Wilczyca 41

Rozdział 41

Berlin, wiosna / lato 2011

Jonas wracał do Lady Fenriss regularnie. Zawsze skupiony,  przygotowany, z odpowiednią pokorą i napięciem, które Paulina natychmiast wyczuwała. Ich sesje nie były łagodne – wręcz przeciwnie. Fenriss nie miała litości. Trzymała go twardo, sprawdzała jego granice, a czasem je celowo przesuwała, badając jego wytrzymałość. Potrafiła być brutalna, kiedy uznała to za konieczne – nie fizycznie, lecz w tym psychologicznym, upokarzającym wymiarze, który dla niej był prawdziwą esencją władzy. I nie nagradzała go. Nigdy. Ani razu nie pozwoliła mu dotknąć jej stóp chociaż wiedzia, że to dla  niego ważne.

Ale Jonas… Jonas chłonął to wszystko całym sobą. Przeżywał każdą sesję głęboko i emocjonalnie. Czasem niemal się rozpadał, aby na koniec wyjść z podniesionym czołem, wyraźnie wzmocniony. Paulina obserwowała to z ciekawością. Czuła, że jego zaangażowanie nie było grą. Zresztą, nie widywała go nigdzie poza murami Dominii. I tak miało pozostać – ona nie mówiła nic o sobie, poza kilkoma chłodnymi zdaniami podczas aftercare, a on nie pytał ani nie mówił wiele o sobie.. Wiedział, że są granice, których nie należy przekraczać. Jedynie od Evy wiedziala, że to ktoś ważny i żonaty. Ale... takich klientów miała wielu. Nic szczególnego.

Dni Pauliny były wypełnione do granic. Zaczęła rozszerzać swój kalendarz w Dominii – najpierw o kolejne wieczory w tygodniu, potem nawet o niedzielę.  Jej nazwisko – a raczej pseudonim – coraz częściej pojawiał się wśród szeptanych rekomendacji klientów, a grafiki u Anji zaczęły się szybko zapełniać.

Ale nie tylko świat dominacji i skórzanych akcesoriów wypełniał jej życie. Studiowała dalej – ostatni semestr był intensywny. Miała świadomość, że niektóre egzaminy nie poszły idealnie. Zdarzały się oceny dobre, nie tylko bardzo dobre. Ale nie przejmowała się tym aż tak bardzo. Wiedziała, ile wysiłku wkłada w łączenie dwóch światów – i była z siebie dumna.

Praca magisterska była jej ukoronowaniem. „Władza, intymność, kontrola – psychologiczne aspekty relacji FemDom w perspektywie dominujących kobiet” – temat, który od początku budził kontrowersje na wydziale, ale też wzbudzał podziw. Paulina prowadziła wywiady pogłębione, analizowała literaturę, odwoływała się do Lacana, Foucaulta, Judith Butler. Profesor, który ją prowadził, nie krył zachwytu. Był wymagający, ale jej analizy uznał za błyskotliwe.

– Fräulein Ritter, pani obrona to będzie czysta formalność – powiedział na jednym z ostatnich spotkań. – Tak świeżego, spójnego i dobrze umocowanego tekstu nie widziałem od lat.

Paulina, słysząc to, uśmiechnęła się delikatnie. Nie z próżności, lecz z satysfakcji. Wiedziała, że to była praca napisana uczciwie – z pasją, doświadczeniem, intelektualną odwagą. I nikt nie wiedział, że każda analiza, każde zdanie, było oparte nie tylko na książkach, lecz także na tym, co widziała na własne oczy. Na tym, czego dotykała – dosłownie i w przenośni.

Mimo napiętego harmonogramu znajdowała też czas dla Belli. Wspólne zakupy – najczęściej w butikach z designerskimi torebkami, butami, ubraniami, luksusowymi perfumami i biżuterią – były ich rytuałem. Latały na weekendy do Barcelony, Londynu i do Paryża, mieszkały w luksusowych hotelach, jadły w najlepszych restauracjach.

Wieczorami wracała do swojego  mieszkania. Tam, w świetle lampy i zapachu świecy o aromacie czarnej róży, pisała, czytała, planowała. Często po prostu siedziała w ciszy, z kieliszkiem wina, zadowolona. Wiedziała, że prowadzi życie, które nie mieściło się w żadnych schematach.

Paulina wciąż mieszkała w mieszkaniu wynajmowanym od pana Wirtza – starszego, uprzejmego mężczyzny, który razem z żoną tak bardzo wspierał ją  po przyjeździe do Niemiec. Blok był typowy dla wschodniego Berlina – postenerdowski, z lat 80., prosty, z przestronnymi klatkami schodowymi pachnącymi pastą do podłóg i kuchennymi zapachami. Jej mieszkanie na dziewiątym piętrze miało trzy pokoje i balkon z pięknym widokiem na Alekxanderplatz.

Choć lubiła tę przestrzeń – była swojska, znajoma, bezpieczna – coraz częściej czuła, że jej obecne życie zaczyna wyprzedzać to otoczenie. Jej godziny w Dominia Studio mnożyły się, a wraz z nimi dynamicznie rosły dochody.  Gdy po kilku miesiącach jej kalendarz zapełniał się z prędkością światła, Eva sama zaproponowała podwyżkę. Potem przyszła kolejna. W krótkim czasie standardowa stawka za godzinę z Lady Fenriss wynosiła 500 euro – z czego 300 trafiało bezpośrednio do niej.

Paulina zauważyła moment, kiedy przestała się zastanawiać, czy może pozwolić sobie na kolację w Michelbergerze czy nowy płaszcz od Max Mary. Stać ją było. I nie tylko na to.

Znalazła eleganckie mieszkanie w kamienicy w Charlottenburgu – przy jednej z bocznych, spokojnych ulic. Kamienica była przedwojenna, z wysokimi sufitami, skrzypiącymi parkietami i marmurową klatką schodową, która miała jeszcze ręcznie rzeźbione poręcze. Mieszkanie na drugim piętrze miało dwa pokoje, przestronną kuchnię. Gabinet, który urządziła w stylu minimalistyczno-klasycznym – z jasnym drewnem, metalowymi akcentami i lampą w stylu bauhaus.

Zmieniła też samochód. Jej czerwony Fiat 500, który przez kilka lat był jej wiernym partnerem i symbolem niezależności, odjechał z nowym właścicielem. W jego miejsce pojawiło się 3 letnie Audi A5 Coupé – czarne, z jasnym skórzanym wnętrzem i napędem quattro. Samochód był szybki, elegancki i doskonale pasował do kobiety, którą była Paulina.

Nad jej karierą w Dominii czuwała Eva… Eva jednak jakby się oddalała. Paulina zauważyła, że jej obecność w studiu również staje się coraz rzadsza. Gdy już się pojawiała sprawiała wrażenie zmęczonej, czasem rozkojarzonej. Jej perfekcyjnie dopracowany wizerunek nadal robił wrażenie, ale Paulina, obdarzona świetną intuicją, czuła, że coś jest nie tak.

– Wszystko dobrze? – zapytała raz, gdy spotkały się przy ekspresie do kawy.

– Oczywiście. Tylko... za dużo na głowie moje dziecko – odpowiedziała Eva, uśmiechając się lekko, ale bez tego błysku w oczach, który kiedyś miała.

Za każdym razem, gdy Paulina próbowała zagaić rozmowę, dotknąć czegoś głębiej, Eva zmieniała temat. Uciekała w ogólniki – rachunki, harmonogramy, Anja czegoś nie dosłała. Paulina czuła ten dystans. Coś się działo, ale Eva nie mówiła co.

Nie dopytywała. Jeszcze nie. Wiedziała, że jeśli Eva będzie chciała – sama jej powie. Ale przeczucie nie dawało jej spokoju. A w świecie, w którym każda słabość była jak rysa na skórzanym gorsetcie – każda oznaka zmęczenia mogła zwiastować coś więcej.

Obrona pracy magisterskiej Pauliny była faktycznie jedynie formalnością. Jej prezentacja – rzeczowa, przejrzysta i jednocześnie pełna elegancji – zamknęła się w czterdziestu minutach, po których zapadła cisza. Profesor Schneider, który przewodniczył komisji, uśmiechał się z wyraźną dumą.

Paulina przyjmowała gratulacje w prostej, ale doskonale skrojonej granatowej sukience od Max Mary. Materiał subtelnie opinał jej sylwetkę, a niewielki dekolt w łódkę podkreślał kości obojczyków i smukłą szyję. Na nogach miała klasyczne czarne szpilki Chanel – z niewielkim logo przy pięcie i delikatnym połyskiem skóry. Wyglądała elegancko, dojrzale, pewnie. Tak, jakby obrona nie była dla niej żadnym stresem, a naturalnym krokiem na dobrze zaplanowanej ścieżce.

Po zakończeniu oficjalnej części, profesor Schneider poprosił ją na krótką rozmowę do swojego gabinetu. Usiadł naprzeciwko niej, złożył ręce na blacie i spojrzał na nią poważnie.

– Fräulein Ritter… jak sam pani mówiłem, ta praca była wyjątkowa. Nie tylko ze względu na temat, który nadal jest niszowy i kontrowersyjny, ale przede wszystkim ze względu na sposób, w jaki go pani ujęła – rzeczowo, analitycznie, ale bez uprzedzeń. To podejście budzi mój ogromny szacunek.

Paulina skinęła głową, słuchając w skupieniu.

– Dlatego chciałbym zaproponować pani współpracę w ramach programu doktoranckiego. Mamy możliwość sfinansowania pani badań z grantu interdyscyplinarnego – na styku psychologii klinicznej, socjologii i gender studies. Oczywiście, wiązałoby się to z regularnym prowadzeniem zajęć dla studentów oraz publikacjami. Pracowałaby pani także jako asystentka przy moim nowym projekcie dotyczącym konstrukcji tożsamości w relacjach BDSM.

Paulina przez moment milczała, czując, jak w jej głowie zaczyna się formować coś nowego. To była poważna propozycja – nie tylko zawodowo, ale i życiowo. Studiując, była gościem tego świata akademickiego. Teraz zapraszano ją do jego wnętrza. Do środka.

Profesor dodał jeszcze:

– Proszę się nie spieszyć z odpowiedzią. Ale jeśli zdecyduje się pani do końca miesiąca, możemy od razu rozpocząć procedurę rekrutacyjną. Byłaby pani ogromnym wzmocnieniem naszego zespołu.

Paulina uśmiechnęła się lekko, dziękując. Choć nie powiedziała jeszcze nic, wiedziała, że to jedno z tych zaproszeń, które mogą odmienić wszystko.

Rodzice Pauliny przyjechali do Berlina kilka dni po jej obronie. Byli dumni, wzruszeni, niemal oniemiali z zachwytu, gdy zobaczyli, jak wiele ich córka osiągnęła. Jej nowe mieszkanie w eleganckiej kamienicy w Charlottenburgu robiło ogromne wrażenie – jasne, wysokie sufity, subtelne sztukaterie, drewniane podłogi, nowoczesne wnętrze z domieszką klasycznej elegancji. 

Ojciec od razu zainteresował się samochodem. Stał pod domem – czarne, lśniące Audi A5 Coupé, eleganckie, drapieżne, perfekcyjnie wypolerowane. Paulina powiedziała, że kupiła je niedawno, „w dobrej cenie po leasingu”, jak dodała od niechcenia, z miną osoby rozsądnej i zapobiegliwej.

O pracy powiedziała im to, co zawsze. Że nadal współpracuje z firmą, w której wcześniej odbywała staż, i że na razie pracuje dorywczo w butiku Hugo Bossa, co daje jej elastyczny grafik. Rodzice nie pytali więcej. Ich córka była piękna,  samodzielna i szczęśliwa – to wystarczało. Trzy dni spędzili razem – spacerowali po Charlottenburgu, poszli na kolację do ulubionej restauracji włoskiej niedaleko Savignyplatz, obejrzeli wystawę w Museum Berggruen. Paulina umiała ich prowadzić przez ten świat tak, by widzieli dokładnie to, co miała im pokazać.

Kilka dni później przyjechała Olga.  Przegadały razem wiele godzin – o studiach, o planach Olgi i Jacka, o propozycji doktoratu. Ale najwięcej czasu zajęły opowieści Pauliny o jej drugim, ukrytym życiu. Mówiła o tym coraz śmielej – o pracy w Dominii, o klientach, emocjach, o władzy i psychologii.

Olga słuchała w milczeniu, zafascynowana. – To niesamowite… – powiedziała kiedyś wieczorem, gdy siedziały na sofie z kieliszkami wina w ręku. – Wiesz, że ci zazdroszczę? Nie odwagi. Autentyczności. Tego, że żyjesz naprawdę, idziesz na całość. Ja z moim Jackiem jesteśmy przy tobie jak dzieci w piaskownicy. 

Często wychodziły razem z Bellą, która szybko polubiła Olgę. Trzy kobiety, różne, ale silne, świadome swojej wartości – świetnie się czuły w swoim towarzystwie. Chodziły do kawiarni w Prenzlauer Berg, na kolacje w Mitte, zakupy na Ku’dammie. I choć każda z nich miała inne życie, ich więź była autentyczna – oparta na lojalności, zrozumieniu i wspólnym języku kobiet, które wiedzą, kim są. Silnych,  pięknych,  wyzwolonych.

Paulina siedziała przy kuchennym stole w lekkim, jedwabnym szlafroku, sącząc herbatę jaśminową i patrząc bezwiednie przez okno na zieleń dziedzińca. Po całym maratonie obowiązków, formalności, wizyt na uczelni i wieczornych sesjach czuła się wymęczona. Wszystko miała już dopięte – umowa o studia doktoranckie podpisana, współpraca z profesorem Schneiderem ustalona, temat zaakceptowany, obowiązki dydaktyczne na razie ograniczone. W planie jeszcze studia podyplomowe w Berlińskim Instytucie Psychoanalizy, ale zostawiła sobie tę decyzję na później. Była wolna. Przynajmniej na chwilę. Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Belli.

– Cześć – powiedziała zmęczonym, ale ciepłym tonem. – Mam dość. Muszę gdzieś wyjechać. Natychmiast.

– Dobrze cię słyszeć – Bella westchnęła w słuchawce. – Ja też bym najchętniej rzuciła wszystko i zniknęła na jakiś czas. Może razem? Sardynia? Sycylia ? Moja znajoma ma willę niedaleko Syrakuz. Koniec września?

– Brzmi wspaniale, ale ja potrzebuję wyjazdu teraz. Dziś, jutro, najpóźniej za kilka dni. Nie za miesiąc.

– Cholera... – Bella zamilkła na moment. – No tak. Ja mogę dopiero we wrześniu. Mój grafik w studiu jest teraz nie do ruszenia i jeszcze ten wyjazd z Evą do Hamburga, tam też już sesje poumawiane są.

– Wiem, że nie dasz rady. Po prostu... ja muszę natychmiast zniknąć. Jestem zmęczona.

– Gdzie chcesz jechać?

– Nie wiem. Nie mam pomysłu. Byleby daleko. Byleby słońce. I byle nie Europa.

– Okej, ty szukaj, a ja trzymam kciuki – Bella zarechotała. – Tylko wróć opalona i z jakąś porządną historią. 

– Obiecuję -  uśmiechnęła się Paulina, sięgając po laptopa.

Kilka minut później, po rozłączeniu, jej palce szybko wstukiwały różne destynacje w wyszukiwarce lotów. I już po chwili wiedziała:  Kuala Lumpur.

Gdy tylko spojrzała na datę i cenę lotu kliknęła. Rezerwacja. Potwierdzenie. Gotowe.

Oparła się o krzesło, przymknęła oczy i powiedziała do siebie półgłosem:

– Dobrze zrobiłaś. Teraz wszystko będzie inaczej.

---

Poranek w dniu wylotu był cichy i ciepły. Sierpniowe słońce leniwie sączyło się przez półprzezroczyste zasłony w jej eleganckim mieszkaniu w Charlottenburgu. Otworzyła oczy wcześnie, tuż po szóstej, mimo że budzik ustawiony był na siódmą. Adrenalina i ekscytacja wygrały ze snem.

Przeciągnęła się leniwie w pościeli, a potem podniosła i ruszyła do kuchni. Zaparzyła mocną kawę i postawiła ją na parapecie, wychodząc na balkon. Miasto budziło się powoli, gwar był jeszcze odległy. Wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się do siebie. Dziś wyruszała. Sama. Daleko. Tak jak chciała.

Po śniadaniu otworzyła garderobę i zaczęła wybierać rzeczy. Nie chciała brać dużo – tylko plecak i podręczny bagaż. 

Założyła właśnie lekką sukienkę, do tego białe, minimalistyczne buty Nike. Włosy związała w luźny koński ogon, bez przesadnej dbałości – miała wyglądać jak dziewczyna znikąd, znikająca w świecie.

Kwadrans po dziesiątej zeszła na dół. Taksówka już czekała. Kierowca – starszy Turek w białej koszuli – wysiadł, by pomóc z bagażem.

– Lotnisko ? – zapytał.

– Tak, dokładnie – uśmiechnęła się, wsiadając do środka.

Droga minęła szybko, choć ruch był większy niż zwykle. Paulina patrzyła przez okno, jak Berlin przemyka za szybą – znajomy, ale już jakby za nią. Miała wrażenie, że coś się kończy, a coś zupełnie nowego właśnie się zaczyna.

Na miejscu wszystko było jednak inne niż się spodziewała.

Już w hali odlotów uderzył ją niepokój – był zbyt duży tłum, zbyt dużo głosów, zbyt dużo... stania. Podniosła wzrok na tablice odlotów i wtedy zobaczyła to słowo, które zaczęło powtarzać się przy każdym locie: DELAYED.

Wielkimi, czerwonymi literami.

Bangkok – delayed.

Doha – delayed.

New York - delayed

Kuala Lumpur – delayed

Warschau - cancelled

Moskau - cancelled

I wiele innych.

Wśród kłębiących się ludzi stała przez moment nieruchomo, zdezorientowana. Na ekranie informacyjnym pojawił się komunikat: Z powodu strajku personelu Lufthansy większość dzisiejszych lotów jest opóźniona lub odwołana. Prosimy o cierpliwość i regularne sprawdzanie statusu lotów.

Zacisnęła palce na pasku plecaka. Wzięła głęboki oddech. Podeszła do jednej z tablic, jakby potrzebowała potwierdzić własnymi oczami, że to prawda. Słyszała, jak obok ktoś mówi po niemiecku:

– Scheiß Lufthansa, nie wiadomo, czy dzisiaj w ogóle coś poleci...

Paulina zmarszczyła brwi, wpatrując się w ekran. Wokół niej tłum zaczynał się niecierpliwić – ludzie siedzieli na walizkach, dzwonili, pisali. A  ona  wciaż stała, w tej dziewczęcej sukience, w białych sneakersach, z lekkim błyskiem potu na skroni – nieruchoma pośród chaosu, jakby w zwolnionym tempie, jakby nie wierząc, że to się dzieje.

Była zdenerwowana, ale jeszcze nie wściekła. Jeszcze nie. Nic  nie powstrzyma jej wakacji, najwyżej opóźni. 

Wyciągnęła telefon, przeszła kilka kroków i usiadła na ławce pod oknem. Otworzyła aplikację rezerwacyjną i odświeżyła status lotu. Nic się nie zmieniło. Zegarek wskazywał 11:47. Miała nadzieję, że do 13:30 – planowanej godziny boardingu – sytuacja się wyklaruje.

W tle głos z głośników wyczytywał kolejne numery bramek. A Paulina po prostu czekała, spokojna na pozór, ale z tą znajomą irytacją buzującą pod skórą. