Wilczyca 47

Rozdział 47

Berlin, listopad 2011

Wieczorne światła Charlottenburga rozświetlały brukowane ulice, gdy Paulina zatrzasnęła za sobą drzwi eleganckiego mieszkania na drugim piętrze starej kamienicy z secesyjną fasadą. Chwilę stała w korytarzu, oparta plecami o drzwi. Wewnątrz panowała cisza, przerywana jedynie cichym tykaniem zegara na ścianie i szumem miasta zza wysokich okien.

Powoli rozpięła skórzany trencz, odwiesiła go na mosiężny wieszak. Zrzuciła czarne szpilki i odetchnęła głęboko, uwalniając stopy z napięcia dnia. Przeszła przez przestronny, utrzymany w beżach i szarościach przedpokój,  kierując się do łazienki. Ruchy miała spokojne, eleganckie – jakby nigdy nie traciła kontroli, nawet w samotności.

Prysznic trwał dłużej niż zwykle. Ciepła woda spływała po jej karku, ramionach i kręgosłupie, rozluźniając spięte mięśnie. Stała w bezruchu, czując, jak woda zmywa z niej nie tylko zapach studia, ale i całą intensywność tego wieczoru. Gdy wychodziła, owinięta dużym ręcznikiem, włosy miała rozpuszczone, mokre, z pozostałościami odżywki pachnącej jaśminem.

Założyła swój ulubiony dres od The Row – szary, z miękkiej bawełny, który otulał ciało, nie zabierając nic z jej naturalnej elegancji. Na bose stopy wsunęła ciepłe skarpetki. Potem weszła do kuchni, otworzyła kredens z winami i sięgnęła po butelkę czerwonego Château Pichon Longueville Comtesse de Lalande z 2004 roku. Otworzyła ją wprawnym ruchem, nalała sobie kieliszek i wróciła do salonu.

Zaledwie kilka minut później usłyszała znajomy dźwięk domofonu.

– To ja – powiedział głos Belli, jak zawsze z nutą lekkiego znużenia i zawadiackiej nonszalancji.

Paulina otworzyła bramę.  Bella wjechała na podwórko dla mieszkańców i zaparkowała pod rozłożystym platanem. Wysiadła, ubrana w luźne dżinsy, czarny kaszmirowy sweter i rozpiętą ramoneskę. Na nogach miała białe sneakersy od Common Projects – prosto, ale z klasą. W ręce niosła papierową torbę z bagietką, oliwkami  i jakimś serem.

Drzwi kamienicy zatrzasnęły się za nią z głuchym stuknięciem, a chwile później weszła po schodach, lekko sapiąc:

– Dobrze, że nie mieszkasz wyżej. Dwa piętra to moja granica..

Paulina stała w drzwiach z kieliszkiem w dłoni i uniosła brew:

– A nie miałaś mówić, że twój włoski hedonizm nie pozwala ci na wysiłek? Czemu nie pojechalaś windą ?

Bella weszła do środka, całując ją na powitanie w oba policzki.

– Mówiłam, że na bieganie, nie na schody. To różnica.

Obie się zaśmiały. Wieczór miał dopiero się zacząć.

Kilka minut później siedziały już na miękkiej, grafitowej kanapie z wysokimi oparciami, przy niskim, drewnianym stole, na którym leżały plastry bagietki i pokrojone kawałki dojrzałego brie oraz comté. Z zestawu audio w tle płynęły delikatne dźwięki Gainsbourga. Paulina nalała do dwóch kieliszków wina – Château Pichon Longueville lśniło w szkle głęboką rubinową czerwienią.

Bella wzięła łyk, po czym spojrzała uważnie na Paulinę, jak tylko potrafiła – cicho, ale bezlitośnie przenikliwie.

– Co się stało? – zapytała miękko, z nutą troski, jaką zostawia się na specjalne okazje.

Paulina wzruszyła ramionami i sięgnęła po kromkę bagietki, jakby chciała uciec w gest.

– Nic. Naprawdę.

– Paulina, proszę cię. Przecież widzę to. I czuję. Jako twoja przyjaciółka – powiedziała Bella i odchyliła się lekko na kanapie, nie odrywając od niej wzroku. – Coś się wydarzyło. Powiedz mi.

Paulina zawahała się chwilę, ścisnęła nogi, jakby nagle zrobiło jej się chłodno. W końcu westchnęła i podniosła wzrok.

– Nie lubię, kiedy sprawy nie idą tak, jak chcę. Wiesz… po tej ostatniej sesji z Jonasem... – zawiesiła głos na moment – … byłam pewna, że coś się wydarzy. Nie chodzi mi o żadną wielką zmianę. Po prostu… myślałam, że zaprosi mnie na kolację. Ot, tak. Normalnie. Jak znajomi. Sama wiesz jak to jest i sama nie raz poszłaś z uległym na zwykłą kolację...

– Po tej herbacie z Cameron Highlands? – zapytała Bella, uśmiechając się lekko.

Paulina skinęła głową.

– Nie miałam wtedy dużo miejsca w plecaku, ale… naprawdę pomyślałam o nim. To nie było wyrachowane. To było coś ciepłego, ludzkiego. I kiedy dałam mu tę paczkę, a on niemal się wzruszył, pomyślałam: „Może teraz”. Ale nie. Pożegnał się, wsiadł do tego swojego Maybacha i odjechał. A ja wróciłam sama.

Na chwilę zapadła cisza. Bella nachyliła się i położyła dłoń na kolanie Pauliny.

– Wiesz, że cię rozumiem, prawda?

Paulina uśmiechnęła się smutno, ledwo zauważalnie.

– To głupie. Nie powinnam się przejmować. On jest klientem. A ja… ja jestem Lady Fenriss. Nie powinnam chcieć więcej. Moja rola kończy się, gdy on opuszcza studio. Głupia...

– Ale ty jesteś też Pauliną – powiedziała Bella cicho. – A Paulina ma prawo czuć i pragnąć.

Paulina odwróciła wzrok, wzięła łyk wina i odparła półgłosem:

– Może po prostu pomyślał, że nie wypada. A może... jestem dla niego tylko dominą, kimś na godziny. Ale po co ta akcja na lotnisku ? Sam za mną leciał.

Bella pokiwała głową, sięgając po kawałek sera.

– Albo się przestraszył. Albo nie dorósł do tego gestu. Tak czy inaczej, jego strata.

Paulina nie odpowiedziała. Tylko wpatrywała się w czerwień wina w kieliszku, jakby próbowała dostrzec w nim jakąś przyszłość, której nie była jeszcze pewna.

– Wiesz... Ciebie to wszystko bardziej dotyka, niż chcesz przyznać – powiedziała cicho. – Jesteś cholernie silna, błyskotliwa, masz tę lodowatą pewność siebie, kiedy stoisz nad kimś z pejczem… Ale kiedy odkładasz go na bok, jesteś też kobietą, która czasem po prostu chce być zauważona. Doceniona. Bez gier, bez masek.

Paulina milczała. W jej oczach błyszczało coś, czego nie chciała pokazać. Przesunęła palcem po rancie kieliszka i odetchnęła głęboko, nie patrząc na Bellę.

– Nie wiem, może to głupie – powiedziała w końcu. – Może miałam zbyt duże oczekiwania. Ale naprawdę, Bella, to nie była tylko herbata. To było „dziękuję, że się mną wtedy zaopiekowałeś”. I może… „chciałabym cię poznać bliżej, poza  rolą Fenriss”. Faceci bywają racy tępi.

Bella pokiwała głową, przygryzając dolną wargę, co robiła zawsze, kiedy coś ją naprawdę poruszało. Wzięła kieliszek z rąk Pauliny i odstawiła go na stół.

– Posłuchaj mnie. Nie jesteś żadną zbroją. Nie jesteś maską. Jesteś kobietą, która potrafi być twarda i jednocześnie wrażliwa. I to jest właśnie najpiękniejsze. Ale, kochana, jeśli ktoś tego nie widzi, to jego oczy są za słabe.

– Nie, on to widzi, jestem pewna – odparła Paulina miękko. – Widział. W jego oczach to było. I ta cisza, w tej ostatniej chwili, kiedy się żegnaliśmy… Bella, to nie była obojętność. To był strach. Albo... niepewność. Czuję to.

Bella przesunęła się bliżej, objęła ją ramieniem.

– To tym bardziej jego strata. I cholernie szkoda, że nie miał jaj, żeby zostać z tobą jeszcze na chwilę. Zamiast siedzieć teraz w jakimś hotelowym apartamencie i żałować, że cię puścił samą. Bo dam sobie głowę uciąć, że nie wrócił do domu. 

Paulina oparła głowę na ramieniu Belli, jakby przez moment chciała sobie pozwolić na słabość.

– Chciałam tylko… kolacji. Wina. Rozmowy. Nic więcej. Chociaż może... – urwała, jakby sama się przestraszyła tego, co chciała powiedzieć.

– Chociaż może? – dopytała Bella z czułym półuśmiechem.

– Chociaż może... chciałam, żeby spojrzał na mnie nie jak na Fenriss. Tylko właśnie jak na Paulinę. Kobietę. Nawet sukienkę ubrałam, tę ładną od Chanel.

Bella nie odpowiedziała od razu. Uścisnęła ją tylko mocniej.

– Widział. Jestem pewna, że widział. Po prostu nie każdy wie, co zrobić w takiej sytuacji. 

W pokoju zapanowała cisza. Tylko muzyka grała cicho, a zapach sera i wina unosił się nad stołem. Były tylko one – dwie kobiety w eleganckim berlińskim mieszkaniu.

Paulina przez chwilę milczała, patrząc na ciemne szkło kieliszka, w którym odbijały się światła kuchni. Powoli, z westchnieniem, odstawiła szkło na stół i przeczesała palcami włosy, jakby próbując pozbyć się z siebie resztek tego dnia, tej sesji, tej rozmowy.

– Byłam głupia – powiedziała w końcu cicho. – Naiwna. Naprawdę… myślałam, że może... że po tej herbacie, po wszystkim… po tych jego spojrzeniach… że może to nie będzie tylko kolejna sesja.

Bella nie odpowiedziała. Zamiast tego usiadła bliżej, prawie dotykając biodrem biodra Pauliny, i położyła dłoń na jej ramieniu. W tej jednej chwili nie była przyjaciółką od zakupów, nie była koleżanką ze Studia. Była tą, która znała Paulinę najdłużej i najbardziej prawdziwie.

– Paulina... – powiedziała cicho – może powinnaś mieć kogoś. Na stałe. Niewolnika, który będzie tylko twój. Twój w pełnym sensie. Nie będzie tylko klientem, który znika po sesji, ale kimś, kto zostaje. Dla kogo ty też jesteś czymś więcej.

Paulina uśmiechnęła się smutno, ledwo zauważalnie, i pokręciła głową.

– Wiem, że masz rację. Ale teraz? W tym wszystkim? Uczelnia, doktorat, Dominia, treningi... Przecież ja nie mam czasu nawet na życie, co dopiero na jakiegoś prywatnego niewolnika. I... – zawiesiła głos, sięgając po drugą butelkę wina – …szczerze? Myślę, że nie ma nikogo, kto by wytrzymał... nie tego co mu robię ale ze mmą.

– To nieprawda – powiedziała Bella spokojnie.

Paulina otworzyła kolejną butelkę pewnym ruchem. Wino zaszumiało, gdy przelewała je do kieliszków. Sięgnęła po swój, lekko uniosła go w stronę Belli, ale nie wypowiedziała żadnego toastu. Upijając łyk, zamyśliła się, patrząc gdzieś przez okno na nocne światła Charlottenburga.

– Może jestem dla niego za ostra – mruknęła. – Ale... on przecież uwielbia te sesje. Mówił to tyle razy. Widzę to w jego oczach, w reakcjach. Przychodzi, wraca, dziękuje. I przecież nie przysyłałby mi tych kwiatów, perfum, tych kartek z podziękowaniami, gdyby nie był zachwycony.

Bella spojrzała na nią uważnie.

– To prawda. On cię uwielbia. Tylko może… – urwała na moment – … może nie wie, jak ci to powiedzieć inaczej niż całując czubek twojego buta.

Paulina prychnęła cicho, z lekkim uśmiechem, choć w jej oczach było coś wilgotnego.

– A ja głupia myślałam, że po prostu powie: „Chodźmy gdzieś. Zostań ze mną jeszcze na chwilę.” Tak po prostu. Bez poddaństwa. Bez rytuałów. Po ludzku.

Bella przytuliła ją lekko, oparła głowę o jej ramię. Przez chwilę siedziały tak, w ciszy, jedynie tykanie zegara i cichy szum miasta zza okna przecinały noc.

Paulina znów uniosła kieliszek. Jej głos był cichy, prawie nieobecny.

– A może wcale nie jestem taka silna, jak myślisz, Bella.

– Jesteś – odparła Bella szeptem. – Ale nie musisz być Fenriss cały czas.

Paulina uśmiechnęła się smutno.

– Tak dobrze, że mam ciebie...

– Zawsze kochana.

Siedziały wtulone w miękką sofę, otulone  światłem lampy stojącej przy oknie. Na niskim stoliku między nimi stała niemal pusta druga już butelka otwartego wina, dwa kieliszki, półmisek z resztką sera i kilka okruchów po bagietce. Za oknem cicho szemrały berlińskie ulice – ich świat znajdował się teraz w tym jednym, bezpiecznym mieszkaniu.

Paulina odchyliła głowę, patrząc na sufit, przez chwilę milcząc. Zwinęła nogi pod siebie, czując lekkie zmęczenie winem i emocjami. Przesunęła wzrok na Bellę, która właśnie upiła łyk wina i bawiła się swoją złotą bransoletką, jakby coś rozważała.

– Bella? – odezwała się cicho Paulina.

– Hmm?

– Zostaniesz ze mną na noc?

Bella spojrzała na nią. W jej oczach było wszystko – troska, czułość, zrozumienie. Odstawiła kieliszek i bez słowa przesunęła się bliżej. Objęła Paulinę ramieniem, przytulając ją do siebie tak, jak przytula się kogoś, kogo zna się bardzo długo. Ich ciała zetknęły się ciepłem i miękkością, jakby wszystko inne – zewnętrzny świat, mężczyźni, klienci, obowiązki – przestało istnieć.

– Zostanę – powiedziała po prostu Bella, muskając ustami skroń Pauliny. – Oczywiście, że zostanę.

Rozmawiały jeszcze długo.

Był środek nocy gdy Bella wstała powoli,  przeciągnęła ręce nad głową, aż materiał jej luźnego swetra uniósł się, odsłaniając fragment brzucha.

– Idę pod prysznic – powiedziała z cichym westchnieniem. 

Paulina tylko skinęła głową, obserwując ją, jak znika w korytarzu prowadzącym do łazienki. W mieszkaniu zapanowała kojąca cisza, przerywana jedynie dźwiękiem wody. Oparła się na łokciu, wciąż siedząc na sofie, wpatrując się w ciepłe światło lampy rozlewające się po drewnianej podłodze. Upiła ostatni łyk wina. Czuła się spokojnie – może po raz pierwszy tego wieczoru.

Po kilku minutach drzwi łazienki otworzyły się cicho i Bella wróciła do pokoju. Miała na sobie tylko ręcznik owinięty ciasno wokół ciała, który podkreślał krągłość jej bioder i biustu. Jej skóra, jeszcze wilgotna, lśniła w miękkim świetle lampy. Włosy były lekko rozwiane, krople wody spływały jej po szyi. Jej ciało pachniało świeżością i luksusowym żelem pod prysznic – czymś zmysłowym i subtelnym.

Paulina podniosła się z sofy, wolnym krokiem podchodząc do niej. Przez chwilę po prostu patrzyły sobie w oczy. Bella lekko się uśmiechnęła, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, Paulina uniosła rękę i delikatnie dotknęła jej ramienia, przesuwając opuszkami palców po nagiej skórze.

– Jesteś taka piękna – powiedziała cicho.

Bella nie odpowiedziała, tylko przysunęła się, a ich usta spotkały się w długim, czułym pocałunku. Najpierw ostrożnym, potem coraz głębszym. Ciepło ich ciał, miękkość warg, subtelna bliskość – wszystko było pełne delikatności i jednocześnie intensywnej, kobiecej pasji.

Paulina odsunęła się lekko, dotknęła jej policzka i zniknęła na chwilę w łazience, by umyć zęby. Nie musiała się kąpać – zrobiła to wcześniej, zanim Bella przyszła. Kiedy wyszła z łazienki światła w sypialni były już przygaszone.

Bella leżała w łóżku pod białą kołdrą, z włosami rozrzuconymi na poduszce.  Paulina zgasiła całkowicie światło, a w pokoju zaległ półmrok rozproszony jedynie delikatnym światłem ulicznych latarni wpadającym przez firankę. Wsunęła się pod kołdrę i bez słowa przytuliła się do Belli – mocno, jakby chciała w tym uścisku znaleźć ukojenie.

Bella od razu objęła ją ramieniem, przysuwając bliżej. Ich ciała ułożyły się naturalnie, miękko, jakby od zawsze spały razem. Paulina wtuliła twarz w jej szyję, przez chwilę po prostu chłonąc jej zapach – ciepły, czysty, kobiecy.

Ich usta odnalazły się znów, jakby naturalnie, najpierw ostrożnie, potem z większą pewnością. Całowały się długo i spokojnie – nie było w tym pośpiechu, tylko potrzeba bliskości, czułości, potwierdzenia, że tej nocy nie potrzebują już nic więcej. Tylko siebie. Z każdą chwilą pocałunk i nabierały intensywności. Czuły się przy sobie swobodnie – bez masek, ról i oczekiwań.

Nagle poczuła, jak Bella zsuwa się nieco niżej, zostawiając na jej szyi miękkie, czułe pocałunki. Paulina zachichotała cicho, zaskoczona tym gestem, i szepnęła półgłosem:

– Bella… wariatko… co ty... łaskoczesz mnie...

Ale jej głos nie miał w sobie ani odrobiny protestu. Wręcz przeciwnie – brzmiał jak kapitulacja. Delikatna, zmysłowa, podszyta przyzwoleniem. Bella nie odpowiedziała. Jej usta były ciepłe, miękkie, a każdy pocałunek niósł ze sobą intymność i czułość, której Paulina nie próbowała już dłużej racjonalizować.

Kiedy przesunęła się niżej, całując obojczyk, potem piersi, a później brzuch, Paulina odruchowo uniosła dłoń i wsunęła palce w jej lekko wilgotne włosy. Powoli przymknęła oczy, odchylając głowę na poduszkę. Jej ciało zareagowało pierwsze – lekkim napięciem mięśni, coraz głębszym oddechem, drżeniem, które przebiegło wzdłuż kręgosłupa.

W tej jednej chwili czas przestał istnieć – została tylko cisza, półmrok i niespieszna, kobieca czułość. Z każdą minutą Paulina czuła, jak napięcia dnia ulatują z niej bezpowrotnie, ustępując miejsca łagodnej fali rozkoszy, która wypełniała ją od środka. Bella znała kobiece ciało – i czuła jej potrzeby lepiej niż ktokolwiek inny. Paulina utonęła w tej bliskości z wdzięcznością i zachwytem, przyjmując ją w pełni.

---

Rano do sypialni wdarło się delikatne światło. Przesączało się przez firanki, muskając twarze dwóch kobiet leżących pod jasną kołdrą. Paulina otworzyła oczy pierwsza. Poczuła ciepłe ciało Belli przy swoim, zapach jej skóry, zaplątane nogi, dłoń wtuloną pod jej piersiami. Uśmiechnęła się lekko, czując miękkość tej chwili – spokojnej, cichej, bez zbędnych słów.

Bella też się poruszyła. Otworzyła oczy i spojrzała na Paulinę z delikatnym uśmiechem. Pocałowały się – cicho, bez pośpiechu, z czułością.

– Bella, wczoraj... – zaczęła Paulina, opierając głowę na dłoni i spoglądając w jej oczy.

– Nic nie musisz mówić – przerwała jej łagodnie Bella, przeciągając się lekko pod kołdrą. – Wypiłyśmy za dużo wina, no i...

– Nie – Paulina uśmiechnęła się delikatnie. – Chciałam tylko powiedzieć, że... cholernie podobało mi się.

Bella spojrzała na nią z rozbawieniem i błyskiem w oku.

– Kochana... tylko my, kobiety, naprawdę wiemy, jak to robić najlepiej. Faceci? Oni mogą być tylko naszymi niewolnikami.

Obie parsknęły śmiechem, wtulając się w siebie na moment jeszcze mocniej. Ich ciała rozgrzane snem i poranną bliskością pulsowały wspólną energią – jakby w tej sypialni czas wciąż nie miał znaczenia.

Paulina przeciągnęła się wyginając plecy i odrzucając włosy na poduszkę.

– Mam dziś kilka sesji – powiedziała z błyskiem w oku. – I nawet nie wiesz, jaką mam ochotę zadawać dziś ból...

Bella uniosła brew z uśmiechem.

– Właśnie za to cię kocham, Fenriss.

Znów się roześmiały. 

Po śniadaniu – lekkim, złożonym z chrupiących bułek, masła, miodu i kawy z mlekiem – Bella zarzuciła na ramiona swoją ramoneskę, obie pocałowały się na pożegnanie przy drzwiach i Paulina została sama w mieszkaniu.

Zapanowała cisza. Taka, którą lubiła – pełna światła, przestrzeni i możliwości. Włożyła miękki, grafitowy sweter i z filiżanką drugiej kawy usiadła przy dębowym stole w salonie. Otworzyła laptopa. Ekran rozświetlił się znajomym pulpitowym tłem, a Paulina odruchowo otworzyła folder zatytułowany Seminar WS.

Przez kilka chwil przeglądała notatki i artykuły, planując materiał na nadchodzące zajęcia. Temat dotyczył tożsamości w kontekście uwarunkowań kulturowych – coś, co doskonale znała zarówno z perspektywy akademickiej, jak i osobistej. Jej palce stukały po klawiaturze z wprawą, ale myśli czasem zbaczały ku porankowi... ku nocy.

Zajęcia miała dopiero późnym popołudniem, a pierwsza sesja w Dominia Studio zaczynała się po 18:00. Jeszcze całe kilka godzin – mogła spokojnie się przygotować. I może... zdążyć jeszcze pobiegać. Wróciła do pisania. W skupieniu. Profesjonalna. Gotowa.

---

Tamtej nocy Jonas długo nie mógł zasnąć. Leżał w hotelowym łóżku, w półmroku, z rękami założonymi pod głowę, wpatrując się w sufit, jakby szukał tam odpowiedzi. Przez cały czas czuł na języku smak tej herbaty, którą jeszcze nie zaparzył, ale której zapach jakby unosił się w jego myślach. Cameron Highlands. Ona naprawdę pomyślała o nim, będąc na drugim końcu świata. Znalazła miejsce w plecaku, by przywieźć mu drobny prezent. Nie musiała tego robić.

To był tylko szczegół. Drobnostka. A jednak tak bardzo go ujęła.

Fenriss… Paulina. Myślał o niej jak o dwóch różnych kobietach, choć przecież były jedną i tą samą. Władcza, chłodna, bezlitosna w studiu – wymagała, karała, nie tolerowała najmniejszych błędów. A zarazem – ta sama kobieta miała w sobie coś ciepłego. Nie uśmiechała się często, ale gdy to robiła, świat wydawał się nagle mniej ostry. Tego wieczoru – w saloniku po sesji – była inna. Elegancka, cicha, zamyślona. I te jej słowa: „Chciałam tylko podziękować, za to że wtedy tak się mną zaopiekowałeś.”

Zacisnął dłonie na poduszce. Przecież był tylko klientem. Przychodził do niej, płacił, klękał. Ale coś się zmieniło. Nie wiedział, kiedy dokładnie – może wtedy na lotnisku a  może jeszcze wcześniej. Ale od pewnego momentu zaczął o niej myśleć inaczej. Już nie tylko jako o kobiecie, która potrafi zadać ból i przyjąć pełną kontrolę. Myślał o niej jako o kimś, z kim chciałby... spędzać więcej czasu.

To słowo przestraszyło go samego. Odsunął kołdrę, wstał i podszedł do okna. Nocny Berlin leżał spokojny, pogrążony w półśnie. Jego odbicie w szybie było zamyślone, może nawet nieco zagubione. Jak miałby jej to powiedzieć? Czy w ogóle wolno mu o tym myśleć? Bał się. Nie jej – jej reakcji. Bał się, że ją urazi, że przekroczy granicę, której nie wolno było naruszyć.

Bo przecież to ona stawiała granice. I może właśnie dlatego pragnął jej jeszcze bardziej. Jak nikogo innego wczesniej.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2