Wilczyca 57

Rozdział 57 

Berlin,  styczeń / luty 2016

Otworzyła laptopa. Ręce jej lekko drżały, choć starała się zachować spokojny wyraz twarzy. Kliknęła ikonę rozmowy wideo. Po kilku sygnałach ekran rozbłysł znajomym widokiem – Patrick, w swoim jasnym loftowym salonie w San Francisco, z kubkiem kawy w dłoni, z rozczochranymi włosami, lekko rozbawionym uśmiechem. Tylko że Paulina nie miała dziś nastroju na jego luz.

– Hej, skarbie! – powiedział, mrużąc oczy z czułością. – Tęskniłem.

Paulina patrzyła prosto w kamerę. Jej spojrzenie było chłodne, skoncentrowane.

– Patrick, jestem w ciąży.

Cisza. Na długą chwilę jego twarz zamarła w półuśmiechu. Mrugnął.

– W… ciąży? Ty? Naprawdę?

– Tak. Naprawdę – odparła spokojnie. – Sylwester. Dubaj. Pamiętasz?

– Tak… oczywiście, że pamiętam… tylko… przecież używaliśmy…

– Gumki? Tak. Najwyraźniej coś poszło nie tak. Czasem się zdarza. Wiatropylna przecież nie jestem a cud niepokalanego poczęcia też mi nie grozi. No wiesz... kobieta,  mężczyzna, namiętność... mam ci to rozrysować ?

Patrick odchylił się na oparcie krzesła. Podrapał się po karku.

– To... no... cholera. Paulina, to dużo. Ja… nie wiem, co teraz. Co my teraz?

– Ale ja wiem – odpowiedziała, z lekkim gniewem  – Ja to dziecko urodzę. A ty? Ty musisz się ogarnąć, Patrick. Przestać być wiecznym chłopcem z doliny, który wszystko traktuje jak grę. To życie. Prawdziwe życie. I oczekuję od Ciebie, że staniesz na wysokości zadania.

– Czekaj, czekaj – uniósł ręce. – Nie złość się. Po prostu... to duże zaskoczenie. Nie planowaliśmy tego. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

– Bo w twoim świecie wszystko ma być lekkie, łatwe i nieplanowane. Seks, uczucia, kobiety. Ale nie wszystko da się zaplanować. I nie wszystko da się odrzucić tylko dlatego, że akurat nie pasuje do twojej kalifornijskiej bajki. Ja też tego nie planowałam wyobraź sobie.

– Paulina… może… może jednak powinnaś chociaż rozważyć inne rozwiązania?

– Słucham? – spojrzała na niego lodowato.

– Ja nie mówię, że musisz… po prostu... jesteś młoda, masz karierę, tyle planów… może to nie jest najlepszy moment?

– Nie wierzę, że to powiedziałeś. Nie wierzę ! Ty naprawdę myślisz, że mogłabym po prostu to usunąć, żeby nie popsuć ci układanki życia?

– Ja… nie chciałem cię urazić, tylko… sam nie wiem, czy jestem gotów…

– Oczywiście, że nie jesteś. Przecież to słyszę. Ty nigdy nie jesteś gotów. Patrick, jesteś Piotrusiem Panem w wersji premium. Przystojny, czarujący, zdolny… i kompletnie bez odpowiedzialności.

– Paulina… nie dramatyzuj…

– Ach, nicht dramatisieren?! – warknęła. – Scheiße, du bist so ein verdammter Idiot!

Patrick otworzył usta, ale ona już rozłączała połączenie. Ekran zgasł. Paulina siedziała chwilę w ciszy, po czym trzasnęła ekranem laptopa, krzycząc:

– Arschloch! Dupek !

Wstała, podeszła do okna i oparła się o chłodną szybę. W jej oczach nie było łez. Był tylko gniew. I rozczarowanie. Patrzyła przez okno na szary, wilgotny Berlin. Ulica pod jej kamienicą tętniła codziennym życiem – starsza para z psem, kurier rowerowy przeciskający się między samochodami, czekająca taksówka. Wszystko toczyło się dalej, jakby nic się nie stało.

Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po telefon. Wybrała numer.

– Bella, możesz przyjechać? Proszę...

Nie musiała mówić nic więcej. Jej głos wystarczył. Bella była u niej po czterdziestu minutach. Wpadła do mieszkania. Paulina podała jej test ciążowy, który wcześniej leżał na stole obok kubka z ostygłą herbatą z miodem.

Bella spojrzała na test, potem na Paulinę. Nie zadawała żadnych pytań. Objęła ją mocno, przyciągnęła do siebie i pocałowała w skroń.

– Kochana... – wyszeptała. – Już dobrze. Jestem tutaj. Gratuluję. Cieszę się. 

Usiadły na sofie. Paulina przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. W końcu zaczęła mówić. Opowiedziała wszystko – o rozmowie z Patrickiem,  jego wycofaniu.

Bella słuchała w ciszy, tylko coraz mocniej zaciskała palce na poduszce.

– Quel coglione... – mruknęła w końcu.

– Przepraszam, że cię ściągnęłam...

– Nie żartuj. Myślisz, że zostawiłabym cię z tym samą? Jestem jak kawaleria, zawsze przybywam z pomocą.

– Wiesz… mimo tego wszystkiego jestem dziwnie spokojna – powiedziała Paulina cicho. – Podjęłam decyzję. I nie zamierzam jej zmieniać. Jeśli on nie potrafi być mężczyzną, to jego problem. Ja sobie poradzę, będzie trzeba to ściągnę mamę na jakiś czas.

Bella uśmiechnęła się delikatnie i pogładziła ją po włosach.

– I właśnie za to cię kocham. Za tę siłę. I klasę. To dziecko będzie miało najwspanialszą matkę, jaką mogłoby sobie wymarzyć. I najlepszą ciocię oczywiście.

– Dzięki – wyszeptała Paulina. – A dzisiaj... dzisiaj po prostu chcę, żeby ktoś przy mnie był. Bez oceniania. Bez głupich pytań.

– To się akurat załatwia bardzo łatwo – powiedziała Bella, wstając z sofy. – Zostaję u ciebie na noc. Robimy kolację, herbatę z imbirem i miodem, a potem... może nawet deser.

Paulina po raz pierwszy od rozmowy z Patrickiem uśmiechnęła się naprawdę.

– Zrobimy plan? – zapytała.

– Plan A, B i C. Ale najpierw... coś ciepłego. I coś głupiego w telewizji – odparła Bella, kierując się do kuchni.

Paulina patrzyła za nią z czułością. I z wdzięcznością.

Pół godziny później siedziały z dwiema łyżeczkami nad pustym pojemnikiem po lodach, wtulone w koc, z kubkami gorącej herbaty w dłoniach. Śmiały się z własnej słabości do słodyczy i z tego, jak absurdalnie kojący może być smak lodów pistacjowych w kryzysowych chwilach.

– No i widzisz – mruknęła Bella, odkładając pusty kubek. – Nie ma takiej katastrofy, której nie da się przejeść toną lodów i zapić malinową herbatą.

Paulina tylko pokiwała głową. Była już spokojniejsza. Oparła głowę o ramię przyjaciółki.

Niedługo potem zadzwonił domofon. Chwilę później w drzwiach pojawiły się Naomi i Greta – obie w sportowych kurtkach, z włosami rozwianymi od wiatru i siatką pełną przekąsek.

– Bella powiedziała, że trzeba pilnie zorganizować wieczór ratunkowy – powiedziała Naomi wchodząc.

– A ja się nie pytam o szczegóły, tylko przywożę wino i chipsy z soczewicy – dodała Greta, całując Paulinę w policzek.

– Wino odpada – powiedziała Paulina, uśmiechając się – Ale chipsy mogą być, byle nie ostre.  Paulina pokazała im test.

Dziewczyny usiadły w salonie. Światła były przygaszone, w telewizorze leciało jakieś reality show. Rozmawiały, śmiały się, przekomarzały. Nie było tematów tabu, nie było miejsca na udawanie.

Z każdą godziną Paulina czuła, że odzyskuje swoją wewnętrzną równowagę. Już wiedziała, że Patrick nie będzie jej do niczego potrzebny. Nie zamierzała czekać na jego gest, telefon, próbę zadośćuczynienia. Nie była kobietą, która daje drugie szanse.

Była Pauliną Ritter. A to oznaczało, że kiedy podejmuje decyzję, nie cofa się ani o krok.

Przez kolejne tygodnie dostosowała swój rytm życia do nowej sytuacji z typową dla siebie dyscypliną i opanowaniem. Ograniczyła intensywność treningów z Andreasem – zamiast siłowych obwodów skupiła się na rozciąganiu, ćwiczeniach równowagi i oddechu. Całkowicie zrezygnowała z biegania, choć zdarzało jej się chodzić na długie, szybkie spacery z Naomi i Gretą a czasem nawet Bellą. Czuła, że jej ciało zaczyna się zmieniać, ale akceptowała to z czułą uwagą.

Sesje Studio prowadziła nadal, choć z nieco mniejszą częstotliwością. Wybierała takie, które nie wymagały dużego wysiłku fizycznego. Miała zamiar pracować tak długo, jak będzie się dobrze czuła i jak długo jej sylwetka nie zdradzi tajemnicy, chociaż piersi już były jakby większe.

Z profesorem Schneiderem ustaliła, że obrona doktoratu odbędzie się w maju. Jej praca była już niemal gotowa – pozostały tylko małe poprawki i końcowa redakcja. Zajęcia na uniwersytecie prowadziła z tym samym zaangażowaniem co wcześniej. Studenci wciąż ją uwielbiali – teraz jeszcze bardziej, bo promieniała jakimś wewnętrznym spokojem, który nadawał jej nowy blask.

Studia podyplomowe kontynuowała bez zmian. Jej życie toczyło się może nieco wolniej, z większą ostrożnością, ale wciąż było intensywne i pełne treści.

Spotkania z superwizorem były dla Pauliny nie tylko akademickim obowiązkiem w ramach studiów podyplomowych z psychoterapii psychoanalitycznej – stały się jednym z najbardziej osobistych i transformujących doświadczeń ostatnich miesięcy. Odbywały się od prawie samego początku, regularnie, co dwa tygodnie, w czwartkowe poranki w eleganckiej kamienicy przy cichej ulicy w Wilmersdorfie, gdzie swój gabinet miał doktor Leonard Freis – doświadczony psychoanalityk, wykładowca i człowiek o nieprzeniknionej twarzy i zaskakująco łagodnym tonie głosu.

Gabinet Freisa był dokładnie taki, jakiego mogłaby sobie życzyć – wysmakowany, z ciemnymi półkami pełnymi oprawionych w płótno tomów Freuda, Junga, Winnicotta i Lacana, z dwiema lampami rzucającymi światło na gruby dywan w kolorze burgunda i leżanką. Na ścianach wisiały grafiki przedstawiające figury cienia i światła, a także kilka zdjęć starych ulic Wiednia – być może rodzinnego miasta Freisa.

Już na pierwszym spotkaniu Paulina – ku zaskoczeniu samej siebie – zdecydowała się na szczerość. Nie w pełni, nie bez zastrzeżeń, ale wystarczająco jasno, by uczynić z tej relacji coś więcej niż tylko ćwiczenie akademickie.

– Zanim zaczniemy analizować cokolwiek -  powiedziała, siedząc wyprostowana i patrząc mu prosto w oczy – muszę panu powiedzieć, że prowadzę podwójne życie. Poza uczelnią pracuję jako domina w ekskluzywnym studiu. Nie jest to coś, czego się wstydzę ale ma coraz większy wpływ na mój sposób myślenia, na relacje, jakie buduję z ludźmi, i na to, jak rozumiem władzę, emocje i granice.

Freis uniósł lekko brwi, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Przez chwilę milczał, a potem powiedział spokojnie:

– W takim razie musimy to uwzględnić. I traktować jako integralny element tego, kim pani jest. Psychoterapia nie polega na ukrywaniu aspektów własnej tożsamości, tylko na ich rozumieniu.

Od tego momentu ich rozmowy nabrały głębi i charakteru, jakiego Paulina się nie spodziewała. Omawiali nie tylko przypadki kliniczne, ale i delikatne mechanizmy władzy, przeniesienia w relacjach z klientami, granice intymności i granice profesjonalizmu.

– Gdzie kończy się rola, a zaczyna prawdziwa relacja? – zapytał kiedyś Freis. – Kiedy władza przestaje być grą, a zaczyna być realna?

Paulina nie zawsze miała gotowe odpowiedzi, ale coraz częściej zadawała sobie te pytania również samej sobie. Czuła, że jego pytania trafiają nie tylko w jej praktykę zawodową, ale i w najintymniejsze rejony życia. Czasami wychodziła z gabinetu poruszona, z myślami, które wracały do niej wieczorem – podczas kąpieli, spacerów, a czasem nawet podczas sesji w studiu, kiedy trzymała w dłoni bat, a w oczach klienta widziała coś więcej niż tylko oczekiwanie bólu.

Freis nigdy nie oceniał. Zadawał pytania. Czasem bardzo trudne. I właśnie to ceniła najbardziej. Czuła, że nie musi przed nim niczego udawać, że może być silna i niepewna jednocześnie. Dominująca i szukająca zrozumienia. Że może wreszcie być – w pełni – sobą.

W tym samym czasie Patrick kilkukrotnie próbował się z nią skontaktować. Pisał, dzwonił, raz nawet wysłał długiego maila. Ale Paulina nie odpowiadała. Czuła, że nie chce i nie musi prowadzić tej rozmowy. W końcu, pewnego wieczoru, po długim spacerze, usiadła z laptopem i napisała.

Była to wiadomość prosta, ale bardzo precyzyjna. Podziękowała mu za wspólne chwile, wspomnienia, które – jak przyznała – na zawsze zostaną w niej jako piękne. Napisała, że ich drogi się rozchodzą i że nie musi martwić się o dziecko – poradzi sobie. Nigdy nie upomni się o alimenty, nie będzie dzwonić z pretensjami, ani oczekiwać wsparcia lub udziału w wychowaniu. Może dalej żyć jak chce, jeździć po świecie, dobrze się bawić. Ona wybiera inną drogę.

Na końcu dodała tylko jedno zdanie:

– Czasami największym darem, jaki możemy sobie dać, to pozwolić się rozstać – z klasą, z godnością. I bez litości dla siebie samych. I o to Cię proszę.

Kliknęła „Wyślij” i zamknęła komputer. Usiadła w ciszy, patrząc przez okno na ciemniejące niebo Berlina. Było jej dziwnie lekko.

---

Berlin, wiosna 2016

Obrona pracy doktorskiej Pauliny odbyła się w jasnej, przestronnej sali na parterze budynku Instytutu Psychologii Uniwersytetu Humboldta. Wiosenne światło wpadało przez wysokie okna, niosąc ze sobą delikatny zapach kwitnących kasztanów z pobliskiego parku. Był maj – dzień ciepły, spokojny, niemal uroczysty z natury. W sali zapanowała cisza, kiedy doktor Karl-Heinz Schneider rozpoczął spotkanie, witając zebranych i przedstawiając Paulinę Ritter jako kandydatkę do stopnia doktora psychologii.

Paulina stała wyprostowana, ubrana w elegancką sukienkę w odcieniu głębokiego granatu, dopasowaną, ale miękko układającą się na jej ciele. Widoczny już brzuszek nie był ukrywany – przeciwnie, zdawał się symbolicznie domykać etap jej życia, który kończył się właśnie dziś. Miała na sobie proste szpilki, włosy upięte w klasyczny kok, delikatny makijaż. Wyglądała pięknie, ale nie to przykuwało uwagę. To była jej pewność, opanowanie, spojrzenie – spokojne, silne i czujne.

– Pani Ritter – rozpoczął profesor Schneider – proszę przedstawić główne tezy swojej pracy doktorskiej oraz metodologię przeprowadzonych badań.

Paulina przez niemal pięćdziesiąt minut mówiła płynnie i rzeczowo. Jej praca nosiła ostatecznie tytuł: „Władza, intymność i granice – fenomenologia relacji dominujących kobiet i uległych mężczyzn w perspektywie psychologicznej”. Była to kontynuacja i pogłębienie jej pracy magisterskiej, tym razem oparta na dwudziestu pogłębionych wywiadach narracyjnych oraz analizie porównawczej doświadczeń dominujących kobiet z różnych środowisk kulturowych, w tym z Berlina, Nowego Jorku i Paryża.

Profesor Erhardt jako pierwsza zabrała głos w części poświęconej pytaniom:

– Pani Ritter, w swojej pracy przywołuje pani kategorię kontroli narracyjnej w relacjach dominacji. Jak weryfikowała pani autentyczność wypowiedzi respondentek, mając na uwadze, że relacje D/s bywają silnie performatywne, a opowieści często stylizowane?

Paulina uniosła lekko głowę i odpowiedziała spokojnie, z pełną koncentracją:

– Dziękuję za to pytanie, pani profesor. Przyznam, że spodziewałam się go od Pani. Oczywiście, zjawisko stylizacji wypowiedzi w kontekście relacji o charakterze dominacyjnym jest dobrze udokumentowane w literaturze. Aby zminimalizować ten efekt, zastosowałam podwójną strategię: po pierwsze, prowadziłam rozmowy w kilku etapach, umożliwiając uczestniczkom powrót do pewnych wątków i ich przedefiniowanie; po drugie, analizowałam zbieżność treści wywiadów z danymi pochodzącymi z samoopisowych ankiet uzupełniających, skonstruowanych z użyciem skal z psychologii społecznej i klinicznej. Pozwoliło mi to zyskać wielowarstwowy obraz doświadczeń – nie tylko deklaratywny, ale i ustrukturyzowany.

Recenzentka skinęła głową z uznaniem, notując coś na marginesie. Paulina patrzyła spokojnie przed siebie. Wiedziała, że pytania dopiero się zaczęły – ale nie czuła strachu. Czuła gotowość.

– Jak poradziła sobie pani z własną pozycją w relacji badaczka–obiekt? W jakim stopniu uwewnętrzniony kod kulturowy wpłynął  na sposób prowadzenia wywiadów?

Paulina odpowiedziała rzeczowo i spokojnie, z akademicką precyzją, ale i z osobistym ciepłem. Nie ukrywała swojej roli, ale zaznaczyła, że dzięki niej mogła zyskać zaufanie rozmówczyń i dotrzeć głębiej.

– Myślę, że moje doświadczenie nie było przeszkodą – powiedziała. – Było mostem.

Profesor Heller natomiast skupił się na warstwie teoretycznej, zadając pytania o Winnicotta i koncepcję prawdziwego a fałszywego self w kontekście ról D/s. Paulina zacytowała fragmenty z jego pism, nawiązując do psychologicznej funkcji maski, a potem zgrabnie przeszła do współczesnych modeli relacji asymetrycznych.

Gdy odpowiedziała na ostatnie pytanie, zapadła cisza, po której profesor Schneider uśmiechnął się szeroko:

– Gratuluję, pani doktor. W imieniu komisji informuję, że jednogłośnie przyznaliśmy pani tytuł doktora psychologii.

Sala wybuchła oklaskami. Najpierw powoli, potem coraz śmielej – znajomi z uczelni, koleżanki z zajęć, kilka osób z kadry. Greta, Bella i Naomi były w pierwszym rzędzie – ubrane elegancko, pełne dumy. Bella pierwsza rzuciła się z bukietem białych piwonii. – Pani Doktor ! – zawołała.

Paulina uśmiechała się, lekko zarumieniona, ale spokojna. Gdy trzymała w rękach kwiaty, gdy gratulowano jej, ściskano dłoń, kiedy padały kolejne słowa uznania, wiedziała jedno – że dziś nie była tylko piękną kobietą z widocznym brzuszkiem. Była kobietą, która przeszła całą drogę: intelektualną, emocjonalną i osobistą. I właśnie stanęła u progu nowego rozdziału.

Świetlisty wieczór w Berlinie był idealnym tłem dla celebracji. Paulina wybrała na tę okazję kameralną, elegancką restaurację przy Savignyplatz – miejsce o nienagannej opinii, z kuchnią francuską i dyskretną obsługą, idealne na takie chwile. Uroczystość była kameralna, ale każda osoba obecna przy stole miała w życiu Pauliny szczególne miejsce.

Eva, przyszła jako jedna z pierwszych. Przytuliła ją a uścisk, choć słaby, trwał nieco dłużej niż zwykle. Szepnęła jej do ucha:

– Jestem z ciebie dumna, moja dziecko,  naprawdę.

Obok niej siedziała Naomi – jak zwykle efektowna, pewna siebie i tryskająca energią. Greta przyszła z Marco, który jak zawsze był nieco onieśmielony w tak kobiecym towarzystwie, ale odnalazł się doskonale. Thomas, cichy i lojalny, jak zawsze trzymał się blisko Belli, nie rzucając się w oczy.

Olga specjalnie przyjechała z Trójmiasta. Kiedy tylko zobaczyła Paulinę, od razu rzuciła się jej na szyję, mówiąc pół żartem, pół serio:

– No i masz... pani doktor. Szybko ci poszło. A ja ciągle muszę użerać się z niedouczonymi sędziami ! Gratuluję.

Wśród życzeń, toastów i wspomnień pojawił się temat Jonasa. Niemal wszyscy wiedzieli o ich  coraz  większej przyjaźni poza studiem. Paulina opowiedziała z uśmiechem, że nie mógł być obecny – przebywał od dwóch tygodni w Japonii w związku z dużym kontraktem, ale przesłał gratulacje, list i imponujący bukiet – czerwonych peonii i białych orchidei, które czekały na nią w mieszkaniu z kartką: „Für meine kluge, schöne Fenriss. Jonas.” 

Rodzice Pauliny, choć nie mogli przyjechać tego dnia, zadzwonili wcześniej i rozmawiali z nią długo. Jej mama, wzruszona, powiedziała tylko jedno zdanie:

– Jesteś naszą dumą, córeczko.

Tego wieczoru, gdy kolejne lampki szampana unosiły się w górę, Paulina, wznosząc toast sokiem winogronowym,  patrzyła na swoich bliskich i poczuła coś rzadkiego: czyste, spokojne spełnienie. Nie musiała niczego więcej. Miała ich, miała siebie – i miała przyszłość.

Pod koniec wieczoru, gdy ostatnie kieliszki opróżniano z szampana, a śmiechy i rozmowy powoli cichły, Eva wstała od stołu wolniej niż zwykle. Jej ruchy były nieco mniej pewne, jakby na moment opadła z sił. Uniosła kieliszek w geście toastu, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, objęła spojrzeniem dziewczyny i z lekkim uśmiechem skinęła głową.

– Dziewczyny, musimy się spotkać. Prześlę wam datę i miejsce. Zaktualizujcie wasze  kalendarze w systemie, żebym miała podgląd. Proszę. To ważne i pilne.

Jej ton był cichy, ale stanowczy. Nikt nie odważył się zapytać, o co chodzi – coś w jej głosie mówiło, że to nie czas ani miejsce na wyjaśnienia. Paulina spojrzała pytająco na Bellę, ta jednak tylko pokręciła głową z rezygnacją.

– Próbowałam już. Nawet mi nic nie powiedziała – szepnęła, nachylając się do Pauliny. – Ale to coś bardzo poważnego. Czuję to.

Kiedy Eva pożegnała się, obejmując każdą z nich z osobna, jej uśmiech był serdeczny, lecz nosił w sobie cień czegoś niepokojącego. Gdy wyszła, przez chwilę zapadła cisza. Paulina patrzyła za nią z napięciem w ramionach, ściskając w dłoni kartkę z dedykacją od Jonasa. Czuła, że nadchodzi coś, na co żadna z nich nie była gotowa.

---

Dom, do którego dotarły, był usytuowany na skraju niewielkiej, zielonej miejscowości pod Berlinem. Paulina była zaskoczona – mimo tylu lat znajomości z Evą, nigdy nie zastanawiała się, gdzie ta mieszka. I teraz, stojąc przed starą, ale zadbaną willą z lat trzydziestych, poczuła dziwne wzruszenie. Budynek miał ciemnozielone okiennice, starannie przycięty żywopłot i werandę porośniętą bluszczem.

Dziewczyny – Bella, Greta, Naomi i Paulina – przyjechały punktualnie. Gdy weszły, Eva już czekała. Stała w korytarzu w eleganckim, prostym swetrze, wyraźnie blada, ale z tym samym dumnym wyrazem twarzy. Jej uśmiech był ciepły, choć nieco zmęczony.

– Wejdźcie – powiedziała cicho, gestem zapraszając je do środka.

W salonie czekał już mężczyzna – starszy, siwiejący, o łagodnym spojrzeniu i nienagannej postawie. Gdy dziewczyny weszły, wstał.

– Mecenas Albrecht – przedstawił się z uprzejmym ukłonem. – Wieloletni przyjaciel i powiernik pani Stern.

Eva usiadła powoli na fotelu, na chwilę zamknęła oczy, jakby zbierając siły, a potem spojrzała na każdą z nich po kolei. Jej głos był nieco chrapliwy, ale wyraźny.

– Moje kochane… – zaczęła, a Paulina poczuła, jak coś ściska ją w gardle. – Zawsze myślałam, że powiem wam to inaczej, może inny sposób, mniej emocjonalny. Ale… nie ma już czasu na planowanie. Od wielu lat choruję. Nowotwór. Walczyłam. Przechodziłam leczenie, przerwy, nawroty. Długo się nie poddawałam.

Bella otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamilkła. Greta spuściła wzrok. Naomi wpatrywała się w Evę bez mrugnięcia, a Paulina poczuła, jak palce zaciskają jej się na podłokietniku krzesła.

– Teraz… jest znów nawrót. Kolejny. Ale mój organizm już nie chce walczyć. Lekarze dają mi maksymalnie trzy miesiące. Może krócej. Czuję, że czas się kończy.

Zapadła cisza. Przez chwilę nikt się nie poruszył, jakby słowa Evy wciąż nie dotarły do końca.

– Chciałam, żebyście się dowiedziały ode mnie. Bez niedomówień. Bez plotek. – Uśmiechnęła się słabo. – Jesteście dla mnie ważne. Każda z was. To, co stworzyłyśmy, to nie było tylko studio. To była wspólnota. Energia. Sens. I chciałabym, żeby coś z tego zostało.

W salonie było cicho, poza pojedynczymi westchnieniami i szeptami. Świat za oknami wydawał się zupełnie obcy, nierzeczywisty – a każda z nich czuła, że właśnie teraz coś się kończy. I że muszą być gotowe.

Odpowiednio wcześniej Eva przygotowała wszystko z zimną precyzją, tak jak przez całe życie – bez sentymentów, bez łez. Kiedy zakończyła swoje krótkie, rzeczowe przemówienie, uniosła się z trudem z fotela.

Paulina poczuła, jak pieką ją oczy. Bella wstała powoli, podeszła do Evy, obejmując ją mocno. Greta i Naomi przyłączyły się chwilę później. Paulina wstała jako ostatnia – nie dlatego, że czuła mniej, tylko dlatego, że nie potrafiła poradzić sobie z nagłą falą emocji.

– Nie chcę czułych pożegnań, nie chcę rozklejania się. Wiem, że jesteście silne i mądre. I wiem, że dacie sobie radę. Teraz zostawiam was z mecenasem – powiedziała spokojnie i wyszła z salonu, zanim którakolwiek zdążyła zareagować.

Drzwi zamknęły się cicho. Zapanowała cisza, a potem odezwał się mecenas Albrecht, wyjmując z eleganckiej skórzanej teczki uporządkowane dokumenty.

