Wilczyca 46
Rozdział 46
Berlin, jesień 2011
Po powrocie do Berlina Paulina wróciła do swojej codzienności z nową energią. Choć jeszcze w uszach miała szum malezyjskiej dżungli, a w nozdrzach czuła słony zapach morza z Langkawi, szybko zorganizowała swoje notatki i kalendarz. Jej pierwszym punktem było spotkanie na uniwersytecie z profesorem Karlem Heinzem Schneiderem — promotorem jej pracy magisterskiej, który teraz miał być również jej opiekunem naukowym na studiach doktoranckich.
Gabinet profesora znajdował się w zabytkowym skrzydle Instytutu Psychologii Uniwersytetu Humboldta. Drewniane drzwi, mosiężna tabliczka, zapach starych książek i kawy. Profesor Schneider, starszy mężczycna o przenikliwym spojrzeniu zza okularów, czekał na nią przy oknie, z filiżanką kawy w ręce.
– Fraulein Ritter, witam ponownie w rzeczywistości – powiedział z uśmiechem, wskazując jej miejsce naprzeciwko biurka. – Zazdroszczę pani tej podróży. Ale czas na naukę, prawda?
– Oczywiście, Herr Professor – odparła z uśmiechem, siadając i prostując plecy. – Wróciłam z czystą głową. Gotowa do pracy.
– Właśnie o tym chciałem z panią porozmawiać – powiedział profesor, sięgając po jej opasłą teczkę z pracą magisterską. – Pani praca magisterska, „Władza, intymność, kontrola – psychologiczne aspekty relacji FemDom z perspektywy dominujących kobiet”, to rzecz wybitna. Prawdziwa perełka. Nie tylko teoretycznie dojrzała, ale także odważna. I to, co mnie szczególnie ujęło — brak łatwych ocen. Tylko uważna obserwacja i analiza.
Paulina kiwnęła głową, słuchając w skupieniu. Wiedziała, że profesor nie rozdaje komplementów pochopnie.
– Chciałbym, żeby pani doktorat był naturalnym rozwinięciem tych badań – kontynuował. – Ale musimy to pogłębić. Myślę o trzech osiach: po pierwsze – wywiady pogłębione z dominującymi kobietami, nawet z różnych krajów. Po drugie – perspektywa mężczyzn uległych. Po trzecie – analiza zjawiska w kontekście współczesnych teorii władzy: Foucaulta, Lacana, a także bardziej feministycznych ujęć — Butler, Irigaray.
Włączyć możemy ujęcia porównawcze, choćby struktury rytuałów inicjacyjnych, norm społecznych wokół posłuszeństwa i autorytetu w różnych społeczeństwach. To pozwoli nadać pani pracy większy rozmach. Potencjał publikacyjny – znakomity. Będę również oczekiwał od pani kontynuacji badań nad relacjami asymetrycznymi, ale z rozszerzeniem o perspektywę kulturową i antropologiczną – odparł.
– To ambitne – powiedziała Paulina, lekko się uśmiechając. – Ale też… dokładnie to, czego chcę. Interesuje mnie to, jak granice władzy są negocjowane w relacjach, które z zewnątrz wyglądają jak czysto hierarchiczne. Jak intymność spotyka kontrolę. I gdzie w tym wszystkim jest autentyczność.
Profesor spojrzał na nią z wyraźnym uznaniem.
– To będzie fascynująca droga. Będzie pani potrzebowała zgody komisji etycznej, jeśli chce pani włączyć elementy obserwacyjne. Ale sądzę, że warto. Proszę przygotować krótki szkic — tzw. exposé — termin za dwa tygodnie.
– Zrobię to. I dziękuję – odpowiedziała Paulina cicho, ale zdecydowanie.
– To ja dziękuję Fraulein Ritter. Tacy doktoranci jak pani przypominają mi, że nauka może być odważna i piękna zarazem.
Skinęła głową powoli.
– A jeśli chodzi o obowiązki dydaktyczne? – zapytała spokojnie.
Schneider wyciągnął drugą kartkę.
– Na początek proponowałbym dwa zadania. Po pierwsze, prowadzenie zajęć obowiązkowych dla pierwszego roku licencjatu zakresu „Wstęp do psychologii antropologicznej”. Tematycznie nie odbiega to zbyt daleko od pani zainteresowań, a jednocześnie daje studentom solidne podstawy w rozumieniu ludzkich postaw, norm i struktur.
Paulina zapisała tytuł w notesie. Temat brzmiał intrygująco.
– Po drugie, mogłaby pani zaproponować własny kurs fakultatywny – coś dla studentów studiów magisterskich. Na przykład pod roboczym tytułem „Psychologia władzy i relacji asymetrycznych”. Forma seminaryjna. Oczywiście trzymamy się języka naukowego, ale... widzę, że ma pani w tej dziedzinie rzadką biegłość – dodał z delikatnym błyskiem w oku. Mamy wspólnych znajomych Fräulein Ritter, wie Pani co mam.na myśli ?
Paulina uśmiechnęła się lekko.
– Myślę, że mogłabym zaproponować interesujące źródła i kilka ujęć, które nie są jeszcze dobrze znane w niemieckojęzycznej literaturze.
– Tego właśnie oczekuję – odpowiedział Schneider z zadowoleniem. – Oprócz zajęć, będzie pani zobowiązana uczestniczyć w kolokwium doktoranckim raz w miesiącu, oczywiście. Oczekuję również przygotowania przynajmniej jednego referatu na konferencję oraz – minimum – dwóch artykułów publikowanych w recenzowanych czasopismach. A tak, i jeszcze jedno: współpraca przy jednym z grantów badawczych, które realizuje nasz Instytut. Chcemy z panią pracować nie tylko jako z młodą badaczką, ale jako z pełnoprawnym członkiem zespołu.
Paulina słuchała w skupieniu, notując. Równocześnie w jej głowie kiełkowała myśl: jak połączyć to wszystko z życiem, które prowadziła w drugiej rzeczywistości – tej bez tytułów naukowych i struktur akademickich.
– To wszystko brzmi bardzo ciekawie – powiedziała w końcu. – Dziękuję, profesorze. Naprawdę to doceniam.
– Cieszę się, że pani zostaje z nami, Fräulein Ritter. Ma pani w sobie coś... nieprzeciętnego i, przepraszam za bezpośredniość, nie jest to tylko uroda – Po chwili dodał ciszej: – Proszę tego czegoś nie zgubić po drodze.
Skinęła głową. Nie zamierzała. Ani trochę.
Przyjęła propozycję profesora z entuzjazmem, choć – jak zawsze – z chłodną elegancją. Jej nowy grafik układał się niemal idealnie. W środy prowadziła trzy grupy zajęć z „Wprowadzenia do psychologii antropologicznej” dla studentów pierwszego roku licencjatu – wymagający przedmiot, ale dobrze wpisujący się w jej temperament i analityczne podejście do ludzkiej natury. W czwartkowe popołudnia miała natomiast prowadzić dodatkowy wykład fakultatywny dla studentów starszych lat, gdzie mogła nieco bardziej zahaczyć o tematy graniczne – jak wpływ struktur władzy na relacje międzyludzkie i psychologiczne mechanizmy uległości.
Do tego dochodziły cotygodniowe dyżury na uczelni – w cichym pokoju doktorantów, przy filiżance herbaty, z laptopem i notatkami.
Co najważniejsze – nowy układ obowiązków nie kolidował z jej drugą pracą, drugim życiem. Wręcz przeciwnie – pozwolił jej zwiększyć obecność w Dominia Studio Berlin. Starannie ułożyła grafik, tak by pracować popołudniami i wieczorami w wybrane dni, najczęściej wtedy, gdy była też Bella, Greta lub Naomi. Ceniła ich towarzystwo – każda z nich była inna, a ich relacje układały się na różnych poziomach – zawodowym, przyjacielskim, czasem emocjonalnym. Czuła, że naprawdę zaczyna należeć do świata, który sama wybrała. A może to on ją wybrał ?
Nie robiła niczego połowicznie. Jeśli decydowała się na coś – angażowała się całkowicie. Tak było również z jej treningami. Mając wolne poranki, wprowadziła do swojego tygodniowego rytmu stałe jednostki ćwiczeń z trenerem personalnym – Andreasem – byłym lekkoatletą, który nie mówił wiele, ale każde jego słowo miało wagę.
Spotykali się trzy razy w tygodniu w eleganckim, dyskretnym studiu w zachodnim Charlottenburgu. Ich treningi były intensywne, ale ukierunkowane – nie chodziło o masę, lecz o wytrzymałość i sylwetkę. Skupiali się na ćwiczeniach funkcjonalnych: przysiady z hantlami, martwe ciągi z umiarkowanym ciężarem, planki i pompki na niestabilnym podłożu, a także wykroki w ruchu z kettlami. Do tego dochodziły ćwiczenia z TRX i na maszynach aktywizujących głębokie partie mięśniowe – brzuch, pośladki, plecy.
Sylwetka Pauliny już wcześniej była niemal idealna – smukła, o bardzo niskim poziomie tkanki tłuszczowej. Ale nie był to typ klasycznie kobiecy. Raczej sylwetka przypominająca topmodelki z wybiegów – szczupłe ramiona, długie nogi, wąska talia. Jej piersi były nieduże, a pośladki – jędrne, sprężyste, bardziej atletyczne niż obfite. Bella, która uwielbiała prowokować, nie raz śmiała się, że Paulina ma „chłopięcą sylwetkę modelki, jakby ktoś wyrzeźbił ją z marmuru – ale zapomniał o krągłościach.” Paulina tylko się wtedy uśmiechała – nigdy nie zależało jej na stereotypowej kobiecości. Jej ciało miało być sprawne, zwinne, wysportowane. Narzędzie władzy i elegancji jednocześnie.
Właśnie dlatego, kiedy podczas porannego biegu w Tiergarten zauważyła plakat Generali Berliner Halbmarathon – 6 kwietnia 2016, zatrzymała się na moment. Zerknęła na datę. Wyglądała rozsądnie. Wróciła do domu, weszła na stronę organizatora. Trasa obejmowała całe centrum Berlina – z Alexanderplatz, Unter den Linden, Großer Stern i finiszem przy Bramie Brandenburskiej. Idealne wyzwanie.
Jeszcze tego samego dnia wysłała zgłoszenie. Cel był prosty – przebiec dystans w dobrym czasie, dobrze się bawić, poczuć adrenalinę zawodów i może... przypomnieć sobie, jak smakuje czysta sportowa satysfakcja.
---
Na treningi biegowe i udział w zawodach Paulina namówiła dwie koleżanki z Dominia Studio Berlin, z którymi ostatnio spędzała coraz więcej czasu – Gretę i Naomi.
Greta – wysoka, o jasnej karnacji i chłodnych, nordyckich rysach – wyglądała jakby przyszła prosto z pokazu skandynawskiej marki sportowej. Miała długie nogi, jasne, upięte w ciasny warkocz włosy i błekitne oczy. Biegała lekko, z dużym zapasem kondycji.
Naomi była inna – pełna życia, ciepła, z nutą artystycznej ekspresji. Jej jasno czekoladowa skóra, naturalne loki splecione w wysokie upięcie i wyraziste rysy zdradzały afrykańskie korzenie. Jej dziadek pochodził z Senegalu, babcia z Algierii. Mówiła płynnie po francusku, arabsku i niemiecku, a jej maniery zdradzały paryskie wychowanie. Była piękna, magnetyczna, z szerokim uśmiechem i dużymi oczami, które śmiały się, nawet gdy wypluwała płuca z wysiłku już na siódmym kilometrze. – Jesteśmy szalone, ale przynajmniej wyglądamy jak boginie – rzuciła kiedyś między oddechami.
Bella natomiast na propozycję Pauliny zareagowała tak jak można się było spodziewać.
– Biegać? Mi wystarcza bieg do ekspresu po kawę – powiedziała, machając ręką. – Ale mogę wam towarzyszyć... na rowerze. Albo nie, lepiej na Vespie. Włoski styl, wiecie... białe rękawiczki, szal i okulary, jak z Felliniego. Będę was dopingować.
Dziewczyny miały spotykać się co najmniej 2 razy w tygodniu – najczęściej w Tiergarten lub na Tempelhofer Feld. Greta obiecała znaleźć jakiegoś trenera.
--
Pietwszego października, o poranku Berlin wciąż spowity był ciepłem późnego lata, a światło miało złocisty odcień, który czynił wszystko bardziej miękkim i nostalgicznym. Paulina stała na chodniku przed elegancką kamienicą w Charlottenburgu i zapinała pasek swojego kasku, zanim wsiadła na rower.
Jej Peugeot Legend był równie stylowy, co funkcjonalny. Ramę miał w kolorze matowego granatu z delikatnymi, złotymi akcentami. Skórzane siodełko Brooks i rączki kierownicy z tej samej kolekcji kontrastowały pięknie z metalem ramy.
Tego dnia miała na sobie luksusową, ale skromną stylizację. Jedwabną, mlecznobiałą koszulę od The Row – prostą, bez zbędnych ozdób, z lekko oversize'owym krojem i miękko układającym się kołnierzykiem. Spodnie – oliwkowe, z wysokim stanem i zwężanymi nogawkami – pochodziły z kolekcji Celine. W talii miała cienki skórzany pasek od Hermèsa, zapinany na złotą sprzączkę z subtelnym logo.
Na nogach – białe sneakersy od Loewe, z lekkimi beżowymi akcentami i niemal graficznym cięciem, które podkreślało smukłość jej kostek. Na nadgarstku cienki zegarek Cartier Tank Solo na ciemnym skórzanym pasku – bez zbędnego błysku, ale z wyraźnym wyczuciem klasy.
Włosy związała w niski kucyk czarną gumką, a na oczy założyła ciemne okulary przeciwsłoneczne o delikatnie kocim kształcie. Plecak, który miała na plecach – jasnobeżowy, skórzany, uszyty na zamówienie przez młodą projektantkę z Berlina – był prosty, elegancki i ręcznie wykonany.
Jechała przez Tiergarten, mijając poranny gwar kawiarenek i spokojnych spacerowiczów. Z każdym obrotem pedałów czuła lekkość i spokój. Kiedy dotarła na Unter den Linden, w oddali zobaczyła klasycystyczną fasadę budynku uniwersytetu. Zsiadła z roweru z wdziękiem, jakby to była scena z filmu.
Poprawiła koszulę, wygładziła spodnie na biodrze i zdjęła kask oraz okulary. Odetchnęła głęboko. Miała przed sobą pierwszy dzień na nowym etapie życia – jako doktorantka, wykładowczyni i kobieta, która wiedziała, czego chce.
Na dziedzińcu Uniwersytetu Humboldta panował gwar charakterystyczny dla pierwszego dnia roku akademickiego. Studenci przemieszczali się między tablicami ogłoszeń, w poszukiwaniu sal, spóźniali się, śmiali, dopytywali siebie nawzajem. Atmosfera była radosna, lekko chaotyczna. Paulina zaparkowała rower przy stojaku, przypięła go i rozejrzała się z lekkim uśmiechem.
Szła w kierunku głównego wejścia z nonszalancką pewnością siebie – w swojej stylizacji, drobnej sylwetce i dziewczęcej urodzie wyglądała jak jedna ze studentek, może nieco lepiej ubrana. Kiedy poprawiała plecak na ramieniu, usłyszała:
– Hej! Przepraszam! – obróciła głowę. Podszedł do niej chłopak, może dziewiętnastoletni, z nieco zdezorientowaną miną i karteczką w dłoni. – Wiesz może, gdzie są zajęcia z Einführung in die anthropologische Psychologie?
Paulina zawahała się tylko przez ułamek sekundy. Uśmiechnęła się lekko, nieco zadziornie.
– Jasne, też tam idę – odpowiedziała. – Chyba mamy wspólny początek.
Chłopak odetchnął z ulgą i ruszył obok niej. Miał gęste, ciemne włosy, bardzo jasne oczy i ujmująco szczery wyraz twarzy. Wyciągnął rękę.
– Florian. Pierwszy semestr. Chyba jeszcze nic nie ogarniam.
Paulina ścisnęła jego dłoń z uśmiechem.
– Paulina. Też dopiero zaczynam – Dodała z rozbawieniem.
Szli razem przez dziedziniec w kierunku wejścia do budynku. Florian od czasu do czasu zerkał na nią z zaciekawieniem – była inna niż większość studentek, które mijał. Pewna siebie, elegancka. Ale może po prostu miała dobry gust. Albo bogatych rodziców.
– Jesteś z Berlina? – zapytał nieśmiało
- Mieszkam od kilku lat – odparła wymijająco.
– A znasz już kogoś z naszego roku? – zapytał Florian, kiedy weszli po schodach na pierwsze piętro. W głosie miał autentyczne zaciekawienie, ale i nutę nieśmiałości. Ewidentnie był jednym z tych świeżych studentów, którzy wchodzą w akademickie życie z szeroko otwartymi oczami i sercem.
Paulina posłała mu uśmiech – ten sam, który potrafił rozbrajać sprzedawców w drogich butikach albo uległych mężczyzn w studiu. Ale teraz była po prostu dziewczyną z błyskiem rozbawienia w oczach.
– Nie – odpowiedziała z subtelnym przeciągnięciem słowa. – Ale jestem pewna, że prędzej czy później poznam… wszystkich.
Florian zaśmiał się lekko. Szli razem korytarzem, a on co chwilę spoglądał na nią ukradkiem, jakby nie mógł uwierzyć w swoje szczęście – pierwszy dzień studiów i już taka znajomość. Dziewczyna, która wygląda jak z katalogu, a rozmawia z nim bez cienia wyniosłości.
Czuła, jak bardzo ją to bawi. Ta rola – lekko niedopowiedziana, z domieszką ironii i swobodnej prowokacji – była dla niej czystą przyjemnością. Florian nie miał pojęcia, kim naprawdę jest. Nie wiedział, że jego „nowa koleżanka z roku” jest doktorantką, wykładowczynią… i dominą. A ona? Ona pozwalała sobie przez chwilę poczuć ten luz – wolność od roli, obowiązków, wizerunku. Po prostu – Paulina.
– Fajnie, że cię spotkałem. Nie wiedziałem, czego się spodziewać po pierwszym dniu, ale wygląda na to, że zaczyna się bardzo dobrze.
Paulina odchyliła lekko głowę i spojrzała na niego uważnie.
– Jeszcze nie wiesz, jak dobrze – powiedziała cicho, z lekkim mrugnięciem oka.
Florian uśmiechnął się, lekko speszony, ale wyraźnie zadowolony. W jego oczach pojawiło się to coś – iskra, nadzieja, może nawet delikatny podziw.
Dotarli do niewielkiego audytorium, którego jasne, przeszklone ściany wpuszczały do wnętrza miękkie światło późnego poranka. Większość studentów była już na miejscach – gwar cichych rozmów, szelest notatników, pierwsze spojrzenia, wymiany uśmiechów. Atmosfera była świeża, jeszcze nieoswojona – typowa dla pierwszego dnia.
Paulina zatrzymała się tuż przed wejściem. Jej wzrok szybko objął wnętrze sali – rzędy jasnych krzeseł, projektor czekający w bezruchu, niezapisana tablica.
– Przepraszam, Florian – powiedziała, pochylając się lekko do chłopaka, który stanął obok. – Muszę jeszcze na chwilę iść do łazienki.
– Jasne. Zajmę ci miejsce – odpowiedział od razu, z uśmiechem.
Paulina spojrzała na niego z ukosa i pokręciła lekko głową.
– Nie musisz... – rzuciła półgłosem, ale już odwrócona, bardziej do siebie niż do niego. Po chwili zniknęła w korytarzu.
W łazience było cicho, chłodno i spokojnie. Światło odbijało się od białych kafli, a powietrze pachniało delikatnie cytrusowym odświeżaczem. Paulina stanęła przy lustrze. Wpatrzyła się w swoje odbicie przez kilka sekund.
Delikatny makijaż, idealnie ułożone włosy. Sprawdziła dyskretnie szminkę, przygładziła jedno pasmo włosów. Wyciągnęła rękę i przeciągnęła palcem po łuku brwiowym.
– Jest dobrze – szepnęła. Głos był spokojny, ale w spojrzeniu była determinacja.
Wzięła głębszy oddech. W tej łazienkowej ciszy na moment zrzuciła wszystkie role – doktorantki, dominy, berlińskiej femme fatale. Została tylko z tym, co za chwilę. Z grupą studentów, ćwiczeniami, pierwszym krokiem nowego etapu.
– Dasz radę – powiedziała jeszcze cicho do siebie. Uśmiechnęła się. Odwróciła się, poprawiając plecak na ramieniu, i ruszyła w stronę drzwi.
Weszła do audytorium. Zegar wiszący nad tablicą wskazywał dokładnie 9:00. Jej krok był pewny, płynny – buty uderzały rytmicznie o podłogę, a plecak z dokumentami i laptopem lekko kołysały się na jej ramieniu. W sali natychmiast ucichły szepty, szelesty, stukania. Wszystkie spojrzenia skierowały się na nią.
Paulina podeszła do miejsca dla prowadzącego, położyła plecak na biurku i przez krótką chwilę rozglądała się po sali. Jej spojrzenie było spokojne, uważne – jakby skanowała twarze, zapamiętując te, które ją już dziś spotkały.
– Dzień dobry – powiedziała wyraźnie, spokojnie, tonem, który nie wymagał podniesienia głosu, by go słuchać. – Nazywam się Paulina Ritter i będę prowadzić z wami ćwiczenia z przedmiotu Wprowadzenie do psychologii antropologicznej.
W tym momencie jej wzrok zatrzymał się na znajomej twarzy – Florian. Siedział w drugim rzędzie, wyprostowany, jakby chciał udowodnić, że jest pilny. Ale jego twarz miała teraz wyraźnie czerwony odcień – mieszanina przerażenia, wstydu i czegoś, co mogło być rozbawieniem. Oczy szeroko otwarte, usta lekko rozchylone. Paulina nie odwróciła wzroku. Uśmiechnęła się do niego lekko – ledwie zauważalnie, z odrobiną figlarności w spojrzeniu.
Zerknęła na listę obecności.
– Widzę, że mamy pełen skład. Niektorych udało mi się już nawet poznać osobiscie. Świetnie – powiedziała, już całkowicie opanowana. – Mam nadzieję, że przedmiot okaże się dla was interesujący, choć zapewniam, że wymagać będę od was systematyczności. A także – tu zawiesiła głos – odrobiny otwartości umysłu.
Wśród studentów dało się słyszeć kilka cichych chichotów. Florian nerwowo poprawił się na krześle i spuścił wzrok na zeszyt. Paulina podeszła do biurka i zaczęła wyciągać notatki. Wiedziała, że ten dzień będzie udany. I że Florian już nigdy nie zapomni swojego pierwszego dnia swoich studiów.
---
Zajęcia właśnie dobiegły końca. W sali audytoryjnej słychać było szuranie krzeseł, szelest notesów i urywki rozmów. Paulina zebrała swoje materiały i właśnie miała opuścić salę, gdy podszedł do niej Florian. Wyraźnie spięty, z lekko zarumienionymi policzkami, ale zdeterminowany.
– Przepraszam… Frau Ritter – powiedział z powagą, nieco ciszej niż zamierzał. – Chciałem tylko… no, głupio wyszło wcześniej.
Paulina spojrzała na niego z odrobiną rozbawienia w oczach, ale jej twarz pozostała spokojna, profesjonalna.
– Nie szkodzi, Florian. Szczerze mówiąc, całkiem przyjemnie było przez chwilę udawać studentkę.
Chłopak uśmiechnął się, nieco ośmielony.
– W takim razie… czy mogę zaryzykować jeszcze jedno pytanie? – zawahał się, a potem dodał z lekkim uśmiechem – Czy mogę zaprosić panią na kawę? Może po zajęciach? Albo... kiedyś?
Paulina uniosła lekko brwi, jakby przez sekundę rozważała jego propozycję. W końcu skinęła głową z uznaniem, po czym nachyliła się delikatnie w jego stronę i powiedziała cicho:
– Jeżeli zaliczysz egzamin końcowy na co najmniej dziewięćdziesiąt pięć procent, wtedy możemy porozmawiać o kawie.
Florian zamarł, potem zaśmiał się lekko, z mieszaniną rozbawienia i wyzwania w oczach.
– Twarde wsrunki ale postaram się, Frau Ritter. Naprawdę.
– Trzymam cię za słowo – odparła Paulina z uśmiechem i odwróciła się, kierując w stronę wyjścia.
---
Październik minął szybko, niemal niepostrzeżenie. Codzienność Pauliny ułożyła się w precyzyjny rytm – poranne treningi na siłowni z Andreasem, bieganie zajęcia na uczelni i wieczorne sesje w Studio Dominia. Jej kalendarz pękał w szwach, a mimo to wszystko funkcjonowało jak w zegarku.
Na uniwersytecie szybko zdążyła zapisać się w pamięci studentów. Z początku nikt nie wiedział, czego się po niej spodziewać. Jej młody wiek i elegancki, ale nienachalny wygląd wzbudzały zainteresowanie, lecz to sposób prowadzenia zajęć sprawił, że zyskała autorytet.
Ćwiczenia były starannie przemyślane, oparte na dyskusji i analizie przypadków – czasem z życia, czasem z literatury. Potrafiła zadać pytanie, które przez kilka minut unosiło się w powietrzu jak napięta struna. Nie podnosiła głosu, nie musiała – jej cisza potrafiła być bardziej stanowcza niż krzyk.
– Tu nie chodzi o to, co ci się wydaje. Chcę usłyszeć, co wiesz i co rozumiesz – powiedziała kiedyś jednemu z chłopaków, który próbował improwizować odpowiedź.
Od tego dnia nikt już nie przychodził na jej zajęcia nieprzygotowany.
Studenci – zwłaszcza męska część – byli nią absolutnie zafascynowani. Jej chłodny profesjonalizm, inteligencja, sposób, w jaki potrafiła jednym spojrzeniem przywołać do porządku – wszystko to działało jak magnes. Ale Paulina trzymała dystans. Uśmiech, krótkie „miłego dnia”, lekkie skinienie głowy – to było wszystko, na co mogli liczyć poza zajęciami chociaż nie raz próbowali wyciągnąć ją na jakieś piwo.
Nieco inaczej wyglądały zajęcia prowadzone przez Paulinę dla studentów starszych lat. Był to kurs fakultatywny zatytułowany „Psychologia władzy i relacji asymetrycznych”, zaproponowany w ramach seminarium specjalistycznego w Katedrze Psychologii Społecznej. Zajęcia nie były obowiązkowe, ale cieszyły się zaskakująco dużym zainteresowaniem – niektórzy przyszli z autentycznej pasji i ciekawości, inni liczyli na łatwe punkty.
Z czasem to rozróżnienie stawało się coraz bardziej widoczne. Paulina jednak do nikogo się nie uprzedzała. Od samego początku podchodziła do wszystkich z jednakowym szacunkiem – niezależnie od tego, czy siedzieli z przodu, zaczytani w literaturze, czy z tyłu, z nadzieją, że jakoś przebrną. Ale szacunek nie oznaczał taryfy ulgowej – jej wymagania były jasne: obecność, aktywność, przygotowanie, otwartość na myślenie.
Podczas zajęć często toczyły się długie, głębokie dyskusje – nad fragmentami literatury, nad psychologicznymi mechanizmami zależności, nad realnymi przykładami z życia. Paulina potrafiła kierować rozmową tak, by każda opinia została wysłuchana, ale też skonfrontowana z argumentami – bez taryfy ulgowej. Umiała zadawać pytania, które zmuszały do refleksji jeszcze długo po zajęciach.
Studenci szybko zorientowali się, że Paulina nie tylko zna się na tym, co mówi, ale też... że potrafi 7słuchać. Nie moralizowała, nie narzucała jedynego słusznego sposobu myślenia. Jej styl prowadzenia zajęć był wymagający, ale sprawiedliwy. I to właśnie zjednywało jej szacunek – nie przymilanie się, lecz intelektualna dyscyplina i uważność.
Z czasem ci, którzy przyszli tylko po zaliczenie, stopniowo wciągali się. A ci, którzy naprawdę chcieli wiedzieć więcej – zostawali. Dla nich każdy czwartek o 16:00 stawał się nie tylko kolejnym wykładem, ale prawdziwym spotkaniem z myśleniem.
Czuła się… spokojna. Spełniona. Jakby po raz pierwszy od dawna wszystko w jej życiu układało się dokładnie tak, jak chciała.
---
Pod koniec listopada przypadł termin pierwszej od dłuższego czasu sesji z Jonasem. Paulina przyłapała się na tym, że czekała na nią. Może nie z niecierpliwością, ale z pewnym cichym napięciem, które znała tak dobrze – to było coś między zawodową koncentracją a osobliwą, emocjonalną gotowością, której nie chciała jeszcze w żaden sposób nazywać.
Punktualnie o umówionej godzinie Jonas pojawił się w studio. Jak zawsze przygotowany, skupiony, z wyrazem twarzy, który łączył pokorę z intensywnym oczekiwaniem. Tym razem sesja miała potrwać pełne dwie godziny.
Fenriss nie oszczędzała go ani przez chwilę. Od pierwszego uderzenia szpicruty było jasne, że to nie będzie lekki wieczór. Każde niedociągnięcie, każda nieidealna pozycja, każdy grymas zdradzający słabość – wszystko spotykało się z karą. Jonas jęczał, drżał, pocił się, ale nie przestawał starać się. Paulina widziała, że daje z siebie wszystko. I właśnie dlatego pozwalała sobie na więcej.
Ruchy Fenriss były płynne, precyzyjne, oszczędne. Jej głos – spokojny, chłodny, momentami ironiczny – wbijał się równie głęboko jak uderzenia. Kiedy sięgała po kolejny bat, kiedy poprawiała mu obrożę, kiedy pochylała się, by wyszeptać coś do ucha – wszystko było grą zmysłów i nerwów. Jonas reagował intensywnie. Jego ciało było napięte, jego psychika – na granicy.
Pod koniec sesji był wyczerpany, rozbity, ale w oczach miał to samo światło, które Paulina znała dobrze – światło całkowitego oddania. Wiedziała, że zapamięta tę noc na długo. I że szybko wróci.
Kilkanaście minut po sesji weszła do saloniku spokojnym krokiem, zupełnie odmienna niż ta Fenriss, którą Jonas przed widział jeszcze przed chwilą. Nie było już skóry, bata ani ostrych słów – była kobieta w eleganckiej sukience od Chanel, w kolorze ciemnego grafitu, z lekko połyskującą fakturą i delikatnym paskiem podkreślającym talię. Sukienka sięgała jej tuż za kolano, a pod nią widać było gładkie czarne pończochy i klasyczne szpilki o cienkiej linii, z lekko lakierowanej skóry. Włosy miała rozpuszczone, lekko falujące – wyglądała świeżo, promiennie, niemal dziewczęco, ale zarazem zjawiskowo elegancko.
Jonas, który już zdążył się przebrać i usiąść na wygodnym skórzanym fotelu, wstał, gdy ją zobaczył.
– Lady Fenriss… – zaczął, ale Paulina uniosła lekko dłoń i z cichym uśmiechem poprawiła:
– Teraz już po pracy. Paulina wystarczy. Przecież poznaliśmy się.
Usiadła naprzeciwko niego, zakładając nogę na nogę z elegancją, którą trudno było uznać za przypadkową. Rozmawiali chwilę o sesji – Jonas, jak zwykle, był pełen entuzjazmu i szczerego zachwytu, choć w jego głosie dało się wyczuć jeszcze lekki oddech zmęczenia i coś... głębszego. Jego spojrzenie zdradzało, że nie tylko ból, ale i ona – ta kobieta – robią na nim coraz silniejsze wrażenie.
Paulina słuchała z uwagą, komentowała z dystansem i ciepłą ironią, nie pozwalając by rozmowa stała się zbyt osobista. Gdy temat sesji został wyczerpany, Jonas zadał pytanie:
– A jak twoje doktoranckie sprawy? Uczelnia?
Paulina rozjaśniła się.
– Praca... jak praca. Dużo przygotowań do zajęć, dużo tekstów. Ale też coś bardzo satysfakcjonującego. Zaskakująco satysfakcjonującego. Lubię to. Wbrew pozorom – powiedziała, z tym charakterystycznym, lekkim uśmiechem. – A ty? Jak się mają twoje sprawy?
Jonas opowiedział krótko o nowych kontraktach, o spotkaniach w Genewie i Paryżu, i o tym, że niedługo znowu czeka go podróż – tym razem do Bostonu. Paulina słuchała z uwagą, ale w pewnym momencie sięgnęła do swojej torebki.
– Właściwie... coś dla ciebie mam – powiedziała cicho.
Wyjęła małą, lekko sfatygowaną paczuszkę owiniętą w szary papier i przewiązaną cienką złotą wstążką. Jonas spojrzał zaskoczony, nie do końca rozumiejąc, co widzi.
– Herbata – powiedziała. – Z Cameron Highlands. Wiesz... kiedy tam byłam, przypomniało mi się, jak wtedy – na lotnisku – zachowałeś się bardzo... miło. To nie było oczywiste. Chciałam ci podziękować. Nie miałam zbyt wiele miejsca w plecaku, więc jest tylko symboliczna paczuszka. Trochę się zgniotła. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to.
Jonas wziął paczkę z wyjątkową delikatnością, jakby trzymał coś niezwykle kruchego.
– Paulina... – powiedział z trudem. – To naprawdę miłe. Wiesz... nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś tak po prostu... coś dla mnie przywiózł. Pomyślał o mnie. Nie jako o „panu prezesie”, nie jako o „kliencie”. Po prostu – o mnie.
Na chwilę zapadła cisza. Spojrzał na nią z wdzięcznością, której nie potrafił już ukryć.
– Dziękuję.
– Nie ma za co, to ja ci dziękuję – powiedziała cicho Paulina. – To tylko herbata.
Ale Jonas wiedział, że nie chodziło tylko o herbatę. I wiedział, że zapamięta ten gest na zawsze.
Patrzyli chwilę na siebie, jakby każde z nich chciało coś powiedzieć. Słowa jednak nie padły.
Wyszli z saloniku. Paulina pierwsza – elegancka, wyprostowana, z twarzą wyraźnie już zamkniętą w chłodnym wyrazie profesjonalizmu. Przed drzwiami ubrała na siebie skórzany, idealnie skrojony trencz, zawiązując pasek w talii jednym płynnym ruchem. Mimo zmęczenia wyglądała zjawiskowo – jak zawsze, gdy opuszczała studio. Jonas wyszedł chwilę po niej, z wolniejszym krokiem. W dłoni trzymał paczuszkę od Pauliny. Patrzył na nią przez moment, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę mu ją dała.
Na zewnątrz panował chłodny, suchy wieczór. W powietrzu unosił się zapach miasta – asfaltu, betonu, ledwo wyczuwalnej wilgoci i liści. Na parkingu czekały ich samochody. Paulina skierowała się w stronę swojego czarnego Audi A5 Coupe, którego błyszcząca karoseria lśniła w świetle latarni. Jonas zauważył, że nawet jej sposób poruszania się przy aucie miał w sobie coś niedostępnego, eleganckiego – i jak zawsze – idealnie kontrolowanego.
Sam ruszył w stronę zaparkowanego z przodu czarnego Maybacha. Otto siedział w gotowości za kierownicą i widząc nadchodzącego szefa, wysiadł, by otworzyć drzwi. Jonas skinął mu lekko głową w podziękowaniu, ale nie powiedział nic. Wsiadł do wnętrza limuzyny i przymknął oczy na krótką chwilę aby choć trochę uspokoić emocje.
- Zawieź mnie do hotelu i na dziś masz wolne.
Nie miał siły patrzeć dziś na żonę, na wnętrze ich stylowego, chłodnego domu. Ich małżeństwo już od dawna istniało tylko w funkcji społecznej. A dzisiaj... dzisiaj nie chciał funkcji. Chciał prawdy. Chciał jej. Ale przecież ona nigdy nie była i nie będzie jego. Przez moment pomyślał tak ale w porę przyszło otrzeźwienie, które uchroniło go przed kompromitacją.
Maybah zjechał z głównej alei, skręcił w kierunku Kurfürstendamm i chwilę później wjeżdżał na parking pod eleganckim hotelem Waldorf Astoria. Portier skinął mu znajomo głową, Jonas nie odezwał się słowem. Wziął tylko kartę do pokoju i wjechał windą na górę. W apartamencie rozpiął marynarkę, usiadł na skórzanej kanapie. Wyjął z torby paczuszkę herbaty. Położył ją na stoliku, spojrzał – i poczuł, jak zaciska mu się gardło. Kobieta piękna, mądra, władcza... a dla niego zawsze niedostępna. Jako domina – była mistrzynią. Jako kobieta – wciąż tajemnicą. Poczuł jakąś dziwną pustkę. I smutek. Głęboki.
---
Paulina włączyła cicho muzykę – jakąś starą płytę Depeche Mode. Patrzyła przez przednią szybę i choć droga przed nią była pusta, w głowie czuła zamęt. Jedno słowo krążyło jej po głowie i jedno uczucie: rozczarowanie.
- Głupia, co ty właściwie myślałas sobie...
I to właśnie z tym uczuciem, z wciąż niewypowiedzianym napięciem pod skórą, sięgnęła po telefon.
– Hej, Bella... Możesz przyjechać ?
❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń