Wilczyca 50

Rozdział 50

Berlin, jesień/ zima 2011

Jesień mijała błyskawicznie, niemal niezauważalnie. Paulina zanurzyła się w rytmie obowiązków, który z tygodnia na tydzień stawał się coraz bardziej intensywny – i zarazem coraz bardziej satysfakcjonujący. Zajęcia na uniwersytecie, gdzie prowadziła ćwiczenia z pierwszym rokiem oraz dodatkowy kurs dla starszych studentów, kosztowały ją sporo pracy poświęconej na przygotowania. Wieczorne sesje w Domina Studio Berlin wymagały zupełnie innego skupienia – fizycznego, emocjonalnego a nawet teatralnego. Tam była kimś zupełnie innym, a ten kontrast między światem akademickim a światem femdom coraz bardziej ją fascynował.

Do tego dochodziły treningi. Trzy razy w tygodniu spotykała się z Andreasem – a on nie znał litości. Ich wspólne sesje na siłowni Velocity Berlin były intensywne, dopracowane, zaplanowane co do minuty. Przysiady z ciężarem, martwe ciągi, wiosłowanie, pompki na poręczach – Andreas skupiał się na kształtowaniu siły funkcjonalnej i podkreślaniu smukłej sylwetki Pauliny. Nieraz z wysiłku miała aż mroczki przed oczami, ale po prysznicu, gdy zakładała wygodny, miękki dres i wychodziła na chłodne powietrze – czuła dumę i lekkość, której nie dało się porównać z niczym innym.

Do tego dochodziło jeszcze bieganie. Paulina, Greta i Naomi dołączyły w październiku do Adidas Runners Berlin – programu wspierającego amatorów przygotowujących się do  biegów ulicznych. Celem był start w Berlin Half Marathon zaplanowany na 6 kwietnia. Zorganizowane treningi odbywały się dwa razy w tygodniu – popołudniami, spod siedziby marki na Warschauer Straße. Dziewczyny razem biegały przez mosty, bulwary i parki Berlina, niekiedy kończąc wspólny wieczór gorącą herbatą lub kolacją w domu u którejś z nich.

Ale Paulina potrzebowała też samotności. Raz w tygodniu zakładała słuchawki, włączała ulubioną playlistę z  i sama ruszała przez Tiergarten. Biegła wtedy w swoim rytmie. Biegła, bo lubiła czuć rytm oddechu, ciepło w klatce piersiowej i siłę pracujących w harmonii mięśni.

Na treningach Adidas Runners dziewczyny wyróżniały się od pierwszego spotkania. Paulina – zgrabna, skupiona, zawsze ubrana z klasą nawet w sportowym wydaniu. Naomi – zjawiskowo piękna, o skórze jak satyna i nienagannym stylu biegu. Greta – nordycka bogini z lodowatym spojrzeniem, która pokonywała kilometry z siłą i energią, jakby rodziła się do biegania. Wzbudzały podziw nie tylko swoją kondycją, ale i wyraźną aurą pewności siebie. Trzymały się zawsze blisko siebie a wśród męskiej części grupy szybko zaczęły krążyć żarty i zakłady, kto pierwszy odważy się zagadać.

Paulina czasem uśmiechała się do Naomi, widząc nieśmiałe próby flirtu od bardziej śmiałych biegaczy. – Nieszczęśnicy nawet nie wiedzą, z kim próbują się umówić – powiedziała kiedyś półgłosem. Naomi tylko poruszyła brwiami z lekkim rozbawieniem. Ale ku zaskoczeniu dziewczyn to Greta – najchłodniejsza z nich, najbardziej zdystansowana – jako pierwsza naprawdę się otworzyła.

Marco nie był nowy w grupie. Wysoki, wysportowany, o łagodnym spojrzeniu i szerokim uśmiechu, który nie znikał z twarzy nawet przy piątym kilometrze. Biegał tuż obok Grety, ale nie narzucał się. Kiedyś podał jej bidon, potem zapytał o buty, które miała na nogach. Z tygodnia na tydzień zaczęli rozmawiać więcej i więcej – o bieganiu, o muzyce, o winie, o podróżach.

Pewnego wieczoru, gdy dziewczyny wracały z  treningu na ławce, Greta popijając z butelki termicznej ciepłą herbatę i powiedziała spokojnie:

– Spotykam się z Marco.

Naomi spojrzała zaskoczona – Serio?

– Serio – odpowiedziała Greta, zaskakująco łagodnie – Jest inny. Nigdy nie czułam się tak dobrze z żadnym facetem. Jest czuły. Delikatny. Słucha mnie. Nie przytłacza.

Paulina patrzyła na nią uważnie. – Myślisz, że...?

Greta wzruszyła ramionami. – Może. Czasem patrzy na mnie tak, że mam ochotę  założyć mu  obrożę. Ale na razie... czekam. Sprawdzam. Może kiedyś mu powiem. Może pokażę mu, kim naprawdę jestem. Ale teraz to nieistotne. 

Naomi parsknęła cicho. – Tylko niech się chłopak nie przestraszy. Słyniesz w Domini z wyjątkowo ciężkiej ręki.

– Jak się przestraszy, to nie jest wart tego, żeby w ogóle o nim mówić – odparła Greta, a w jej oczach błysnęła znajoma stal. Ale wiecie co ? Dla mnie to teraz nieistotne.

Paulina najwięcej czasu spędzała z Bellą  – niemal tak, jakby ich przyjaźń była czymś więcej niż zwykłą bliskością. Odkąd obie na dobre wpisały się w codzienność berlińskiego życia, ich relacja stała się głębsza, uważniejsza. Były dla siebie lustrem i schronieniem. Spotykały się na kawę w ulubionej kawiarni przy Savignyplatz, wspólnie chodziły na zakupy do butików wokół Ku’dammu, czasem po prostu siedziały u jednej z nich, popijając wino i rozmawiając bez końca.

Od tamtej nocy, kiedy Bella została u Pauliny i zasnęły splecione w ciepłym, kobiecym uścisku, nic podobnego już się nie powtórzyło. A jednak – za każdym razem, gdy ich ramiona musnęły się choćby przypadkiem, gdy patrzyły sobie w oczy zbyt długo, gdy śmiały się razem zbyt swobodnie – coś niewidzialnego zawisało w powietrzu. Coś cichego, elektryzującego. Coś, czego żadna z nich nie nazwała.

Bella, z całym swoim włoskim temperamentem, czasem rzucała Paulinie dwuznaczne uwagi – niby żartem, niby lekko – ale jej spojrzenie mówiło więcej. Paulina z kolei potrafiła odpowiedzieć równie błyskotliwą ripostą, choć czasem spuszczała wzrok z uśmiechem, jakby sama nie była pewna, czy to wszystko jeszcze żart, czy już może coś więcej.

– Wiesz, Paulina – powiedziała  pewnego wieczoru, kiedy siedziały razem w jej mieszkaniu, sącząc Pinot Nero i jedząc owoce – niektóre rzeczy nie muszą się powtarzać, żeby pozostały wieczne.

Paulina spojrzała na nią uważnie. – A inne... nie muszą się jeszcze zacząć, żeby już były obecne – odpowiedziała cicho.

Nie potrzebowały niczego więcej. Wiedziały, że ich więź jest wyjątkowa. Była jak piękna melodia, która nie musi być grana na głos, by wciąż brzmiała gdzieś w tle – wyraźna, intymna, wibrująca.

---

Późną jesienią Paulinę odwiedzili Olga i Jacek. Przyjechali na kilka dni, korzystając z długiego listopadowego weekendu. Gdy tylko przekroczyli próg mieszkania Pauliny, Olga zdjęła płaszcz i spojrzała chłodno na swojego partnera.

– Rozbieraj się  – powiedziała cicho, lecz z tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Tak, moja Pani – odpowiedział natychmiast, spuszczając wzrok. Bez słowa zdjął ubrania, poskładał je starannie i ułożył przy ścianie w przedpokoju. Był już przyzwyczajony – nagość w obecności kobiet była dla niego normą, nie powodem do wstydu. Znał Paulinę i wiedział, że przyjmie to... zwyczajnie.

Paulina, oparta o framugę, przyglądała się temu z lekkim uśmiechem.

– Widać, że trzymasz go krótko – zauważyła.

– Jacek jest bardzo dobrze wytresowany, prawda, kochanie? – odparła Olga, wyjmując z torebki skórzaną obrożę i zapinając ją wokół szyi klęczącego u stóp mężczyzny.

– Tak, moja Pani – potwierdził cicho, nie podnosząc wzroku.

Przez kolejne dni atmosfera w mieszkaniu Pauliny była gęsta od napięcia – nie tego codziennego, lecz subtelnego, intensywnego erotyzmu i wyrafinowanej władzy. Olga bez wahania rozkazywała Jackowi – klękał, trzymał pozycję przez długie minuty, trwał w milczeniu, wykonywał polecenia z niemal nabożną czcią. Paulina przyglądała się temu z dystansu, pozwalając przyjaciółce w pełni korzystać z przestrzeni i rytmu, który sobie narzuciła. Czasem korzystała z jego obecności każąc my wykonywać jakieś czynności - od sprzątania po typowo męskie jak wymiana żarówki lub dokręcenie listwy.

Mimo tej intensywności, znalazły też czas na długie spacery po Berlinie. Obie wyglądały wtedy zjawiskowo i stylowo. W tym duecie wyglądały jak kobiety, których nie sposób zignorować – przyciągały spojrzenia i wzbudzały cichy respekt.

Któregoś dnia, po  uzyskaniu zgody od Evy, Paulina zarezerwowała dla nich jedno z pomieszczeń w Dominia Studio Berlin.

– Tylko nie przesadź – powiedziała półżartem, przekazując wprowadzając Olgę i spoglądając na Jacka – On musi jeszcze chodzić jutro.

– Obiecuję, że będzie chodził – odpowiedziała Olga z uśmiechem pełnym obietnicy bólu. – Ale nie będzie mu łatwo.

Ubrana w białą koszulę, dopasowane czarne skórzane spodnie i lśniące oficerki, wyglądała tego dnia jak zjawisko – piękna, niebezpieczna, absolutnie pewna siebie. Gdy wchodzili do studia, Jacek tylko szeptał:

– Dziękuję, że mogę tu być, moja Pani.

Wyszli  po ponad dwóch godzinach. Olga promieniała. Jej oczy błyszczały, ruchy były miękkie, jakby właśnie osiągnęła głęboką satysfakcję. Jacek szedł powoli, ostrożnie. Gdy uklęknął przy nodze Olgi, Paulina zauważyła czerwone ślady na jego plecach, pośladkach i udach.

– Będziesz musiała go teraz kurować przez dwa tygodnie – powiedziała z lekkim uśmiechem.

– On to kocha – odpowiedziała Olga bez cienia wahania. - A ja się czułam jak dziecko wpuszczone do sklepu z zabawkami.

Wieczorem, kiedy Jacek klęczał nieruchomo przy ścianie, dziewczyny rozmawiały przy lampce burgunda. Paulina nie kryła podziwu.

– Naprawdę świetnie  go wychowałaś – powiedziała cicho. – To już nie tylko uległy. To właściwie niewolnik.

– Tak i nawet nie wiesz jak  dobrze mi z tym – odparła spokojnie Olga. – I jemu też.

Czas płynął szybko. Wspólne kolacje, rozmowy do późna, długie spacery i intensywne chwile między Olgą i Jackiem stworzyły aurę, której Paulina dawno nie czuła.

W niedzielę rano, kiedy Olga i Jacek szykowali się do wyjazdu, Paulina stała w przedpokoju w dresie, z kubkiem kawy w ręku. Olga podeszła do niej, objęła ją mocno i szepnęła:

– Dziękuję. Za to, że mnie rozumiesz. Za to, że jesteś. Kiedy jestem u ciebie nie muszę udawać grzecznej pani adwokat.

Paulina odpowiedziała jedynie uśmiechem i pocałowała ją w policzek. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, została jeszcze chwilę w ciszy. Ten tydzień coś w niej poruszył. To nie było zwykłe spotkanie – to było przypomnienie, jak silne mogą być kobiety, które dokładnie wiedzą, kim są.

---

Coraz lepiej czuła się na uniwersytecie. Mimo intensywności swoich obowiązków Paulina poruszała się po korytarzach Humboldt-Universität z lekkością i pewnością siebie, której pozazdrościć mogły jej nawet starsze koleżanki z wydziału. Studenci ją lubili – nie za pobłażliwość, bo tej nie było w jej stylu, ale za sposób, w jaki prowadziła zajęcia: jasno, metodycznie, z pasją i bez cienia protekcjonalności.

Na jej środowych ćwiczeniach z Einführung in die psychologische Anthropologie (Wprowadzenie do psychologii antropologicznej) zawsze panowała koncentracja – nikt nie śmiał się spóźnić ani mówić poza kolejnością. Paulina zyskała w oczach studentów opinię wymagającej, ale sprawiedliwej. Jej sylwetka – nienagannie smukła i wyprostowana – jej styl, dopracowany co do detalu, nie pozwalały zapomnieć, że mają przed sobą kogoś wyjątkowego.

Zawsze przychodziła elegancko ubrana: kremowe lub białe koszule z delikatnym kołnierzykiem, idealnie dopasowane spodnie z kantem, klasyczne szpilki. Czasem czarne, czasem w odcieniu chłodnego beżu. Jej makijaż był subtelny, niemal niedostrzegalny, włosy związane  lub rozpuszczone i lekko falujące – ale zawsze schludne, zawsze idealne.

Florian, student pierwszego roku, nie mógł doczekać się każdej środy. Od czasu ich pierwszego spotkania – zabawnej pomyłki gdy  wziął ją za koleżankę z roku – jego uczucia względem Pauliny przeszły drogę od zażenowania do zauroczenia. Teraz, kiedy ich spojrzenia czasem się krzyżowały, potrafił się już do niej uśmiechnąć. Paulina również – z tym charakterystycznym błyskiem w oku, który zawsze pozostawiał go z lekkim drżeniem serca.

Praca doktorska Pauliny nabierała coraz bardziej konkretnych ram. Profesor Schneider był zadowolony z przedstawionego planu badawczego. Jednym z kluczowych elementów projektu była seria wywiadów pogłębionych z profesjonalnymi dominami, które od lat prowadziły swoją działalność w Nowym Jorku – mieście, które uchodziło za jedno z najbardziej otwartych i zróżnicowanych, jeśli chodzi o alternatywne formy ekspresji seksualnej i psychologicznej.

Uniwersytet przyznał jej grant badawczy, który obejmował koszt biletu lotniczego, zakwaterowania oraz lokalnych przejazdów. Wyjazd miał nastąpić tuż po świętach – idealnie, by połączyć pracę naukową z chwilą oddechu i zmianą otoczenia. Miała umówione rozmowy z kilkoma kobietami – legendami nowojorskiego środowiska – których działalność nie tylko inspirowała, ale również ukazywała dominację jako złożoną, często terapeutyczną formę relacji opartej na zaufaniu, strukturze i granicach.

Gdy tylko otrzymała potwierdzenie wszystkich terminów, usiadła wieczorem przy biurku w swoim mieszkaniu w Charlottenburgu i napisała krótką wiadomość do Patricka:

Lecę do Nowego Jorku tuż po świętach. Mam badania i wywiady. Może uda mi się też przywitać Nowy Rok w wyjątkowym towarzystwie?

Odpowiedź przyszła niespełna godzinę później:

– Zarezerwowałem hotel. Będę na Ciebie czekał, moja przepiękna.

Paulina uśmiechnęła się do ekranu telefonu. Długo jeszcze siedziała w fotelu przy oknie z kieliszkiem wina w dłoni, patrząc na zimowy Berlin i myśląc o tym, jak nieprzewidywalnie piękne potrafi być życie, gdy tylko odważysz się w nim zanurzyć.

---

Nowy Jork zima 2011 / 2012

Patrick czekał na nią w hali przylotów lotniska JFK, ubrany w ciemną kurtkę puchową i szalik w kratę. W dłoni trzymał kubek kawy i nerwowo rozglądał się po twarzach pasażerów wychodzących z rękawa. Gdy tylko zobaczył Paulinę, jego twarz rozjaśniła się natychmiastowym uśmiechem. Podeszła do niego szybkim krokiem. Zatrzymali się na chwilę naprzeciwko siebie, jakby każde z nich potrzebowało ułamka sekundy, by uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Potem objęli się mocno. Uścisk był długi, ciepły, niemal milczący — jakby przez sam dotyk chcieli nadrobić czas dzielący ich od ostatniego spotkania.

– Cześć, piękna – powiedział cicho Patrick, przytrzymując ją jeszcze przez chwilę.

– Cześć, mój Kalifornijczyku – odpowiedziała z uśmiechem Paulina.

Na zewnątrz było zimno, typowy nowojorski grudniowy dzień. Chłodny wiatr niósł w sobie zapowiedź nadchodzącej zmiany pogody. Wsiedli do taksówki, kierując się do hotelu. Patrick wybrał dla nich The NoMad Hotel, elegancki, butikowy hotel w samym sercu Manhattanu, znany z wysublimowanego wystroju, wysokich sufitów i atmosfery cichego luksusu.

Podczas jazdy Paulina siedziała blisko niego, oparta lekko o jego ramię, patrząc przez okno na przesuwające się obrazy miasta. Wieżowce, światła, mijające ich samochody – wszystko wydawało się intensywne, tętniące energią, która pulsowała pod skórą tego miasta. Patrick głaskał jej włosy delikatnie, drugą dłonią obejmując jej rękę. Nie rozmawiali wiele, ale milczenie było pełne ciepła.

Kiedy dotarli na miejsce, od razu zostali zaprowadzeni do apartamentu. Przestronny, z wysokimi oknami, drewnianą podłogą i sypialnią dużym łożem. W kącie stała kanapa, komoda z minibarem, a w łazience z oknem – marmurowa wanna.

Patrick zbliżył się do niej, spojrzał w oczy. Nie było w tym nic z pośpiechu – tylko czułość i narastająca emocja. Paulina odwzajemniła spojrzenie, a potem, z prostym, delikatnym gestem, objęła go za szyję. Ich usta spotkały się – najpierw spokojnie, potem coraz bardziej namiętnie. W tych objęciach było wszystko: radość, tęsknota i obietnica wspólnej nocy, która dopiero miała nadejść.

– Cieszę się, że przyjechałaś – szepnął Patrick, gdy w końcu oderwali się od siebie na moment.

– Ja też... – odpowiedziała Paulina. – Właśnie teraz tego potrzebowałam. Tego miasta. Ciebie.

Patrick ujął jej dłoń i zaprowadził ją do okna, z którego roztaczał się widok na ulice tętniące światłami. – To będzie piękny tydzień – powiedział z przekonaniem.

Patrick spojrzał na nią uważnie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół – linię jej ramion, sposób, w jaki stała w półcieniu, w  swetrze i dopasowanych spodniach. Przyklęknął przed nią, jakby odruchowo, z szacunkiem.

Ujął jej stopę w dłonie, delikatnie rozsznurowując białe sneakersy, które wciąż miały na sobie drobne ślady nowojorskiego śniegu. Zdjął pierwszy but, potem drugi, całując ją w każdą z odsłoniętych stóp – z uwagą, z namaszczeniem. Paulina nie powiedziała nic, tylko patrzyła na niego z góry, oparta biodrem o oparcie fotela, w półuśmiechu – czuła się spokojna, pewna, że to właśnie ona panuje nad chwilą, mimo, że klęczał.

Powoli przesunął palcami po jej kostkach, po łydkach, udach. Rozpiął zamek spodni i zsunął je z jej bioder. Potem się podniósł, obejmując ją ramionami. Ich usta odnalazły się znów – miękko, powoli, głęboko. Paulina westchnęła cicho, czując, jak jego dłonie przesuwają się po  jej ciele, jak wsuwa je pod sweter, pieszcząc jej plecy.

Kilka minut później byli już w sypialni. Oświetlona tylko przez lampy przy łóżku, pachnąca czystością, miękką pościelą i czymś drogim, ledwie wyczuwalnym w powietrzu. Paulina położyła się na białym prześcieradle, a Patrick ułożył się obok niej, wciąż ubrany. Jej ręka spoczęła na jego klatce piersiowej.

– Chodź do mnie – szepnęła cicho, niemal bezgłośnie.

W jego spojrzeniu była siła, ale i uległość. To ona otwierała mu drzwi – i on wiedział, że tej nocy wejdzie w nie powoli, z szacunkiem, nieśpiesznie, z oddaniem.

Noc była intensywna i pełna uniesień – taka, która nie zostawia miejsca na myśli ani słowa. Paulina czuła, jak każda cząstka jej ciała odpowiada na dotyk Patricka z niespotykaną intensywnością. Jego czułość przeplatała się z głębokim pożądaniem, z precyzją i uważnością, która nie pozostawiała niedosytu. Był uważny, uległy, silny i delikatny zarazem – i może właśnie dlatego Paulina miała wrażenie, że dryfuje gdzieś wysoko, ponad zimowym Nowym Jorkiem.

Zamknęła oczy i poddała się temu, co działo się między nimi. Słyszała swój przyspieszony oddech, jego szept tuż przy uchu, czuła ciepło jego dłoni na skórze i to, jak z każdym kolejnym ruchem zatracała granicę między ciałem a emocją. Gdy zasnęli wtuleni w siebie, z rozwichrzoną pościelą i sercami bijącymi w tym samym rytmie, Paulina pomyślała, że to było jeszcze piękniejsze niż wszystko, czego doświadczyła w Malezji.

Nie potrzebowała słów, by wiedzieć, że to było prawdziwe.

---

Kolejne dni w Nowym Jorku były dla Pauliny prawdziwym kalejdoskopem doznań. Z Patrickiem spędzali długie godziny na zwiedzaniu – spacerowali po Central Parku, przechadzali się Piątą Aleją. Mimo jej lęku wysokości nawet wjechali na taras widokowy Top of the Rock. Nie czuła się tam jednak dobrze i szybko poprosiła o powrót na dół. Pojechali zjeść świeże bajgle na ławce w Battery Park z widokiem na Statuę Wolności. Wieczorami – dobra kolacja, wino, muzyka i coraz bardziej upojne noce w apartamencie z widokiem na rozświetlone miasto. Patrick był nienasycony i oddany, a Paulina – swobodna, rozkwitająca w jego zachwycie i ciągłym pożądaniu.

Ale nie zapomniała, po co naprawdę przyleciała. Jednego wieczoru, gdy Patrick spotykał się ze starym znajomym z Doliny Krzemowej, Paulina odwiedziła legendarny nowojorski klub BDSM – The Velvet Den. Miejsce mieściło się w eleganckim, niepozornym budynku w Chelsea. Na zewnątrz – tylko czarna tabliczka przy drzwiach i numer. W środku – miękko oświetlone przestrzenie, ciemne ściany, aksamitne zasłony i zapach kadzideł, skóry i wina. Wszystko emanowało klasą i kontrolowaną intensywnością.

Z pomocą Evy udało się Paulinie wcześniej umówić spotkania z trzema dominami. Czwarta – Destiny Noir – dołączyła spontanicznie.

Alexis Vane, około czterdziestki, w czarnym kombinezonie z winylu, z mocnym nowojorskim akcentem. Była psychoterapeutką i dominą od piętnastu lat. Prowadziła także warsztaty dla kobiet, które chciały eksplorować swoją władzę w relacjach.

Lilith Ray, artystka, rudowłosa, o bladej skórze, z tatuażami w stylu art nouveau. Mówiła cicho, ale pewnie. Dla niej dominacja była rodzajem performance’u, emocjonalnego teatru – opowiadała Paulinie o tym, jak organizuje sesje w formie rytuałów.

Claudine Maret, pochodząca z Montrealu, dominowała z precyzją i zimną elegancją. Mówiła z francuskim akcentem, poruszając się z gracją baletnicy. Większość jej klientów pracowała na Wall Street.

Destiny Noir, młodsza od pozostałych, może nieco po trzydziestce. Drobna, ale o spojrzeniu, które mogło zatrzymać w miejscu pędzący samochód. Była niespodzianką tego wieczoru – zaintrygowana obecnością Pauliny, dołączyła do rozmowy i podzieliła się pierwszymi doświadczeniami, jeszcze jako switch, choć później  dominacja stała się jej wyraźnym wyborem.

Rozmowa była długa, inspirująca i bogata w detale. Paulina robiła notatki, chłonęła każde zdanie, czasem zadawała pytania – bardzo precyzyjne i analityczne. W pewnym momencie Claudine spojrzała na nią uważnie.

– You’re not just writing a dissertation, are you? You live it – powiedziała.

Paulina uśmiechnęła się tylko lekko, nie odpowiadając. Po wszystkim wróciła do hotelu taksówką – z głową pełną refleksji, sercem szybciej bijącym i dziwnym, ekscytującym napięciem pod skórą.

Patrick już spał. Zdjęła płaszcz, stanęła przy oknie, patrząc na ciemne miasto i zapisała jedno zdanie w telefonie: "Power is not taken. It’s offered. Freely, intensively. And once it is – it transforms both."

Spotkała się z nimi jeszcze następnego dnia. Zaproszenie na imprezę przyszło nagle, na dzień przed Sylwestrem. Claudine napisała krótką wiadomość do Pauliny z dopiskiem: Jeśli chcesz zobaczyć, co znaczy prawdziwa noc w Nowym Jorku, będzie mi miło was gościć. Loft, Chelsea.

Tego wieczoru nie mieli planów. Paulina i Patrick zamierzali spędzić noc po prostu razem – w łóżku, z winem, jedzeniem na wynos i kilkoma orgazmami przerywanymi wspólnym śmiechem. Miało być ciepło, zmysłowo i leniwie. Ale Paulina pokazała Patrickowi wiadomość i spojrzała na niego pytająco.

– Claudine... – zaczęła spokojnie. – Prowadzi jeden z klubów, w których przeprowadzałam wywiady. Bardzo inteligentna kobieta. Uważają ją za ikonę nowojorskiej sceny femdom.

Patrick spojrzał na nią – Zatem... to wyjątkowe zaproszenie?

Paulina tylko skinęła głową. – Claudine nie zaprasza przypadkowych ludzi.

Wieczorem  założyła dopasowaną, czarną skórzaną sukienkę z wysokim rozcięciem z boku, sięgającym uda, czarne pończochy i wysokie szpilki od Laboutine'a. Uzupełniła wygląd delikatnym, złotym naszyjnikiem. Włosy zebrała w nisko upięty kok, usta pomalowała na karmin. Patrick nie mógł oderwać wzroku, kiedy wychodziła z łazienki.

– Czyli jednak coś planowałaś – powiedział z uśmiechem, unosząc brew. – Takiej sukienki nie pakuje się przypadkiem.

Uśmiechnęła się tylko. Następnie stojąc przed lustrem, założyła swoje długie, czarne rękawiczki  jagnięcej skóry. Odwróciła się do niego wolno, z lekko uniesioną brodą. Na jej twarzy pojawił się półuśmiech – chłodny, tajemniczy, kobiecy.

– Zawsze jestem gotowa – odparła miękko, niemal szeptem, i poprawiła dłonią włosy.

Patrick podszedł do niej, jakby przyciągany niewidzialną siłą. Ujął jej dłoń i uniósł ją do ust, całując delikatnie, z niemal rycerską atencją.

– Jesteś… absolutnie zjawiskowa – powiedział, wpatrując się w nią z zachwytem. – W Malezji byłaś jak sen. A teraz… wyglądasz jak królowa. Pewna siebie, piękna i... trochę niebezpieczna.

Paulina uśmiechnęła się szerzej, nie spuszczając z niego wzroku.

Kiedy przyjechali na miejsce impreza już trwała, muzyka pulsowała przez sufit loftu. Strój większości gości zdradzał nie tylko ich zamiłowanie do fetyszy i BDSM ale również dominację lub uległość. Szybko znaleźli schronienie w jednym z pokojów,  na chwilę odcięci od hałasu i pulsującego światła.

– Czy to... – zaczął Patrick, ale nie skończył.

Paulina uniosła brwi.

– Czy to zawsze takie jest? Ten świat? Ten rodzaj kontaktu?

Spojrzała na niego poważnie. – Nie. Czasem to teatr. Czasem głupia gra. Ale dla tych, co wiedzą czego chcą, to przestrzeń prawdy.

Patrick znów podniósł jej dłoń do ust. – Wiesz, że gdybyś kazała mi teraz, zrobiłbym to bez wahania.

Paulina odwróciła wzrok.

– Nie chcę. Jeszcze nie teraz. Bo wiem, co bym z tobą zrobiła. A potem... nic już nie byłoby takie jak teraz.

Patrick uśmiechnął się lekko. – Jesteś jeszcze bardziej pociągająca, kiedy mówisz takie rzeczy.

Paulina uśmiechnęła się z wdziękiem i szepnęła:

– Ale nie boisz się mnie chyba ?

Przytuliła się do niego. Ich usta spotkały się w spokojnym, długim pocałunku, a miasto rozświetlone noworocznymi fajerwerkami było tylko tłem dla czegoś znacznie ważniejszego.

Patrick jeszcze raz spojrzał na jej profil – napięty łuk szczęki, lśniące w świetle długie rękawiczki, sukienkę, która oplatała ją niczym druga skóra.

– A co by się stało, gdybym... jednak uklęknął? – zapytał cicho, z lekkim uśmiechem, ale w jego głosie pobrzmiewała autentyczna ciekawość.

Paulina zatrzymała się, powoli obróciła w jego stronę. Spojrzała mu w oczy, po czym zsunęła dłonią po jego policzku – powoli, niemal pieszczotliwie, ale nie do końca czułe. W tym geście było coś oceniającego, coś, co stawiało granicę.

– Wrócilibyśmy do hotelu – powiedziała spokojnie miękkim, jedwabistym głosem. – A potem... rozkazałabym ci rozebrać się Wzięłabym  bat i wychłostała cię. Wolno, precyzyjnie. Tak, byś zapamiętał każdy ślad.

Patrick przełknął ślinę, zafascynowany.

– To jest... niewiarygodnie pociągające – wyszeptał. – Myśl, że taki piękny anioł jak ty... byłby do tego zdolny.

Paulina uśmiechnęła się łagodnie, niemal słodko, ale jej oczy błysnęły lodem.

– Właśnie dlatego moi klienci mnie ubóstwiają – powiedziała cicho. – Bo tylko anioł potrafi zadać piekło z takim wdziękiem. Wiesz, Patrick... –  kontynuowała spokojnie, przesuwając dłonią  po jego klatce piersiowej. – Nie chcę, żebyś klękał. Nie ty. Ty masz być moim kochankiem. Nie niewolnikiem. Niewolników już mam.

Patrick uniósł brwi, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Pokiwał tylko głową i uśmiechnął się lekko.

– I właśnie za to tak cię uwielbiam – powiedział cicho. – Jesteś absolutnie jedyna w swoim rodzaju.

---

Kiedy wrócili do hotelu apartament otulił ich ciepłym światłem. Patrick zdjął marynarkę, po czym podszedł do Pauliny i bez słowa zaczął powoli rozpinać zamek jej sukienki. Ruchy miał uważne, niemal nabożne. Suknia zsunęła się z jej ramion, opadła z cichym szelestem na podłogę. Pod nią Paulina miała jedwabne, czarne body, czarne pończochy z delikatnym połyskiem i wysokie szpilki. Na jej dłoniach wciąż lśniły długie rękawiczki.

Patrick wstrzymał oddech. Stała przed nim niczym żywa bogini – surowa i jednocześnie zmysłowa, eteryczna, lecz silna.

– Zostań w rękawiczkach i pończochach – powiedział cicho. – Proszę.

Paulina uśmiechnęła się i bez słowa zrobiła krok w jego stronę. Jej ciało pachniało luksusem, jedwabiem i siłą. Patrick ujął jej talię, przyciągnął ją do siebie i pocałował – namiętnie, głęboko, jakby chciał wtopić się w nią całym sobą. A ona, ubrana tylko w to, co najpiękniejsze, objęła go ramionami.

To była noc namiętności. Bez kajdanek, bez komend – ale z niepodważalnym poczuciem, kto prowadzi.

Pobyt w Nowym Jorku był dla Pauliny jak tlen – intensywny, piękny, pełen emocji i zmysłowości. Wracała do Berlina odprężona, z błyskiem w oku, niosąc w sobie ciepło wspomnień i uczucie spełnienia. Każdy centymetr jej ciała był wypieszczony – dosłownie i symbolicznie. Patrick, choć daleko od jej świata władzy i dyscypliny, dawał jej coś innego – namiętność i bezpieczeństwo. Pozwalał jej być po prostu kobietą.

Ich relacja przybrała formę subtelnej harmonii. Spotykali się kilka razy do roku – czasem w Berlinie,  Paryżu, czasem w San Francisco, czasem na wspólnej wyprawie do Azji. Nie dzwonili do siebie codziennie, nie pisali wiadomości o tym, co jedli na śniadanie. Nie życzyli sobie miłych poranków i spokojnych snów. Nie wnikali w swoje codzienne rytmy – a mimo to, kiedy stawali naprzeciw siebie, wszystko stawało się znajome, lekkie i elektryzujące.

Byli kochankami. I to wystarczało.

Bez deklaracji, bez zazdrości, bez dramatów. Tylko oni i czas, który sobie ofiarowywali.



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2