– Dziękuję za przybycie. Pani Stern życzyła sobie, aby sprawy zostały przekazane osobiście, w tym właśnie gronie. Proszę pozwolić, że przejdę do rzeczy.

Dziewczyny siedziały skupione, milczące, napięte.

– Gospodarstwo w Spreewaldzie – powiedział, przeglądając dokumenty – zostało przepisane wspólnie na panie Isabellę Conti,  Gretę Nørgaard i Paulinę Ritter. To nieruchomość o powierzchni ponad 12 hektarów. Zgodnie z wolą pani von Stern, ma ono zachować swoją dotychczasową funkcję – miejsca, w którym organizowane są spotkania społeczności. tzw. Sklavenkamp.

Bella i Greta spojrzały po sobie – nie zaskoczone, ale poruszone. Znały to miejsce doskonale. Tam tworzyła się historia. 

– Pani Naomi Dubois otrzymuje apartament w Paryżu, przy Rue des Martyrs. Trzy pokoje, kamienica z lat trzydziestych, wyremontowana. Pani von Stern uznała po jednej z rozmów, że skoro planuje kiedyś powrót do Francji powinna mieć tam swoje miejsce. I że to odpowiedni czas, by przestała w końcu wynajmować od kogoś mieszkanie – powiedział z lekkim uśmiechem.

Naomi uniosła brew z typowym dla siebie dystansem, ale w jej oczach pojawił się błysk.

– I teraz pani Ritter – kontynuował mecenas. – Pani Stern przekazuje pani nieruchomość o nazwie Adlerheim. To stary  dom z lat dwudziestych, w Bawarii, który odziedziczyła wiele lat temu po wuju. Miał ostatnio zostać wyremontowany, ale los zdecydował inaczej. Pani Stern uznała, że pani spośród wszystkich najbardziej zrozumie jego potencjał. Dom jest położony na niewielkim wzgórzu, z widokiem na jezioro i zajmuje sporą działkę. Ma swoją historię. I czeka na nowe życie.

Paulina nic nie odpowiedziała – jedynie lekko skinęła głową. Znała nazwę. Eva kiedyś wspominała o Adlerheim mimochodem. To miało być jej oczko w głowie, miejsce gdzie spędzi emeryturę. A teraz... był jej.

Mecenas Albrecht przerzucił kolejne dokumenty i spoważniał.

– Pozostaje kwestia najistotniejsza. Dominia Studio Berlin – powiedział. – Klub został wyceniony na 2,6 miliona euro. Pani von Stern w testamencie zawarła jednak klauzulę preferencyjnego nabycia. Zgodnie z jej wolą, tylko wy cztery – pani Ritter, pani Conti, pani Nørgaard oraz pani Dubois – macie prawo przejąć własność studia za kwotę zredukowaną do 1 miliona 600 tysięcy euro.

Zapadła cisza. Paulina spojrzała na Bellę, która uniosła brwi. Greta i Naomi wymieniły szybkie spojrzenia.

– W testamencie pani Stern wskazała, że środki te mają zostać przekazane Fundacji Stern – kontynuował mecenas. – To organizacja non-profit, której jest założycielką. Fundacja zajmuje się edukacją i wsparciem kobiet po traumach seksualnych oraz przemocowych, głównie z rodzin emigranckich z trzeciego świata. Finansuje szkolenia zawodowe i stypendia edukacyjne dla kobiet wychodzących z przemocy domowej. 

Dziewczyny słuchały w milczeniu. Teraz już wszystko miało sens. Eva, nawet w chwili swojej śmierci, zadbała o to, by potęga, którą zbudowała, przekuła się na coś większego.

– Jeśli zdecydujecie się przejąć klub – mówił dalej mecenas – będziecie jego nowymi właścicielkami. Musicie jednak wspólnie złożyć deklarację kontynuacji działalności w duchu, jaki ustanowiła pani Stern – z zachowaniem etyki, rygoru, rytuału i absolutnego profesjonalizmu.

Paulina spojrzała na mecenas Albrechta.

– Herr Albrecht... czy mógłby pan zostawić nas same? – zapytała uprzejmie, ale stanowczo. – Potrzebujemy chwili aby omówić to między sobą.

Mężczyzna skinął głową, bez słowa zebrał swoje dokumenty, zamknął elegancką skórzaną teczkę i wyszedł z salonu. Kiedy drzwi się zamknęły, zapadła cisza. Żadna z nich nie sięgnęła po kieliszek z wodą. Tylko tykający zegar na ścianie wyznaczał upływające sekundy.

Pierwsza odezwała się Naomi. Jej głos był cichy, ale zdecydowany:

– Dziewczyny... ja chcę wrócić do Francji. Do Paryża. Wiecie, że planowałam  założyć własne studio. Chcę założyć oddział Domini – Dominia Studio Paris. Z tym samym etosem, tymi samymi standardami. Tylko najwyższy poziom. Eva... kiedyś żartowała, że mogłabym to zrobić. Teraz czuję, że powinnam.

Greta podniosła wzrok. Jej twarz była spokojna.

– Ja... Dziewczyny, wycofuję się niedługo. – Jej głos był pewny – Marco i ja... planujemy ślub. Jeszcze mi się nie oświadczył ale lada chwila zrobi to. Chcę zacząć nowy rozdział. Dzieci, dom. Nie chcę już wracać do domu późnymi wieczorami. Kocham was, kocham to, co razem tworzyłyśmy. Ale to już nie moja droga.

Znowu cisza. Bella spojrzała na Paulinę, lekko wzruszając ramionami.

– Ja wchodzę. – Jej głos był pewny, choć ton odrobinę lżejszy, jakby próbowała zneutralizować ciężar chwili. – Ale... same wiecie. Nie oszczędzam. Lubię żyć na pełnych obrotach. Mam tylko środki na mój wkład. Ani centa więcej.

Paulina powoli odłożyła dokumenty na stół. Wzięła głęboki oddech.

– Jak się zepnę... może uda mi się zebrać osiemset tysięcy. Spłacę Gretę i przejmę jej udziały. Zostaniemy we dwie – z tobą, Bella. – Spojrzała na Naomi. – A ty?

Naomi milczała przez chwilę, a potem uniosła podbródek, jakby rozważała coś w myślach.

– Wstrzymam się ale pod jednym warunkiem.

– Słucham – powiedziała Paulina ostrożnie.

– Dostanę prawo używania nazwy i logo Dominia Studio dla mojego projektu w Paryżu. Zobowiązuję się przestrzegać standardów, etyki, wszystkiego, co stworzyła Eva. Ale chcę tę ciągłość. Eva na to zasługuje. I wy też. Rozliczymy to jakoś

Paulina  spojrzała na Bellę. Ta tylko kiwnęła głową.

– Masz moją zgodę – powiedziała Bella krótko.

Paulina skinęła głową.

– Zgoda. Naomi, masz nasze błogosławieństwo. Dla Evy, dla przyszłości. Dziękuję, że jesteś lojalna ale daj mi czas aby cię spłacić.

Mecenas Albrecht wrócił do salonu, w którym czekały cztery kobiety – silne, zdecydowane, a dziś wyjątkowo skupione i poważne.

– Herr Albrecht – odezwała się Paulina, stojąc przy oknie. – Mamy pytanie dotyczące udziałów. Czy możemy między sobą dokonywać ich przeniesienia? Bez udziału zewnętrznych podmiotów oczywiście.

Albrecht uśmiechnął się lekko, jakby spodziewał się tego pytania.

– Tak, oczywiście. W ramach waszej czwórki możecie dokonywać przeniesień udziałów. Warunkiem ustanowionym przez Evę jest jednak to, że przez pięć lat żaden udział nie może zostać nabyty przez osobę spoza waszego grona. – Spojrzał na każdą z nich po kolei. – To warunek niepodlegający negocjacji.

Naomi skinęła głową pierwsza.

– To zrozumiałe. To zabezpieczenie spójności i ducha tego miejsca.

– Zgadzam się – powiedziała Bella. – Nikt obcy nie powinien mieć dostępu do tego, co budowałyśmy z Evą.

Paulina potwierdziła bez wahania:

– Przyjmujemy ten warunek, wrócimy do pana ze szczegółami podziału udziałów.

Greta odezwała się jako ostatnia. Jej głos był spokojny i ciepły:

– Jeśli Paulina przejmuje mój udział, niech spłaca go w swoim tempie. Nie potrzebuję teraz tych pieniędzy, a wiem, że odda mi wszystko, co się należy. Nawet jeśli to potrwa kilka lat.

Paulina spojrzała na nią z wdzięcznością. Poczuła uścisk w gardle, ale tylko skinęła głową, by nie dać się ponieść emocjom.

– Dziękuję ci, Greta, ale jakoś dam radę... chyba. Najwyżej później załatwimy przeniesienie twoich udziałów w Spreewaldzie, tu już nie ma takiej presji.

Mecenas Albrecht zanotował kilka rzeczy w swoim notesie i powiedział spokojnie:

– W takim razie przygotuję aneks do zapisu. Proszę się spodziewać dokumentów w ciągu kilku dni. Jeśli wszystko zostanie podpisane, formalności będą zamknięte przed końcem miesiąca. Tu nie ma mowy o zapisie testamentowym, to normalna transakcja.

Dziewczyny pokiwały głowami. Moment był wyjątkowy – czuły, że zamykają jeden etap, a otwierają zupełnie nowy.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2