Wilczyca 68
Rozdział 68
Berlin, zima 2016 / 2017
Jesień przeszła w zimę niemal niezauważalnie. W Berlinie bywała chłodna, szara i nieprzyjazna, ale dla Pauliny i Jonasa te kolejne miesiące stały się czasem intensywnej przemiany. Ich relacja rozciągała się teraz na dwa równoległe światy – jeden twardy, wymagający i surowy, drugi... zaskakująco codzienny, niemal ludzki, choć także i ten podporządkowany był regułom Pauliny.
Kolejne miesiące przyniosły niepisaną rutynę – osobliwą, pełną kontrastów, ale coraz bardziej stałą. Spotykali się regularnie, najczęściej raz w tygodniu, czasem co dwa, zależnie od ich zobowiązań zawodowych. Spotkania niemal zawsze odbywały się w jej domu. Paulina urządziła jeden z pokoi wyłącznie z myślą o nim – był surowy, minimalistyczny, funkcjonalny. Centralne miejsce zajmowała solidna klatka, którą Jonas znał już dobrze. Obok znajdowała się masywna ławka do spankingu z pasami do unieruchomienia. Na ścianie – równiutko zawieszone bicze, rózgi, drewniane packi, paski, a także bardziej wyrafinowane narzędzia – klamerki, sondy, elektrody. Część z nich sprowadzona została z DSB, jak wcześniej zapowiedziała Paulina. Każda niedoskonałość, każda zbyt wolna odpowiedź, niedokładne posprzątanie kuchni czy niedoprasowana koszula Pauliny miały swoje konsekwencje. Surowe, ale sprawiedliwe.
A jednocześnie... byli razem także w inny sposób. Paulina nie zrezygnowała z publicznego życia. Wręcz przeciwnie – z czasem coraz częściej pojawiała się u boku Jonasa. Ich wspólne wyjścia stawały się nową normą. Weekendy za miastem, spokojne spacery po berlińskich muzeach, kolacje w małych restauracjach z degustacyjnym menu. Chodzili razem do teatru, do filharmonii, choć Paulina nigdy nie ukrywała, że nie przepada za operą. Gdy jednak Jonas zaprosił ją na Toscę, ubrała się tak olśniewająco, że przez cały spektakl patrzył tylko na nią.
Zawsze pięknie ubrana, często z drogą torebką i subtelnie zaznaczonym makijażem. On – zawsze krok za nią. Niekiedy jej "partner", częściej "towarzysz". Ale pod powierzchnią tej relacji buzował prąd oddania i absolutnej wierności. Jonas ciągle nosił klatkę chastity, a Paulina skrupulatnie pilnowała miesięcznych interwałów. Z czasem wprowadziła zasadę krótkich, kontrolowanych „okien higieny” co pięć dni, trwających dokładnie 15 minut, pod jej nadzorem.
Na przełomie lutego i marca wyjechali razem do St. Moritz. Było to pierwsze oficjalne pojawienie się Pauliny jako jego partnerki w gronie jego znajomych. Elegancki hotel przy Via Serlas, apartament z widokiem na zamarznięte jezioro i ośnieżone szczyty. Już pierwszego wieczoru, podczas kolacji w restauracji, kilka osób z otoczenia Jonasa zerknęło na nią z wyraźnym zainteresowaniem. Nie tylko z powodu jej urody – w St. Moritz to nie wystarczało. Paulina miała w sobie coś jeszcze: pewność, klasę, dystans.
Poznała kilku jego znajomych – starszych panów na wysokich stanowiskach, z nadmiarem pieniędzy i niedosytem sensu. Ich partnerki – najczęściej młodsze, wypolerowane, ale płytkie – nie potrafiły ukryć lekkiego zakłopotania w rozmowie z Pauliną. Jej sposób mówienia, pytania, którymi trafiała prosto w sedno, spojrzenie, które nie potrzebowało potwierdzenia – wszystko to wprowadzało subtelne napięcie. Jonas obserwował to z ukrytym podziwem i satysfakcją. Wiedział, że przyćmiewa wszystkie inne kobiety w sali. I należała do niego – choć nie w ten sposób, jak inni to rozumieli.
Paulina górowała nad nimi pod każdym względem – nie tylko klasą, ale i umysłem. Podczas gdy one – choć piękne, świetnie ubrane i z pozoru elokwentne – po kilku zdaniach sprowadzały rozmowę do banałów o zakupach, diecie albo nowym zabiegu medycyny estetycznej, Paulina potrafiła jednym trafnym pytaniem lub ironią rozbroić ich fasadę. Rozmowy z nimi gasły jak źle rozpalony ogień – szybko, bez ciepła i bez sensu. Jonas zauważał, jak szybko Paulina traciła nimi zainteresowanie. W jej oczach pojawiał się wtedy specyficzny chłód, subtelny uśmiech, który mówił więcej niż tysiąc słów – jestem uprzejma, ale nie mam ochoty tracić czasu.
W przeciwieństwie do nich Paulina była kobietą, która potrafiła rozmawiać o polityce, o filozofii, o kondycji współczesnych społeczeństw, a zaraz potem przerzucić się na analizę filmowego kadru albo emocji ukrytych w partyturze Mahlera. Była nieprzenikniona i fascynująca, jak szachistka, która już po kilku ruchach zna całą partię. Dla Jonasa było to jak olśnienie – zrozumienie, że cała reszta była tylko tłem, a Paulina jedynym obrazem, na który naprawdę warto patrzeć.
Za dnia jeździli razem na nartach. Paulina – w idealnie dopasowanym kombinezonie Moncler, z czarnymi goglami i futrzaną czapką – zjeżdżała lekko, pewnie, z pełną kontrolą. Wieczorami pojawiali się na przyjęciach, wspólnych kolacjach, w barze hotelowym lub przy grze w polo na śniegu. A kiedy wracali do apartamentu – role wracały na swoje miejsce.
Jonas często poruszał się po pokoju w humblerze. Innych akcesoriów, oprócz kilku batów i klamer nie zabrali – Paulina uznała, że to nieporęczne. Ale dyscyplina i kontrola nie potrzebowały gadżetów. Jej ton głosu, sposób siedzenia, lekkie uniesienie brwi – to wystarczyło. Któregoś wieczoru, gdy pozwoliła mu masować jej stopy przez ponad godzinę w milczeniu, powiedziała mu tylko:
– St. Moritz jest piękne, dawno tyle nie jeździłam na nartach. Ale proszę... nie zabieraj mnie już na takie wyjazdy. Nie mogę patrzeć i słuchać tych pustych i tępych glonojadów.
Zrozumiał. Ale był szczęśliwy. Bo był u jej boku. Bo każdy dzień z nią, każda minuta u jej stóp – miały dla niego wartość, której nic innego nie mogło dać.
Z zewnątrz mogliby uchodzić za parę. Elegancki mężczyzna, piękna kobieta. Razem na kolacji, razem w teatrze. Ale ich relacja była czymś znacznie głębszym. Symfonią władzy i poddania, pragnienia i kontroli. Ona – pani, właścicielka. On – sługa, pies, oddany z wyboru.
A jednak, kiedy czasem siedzieli razem przy stole, przy lampce wina, milcząc, patrząc sobie w oczy – nie trzeba było słów, by zrozumieć, że to coś więcej niż układ. To był wybór. Ich obojga.
W pewnym momencie, między jednym wieczornym przyjęciem a wyjściem do teatru, Paulina zaczęła wyczuwać, że balans, który dotąd z taką precyzją utrzymywała, powoli staje się bardziej napięty. Jonas nie był już tylko jej osobistym niewolnikiem, lojalnym sługą zamkniętym w klatce, który prał jej pończochy i klękał przed nią. Był również postacią niemal publiczną – prezesem wielkiej spółki farmaceutycznej, członkiem kilku rad nadzorczych, partnerem w fundacjach. Otaczał się ludźmi wpływowymi, którzy zaczynali ją rozpoznawać. A ona... ona wciąż prowadziła podwójne życie, z chirurgiczną wręcz precyzją rozdzielając dni jako wykładowczyni i Lady Fenriss – właścicielka najambitniejszego w Niemczech studia femdom. Jeszcze potrafiła to utrzymać, jeszcze wszystko było pod kontrolą. Ale wiedziała, że jeżeli ten związek będzie się rozwijał – a wszystko wskazywało, że tak właśnie będzie – to nadejdzie dzień, gdy będzie musiała podjąć decyzję. Jeszcze nie teraz, jeszcze miała czas. Ale w głębi duszy wiedziała, że kiedyś będzie musiała się zdecydować, kim chce być dla świata – i jak wiele świat ma prawo o niej wiedzieć.
Nie bała się tego dnia. A na razie miała cel: rozwój Dominia Studio Berlin. Od momentu przejęcia sterów minęło już kilka miesięcy. Zespół się rozrósł, a Paulina miała coraz większą satysfakcję z tego, jak studio stawało się nie tylko miejscem praktyk, ale centrum nowej estetyki władzy i kontroli. Jej plan był rozpisany precyzyjnie – kolejne inwestycje, rozbudowa strony, szkolenia i najwyższa jakość. Jesień była czasem porządkowania, zimowe tygodnie – budowania. Greta, z typową dla siebie determinacją i smakiem, pomogła namówić kilka kobiet ze swojego kręgu – byłych modelek, performerek, kobiet z wyraźnym charakterem i doświadczeniem. Naomi aktywowała kontakty z Paryża. Bella, naturalnie promienna i zorganizowana, odezwała się do kilku dawnych koleżanek z alternatywnych scen Berlina i Amsterdamu. Sama Paulina – Fenriss – dokonała ostrej selekcji. Ostatecznie w zespole mogły być tylko te, które spełniały surowe kryteria – estetyczne, intelektualne i emocjonalne.
Do pomocy Anji, która odpowiadała za administrację i komunikację, zatrudniono Laurę – młodą, skrupulatną kobietę z doświadczeniem w zarządzaniu eventami i dyskrecją godną zaufania. Razem tworzyły niezawodny duet logistyczny. Studio zachowało płynność organizacyjną. W planach była adaptacja kolejnej części budynku.
Studio liczyło obecnie kilkanaście domin – różnych i starannie dobranych. Każda z nich wniosła swój własny akcent, styl i specjalizację. Obok Lady Fenriss, Dominy Isabelli i Maîtresse Naomi w DSB pracowały równie piękne i niezwykłe kobiety.
Lady Mirelle, pochodząca z Berlina, wysoka blondynka o klasycznych rysach i zmysłowym chłodzie w spojrzeniu. Zawsze ubrana w czarne, skórzane komplety. Jej styl to perfekcyjna dyscyplina i reedukacja. Uwielbia sesje z obowiązkami domowymi, perfekcyjną postawą i ciszą przerywaną jedynie jej rozkazami lub uderzeniami pejcza oraz krzykami bólu.
Domina Hexe, pochodząca z Hamburga, ciemnowłosa, smukła, o intensywnym spojrzeniu i tatuażach w geometryczne wzory. Umiejetnie łącząca elementy BDSM z rytuałami inspirowanymi okultyzmem. Specjalizuje się w kontroli oddechu, hipnozie i psychicznej manipulacji. Nosi długie, lejące się suknie ze skóry lub latexu.
Fräulein Kora, pochodząca z Lipska, niewysoka, drobna, ale niesamowicie wysportowana i silna. Krótkie, rude włosy, intensywnie zielone oczy. Specjalizuje się w chłoście i bardzo brutalnej dyscyplinie.
Miss Lore, pochodząca z Berlina, zjawiskowo piękna, o alabastrowej cerze i czarnych włosach. Nosi gorsety, pończochy, koronki i vintage'owe suknie. Jej przestrzeń przypomina boudoir. Specjalizuje się w feminizacji, przebraniu, roli nauczycielki lub szefowej.
Frau Blitz, pochodząca z Drezna, wysportowana blondynka, podobno była wojskowa, która służyła w jednostce specjalnej. Wysokie kości policzkowe, krótko obcięte włosy, delikatny makijaż. Przejęła większość obowiązków w Sklavenkamp, gdzie wprowadziła jeszcze surowszą dyscyplinę. Zawsze w eleganckim mundurze, z pejczem i wypolerowanymi za pomocą języków niewolników, wysokimi butami.
Domina Sellin, pochodząca z Berlina, piękna dziewczyna o tureckich korzeniach. Zmysłowa, ciemnooka, o oliwkowej cerze i czarnych włosach. Styl łączy orientalne bogactwo z niemiecką dyscypliną. Zawsze nosi złote akcenty, bransolety, welwet lub aksamit. Uwielbia sesje z elementami kontrolowanej zmysłowości i ostrych kontrastów.
Lady Scarlett, pochodząca z Anglii, wysoka, rudowłosa, w okularach. Specjalistka od brytyjskiej dyscypliny, zawsze w białej koszuli, ołówkowej spódnicy i szpilkach. Nie rozstaje się z trzcinką.
Mistress Freya, pochodząca ze Szwecji, jasnowłosa i błękitnooka, smukła, o twarzy jak z rzeźby. Milczenie, dotyk lodu, chłód. Sesje z sensory deprivation, kontrolą oddechu albo niekończącymi się razami jej pejcza.
Mistress Lumi, pochodząca z Finlandii, kolejna blondynka o niebieskich oczach. Uwielbia sesje CBT, elektro, medical i kontrolę oddechu. Chłód szpitala, dźwięk lateksowych rękawiczek i sterylna przestrzeń.
Mistress Aiko, pochodzaca z Japonii, drobna, zawsze nienagannie uczesana, z idealnie pomalowanymi ustami. Nosi tradycyjne kimona lub lateks. Shibari to jej świat: perfekcyjne wiązania, kontrola ciała przez linę. Jej sesje są ceremonialne, wyważone i rytualne. I pełne cierpienia.
Lady Ruta, pochodząca z Litwy, wysoka blondynka o nordyckich rysach i bardzo spokojnym głosie. Zawsze w klasycznych strojach. Dominacja ekonomiczna, kontrola życia codziennego, kontrakty, umowy, fetysze, dyscyplina.
Señora Violeta, pochodząca z Hiszpani, zmysłowa brunetka o wyrazistych ustach i ciele tancerki flamenco. Jej sesje są pełne rytmu, kontrastu między uśmiechem a nagłym bólem. Krzyki uległych są przerywane jej głośnym śmiechem.
Madame Cécile, pochodząca z Francji, wyrafinowana, chłodna brunetka. Nosi, czarne suknie, rękawiczki operowe. Jej sesje przypominają teatr: scenariusze, dramaturgia, kontrolowane katharsis. Głos jak jedwab, gesty jak cięcie nożem.
Signora Lucrezia, znajoma Belli z Włoch. Ciemnowłosa, o pięknej, opalonej skórze i pełnych ustach. Uwielbia ciężkie baty i electrostymulację.
Mistress Eden - Amerykanka o kasztanowych włosach i lekko piegowatej cerze. Wysoka, o miękkim, ale głębokim głosie. Jej poddani tracą poczucie czasu w jej obecności. Uwielbia surową dyscyplinę.
Domina Studio Berlin rozkwitało. Każda z kobiet była niepowtarzalna, świadoma siebie i swojej siły. To nie był już tylko klub. To była świątynia kobiecej dominacji.
---
Berlin, wiosna 2017
Z nastaniem wiosny Berlin powoli budził się do życia. Drzewa w parkach zaczęły się zielenić, a pierwsze cieplejsze promienie słońca przedłużały popołudnia i nadawały ulicom Charlottenburga miękką, złocistą poświatę. Paulina miała teraz wyjątkowo dużo pracy – zbliżał się termin oddania prac licencjackich, a jej seminarzyści coraz intensywniej potrzebowali pomocy. Mimo tego, że była wymagająca, potrafiła być też wspierająca i cierpliwa – a ci, którzy pracowali sumiennie, mogli liczyć na jej życzliwość.
Mila coraz częściej pojawiała się w gabinecie doktor Pauliny Ritter. Z pozoru były to zwykłe konsultacje – pytania, omówienie fragmentów tekstu, korekty stylu – ale między wierszami ich rozmów rosła inna, subtelniejsza dynamika. Paulina już wcześniej zauważyła, że Mila nie tylko imponowała jej starannością i zaangażowaniem, ale też z jakąś cichą determinacją zabiegała o jej uwagę. Przynosiła ze sobą ciekawe lektury, komentowała myśli z rozprawy doktorskiej Pauliny, jakby chciała jej pokazać, że naprawdę rozumie – więcej niż przeciętny student.
Jej praca licencjacka zatytułowana była roboczo: "Hierarchiczne napięcia w relacjach kobiecych. W stronę psychoanalizy uległości." Paulina, czytając pierwsze fragmenty, była zaskoczona. Nie tylko trafnością obserwacji, ale też emocjonalnym ładunkiem, jaki przebijał przez precyzyjne językowo akapity. Mila pisała o relacjach asymetrycznych między kobietami – opartych na dominacji i podporządkowaniu – z zaskakującym wyczuciem. Kiedy Paulina zapytała ją raz mimochodem, skąd tak silne zainteresowanie właśnie tą tematyką, Mila odpowiedziała z półuśmiechem:
— Może dlatego, że od zawsze bardziej fascynowały mnie kobiety, które nie muszą krzyczeć, żeby mieć władzę. Które po prostu… są.
Paulina przyjęła to bez komentarza, ale zarejestrowała w jej tonie coś więcej. W ostatnich tygodniach dostrzegała też inne sygnały – ulotne, a jednocześnie nieprzypadkowe. Sposób, w jaki Mila na nią patrzyła, jak wymawiała słowo „pani doktor”, z jakim spokojem i skupieniem słuchała jej uwag. Czasem po spotkaniu zostawała chwilę dłużej, jakby nie chciała jeszcze wychodzić. Raz nawet przyznała, że „czas z nią to coś więcej niż tylko konsultacje – to przywilej uczenia się blisko czegoś… większego”.
Paulina była zbyt bystra, żeby tego nie dostrzec. Wiedziała, że Mila nie wyraża tego wprost – być może nawet jeszcze nie w pełni świadomie – ale w spojrzeniach, w subtelnych gestach, w cichym uznaniu, jakie w niej rosło, kryła się obietnica czegoś więcej. Czegoś, co wykraczało poza akademickie ramy.
Po obronie prac licencjackich seminarzyści zaprosili swoją panią promotor na kolację. Uroczystość miała luźną, niemal rodzinną atmosferę. Paulina przyjechała punktualnie – elegancka jak zawsze, choć mniej formalnie niż na zajęciach. Miała na sobie prostą, ale wyrafinowaną czarną sukienkę do kolan i kremowy żakiet, delikatnie spięte włosy i subtelny makijaż, który podkreślał wyraziste rysy jej twarzy. Gdy weszła do restauracji w Mitte, grupa już na nią czekała – kilku studentów i studentek z jej seminarium, z szerokimi uśmiechami i bukietem polnych kwiatów, który wręczyli jej od razu po przywitaniu. Z każdym wyściskała się, gratulując im dobrych wyników, podziękowała z ciepłym uśmiechem, a potem zajęła miejsce przy długim stole, siadając dokładnie naprzeciw Mili. Milena – bo tak naprawdę miała na imię – od razu zaczęła rozmowę, pytając Paulinę o jej plany na lato, o to, czy w przyszłym roku również będzie prowadzić jakieś zajęcia na które będą mogli sią zapisać, i czy chciałaby polecić im jakieś lektury na czas wolny. Paulina odpowiadała z zaangażowaniem, słuchając ich opowieści o wakacyjnych planach – od podróży do Azji po jakiś wolontariat – i doradzała, które programy magisterskie mogą być najlepiej dopasowane do ich zainteresowań.
Wspominali wspólne zajęcia z pierwszego roku – zwłaszcza te, na których Paulina potrafiła jednym pytaniem odwrócić całe myślenie o danym temacie. Kilkoro przyznało wprost, że to właśnie ona przekonała ich, by iść dalej w stronę psychologii antropologicznej. Milena wciąż starała się siedzieć najbliżej, nie ukrywając przy tym swojej uwagi skoncentrowanej na Paulinie. Ubrana w bordową, dopasowaną sukienkę z dekoltem w łódkę, wyglądała wyjątkowo kobieco. Jej spojrzenie wędrowało nieustannie w stronę Pauliny, a każdy moment rozmowy z nią był dla niej wyraźnym przeżyciem.
Paulina, choć wyczulona na takie sygnały, nie dawała po sobie nic poznać. Traktowała Milę z tą samą życzliwością co pozostałych seminarzystów, ale z lekkim dystansem – wypracowanym, wyćwiczonym, niemal arystokratycznym. Wiedziała, że Mila ma w sobie coś więcej niż tylko fascynację intelektualną – i właśnie dlatego utrzymywała granicę. Ale kiedy Mila raz czy drugi spojrzała na nią dłużej niż należało, a ich spojrzenia się spotkały, Paulina tylko lekko się uśmiechnęła, skinęła głową i przeniosła wzrok dalej. Nie odtrącała. Ale też nie zapraszała.
Wieczór upływał w ciepłej atmosferze, pełen śmiechu i wspomnień. Gdy kolacja dobiegała końca, a niektórzy zaczęli się zbierać, Mila wstała i powiedziała:
– Pani doktor... dziękuję za wszystko.
Paulina spojrzała na nią z aprobatą.
– To dopiero początek, Mileno. Życzę ci odwagi w dalszej drodze.
- A może... pójdziemy jeszcze gdzieś - zaproponowała nieśmiało Milena. Obok jest fajny bar, w którym pracowałam kiedyś jako kelnerka.
- Może innym razem, ale dziękuję za propozycję - powiedziała Paulina.
– Rozumiem... - w takim razie dobrej nocy... Lady Fenriss - powiedziała Mila z lekko szelmowskim uśmiechem.
Paulina spojrzała na nią badawczo.
– OK, gdzie ten bar ?
– Tuż za rogiem – powiedziała, unosząc lekko kąciki ust, jakby cała ta sytuacja była dla niej zaskakującym, ale nieprzypadkowym zwycięstwem.
Szły w milczeniu, bok w bok, nie za blisko, ale też nie na dystans właściwy wykładowczyni i studentce. Wieczorne światła Mitte odbijały się w witrynach zamkniętych już sklepów i w kałużach po niedawnym deszczu. Milena prowadziła pewnym krokiem – jakby ten krótki odcinek ulicy znała na pamięć, jakby dokładnie wiedziała, że właśnie teraz idą drogą, która na zawsze może zmienić ich relację.
Bar był niewielki, urządzony w klimacie postindustrialnym, z ciepłym światłem lamp nad ladą i ścianami wyłożonymi czerwoną cegłą. Klienci – głównie młodzi ludzie – siedzieli przy stolikach z ciemnego drewna, nie zwracając uwagi na wchodzące kobiety. Paulina rozejrzała się powoli, bez pośpiechu, a potem wskazała miejsce w rogu – z dala od baru, częściowo przysłonięte wysoką donicą z fikusem. Usadowiły się naprzeciw siebie.
Zamówiły po drinku. Milena – klasycznego Negroni, Paulina – Martini z oliwką, bez żadnych ozdób.
Przez chwilę milczały. W tle sączyła się delikatna muzyka – kobiecy wokal z jazzową gitarą – zbyt cichy, by go cytować, zbyt obecny, by go zignorować.
– Skąd wiesz o tym? – zapytała Paulina nagle, chłodno, ale bez agresji. Jak ktoś, kto nie potrzebuje krzyczeć, by wywrzeć presję.
Milena uniosła wzrok znad krawędzi szklanki. Jej twarz była spokojna, choć wyraźnie spięta.
– Przypadek – powiedziała cicho. – Moja kuzynka... Laura. Pracuje u pani. Kiedyś przyjechałam po nią pod koniec dnia, jechałyśmy razem na jakąś imprezę. Wtedy zobaczyłam pani samochód... czarne Audi. Zaparkowane przy tej ceglanej ścianie.
Paulina nie odpowiedziała. Trzymała drinka w dłoni, ale nie piła. Jej wzrok był utkwiony w Milenie – nie surowy, ale przenikliwy. Jakby mierzyła wagę słów, ton, spojrzenie. Jakby wszystko mogło być testem.
– Ona nic mi nie powiedziała, nie chciała – dodała Mila szybko. – Nigdy. To ja... sama. Domyśliłam się, a potem się upewniłam. Przepraszam, jeśli przekroczyłam granicę.
Na chwilę zapanowało milczenie. Tylko szkło przesuwane po blacie gdzieś obok i stłumiony śmiech przy drugim końcu sali zakłócały spokój.
Milena wzięła głębszy oddech i powiedziała, niemal szeptem:
– Wiem, kim pani jest. I nikomu nigdy nie powiem., przysięgam.
Zawiesiła głos, a potem – już spokojniej, z nutą drżenia – dodała:
– Proszę tylko o szansę. Nie jako studentka. Jako kobieta. Jako... ktoś, kto chce pani służyć.
To nie było wyznanie w potocznym sensie. Nie było w tym przesadnego dramatyzmu ani egzaltacji. Było za to coś innego – jakaś wewnętrzna gotowość, może nawet pokora. Słowa padły naturalnie, bez emfazy, ale właśnie dlatego zabrzmiały mocniej. Paulina przez dłuższą chwilę milczała. Jej twarz nie drgnęła, nie wydała się ani zaskoczona, ani rozbawiona.
Potem powoli odstawiła drinka na stół i – wciąż nie spuszczając wzroku z Mileny – odezwała się cicho.
– Nie masz pojęcia, o co prosisz.
Milena nie cofnęła się. Nie odwróciła wzroku.
– Może nie. Ale chcę się dowiedzieć. I... być częścią tego, jeśli pani pozwoli.
Paulina odchyliła się lekko na krześle, obserwując ją z nowej perspektywy. Po chwili uniosła jedną brew – ledwie zauważalnie – i po prostu skinęła głową. Nic więcej. Ale dla Mileny to był znak. Początek czegoś, co od tej chwili nie należało już do świata domysłów. Milczała jeszcze przez chwilę, obserwując Milenę z chłodnym spokojem. Potem nachyliła się lekko nad stolikiem i powiedziała wolno, prawie konfidencjonalnie:
– Mila, ja nie jestem łagodną osobą. To, co widziałaś do tej pory, to jedynie profesjonalna maska. Konwencja. Rola, którą odgrywam, kiedy trzeba. Ale jako Fenriss… jestem inna. Nieokiełznana. Sadystyczna. Brutalna. I nie zawsze sprawiedliwa.
Jej głos był miękki jak aksamit, ale pod nim kryło się ostrze. Milena patrzyła na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, ale w jej oczach pojawił się błysk. Nie zaskoczenia. Nie przestrachu. Tylko czegoś, co przypominało głód.
– Niczego bardziej nie pragnę – odpowiedziała szeptem. – Proszę tylko o szansę.
Paulina oparła się znów o oparcie, a kącik jej ust uniósł się lekko, jakby badała szczerość tej odpowiedzi.
– Jakie masz plany na wakacje, Mila?
– Jeszcze w czerwcu chcieliśmy ze znajomymi pojechać na tydzień do Maroka – odpowiedziała dziewczyna. – Potem... musze poszukać jakiejś pracy. Może coś w księgarni albo jakiejś kawiarni.
Paulina uśmiechnęła się. Ale ten uśmiech był inny niż wszystkie wcześniejsze – mniej uprzejmy, bardziej autentyczny, nieco drapieżny.
– To szukaj pracy dopiero od sierpnia. Mam pewien plan na lipiec. Przydasz mi się do czegoś.
Zawiesiła głos, po czym opowiedziała Milenie o Adlerheim – należącej do niej willi położonej wśród lasów północnej Bawarii.
– Możesz zacząć pierwszego lipca. I wiesz co? – dodała po chwili, mrużąc oczy i opierając brodę na dłoni. – Z każdą minutą coraz bardziej podoba mi się ten pomysł.
Zaśmiała się krótko, cicho, ale z wyraźną przyjemnością. Mila patrzyła na nią z mieszaniną wdzięczności i niewiary. Potem wstała, nachyliła się lekko w geście niemal poddańczym i powiedziała:
– Dziękuję za tę szansę. Wykorzystam ją, obiecuję. Sprawię, że będzie pani ze mnie dumna.
Paulina uniosła brew i spojrzała na nią surowiej.
– Oby. Bo jeśli zawiedziesz... drugiej szansy nie będzie.
Ton, w jakim to powiedziała, nie pozostawiał wątpliwości. To nie była groźba. To był warunek. Milena skinęła głową. Znała reguły. A jeśli ich nie znała – nauczy się szybko.
Paulina wyjęła telefon i wezwała taksówkę. Na ekranie pojawiło się potwierdzenie przyjazdu – beżowy Mercedes E, za siedem minut.
Mila odprowadziła ją do wyjścia. Gdy Paulina stanęła na chodniku odwróciła się do Mileny i zmierzyła ją spojrzeniem, które nie zostawiało miejsca na niepewność. W jej głosie nie było ani czułości, ani wyrozumiałości – tylko sucha, chłodna deklaracja.
– Żeby było jasne, Mila. W Adlerheim nie będziesz moją gościnią, ani asystentką, ani podopieczną. Będziesz moją pokojówką. Moją służącą. Moją niewolnicą.
Mila nie drgnęła. Przełknęła ślinę. Poczuła, jak serce przyspiesza, ale nie ze strachu – z ekscytacji. Jej oczy błyszczały.
– Tak, pani doktor – odpowiedziała miękko, z wyraźną nutą uległości.
Paulina nachyliła się lekko do niej, tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Milena poczuła ciepło jej głosu, szelest jedwabnej podszewki żakietu, zapach skóry i perfum – chłodnych, wytrawnych.
– W Adlerheim nie będzie już miejsca na zasłony. Ani na pytania. Tam obowiązuje tylko jedno: moja wola.
– Rozumiem – szepnęła Mila, czując, że jej ciało reaguje, jakby już było wewnątrz tej willi, wewnątrz tej gry, która wcale nie była grą.
– I nie licz na taryfę ulgową – dodała Paulina, prostując się. – Ale jeśli wytrwasz... być może... będziesz mogła zasłużyć na coś więcej.
W tym momencie przed nimi zatrzymała się taksówka. Paulina otworzyła drzwi, zatrzymała się na sekundę i jeszcze raz spojrzała Milenie w oczy.
– Wymiary. Do jutra. Ode mnie dostaniesz dodatkowe instrukcje.
Nie czekając na odpowiedź, wsiadła i drzwi się zatrzasnęły. Mercedes ruszył, a Mila została na pustym chodniku, z bijącym sercem, z ustami lekko rozchylonymi – jak po obietnicy czegoś, co przerasta słowa.
❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń