominację. Chodziło o piękno tej sceny. O pełnię, którą czuła, gdy inna kobieta całkowicie się jej podporządkowywała — z bólem, z miłością, z dumą.
To było podniecające.
Nie tylko fizycznie. Głębiej. Gdzieś w niej samej, w tej ciemniejszej stronie, której nie wstydziła się już od dawna. Dziś po raz pierwszy poczuła, że nie tylko Jonas może należeć do niej bez reszty.
Spojrzała w swoje odbicie w lustrze. Była spokojna. Potężna. Piękna. I głęboko spełniona.
---
Przez kolejne dni wszystko układało się tak, jak Paulina lubiła najbardziej — bez zbędnych zakłóceń, w ciszy, pod pełną kontrolą. Mimo upalnych poranków i leniwych dni praca naukowa szła do przodu: dwa artykuły zredagowane i wysłane do recenzji, jeden właściwie już zaakceptowany. Mila funkcjonowała jak dobrze naoliwiony mechanizm — cicha, dokładna, posłuszna. Nosiła swój mundurek z dumą i słuchała z pokorą, nawet gdy Paulina rzucała chłodne, pozornie obojętne uwagi.
Remont ogrodzenia również przebiegał idealnie. Zgodnie z sugestią Paulina poprosiła Rogalskiego, aby przysłał tylko jednego pracownika — żadnych rozmów, śmiechów, przekleństw, papierosów pod oknem. Tylko praca. Musiała przyznać, że ten chłopak — jak mu było? Marcin? — rzeczywiście się starał. Punktualny, skupiony, czysty. Robił swoje i znikał. Poza tym jednym incydentem z zablokowanym wyjazdem, który Paulina i tak zdążyła już wyprzeć z pamięci.
Aż któregoś dnia, popołudniową porą, leżąc leniwie na leżance pod parasolem z książką w dłoni, uniosła nieco głowę. Chłopak był właśnie na wysokości jej części ogrodu. Miał na sobie krótkie robocze spodenki, był bez koszulki. Słońce odbijało się na jego opalonym ciele, napięte mięśnie pracowały zgranym rytmem. Poruszał się pewnie, sprawnie, z jakąś młodzieńczą energią i naturalnym wdziękiem.
Paulina przez chwilę po prostu patrzyła. Uważnie. Jakby analizowała strukturę jego pleców, ramion, sposób w jaki sięgał po narzędzia, pochylał się, napinał kark. A potem — zupełnie niespodziewanie — poczuła w sobie błysk. Iskrę. Myśl.
„Miałabym ochotę wybatożyć go.”
Prawie się roześmiała. Nie używała tego słowa. Wybatożyć? Brzmiało niemal anachronicznie. Ale pasowało. Idealnie. Oczywiście, nie miała zamiaru tego robić. Ani potrzeby, ani uzasadnienia. Ale…
Zamknęła na chwilę oczy, myśląc o pamiętniku Anneliese. „Ona z pewnością znalazłaby powód.” Paulina uśmiechnęła się pod nosem, niemal czule. Cóz... zawsze mam Milę — przemknęło jej przez głowę.
Zresztą, już jutro znowu wyjeżdżała. Monachium. Spotkanie z Jonasem. Kolacja biznesowa z jakimiś ważnym partnerem. Miała towarzyszyć mu jako jego partnerka. Oficjalnie.
Zastanowiła się, co założy. Tak czy inaczej — będzie olśniewająca. A potem, po powrocie... Mila znowu poczuje, że jej Pani wróciła.
---
Nazajutrz, około godziny czternastej w Adlerheim wszystko było już gotowe. Walizka, starannie spakowana poprzedniego dnia, czekała w korytarzu. W całym domu panował chłodny, uporządkowany spokój.
Paulina zeszła po schodach z elegancją, która przykuwała wzrok i niemal wymuszała ciszę. Wyglądała zjawiskowo, wręcz spektakularnie, jakby właśnie miała pojawić się na łamach luksusowego magazynu – ale nie w rubryce modowej, tylko w tekście o kobietach, które rządzą światem.
Miała na sobie doskonale skrojone czarne spodnie z lejącej się, chłodnej tkaniny, które opinając jej smukłe uda i biodra, nadawały sylwetce elegancji, nie ujmując jej ani odrobiny siły. Do tego dobrane szpilki marki Casadei – włoskiej marki znanej z perfekcyjnego połączenia elegancji z dominującym, niemal drapieżnym charakterem. Ich lakierowana czerń błyszczała w słońcu, a smukły, wysoki obcas dodawał jej postaci jeszcze większej pewności siebie.
Jej makijaż – jak zawsze – był nienaganny: konturowanie podkreślające kości policzkowe, lekko przydymione powieki, idealnie wyrysowane brwi, usta w odcieniu nude z delikatnym połyskiem. Na nosie – ciemne okulary przeciwsłoneczne o grubych, geometrycznych oprawkach. Na ramieniu zawieszona była torba – Bottega Veneta w odcieniu głębokiej czerni, o charakterystycznym, plecionym wzorze „intrecciato”. Wszystko w niej było drogie, ale nie ostentacyjne. To było piękno osoby, która nie musi niczego udowadniać.
Za nią, z lekkim wysiłkiem, Mila niosła walizkę. Mimo że Paulina nie powiedziała ani słowa, było oczywiste, kto tu jest kim. Mila wyglądała niczym cień – w swoim codziennym stroju służącej, z lekko spuszczoną głową, skupiona, ale z błyskiem oddania w oczach.
Paulina podeszła do Mercedesa, którego lakier połyskiwał w słońcu jak lustro. Tuż obok, nieco dalej, przy ogrodzeniu – Marcin właśnie siedział obok swojego volkswagena i jadł kanapkę. Ubrany jak zwykle w robocze szorty i T-shirt, wyprostował się nagle, kiedy kątem oka dostrzegł zbliżającą się Paulinę.
Na moment zamarł.
Wyglądała jak bogini.
Nie wiedział, co powinien zrobić – ale odruchowo, niemal automatycznie, zdjął czapkę i lekko się skłonił.
– Dzień dobry – powiedział cicho, niemal zbyt cicho, by ona mogła to usłyszeć.
Ku jego zaskoczeniu – usłyszał odpowiedź. Krótką. Lakoniczną. Bez spojrzenia w jego stronę.
– Podejdź tu i pomóż jej z walizką.
Głos był spokojny, rzeczowy, nie znoszący sprzeciwu.
Paulina wcisnęła przycisk na kluczyku, a klapa bagażnika otworzyła się bezszelestnie, elegancko, jakby i ona znała rytuał tej chwili.
Marcin podszedł, wziął walizkę z rąk Mili. Przez chwilę – może nawet zbyt długo – poczuł na sobie spojrzenie Pauliny zza okularów, jakby oceniane były nie tylko jego ruchy, ale całe jego istnienie. Wsunął walizkę do wnętrza bagażnika, a potem lekko nacisnął przycisk – klapa zamknęła się z eleganckim kliknięciem.
Minęła go, a w tej krótkiej chwili, gdy przeszła tuż obok, poczuł subtelny, głęboki zapach jej perfum – Chanel Les Exclusifs – Sycomore. Chłodny, drzewny, z nutą wetywerii i kadzidła. Tak pachnie kobieta, której się nie zapomina.
Wsiadła do samochodu bez słowa. Silnik zadrżał cicho, jak dzikie zwierzę zamknięte pod maską. Marcin cofnął się o krok. Mercedes ruszył powoli, majestatycznie, bez pośpiechu.
Stał jeszcze przez chwilę, patrząc, jak odjeżdża. A gdy auto zniknęło za bramą, Mila – która do tej pory stała z boku – zachichotała cicho i ruszyła z powrotem do domu.
Marcin stał jeszcze chwilę przy swoim vanie, oparty o drzwi. W jego głowie krążyły obrazy z ostatnich minut – jej głos, chłodny i wyważony. To krótkie „Podejdź tu i pomóż jej z walizką” brzmiało bardziej jak rozkaz niż prośba. A potem zapach… ten zapach. Wciąż czuł go gdzieś w nozdrzach.
Wrócił myślami do jej spojrzenia – przez ciemne okulary nie widział oczu, ale i tak miał wrażenie, że przeniknęła go na wskroś. Była jak z innego świata. Starsza, ale niewiele, może o kilka lat? Miała coś około trzydziestki. Choć sposób, w jaki się poruszała, ten dystans, to opanowanie – wszystko to mówiło, że była dojrzalsza, bardziej doświadczona. Z kolei jej uroda... niemal dziewczęca, jakby czas się dla niej zatrzymał. Zdumiewające połączenie.
I „doktor”. Tak ją nazwała Mila. Doktor Ritter. Brzmiało poważnie, a jednocześnie… cholernie pociągająco.
Nie mógł się powstrzymać. Sięgnął po telefon, odblokował ekran, otworzył przeglądarkę i wpisał:
Dr Ritter Berlin.
Już po kilku sekundach pojawiły się pierwsze wyniki. Na górze — strona uniwersytetu:
Humboldt-Universität zu Berlin, Institut für Psychologie.
Kliknął.
Strona załadowała się dość szybko. Widział listę pracowników naukowych. Przesunął palcem.
Jest.
Dr Paulina Ritter
Psychologia antropologiczna.
Kliknął w jej nazwisko.
Pojawiła się niewielka wizytówka. Zdjęcie portretowe – formalne, ale i tak zachwycające. Paulina miała na sobie ciemną marynarkę i białą bluzkę z kołnierzykiem. Jej włosy były rozpuszczone, delikatnie opadały na ramiona. Usta subtelnie muśnięte pomadką, spojrzenie skupione, poważne.
Ale on wiedział już, że za tym zdjęciem kryje się znacznie więcej.
Pod spodem:
Dr Paulina Ritter
Specjalizacja: psychologia anteopologiczna.
Od kilku lat pracownik naukowy HU Berlin.
Prowadzi zajęcia ze studentami studiów magisterskich i licencjackich.
Niżej – lista publikacji. Było ich sporo. Po niemiecku, angielsku. Kilka artykułów w „Journal of Power and Social Cognition”, kilka w „Zeitschrift für Sozialpsychologie”. Jeden zatytułowany:
„Die Ästhetik der Kontrolle – weibliche Autorität im Spannungsfeld von Intellekt und Sinnlichkeit”
Przetłumaczyłby to chyba jako „Estetyka kontroli – kobiecy autorytet pomiędzy intelektem a zmysłowością”.
Aż przełknął ślinę.
Cholera… miała nie tylko wygląd. Miała wiedzę. I władzę. W najczystszej postaci.
Była jednocześnie naukowczynią, kobietą sukcesu i — jak sam widział — kimś, kto traktuje innych z naturalnym dystansem, nawet pogardą.
I do tego ten dom, Mercedes, styl…
„Niezłe jej się powodzi jak na pracownika uniwersytetu…” – pomyślał.
Wiedział jednak, że musi być coś więcej. Sponsoring? Bogata rodzina? Mąż ? A może po prostu... ktoś, kto potrafi wziąć od życia dokładnie to, czego chce.
Zablokował ekran, ale nie potrafił przestać o niej myśleć.
Paulina Ritter. Dr Ritter.
Brzmiało to jak tytuł postaci z filmu.
A może z jego snu. Albo... fantazji.
❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń