Wilczyca 45

Rozdział 45

Malezja, jesień 2011

Podróż do Malezji była dla Pauliny pierwszym prawdziwym urlopem od bardzo dawna – takim, który nie miał nic wspólnego ani ze studiami, ani z pracą w studiu. Potrzebowała tego – oderwania się, zmiany krajobrazu, powrotu do lekkości i ciszy w głowie.

W Kuala Lumpur wylądowała późnym wieczorem, zmęczona, ale podekscytowana. Powietrze było gęste od wilgoci, pachniało tropikiem i miastem jednocześnie. Jej hotel znajdował się niedaleko Petronas Towers – dwóch wierz, które lśniły jak stalowe igły w ciepłym powietrzu. Z okna pokoju widać było światła miasta – pulsujące, żyjące w rytmie, który był dla niej zupełnie nowy.

Zaczęła od tego, co najbliżej – odwiedziła Batu Caves, wspięła się po kolorowych schodach i poczuła chłód wapiennej groty, w której dźwięk modlitw i kadzideł mieszał się z echem kroków turystów. W ciągu kolejnych dni przemierzała ulice Chinatown, zamawiała jedzenie siadając na plastikowych krzesłach, uczyła się smaków lokalnych przypraw. Wieczorami spacerowała po parku, siadała nad stawem i patrzyła w odbicie wież, jakby chciała zapamiętać każdy ich detal.

Po kilku dniach spakowała ponownie plecak i pojechała w góry – do Cameron Highlands. Gdy tylko wysiadła z autobusu, powitał ją chłód i zapach herbaty. Zielone tarasy rozciągały się aż po horyzont, a mgła snuła się wśród krzewów. Zwiedziła plantację BOH, piła gorącą herbatę w przeszklonej kawiarni z widokiem na wzgórza. Chodziła pieszo po lesie mchu, z wilgocią w powietrzu i dźwiękiem własnych kroków na ziemi. To był inny świat – cichy, odizolowany, kojący.

Langkawi było zupełnym przeciwieństwem – jasny piasek, palmy, leniwe popołudnia i rozmowy z nieznajomymi. Paulina wynajęła skuter i jeździła po wyspie, zatrzymując się tam, gdzie akurat miała ochotę. Weszła na Langkawi Sky Bridge, zawieszony wysoko nad lasem – widok był oszałamiający chociaż jej lęk wysokości powodował spory dyskomfort. W wieczornym świetle chodziła boso po plaży, ciesząc się tym, że przez chwilę nie musi być nikim poza sobą.

Przez większość podróży wolała być sama. Zdarzało się, że ktoś ją zaczepiał – para z Hiszpanii w Penang, Niemiec z Monachium w hostelu w Kuala Lumpur, Amerykanie na plaży w Langkawi. Wszyscy byli uprzejmi, ciekawi, szukali rozmowy, czasem przygody. Ale ona zawsze ostatecznie wybierała własną drogę. Samotność tej podróży była dla niej nie tylko wyborem, lecz także potrzebą – potrzebą resetu, zrozumienia siebie, ciszy, która nie domaga się odpowiedzi.

Jedynym wyjątkiem był Patrick.

Poleciała na Borneo. Sabah powitało ją deszczem i bujną zielenią. Najbardziej czekała na rezerwat orangutanów w Sepilok. Wchodząc po drewnianych pomostach w głąb lasu, widziała te rude, miękkie stworzenia, które wyłaniały się z zieleni jak duchy – spokojne, zadziwiająco ludzkie. Czuła wzruszenie, kiedy patrzyła, jak jeden z nich delikatnie trzyma banana i patrzy na nią przez gęste gałęzie.

Poznali się właśnie tam. Paulina  fotografowała młodego osobnika przemykającego zwinnie przez gęstwinę, gdy poczuła, że ktoś się jej przygląda. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego, przystojnego mężczyznę z aparatem w dłoni i z uśmiechem.

– Excuse me… would you mind taking a picture of me? – zapytał z tym typowym, amerykańskim akcentem.

Paulina skinęła głową i wzięła od niego aparat.

– Uśmiechnij się chociaż trochę – rzuciła lekko, gdy stanął przed obiektywem.

Zrobiła kilka ujęć, oddała mu aparat. Potem on zrobił jej. Przez chwilę stali w lekkim zakłopotaniu, aż w końcu znów odezwał się pierwszy.

– Jestem Patrick.

– Paulina – odpowiedziała, podając mu rękę.

Zaczęli rozmawiać. Naturalnie, bez wysiłku. O podróżach, o przyrodzie, o tym, jak trudno złapać dobry kadr z orangutanem. Okazało się, że nocują w tym samym hotelu, kilka kilometrów od rezerwatu. On – samotny urlop po roku intensywnej pracy w Dolinie Krzemowej. Ona, swieżo upieczona doktorantka Wydziału Psychologii Uniwersytetu Berlińskiego.

Wieczorem spotkali się na kolacji.  Siedzieli na tarasie hotelu, tuż nad krawędzią wzgórza porośniętego palmami. Z oddali dochodził cichy szum dżungli, przeplatany cykadami i niewyraźnym śmiechem innych gości. Na stole zapłonęły dwie świece w szklanych lampionach, a wiatr lekko poruszał serwetami i cienkimi zasłonami oddzielającymi stoliki.

Paulina miała na sobie prostą, ale bardzo kobiecą sukienkę w kolorze błękitu która podkreślała delikatność jej ramion i smukłość szyi. Włosy rozpuściła i lekko przeczesała palcami, pozwalając im naturalnie opaść na plecy. Jej twarz – prawie pozbawiona makijażu – wyglądała świeżo i dziewczęco, a oczy lśniły od ciepła klimatu i wina, które już pili.

Patrick w jasnej koszuli, lekko rozpiętej pod szyją, z opaloną twarzą i uśmiechem, który był zarówno czarujący, jak i pełen pewności siebie, nachylał się nieco w jej stronę za każdym razem, gdy coś mówił.

– A więc… wakacje ? – zapytał, obracając w palcach kieliszek. – Nie spodziewałem się takiego połączenia urody i inteligencji, zwłaszcza w środku Borneo. 

Paulina uśmiechnęła się lekko. – Może myślisz stereotypami – odparła, dotykając nóżkę kieliszka palcami. – Może to ty nie jesteś tym, kim się wydajesz?

– O, jestem dokładnie tym – przyznał z lekkim śmiechem. – Zarozumiałym Amerykaninem z Palo Alto, który zbyt dużo pracuje i ma zbyt mało kontaktu z czymkolwiek prawdziwym. Ale ty... ty jesteś intrygująca. Masz w sobie spokój, który w moim świecie nie istnieje.

Patrick oparł się nieco wygodniej na krześle, patrząc na Paulinę ponad kieliszkiem. Blask świec tańczył na jej twarzy, wydobywając z niej coś łagodnego, ale nieuchwytnego.

– Naprawdę, nie przypuszczałem, że spotkam kogoś takiego jak ty... tutaj – powiedział cicho, z pewnym zawahaniem, jakby ważył słowa. – Jest w tobie coś, zaskakującego.

Paulina odwróciła wzrok, jakby przyjęła komplement, ale nie chciała go komentować.

– Wiele rzeczy  we mnie potrafi zaskoczyć – powiedziała spokojnie. – I bardzo mi z tym dobrze.

Zamilkli na moment. Brzmiało w tym coś głębszego, żadne z nich nie przerywało tej ciszy. Tylko odgłosy dżungli przypominały, że byli gdzieś daleko od codzienności.

– A ty? – zapytała po chwili, nie patrząc na niego, tylko przesuwając palcem po krawędzi kieliszka. – Też uciekasz?

– Może nie uciekam... raczej zawieszam się między jednym życiem a drugim – odparł, ostrożnie. – I szukam czegoś prawdziwego.

– Może trzeba przestać szukać. A zacząć czuć – powiedziała Paulina, a jej głos, choć cichy, brzmiał zaskakująco wyraźnie w tym  półmroku.

Patrick spojrzał na nią uważnie, jakby próbował odczytać, co kryło się za tymi słowami.

– Łatwiej powiedzieć niż zrobić – odparł po chwili. – W świecie, który nagradza raczej działanie niż uważność…

Podparła brodę na dłoni, przyglądając się przez chwilę migoczącym płomieniom świecy.

– Może dlatego właśnie trzeba znaleźć miejsce, gdzie nikt nie patrzy. I czas, w którym nic nie trzeba udowadniać.

– Myślisz, że Malezja to takie miejsce? – zapytał z lekkim uśmiechem, zerkając na nią z boku.

– Nie – odpowiedziała, sięgając po kieliszek. – To miejsce nie ma znaczenia. Prawdziwa cisza jest wewnątrz. Ale czasem potrzeba tysięcy kilometrów tylko po to, by do niej dojść.

Patrick milczał. Słuchał uważnie, a jego twarz stężała na moment – jakby coś z tych słów trafiło prosto w coś, czego sam nie umiał do końca nazwać.

– Wiesz… to trochę dziwne, bo rozmawiamy od kilku godzin, a ja mam wrażenie, jakbym znał cię od dawna – powiedział, nieco ciszej. – A jednocześnie… zupełnie nic o tobie nie wiem.

Paulina uniosła brwi lekko.

– I może tak właśnie ma być. Chociaż... trochę już wiesz.

– Nie zapytam cię, czym się zajmujesz, bo mam przeczucie, że i tak nie powiesz wszystkiego – dodał.

Zaśmiała się cicho, naturalnie.

– Mądre przeczucie. 

– Jesteś… inna. Niecodzienna. Delikatna, a jednak… mam wrażenie, że wiesz bardzo dużo o ludziach. O tym, jak patrzą, jak dotykają, co ukrywają.

Paulina przez chwilę milczała, wpatrzona w kieliszek.

– Może dlatego, że sama długo ukrywałam, kim jestem – powiedziała powoli. – A kiedy już przestałam, zobaczyłam, ilu ludzi robi to samo.

– I co wtedy robisz?

– Nic. Czasem po prostu wystarczy być. Bez gry. Bez masek.

Patrick skinął głową, jakby potwierdzając coś, co czuł, ale dopiero teraz ubrał w słowa.

– Wiesz… podoba mi się, że nie próbujesz zrobić wrażenia – powiedział szczerze. – To takie… rzadkie.

Paulina uniosła kącik ust.

– To by było zbyt banalne, nie sądzisz?

– Zdecydowanie.

Paulina lekko przesunęła się na krześle, poprawiając materiał sukienki i z wysunęła stopę z buta.

– I tak między nami – odezwała się z półuśmiechem, patrząc prosto w jego oczy – jesteś bardzo czarujący. Ale też... ostrożny.

Patrick uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Może trochę. Ale tylko dlatego, że nie chciałbym cię spłoszyć.

– A czy wyglądam na kogoś, kto się łatwo płoszy?

Nie czekając na odpowiedź, jej stopa musnęła jego łydkę – subtelnie, powoli, niemal przelotnie.

Patrick zamarł. 

Nie patrzyła już na niego. Jej wzrok błądził gdzieś w bok, jakby to, co zrobiła, było zupełnie naturalne – ot, gest przy stole, bez znaczenia.

Ale jej stopa powędrowała wyżej. Nieśpiesznie, pewnie.

Patrick odetchnął głębiej, spoglądając na nią uważnie.

– A teraz… ty nie wyglądasz na ostrożną.

Paulina uniosła brwi i spojrzała mu w oczy.

– A ty ? Nadal chcesz grać grzecznego ?

Jej stopa powędrowała jeszcze wyżej, dotykając jego kolana. W końcu Patrick wyciągnął rękę i ujął ją w dłoń. Była lekko chłodna, drobna i niespodziewanie delikatna. Zaczął masować ją powoli, kciukiem zataczając kręgi na podbiciu.

Paulina przymknęła oczy na moment, upijając łyk wina.

– Masz mocne dłonie – powiedziała cicho, jakby mimochodem.

– A ty... masz piękne stopy – odpowiedział z uśmiechem.

Pozwoliła mu na ten dotyk jeszcze przez chwilę, po czym cofnęła stopę, spokojnie, z wyczuciem. Uśmiechnęła się i spojrzała mu w oczy.

Milczenie między nimi zgęstniało, ale nie było niekomfortowe – było pełne napięcia. Paulina przeciągnęła dłonią po karku, pozwalając, by ramiączko sukienki lekko zsunęło się z ramienia. Spojrzała na niego kątem oka.

– A ty, Patrick... jesteś typem, który gra czasem w otwarte karty?

– Próbuję. Ale nie przy tobie. Przy tobie chcę... powoli.

– Powoli... – powtórzyła cicho, pozwalając, by słowo zawisło między nimi.

– Nie myśl, że jestem łatwa, tylko dlatego, że podróżuję sama i pozwoliłam Ci masować moją stopę – powiedziała łagodnie, z uśmiechem. – Ale dziś… dziś mam ochotę zapomnieć.... o świecie i konwenansach.

Patrick skinął głową . – Ja też....

Nie powiedzieli już wiele. Kiedy kelner zabrał puste talerze i butelkę, Paulina wstała pierwsza. Nie spojrzała na niego, tylko rzuciła przez ramię:

– Idziesz ?

Wino, ciepło nocy, bliskość... Wszystko było pretekstem. Kiedy wchodzili razem po schodach do jego bungalowu, oboje wiedzieli, że nie będzie to zwykła noc.

Długo się całowali. Paulina przysunęła się do niego bez słowa, przyciągnęła go do siebie. W jego dotyku nie było pośpiechu, a w jej ruchach nie było kalkulacji. Zdjęła sukienkę i stanęła przed nim – bosa, kobieca, piękna. Jego dłonie przesuwały się po jej ciele, delikatnie, ale zdecydowanie. 

Tego wieczoru nie było potrzeby udawać niczego.  Byli tylko oni – na moment wyrwani z codzienności. Dawno nie była z żadnym mężczyzną. Zbyt długo. Wszystko w niej było napięte, gotowe, spragnione. Patrick był delikatny i uważny – ale czuła, że chce więcej. I ona też. Bez słów dała mu znać, że to jest ta noc.

Ta jedna noc, która należała tylko do niej.

Nie zadawali zbędnych pytań. Tego wieczoru nie istniała przeszłość, ani przyszłość. Było tylko ciało. Skóra. Oddech. Ciepło.

A potem – sen. Spokojny, głęboki, potrzebny.

I poranek, który pachniał świeżością dżungli.

---

Wnętrze bungalowu otulone było zielenią dżungli, która jeszcze spała pod ciężarem porannej mgły. Przez drewniane żaluzje wdzierało się delikatne, złote światło – najpierw muskało stopy łóżka, potem powoli wspinało się wyżej, dotykając spokojnych, splecionych sylwetek.

Patrick leżał nieruchomo przez chwilę, wpatrując się w Paulinę, która spała tuż obok – z ramieniem wysuniętym na zewnątrz, jasnymi włosami rozrzuconymi na lnianej poduszce i twarzą, w której było coś niemal dziewczęcego. Jej spokojny oddech układał się w rytm poranka – niespieszny, równy, naturalny.

Delikatnie uniósł dłoń i musnął jej policzek. Skóra była ciepła i miękka, jakby sama w sobie stanowiła obietnicę bliskości. Jego dotyk przesunął się ku ramieniu, potem niżej, zatrzymując się przez chwilę na linii żeber, jakby nie chciał zbudzić jej zbyt szybko. Paulina drgnęła lekko, ale nie otworzyła oczu. Na jej ustach zagościł półuśmiech.

– Mmm... – mruknęła cicho, przeciągając się leniwie jak kotka. – Nie przestawaj...

Patrick uśmiechnął się i nachylił nad nią, muskając ustami jej brzuch. Jego dłonie błądziły powoli, bez pośpiechu, ucząc się jej ciała jakby od nowa. Paulina poruszyła się, przysuwając bliżej i otwierając oczy tylko na chwilę – spojrzała na niego z czułością i spokojem, z pewnym rodzajem zaufania, które nie wymagało słów.

Nachylił się nad nią jeszcze bardziej, czując pod palcami jak jej ciało staje się coraz cieplejsze, jak napina się i rozluźnia w nieregularnym rytmie.  Paulina uniosła lekko biodra, nie otwierając oczu. Jej oddech przyspieszył, a ciche westchnienie wyrwało się spomiędzy ust. Jej dłoń odnalazła jego ramię, ścisnęła lekko, jakby chciała zatrzymać tę chwilę jeszcze na dłużej. Zadrżała, gdy jego jezyk odnalazł najczulsze miejsce, a on zaczął poruszać nim powoli, rytmicznie, z precyzją kogoś, kto czuł jej reakcje, jakby były jego własnymi.

Jej oddech stał się cięższy, głębszy, biodra zaczęły odpowiadać ruchem, aż w końcu, niemal bezgłośnie, całe jej ciało napięło się w jednej fali – krótkiej, intensywnej, cichej. Drżała przez kilka sekund, oddychając nierówno, po czym rozluźniła się z westchnieniem, układając głowę na jego piersi.

Nie otworzyła oczu. Uśmiech pojawił się sam – łagodny, zaspany i szczery. Sięgnęła dłonią ku jego twarzy i pogładziła ją lekko opuszkami palców.

Po chwili przyciągnęła go lekko do siebie, dotykając palcami jego policzka. Głos miała jeszcze lekko zaspany, ale aksamitny.

– Lubię takie poranki... – powiedziała cicho, z zamkniętymi jeszcze oczami. – Kiedy wszystko wydaje się ciepłe, niespieszne i… prawdziwe.

Z zewnątrz dochodził cichy szum liści poruszanych wiatrem. Gdzieś w oddali obudził się tropikalny ptak, nadając rytm temu nowemu dniu. Patrick objął Paulinę i przez dłuższą chwilę po prostu trwali razem w tym miękkim, zawieszonym czasie – bez potrzeby uciekania w słowa, bez planów. Tylko oni i dżungla, która znów witała ich nowym świtem.

Po powrocie do swojego pokoju Paulina weszła do łazienki i odkręciła wodę pod prysznicem. Przez chwilę stała naga przed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu. Uśmiechnęła się do siebie lekko, po czym weszła pod strumień wody. Tropikalne powietrze sprawiało, że chłodna woda była przyjemnym, orzeźwiającym doznaniem. Mydło pachniało trawą cytrynową, a  ruchy dłoni na skórze uspokajały, oczyszczały.

Po prysznicu założyła lekką lnianą sukienkę w kolorze ecru, z delikatnym rozcięciem na udzie, i związała włosy w niedbałą kitkę. Na stopy wsunęła płaskie sandały. O 9:00 czekał już na nią Patrick – również świeżo po prysznicu, w lekkiej koszuli i szortach, z tym samym niewymuszonym kalifornijskim luzem.

Usiedli razem na drewnianym tarasie restauracji hotelowej, z którego rozciągał się widok na soczyście zieloną dżunglę. Między drzewami tańczyły mgły poranka, a z oddali dobiegały odgłosy ptaków. Zamówili kawę – mocną, z kardamonem – oraz śniadanie: świeże owoce, naleśniki z bananem, lokalne placki z kokosem.

– Wyglądasz... spokojnie – powiedział Patrick, gdy sączyła kawę z cienkiej porcelanowej filiżanki.

– Tak się właśnie czuję – odpowiedziała. – Tutaj łatwo zapomnieć o wszystkim, co się zostawiło w Berlinie.

Patrick skinął głową. – Wiesz, czasem myślę, że wszyscy powinniśmy mieć obowiązkowe dwa tygodnie w dżungli. Bez telefonu. Bez kalendarza. Tylko człowiek i przyroda.

– I słońce. I upał – dodała z uśmiechem. – I ktoś, kto zrobi ci dobrze, kiedy tylko się obudzisz. 

Zjedli w ciszy, ale to była cisza pełna treści – lekka, przyjazna, wspólna. Po śniadaniu poszli razem na spacer szlakiem prowadzącym w głąb rezerwatu. Rozmawiali o rzeczach zwykłych – o podróżach, o jedzeniu, o marzeniach. Paulina słuchała go z zaciekawieniem, czasem wtrącając anegdoty ze studiów, ale nie zdradzała zbyt wiele. Miała w sobie lekki cień niedostępności, który działał na Patricka jak magnes.

Po południu wrócili do hotelu, zanurzyli się w basenie z widokiem na dolinę, pili zimne napoje i znów rozmawiali – o tym, co dalej, co po powrocie, czy takie spotkania mogą przetrwać poza egzotycznym kontekstem. 

Tego dnia nie wydarzyło się nic przesadnie dramatycznego – ale właśnie w tej lekkości, we wspólnym milczeniu, w drobnych gestach – zawierało się wszystko.

Wieczorem siedzieli na drewnianej werandzie, z której rozciągał się widok na ciemniejące niebo nad Borneo. W dole słychać było dźwięki dżungli – cykady, pojedyncze nawoływania ptaków, rytmiczne pomruki tropikalnego życia. Na stole między nimi stała otwarta butelka czerwonego wina, dwa kieliszki i świeca, której płomień poruszał się lekko na ciepłym wietrze.

Paulina oparła się o poręcz, bose stopy podciągnęła na fotel. Wino delikatnie rozgrzewało ją od środka. 

– I co dalej? – zapytał Patrick, patrząc na nią uważnie znad kieliszka. 

Paulina spojrzała w dal, na niebo, które powoli pokrywało się gwiazdami. Przez chwilę milczała, po czym odezwała się miękko:

– Nic. Każde pojedzie w swoją stronę. Wymienimy się mailami, numerami telefonów. Może raz czy dwa zadzwonimy. Może złożymy sobie życzenia na święta. A potem... zapomnimy o sobie. Tak to działa, Patrick. Takie historie nie mają dalszego ciągu.

Patrick odchylił się na krześle, westchnął i spojrzał na nią z ciepłym półuśmiechem.

– Nie wierzę w to – powiedział. – Nie po tym, co mieliśmy. Nie po tym, jaka jesteś.

– Miła, zabawna dziewczyna z Europy, która dobrze wygląda w cienkiej sukience mimo nieco chłopięcej figury i która wie, jak się prowadzi rozmowę? – zapytała lekko złośliwie.

Patrick zaśmiał się cicho i pokręcił głową.

– Nie. Kobieta, która jest intrygująca, która ma w sobie tajemnicę, której nie potrafię rozgryźć, i przez to chcę więcej. Nie chodzi tylko o tę noc. Chodzi o ciebie, Paulino. Słucham cię i myślę: cholera, nie spotykasz takich ludzi codziennie. Nie można tego tak po prostu zostawić.

Spojrzała na niego uważnie. W jego oczach nie było nachalności, tylko szczerość. I to ją właśnie zaskoczyło – ta szczerość.

– Większość ludzi tak mówi. A potem wracają do swoich światów – rzuciła cicho, odwracając wzrok.

Patrick odchylił się do przodu, oparł łokcie na stole, zbliżył się do niej.

– To może daj mi szansę udowodnić, że nie jestem większością – powiedział poważnie. – Nie wiem, jak to się potoczy. Ale wiem, że nie chcę kończyć tej historii tylko dlatego, że tak wypada.

Milczała przez dłuższą chwilę. Wino, zmęczenie, tropikalna noc – wszystko to zawisało wokół niej jak jedwabna zasłona. Przez moment wydawało się, że zaraz powie coś stanowczego. Ale tylko uniosła kieliszek i lekko stuknęła nim o jego.

– To za niedokończone historie – powiedziała cicho.

Patrick przyjął toast, ale nie spuszczał z niej wzroku. Wiedział, że ta kobieta będzie chodziła mu po głowie jeszcze długo – i że może właśnie dziś wieczorem powinien zrobić wszystko, by nie pozwolić jej zniknąć.

Spojrzała na niego z ukosa. Na jej twarzy malował się cień niepewności, jakby ważyła słowa, które zamierzała wypowiedzieć. Ciepły wieczór owiewał ich subtelnym wiatrem, a światło świecy migotało delikatnie na jej policzku. Wzięła mały łyk wina, oparła kieliszek o kolano i spojrzała Patrickowi prosto w oczy.

– Dobrze – powiedziała cicho. – Trzymam cię za słowo. Spotkamy się gdzieś. Może w Berlinie. Może w San Francisco. W Nowym Jorku, Londynie albo na pustyni. Ale... zanim to się stanie, musisz wiedzieć jeszcze jedną rzecz o mnie.

Patrick odsunął lekko kieliszek i skinął głową. Jego wzrok był skupiony, spokojny. Słuchał.

Paulina wzięła głęboki oddech. – Oprócz pracy naukowej, oprócz wykładów i książek... jestem też Dominą. Pracuję w studiu BDSM. To nie epizod, nie przygoda. To ważna część mnie.

Zapadła cisza. Patrick nie zareagował gwałtownie. Nie uniósł brwi, nie cofnął się. Patrzył na nią z tą samą uwagą co wcześniej – może tylko jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej uważne. Kilka sekund przeciągało się niczym cała minuta.

W końcu, z zupełną powagą i szczyptą ciepła, powiedział:

– Nikt nie jest idealny.

Paulina przez moment patrzyła na niego w milczeniu, po czym nagle roześmiała się cicho – najpierw krótko, potem z całych sił. Jej śmiech był autentyczny, lekki, rozbrajający – nie miała już chyba od miesięcy tak szczerego, radosnego wybuchu.

- Ooo ty... gdybym tylko miała pejcz ze sobą...

Patrick uniósł kieliszek do ust, ale nie wypił od razu. Zamiast tego uśmiechnął się powoli, z lekkim błyskiem w oku.

– Wiesz, Paulina… – powiedział cicho, prawie szeptem – właśnie zrobiłaś się jeszcze bardziej pociągająca. Nie tylko piękna, mądra i niezależna – dodał. – Ale jeszcze potrafisz zaskakiwać w taki sposób, że człowiek przestaje myśleć kategoriami, które znał do tej pory.

Odchylił się lekko, opierając dłoń o stół, patrząc na nią z powagą zmieszaną z fascynacją.

– I może… gdybym kiedykolwiek miał ulec komuś… – zawiesił głos na moment – to chyba tylko Tobie.

Paulina nie odpowiedziała od razu. Przechyliła lekko głowę, jej palce bawiły się nóżką kieliszka.

– Mocne słowa jak na kogoś, kto mnie zna od dwóch dni – powiedziała cicho, z cieniem uśmiechu.

– Ale wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że jesteś inna – odpowiedział spokojnie.

Zapanowała cisza. Między nimi było coś gęstszego niż nocne powietrze. Paulina w końcu uśmiechnęła się, delikatnie, z nutą niedopowiedzenia.

– W takim razie… nie spieraj się z tą intuicją. Ona rzadko się myli. 

Siedzieli przy stoliku na tarasie, otoczeni ciemną zielenią dżungli, którą przeszywał cichy szum liści poruszanych nocnym wiatrem. Gdzieś w oddali słychać było odgłosy tropikalnych ptaków, a w górze migotały już pojedyncze gwiazdy. Lampa nad ich głowami rzucała ciepłe światło, które tańczyło na powierzchni kieliszków i połyskiwało w oczach Pauliny.

Patrick nie mógł oderwać od niej wzroku. Była taka inna niż kobiety, które znał – eteryczna, a jednocześnie świadoma siebie, zmysłowa bez wysiłku, elegancka w każdym najdrobniejszym ruchu. Jej delikatne rysy w półcieniu nabierały niemal baśniowego uroku, a sposób, w jaki dotykała kieliszka, jak układała dłonie, był jak gra – świadoma i niebezpiecznie piękna

Zauważyła jego spojrzenie. Przez chwilę udawała, że nie widzi, ale potem uniosła wzrok i uśmiechnęła się leniwie, przeciągle, z ledwo wyczuwalną kpiną. Przechyliła głowę, jakby go prowokowała.

– Często tak patrzysz na kobiety? – zapytała cicho, głosem miękkim jak jedwab.

– Tylko wtedy, gdy naprawdę mnie zachwycają – odparł szczerze, bez zawahania.

Wtedy ona powoli, prawie niedostrzegalnie, przesunęła dłonią po swoim udzie, wygładzając materiał sukienki. Jej ruch był tak naturalny, że można by uznać go za przypadkowy – ale Patrick czuł, że nie był.

– Zachwyt to piękne słowo – powiedziała, sięgając po wino i zerkając na niego znad krawędzi kieliszka. – Ale czasem może prowadzić do niebezpiecznych decyzji.

– Nie boję się niebezpiecznych decyzji – odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy.

– Lepiej, żebyś się bał – odparła cicho, niemal szeptem, z uśmiechem, który nie sięgał oczu.

Po chwili pochyliła się lekko w jego stronę. Jej ramię musnęło jego, przypadkiem, choć oboje wiedzieli, że to nie był przypadek.

– Wiesz, Patrick – powiedziała jeszcze ciszej – są kobiety, które prowadzą grę, nawet wtedy, gdy milczą.

Jego oddech lekko przyspieszył. Przez moment trwał w bezruchu, wpatrzony w jej usta, w jej dłonie, w ten spokojny, zmysłowy sposób bycia, który działał na niego silniej niż cokolwiek innego.

A ona tylko spojrzała mu w oczy – wyzywająco, z cieniem uśmiechu – jakby czekała, co zrobi dalej. Przez moment jeszcze trzymała jego spojrzenie – pełne napięcia, domysłu, oczekiwania. W jej oczach mignęło coś więcej – błysk zawadiackiej przekory, przewrotnej kobiecości, którą potrafiła włączyć i wyłączyć w ułamku sekundy. Uniosła lekko kąciki ust.

– Ale dziś... – powiedziała, pochylając się tak, że jej głos zabrzmiał tuż przy jego uchu – ...przyjechałam tylko na urlop. Nie musisz się mnie bać, Patrick. Chyba że chrapię, w co wątpię szczerze. 

Zaśmiali się oboje – on z lekką ulgą, ona z tym miękkim śmiechem, który z łatwością rozbrajał napięcie, by zaraz zbudować nowe, bardziej zmysłowe.

Gdy pół godziny później szli przez ciemny ogród hotelowy, prowadząc się nawzajem wśród szeleszczących liści i delikatnego światła lampionów, atmosfera była jak utkany z ciepła i niedopowiedzeń sen. Jej dłoń w jego dłoni była drobna, chłodna, pewna. Zatrzymali się pod drzwiami jej bungalowu ukrytego w zieleni. Patrzyła mu w oczy, a potem bez słowa otworzyła drzwi.

We wnętrzu panował półmrok. Miękkie światło lamp przy łóżku malowało złote refleksy na drewnianych ścianach i podłodze. 

Paulina zdjęła sukienkę bez słowa – jednym ruchem, pewnym, naturalnym. Ciało miała gładkie, jasne i wysportowane. Stała przez moment przed nim, w samej bieliźnie, z lekko rozchylonymi ustami. Patrick patrzył, jakby próbował zapamiętać każdy detal – i powoli zbliżył się do niej, obejmując ją delikatnie, z wyczuciem.

Pocałunki były delikatne, ale głębokie. Pieszczoty – niespieszne, uważne, jakby każde dotknięcie było próbą zrozumienia siebie nawzajem przez skórę. Paulina reagowała cicho – półszeptem, drgnieniem, lekkim uniesieniem bioder. Gdy leżeli spleceni na białych prześcieradłach, osłonięci tylko ciepłem nocy i cieniem baldachimu, wszystko, co do tej pory było między nimi niedopowiedziane, znalazło wyraz w rytmie ciał.

To była noc bez pośpiechu, pełna pasji, ale też śmiechu, czułości gdy Patrick całował ją  z uwielbieniem. Paulina czuła się przy nim piękna. Po prostu piękna.

Ciszę tropikalnej nocy, przesiąkniętą wilgocią i zapachem dżungli, co jakiś czas przerywały jej urywane jęki – ciche, zduszone, ale prawdziwe. Ich rytm był jak echo zmysłowego tańca, który rozgrywał się za cienkimi, półprzezroczystymi zasłonami. Paulina zaciskała palce na jego ramionach, gdy przesuwał się w niej z wyczuciem i siłą, której wcześniej nie znała – ani w ciele, ani w spojrzeniu.

Jeszcze nigdy nie była z takim mężczyzną.

Nie chodziło tylko o technikę, o gesty. Patrick słuchał jej ciała – z uważnością, czułością i drapieżnym wyczuciem granic. A może – ich przekraczania. Był silny, ale nie brutalny. Dominujący, ale nie dominujący nad nią. I to właśnie ten balans sprawiał, że Paulina zatracała się w nim coraz głębiej. Każdy jego ruch budził w niej nie tylko rozkosz, ale i pragnienie jeszcze większego złączenia. Jeszcze większej szczerości między nimi – szczerości skóry, drżenia, napięcia mięśni.

Gdy w końcu przytuliła się do niego, naga, spocona i rozedrgana, czując jak jego dłoń powoli przesuwa się po jej plecach, miała wrażenie, że coś w niej się zmieniło. 

A gdy nad ranem zasypiali przytuleni do siebie, z oddechami splątanymi i skórą jeszcze rozgrzaną – Paulina pomyślała, że to co się wydarzyło było cudownie spontaniczne. 

---

Kilka dni później, gdy siedziała w samolocie do Berlina, z głową opartą o szybę i słuchawkami w uszach, po raz kolejny uśmiechnęła się do swoich myśli. Wspomnienie tych dwóch upojnych nocy z Patrickiem wracało do niej jak ciepły wiatr znad dżungli – zmysłowe, pełne smaku, ciała i śmiechu.

Przymknęła oczy. Wciąż pamiętała zapach jego skóry, lekko szorstki zarost, uścisk jego dłoni na swoim nadgarstku, kiedy przekomarzali się po kolacji. Jego usta, które znały każdy zakamarek jej ciała. I to spojrzenie – pełne pożądania, ale i podziwu. Zostawiła go na Borneo ze świadomością, że pewne historie muszą pozostać piękne właśnie dlatego, że są krótkie.

Samolot lekko drgnął, a stewardesa przemknęła obok. Paulina otworzyła oczy i rozejrzała się po kabinie. Wracała do swojego świata –precyzyjnego, uporządkowanego. Ale część niej – rozgrzana i rozbudzona – leciała razem z nią, zaklęta w tych wspomnieniach, które niosła jak zapach perfum na skórze. Jeszcze przez chwilę, zanim wyląduje.

Jeszcze zanim samolot skończył kołowanie, Paulina odblokowała telefon i wystukała szybką wiadomość do Belli. Miała ochotę podzielić się tym z przyjaciólką, bo mimo całego swojego chłodnego dystansu – była w niej dziewczyna, która po prostu przeżyła coś pięknego.

– Wróciłam. Było bosko. I nie, nie pytaj – był przystojny, błyskotliwy i całował jak grzech. I tak, to była tylko przygoda. I może będzie miała dalszy ciąg.

Po chwili przyszła odpowiedź:

– Nie wolno mi spuszczać cię z oka nawet na chwilę... 😉😉

Paulina roześmiała się cicho pod nosem, stojąc już w kolejce do kontroli paszportowej. Było w tym coś beztroskiego, ciepłego – kontrastującego z jesiennym powietrzem, które za chwilę uderzy ją po wyjściu z terminala na berlińskie lotnisko. Ale w środku wciąż miała słońce Malezji. I ten uśmiech, który nie schodził jej z twarzy.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2