Wilczyca 54
Rozdział 54
Bydgoszcz, styczeń 2024
Marek wszedł do domu Ani i Michała, czując lekkie zdenerwowanie. Przywitał się z gospodynią, składając jej życzenia urodzinowe, po czym podchodził do pozostałych gości – część już znał, a resztę Michał, w roli gospodarza, chętnie mu przedstawiał. Wszystko przebiegało gładko, dopóki nie zauważył Pauliny, stojącej nieco na uboczu z telefonem w dłoni. Właśnie kończyła rozmowę, chowając urządzenie do eleganckiej, czarnej torebki.
Na chwilę zaniemówił. Wyglądała zjawiskowo. Czarne, lakierowane szpilki wydłużały jej smukłe nogi. Skórzane spodnie luźno opadały na biodrach, kontrastując z lekko prześwitującym topem, który subtelnie odsłaniał plecy.
Michał, nieświadomy wcześniejszych wydarzeń, podszedł z uśmiechem.
– Paulina, pozwól, że przedstawię ci Marka...
– Mieliśmy już... przyjemność – wtrącił tamten, maskując podenerwowanie uroczym uśmiechem.
Spojrzała na niego chłodno, lekko rozbawiona.
– Przyjemność? – zapytała z ironią.
– Ehm, tak... no... mieliśmy... przyjemność spotkać się na drodze – dodał nerwowo, próbując się uśmiechnąć.
Z lekkim uśmieszkiem, który nie wróżył niczego dobrego, uniosła brew i poprawiła torebkę na ramieniu.
– Och, bardzo zależało Ci żeby nie spóźnić się na imprezę... z marnym skutkiem jak widać – rzuciła sarkastycznie, patrząc mu prosto w oczy.
Michał spojrzał na nich zdezorientowany.
– Ale o co chodzi? Coś się stało po drodze?
– Nie, nie... To tylko... hmm, drobne nieporozumienie – odparł tamten, krzywiąc się i starając się nie pogłębiać tematu.
Paulina uśmiechnęła się do Michała uprzejmie, choć w jej głosie wyczuć można było chłód.
– Nieporozumienie? Można to tak ująć. Twój kolega miał dość nietypowe podejście do wyprzedzania, ale już to sobie wyjaśniliśmy, prawda?
Skinął głową, nie znajdując słów. Miała coś w sobie co wywoływało w nim uczucie, którego dawno nie doświadczał. Zazwyczaj to on miał kontrolę. To inni czuli się niekomfortowo w jego obecności. Tymczasem jej wzrok – zimny, pewny siebie – sprawiał, że czuł się... mały. A przecież był dyrektorem w banku, miał pod sobą ludzi. To on zawsze rozdawał karty.
Michał, widząc napięcie, szybko wkroczył do akcji.
– Dobrze, dobrze. Ważne, że wszyscy dotarliśmy na miejsce. Chodźmy się czegoś napić, zapomnijmy już o tych drogowych perypetiach.
– No właśnie, Michale – przypomniała z błyskiem w oku – obiecałeś mi kiedyś degustację whisky.
– Tak, pamiętam! Chodźmy, mam specjalny gabinet. Znajdziemy tam coś wyjątkowego.
Marek, czując się nieco wykluczony, wtrącił:
– Ale chyba mogę iść z wami?
Paulina odwróciła się w jego stronę, wyraźnie rozbawiona.
– Może mam cię puścić przodem? – zapytała z przekąsem, bawiąc się jego niepewnością. – Będziesz świecił mi latarką telefonu po plecach?
Jej słowa, podszyte lekkim rozbawieniem i ironią, uderzyły celnie. On tylko spuścił wzrok, niepewny, jak na nie zareagować i poszedł za nimi.
Zmierzyła go tylko wzrokiem i poszła za Michałem.
Gabinet urządzony był z niezwykłym smakiem, łącząc nowoczesny design z klasyczną elegancją. Ciemne drewniane panele na ścianach nadawały wnętrzu szlachetności, a starannie poukładane książki na półkach świadczyły o erudycji gospodarza. W rogu stały dwa masywne, skórzane fotele z niskim stolikiem i lampką o przyjemnym świetle. Na biurku połyskiwały kryształowe karafki i szklanki, a na ścianach wisiały certyfikaty i pamiątkowe zdjęcia.
Gospodarz sięgnął do szafki i wyjął butelkę japońskiej whisky.
– To wyjątkowy trunek, prosto z Hokkaido – zaczął, nalewając bursztynowy płyn do szklanek. – Japończycy tworzą whisky z niesamowitą pasją ale i precyzją. Wyczujesz tu nuty dymu, owoców, delikatnych przypraw... bardzo wyrafinowany profil.
Uniósł szklankę i spojrzał na pozostałych.
– Za spotkanie.
Po chwili milczenia, Marek – wyraźnie wciąż nieco spięty po wcześniejszym incydencie – odchrząknął i spojrzał w jej stronę.
– Chciałem cię przeprosić... za moje zachowanie na drodze – powiedział cicho.
Spojrzała na niego chłodno, z dystansem, jakby ważyła wartość jego słów. Nie odpowiedziała od razu, uniosła jedynie szklankę do ust i wzięła łyk. Dopiero po chwili uśmiechnęła się lekko, dając do zrozumienia, że przeprosiny zostały zauważone – choć niekoniecznie przyjęte.
Michał w tym czasie sięgnął po kolejną butelkę, tym razem whisky o nieco mocniejszym profilu.
– Ta ma więcej mocy, ale idealnie rozgrzewa – rzucił z uśmiechem, ponownie nalewając trunek do szklanek.
Trzymała swoją szklankę delikatnie, jakby była czymś znacznie bardziej subtelnym niż ciężki kryształ. Smukłe, wypielęgnowane dłonie, czerwony lakier na paznokciach – każdy jej gest był świadomy, dopracowany. Wydawała się bardziej zrelaksowana, choć jej postawa nadal emanowała pewnością siebie. Marek, choć wciąż nieco spięty, również zaczynał się odprężać.
– Ciekawa kolekcja – powiedział, spoglądając w stronę półki. – Nigdy wcześniej nie piłem japońskiej whisky, ale muszę przyznać, że ma swój charakter.
– To tylko część – odparł gospodarz. – Mam też coś specjalnego ze Szkocji i Irlandii… ale to może później.
Rozmowa powoli nabierała swobodniejszego tonu. Michał zaczął snuć anegdoty z podróży po destylarniach, a ona słuchała z zainteresowaniem, od czasu do czasu zerkając w stronę Marka – jakby badając, czy jego skrucha rzeczywiście była szczera.
Paznokciami delikatnie stukała o szkło, wydając rytmiczny, niemal hipnotyzujący dźwięk. Przesunęła palcami po krawędzi szklanki. Nie potrzebowała słów – jej obecność mówiła wszystko.
Michał właśnie kończył opowieść, gdy w jej torebce rozbrzmiał dźwięk telefonu. Odebrała szybko, odzywając się po niemiecku, po czym bez słowa wyszła, zostawiając ich samych.
Marek, który do tej pory siedział cicho, poprawił się w fotelu. Wciąż niepewny, ale wyraźnie próbujący wysondować grunt, pochylił się nieco w stronę gospodarza.
Marek, który dotąd siedział w milczeniu, wyraźnie spięty, przerwał ciszę i nachylił się w stronę gospodarza:
– Jezu stary, skąd ty ją wytrząsnąłeś? Kto to w ogóle jest? – zapytał z niedowierzaniem, kręcąc głową.
Michał uśmiechnął się tajemniczo, wpatrując się przez moment w szklankę, jakby próbował znaleźć odpowiedź na jej dnie.
– Paulina... Cóż, znamy się od kilku tygodni. Pamiętasz jak ci mówiłem, że jedziemy z Anką do Lidbarka ? Przyznaj – jest w niej coś... innego, prawda?
– Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktoś tak na mnie działał. Ma w sobie coś groźnego, ale zarazem cholernie fascynującego – przyznał z lekkim niedowierzaniem Marek.
Gospodarz tylko skinął głową.
– Zgadza się. Ona jest... wyjątkowa.
– Ma męża? Bo nie zauważyłem obrączki.
– Partnera. Łukasza. Chuj wie kim on dla niej jest tak naprawdę... Miał być dziś z nami, ale podobno źle się poczuł. Ale powiem ci jedno – uważaj. To niebezpieczna kobieta. A widzę, że już jej raz podpadłeś.
Marek parsknął cicho.
– Femme fatale... Takie lubię najbardziej.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się ponownie i Paulina wróciła do gabinetu, rzeczowym tonem oznajmiając:
– Anka prosi, żebyśmy już usiedli do stołu.
Michał spojrzał na nią, po czym rzucił w stronę Marka:
– Jeszcze po jednej, zanim pójdziemy.
Skinęła lekko głową, biorąc szklankę do ręki i stukając paznokciami o szkło, zanim uniosła je do ust. Czuła już jak alkohol zaczyna jej lekko uderzać do głowy.
Wznosząc toast, Marek jeszcze raz spojrzał w jej stronę. Była niewzruszona – tak samo piękna, jak onieśmielająca.
Kiedy zeszli do salonu, Marek z lekko prowokacyjnym uśmiechem usiadł obok niej, próbując nawiązać kontakt. Nie mógł wyrzucić z głowy tego, jak działała na niego wcześniej.
– Paulina, naprawdę, mam nadzieję, że nie gniewasz się za to nasze... nieporozumienie? Przepraszam jeszcze raz.
Spojrzała chłodno.
– Nie ma już o czym mówić.
Siedząc przy stole próbował ją zagadywać, ona jednak odpowiadała głównie półsłówkami, wyraźnie zbywając rozmowę. Dopiero pytanie o berlińską rejestrację samochodu sprawiło, że coś się w niej zmieniło.
Oderwała wzrok od talerza. Na ustach pojawił się subtelny uśmiech.
– Tak, mieszkam i pracuję Berlinie. Jestem psychologiem i mam tam swoją praktykę.
– Psycholog? – zapytał z wyraźnym ożywieniem. – To chyba często tam bywasz?
– Tak, większość czasu spędzam właśnie tam. To miasto daje mi przestrzeń – i zawodowo, i prywatnie. Uwielbiam jego klimat i tę wolność, której tam doświadczam.
– I jak to jest pracować jako psycholog w Berlinie? Czym się dokładnie zajmujesz?
Przez chwilę patrzyła na niego, jakby zastanawiała się, ile chce ujawnić.
– Moja praca jest... nietypowa. Pomagam ludziom zaglądać w głąb siebie. Odkrywać pragnienia, które zwykle są dobrze ukryte. I radzić sobie z nimi.
– A twój chłopak... mieszka tam razem z tobą?
Przerwała na moment. Jej wzrok spoczął na nim uważnie.
– Nie. Łukasz mieszka w Polsce. Spotykamy się od czasu do czasu. Dziś nie mógł przyjść – był niedysponowany.
– Niedysponowany? Mam nadzieję, że nic poważnego? – zapytał z uprzejmym zainteresowaniem Marek.
Paulina uśmiechnęła się lekko, ale jej spojrzenie pozostało chłodne.
– Nie, nic, czym warto się martwić – odparła tonem, który wyraźnie zamykał temat. Sięgnęła po szklankę z wodą i upiła mały łyk.
– Ta praca w Berlinie... wygląda na to, że nieźle ci się powodzi. Twoje Audi to przecież nie jest zwykły model, prawda?
Zerknęła na niego z cieniem rozbawienia w oczach.
– Mówisz o moim RS4? Cóż, lubię szybkie samochody. Może trochę na przekór temu, co wydarzyło się dziś po drodze... A to auto? Po prostu dobrze się prowadzi i jest praktyczne.
– Nieźle – mruknął z uznaniem. – Musiało kosztować fortunę.
Paulina wzruszyła ramionami, jakby to nie miało dla niej większego znaczenia.
– Lubię wydawać na to, co sprawia mi przyjemność.
Właśnie otwierał usta, by odpowiedzieć, kiedy podszedł Michał, uśmiechając się szeroko:
– Mówiłem ci, Marek, żebyś nie męczył Pauliny – rzucił z przymrużeniem oka, klepiąc go po ramieniu.
– Nie martw się – odparła Paulina, spoglądając na gospodarza z lekkim uśmiechem. – Marek jest już całkiem znośny.
Ten zaśmiał się cicho, choć w jego głosie było lekkie zaskoczenie.
– No dobrze, dobrze, już przestanę drążyć – rzucił półżartem, zerkając w jej stronę.
W tym momencie rozległ się cichy dźwięk powiadomienia z telefonu. Paulina bez pośpiechu wyjęła go z torebki. Gdy spojrzała na ekran, jej twarz momentalnie spoważniała.
– Przepraszam na chwilę – powiedziała chłodno i bez dalszych wyjaśnień wstała od stołu, po czym oddaliła się zdecydowanym krokiem, zostawiając mężczyzn samych.
---
Trójmiasto, styczeń 2024
Wieczór w pubie upływał całkiem przyjemnie. Łukasz i Zosia siedzieli naprzeciwko siebie, sącząc kolejne piwo i śmiejąc się przy wspomnieniach z dawnych lat. Rozmowa była swobodna, a atmosfera lekka. Co jakiś czas któreś z nich przywoływało historię z młodości, a drugie wybuchało śmiechem – jakby znów byli nastolatkami, dla których życie było proste.
– Pamiętasz tamten wyjazd nad jezioro? Jak padało non stop, a namiot przeciekał? – zaśmiała się Zosia, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Jak mógłbym zapomnieć? Całą noc siedzieliśmy w środku, a ty uparłaś się, że to dobra przygoda – odparł z uśmiechem, choć gdzieś z tyłu głowy wciąż tliły się wspomnienia ostatnich dni z Pauliną.
Wzięła łyk piwa i spojrzała na niego z ciepłym, życzliwym uśmiechem.
– Dobrze, że możemy tak po prostu usiąść i porozmawiać. Czasem czuję, że tracimy kontakt z ludźmi, którzy naprawdę się dla nas liczą.
– Masz rację. Brakuje mi tych prostych chwil. Ostatnio wszystko zrobiło się... zbyt skomplikowane – westchnął, odstawiając szklankę.
Patrzyła na niego uważnie.
– Mam wrażenie, że coś cię trapi. Chcesz o tym pogadać?
Zawahał się, obracając szkło w dłoniach. Wiedział, że przy niej może być szczery, ale nie chciał powiedzieć zbyt wiele.
– Wiesz, życie czasem potrafi nieźle dać w kość. Myślisz, że idziesz w dobrym kierunku, a potem okazuje się, że to, czego pragnąłeś, wcale nie daje tego, czego potrzebujesz. Może nawet więcej odbiera niż daje.
Nie przerywała. Dawała mu czas.
– Mam wrażenie, że ostatnio podejmuję decyzje, które mnie wyniszczają – dodał cicho. – I nie potrafię się z nich wyplątać. To... trudne.
Delikatnie chwyciła jego dłoń.
– Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko. Cokolwiek to jest, jestem tutaj, żeby cię wysłuchać.
Uśmiechnął się blado, doceniając to.
– Dzięki. To naprawdę wiele znaczy. Ale... jeszcze nie jestem gotów, by mówić o wszystkim.
– Nie musisz się spieszyć. Pamiętaj tylko, że możesz na mnie liczyć. Zawsze.
Zapadła krótka cisza, ale nie była niezręczna. Wciąż trzymała jego dłoń, a on czuł, że przy niej może choć na chwilę zapomnieć o ciężarze, który nosił.
– Wiesz... czasem po prostu potrzebuję, żeby ktoś mnie przytulił. Brakuje mi zwykłej bliskości. Bez gier, bez maskowania się, bez chłodu – powiedział, prawie szeptem.
Zosia spojrzała na niego czule, jakby rozumiała to lepiej niż ktokolwiek inny. Bez słowa wstała i przesiadła się obok. Położyła dłoń na jego ramieniu, po czym objęła go mocno i ciepło.
– Jestem tu dla ciebie. Czasem to wystarczy – powiedziała cicho.
Zamknął oczy i pozwolił sobie odpłynąć. Jej objęcie przynosiło ukojenie, którego tak bardzo potrzebował. Choć w jego życiu panował chaos, tutaj mógł się zatrzymać.
– Dziękuję – szepnął.
Nie odpowiedziała. Tylko przytuliła go mocniej.
Spojrzała mu w oczy z czułością.
– A może – odezwał się nagle, z nutą niepewności, ale i nadziei – pojedziemy do mnie? Co ty na to?
Przez chwilę milczała, jakby chciała się upewnić, że dobrze go rozumie.
– Do ciebie? – powtórzyła spokojnie, bez zaskoczenia. – Myślę, że mogłabym się zgodzić... jeśli obiecasz, że nie będziesz już tak się zadręczał.
– Obiecuję. Po prostu... dobrze byłoby mieć cię obok, choćby na chwilę.
Uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową.
– Dobrze, Łukasz. Chodźmy.
Zamówili Ubera, a droga do mieszkania upłynęła w spokojnej atmosferze. Zosia opierała głowę o szybę, rozluźniona, natomiast Łukasz nie potrafił się wyciszyć. W głowie miał tylko jedno: jak do cholery pozbyć się tej klatki zanim będzie za późno.
Metal ściskał go nieznośnie, przypominając o wszystkim, co wydarzyło się z Pauliną. Każdy gest bliskości mógłby się skończyć kompromitacją. Wyobrażenie, że Zosia mogłaby odkryć jego sekret, było wręcz paraliżujące.
– Wszystko w porządku? – zapytała nagle, zerkając na niego z troską.
– Tak, jasne… tylko jestem trochę zmęczony – odparł z wymuszonym uśmiechem, próbując brzmieć naturalnie. Ale jego myśli nie dawały mu spokoju. - Muszę się tego pozbyć. Natychmiast.
Gdy weszli do mieszkania, niemal automatycznie nalał jej drinka.
– Proszę, coś dla ciebie. A ja tylko szybko się odświeżę, dobrze?
– Jasne, nie spiesz się – odpowiedziała, siadając wygodnie na kanapie.
Zamknął się w łazience i błyskawicznie otworzył skrzynkę z narzędziami, którą trzymał w schowku pod umywalką. Śrubokręt, kombinerki, dwa kluczyki od czegoś innego – wszystko, co mogłoby pomóc. Odkręcił wodę pod prysznicem, żeby zagłuszyć hałasy.
– No dalej… – mruknął do siebie, wpychając cienki śrubokręt w zamek.
Bez efektu.
Spróbował w drugą stronę. Nic. Zamek ani drgnął.
Złapał kombinerki i ścisnął metalowy mechanizm. Narzędzie ześlizgnęło się i z hukiem uderzyło o kafelki.
– Kurwa mać – syknął, ocierając pot z czoła. Czuł, jak ciśnienie rośnie. Czas uciekał. Zosia zaraz domyśli się, że coś jest nie tak, a on tu walczył jak złodziej samochodów.
Przed oczami pojawił się czarny scenariusz: „Łukasz, wszystko ok?” – zapukałaby do drzwi, a on – spocony, z narzędziami w dłoniach i klatką na miejscu – próbowałby wyjaśnić sytuację.
Spróbował jeszcze raz. Powoli, precyzyjnie.
Klik.
– Ooo jeeest… Jezuuu... – wyszeptał, jakby właśnie rozbroił bombę.
Kłódka puściła. Z ulgą pozbył się chastity, schował narzędzia i wskoczył pod prysznic. Ciepła woda uderzyła w plecy, przypominając o śladach, które Paulina zostawiła na jego skórze. Zacisnął zęby i szybko się opłukał, potem narzucił świeży t-shirt i jeansy.
Gdy wrócił do salonu, Zosia wciąż siedziała spokojnie z drinkiem, zupełnie nieświadoma jego dramatycznej operacji.
– Wszystko w porządku? – zapytała, spoglądając na niego z ciepłym uśmiechem.
– Tak, tak... musiałem tylko... ochłonąć po intensywnym dniu – odparł, siadając obok i starając się wyglądać na zrelaksowanego.
Tylko skinęła głową i podała mu szklankę.
– To na rozluźnienie. I na resztę wieczoru.
Łukasz uśmiechnął się, biorąc łyk. Tak, zdecydowanie zasłużył.
Zosia uśmiechnęła się szerzej i poklepała miejsce obok siebie na kanapie.
– Chodź bliżej. Nie gryzę.
Usiadł blisko, czując ciepło jej obecności. Przytuliła się do niego, opierając głowę na ramieniu. Wreszcie poczuł ten spokój, którego tak bardzo mu brakowało. Zwyczajna chwila – bez napięcia, bez gier. Dwoje dawnych przyjaciół, po prostu razem.
– Wiesz... naprawdę dobrze mi teraz z tobą – powiedział cicho, spoglądając na jej włosy opadające na ramię.
– Mi też. Czasem takie proste chwile są najważniejsze – odpowiedziała, unosząc głowę i patrząc mu w oczy.
Jej spojrzenie było ciepłe, pełne zrozumienia – jakby wyczuwała jego potrzebę bliskości. Ich twarze zbliżyły się powoli. Dotknęli ust, delikatnie, ostrożnie. Pocałunek był czuły, spokojny – bez pośpiechu. To nie była namiętność. To była prawdziwa bliskość.
Przytuliła się do niego mocniej. Napięcie, które nosił w sobie od wielu dni, zaczęło znikać. Wszystko, czego teraz potrzebował, było tu – w tej chwili.
Zosia uśmiechnęła się i spojrzała mu prosto w oczy. Palcem zaczęła rozsuwać jego pasek.
– Zaraz sprawdzę, czy na pewno dobrze się umyłeś – zażartowała, rozładowując atmosferę.
– No, zobaczymy, czy przejdę twoją kontrolę – odparł, śmiejąc się cicho. Serce zaczęło mu bić szybciej.
Jej dłonie były delikatne, ciepłe. Nie było w nich pośpiechu ani niepewności. Rozpięła spodnie, dotknęła go lekko i spojrzała mu w oczy, unosząc brew z rozbawieniem.
– Czysty jak łza... i całkiem duży – powiedziała z uśmiechem, po czym wtuliła się w jego ramiona.
Objął ją, a ich spojrzenia znowu się spotkały. Nie było już potrzeby mówić czegokolwiek. Powoli zsunął z niej sweter, czując ciepło jej ciała pod dłońmi. Jego ruchy były ostrożne, pełne czułości – jakby chciał celebrować każdy gest.
Podniosła ramiona, ułatwiając mu zadanie. Gdy sweter wylądował obok, przytuliła się mocniej. On zaś poczuł, jak wraca do równowagi.
Kiedy zaczęła rozbierać go, przez ciało Łukasza przeszedł nagły impuls niepokoju. Przypomniał sobie ślady. Trzcinka. Plecy. Pośladki. Ból i rumieńce wstydu.
Szybko usiadł z powrotem na kanapie, próbując zapanować nad reakcją. Zosia spojrzała na niego z rozbawieniem, nie zauważając jego spięcia.
– Co tak szybko? – zażartowała, siadając mu na kolanach.
Przytuliła się mocniej, opierając głowę na jego ramieniu. Ich ciała dopasowały się naturalnie, a oddechy przyspieszyły.
Delikatnie poruszyła się na nim. Ich bliskość stała się jeszcze bardziej wyczuwalna. Pocałunki stawały się dłuższe, głębsze, pełne pragnienia, ale wciąż czułe, uważne.
Atmosfera gęstniała, ale w tym wszystkim było coś więcej niż pożądanie. Był spokój. I zgoda na to, że choć każde z nich dźwigało swój bagaż, teraz mogą po prostu być razem. Bez masek
W pewnym momencie lekko uniosła się, spoglądając mu prosto w oczy.
– Poczekaj – szepnęła, sięgając do kieszeni torby, którą miała przy sobie. Wyjęła prezerwatywę.
Łukasz uśmiechnął się lekko. Gdy już wszystko było gotowe, ich ciała znów się zbliżyły. Napięcie w powietrzu osiągnęło punkt kulminacyjny.
Zosia delikatnie, ale pewnie poprowadziła ich dalej. Czuł, jak ich ruchy stapiają się w jeden rytm – zgodny, naturalny, instynktowny. Jej dłonie trzymały go mocno, a on pozwalał sobie zatracić się w tym, co się działo.
Każdy dotyk, każda zmiana tempa niosła w sobie troskę i czułość, ale i narastającą pasję. To nie było tylko fizyczne zbliżenie – było w tym coś więcej. Spokój. Ukojenie. Potrzeba bycia blisko drugiego człowieka, bez masek, bez obron.
Napięcie w nim rosło gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Poczuł, że traci kontrolę – za szybko, zbyt intensywnie. Długi czas w chastity zrobił swoje. Westchnął głęboko, nieco zawstydzony, gdy wszystko zakończyło się szybciej, niż się spodziewał.
Zosia zamarła na chwilę, lekko zaskoczona. Spojrzała na niego z uśmiechem – subtelnym, ciepłym, jakby chciała powiedzieć, że wszystko jest w porządku. W jej oczach pojawił się cień rozbawienia i coś, co można by nazwać satysfakcją.
– Nic się nie stało – powiedziała spokojnie, kładąc dłoń na jego policzku. – Czasem... to po prostu tak działa.
Patrzyła mu prosto w oczy, z czułością, jakiej się nie spodziewał. On westchnął, próbując zebrać myśli.
– Zosiu... przepraszam. Chyba... no, wiesz...
Pokręciła głową i przerwała mu gestem.
– Naprawdę, nie ma sprawy. Możemy to nadrobić – dodała z lekkim żartem w głosie.
I nadrobili.
Później zasnęli wtuleni w siebie. Jej oddech był spokojny, równy. Jego – pierwszy raz od dawna – wolny od ciężaru, który nosił w sobie zbyt długo.
Czuł się spełniony. I wreszcie... bezpieczny.
❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń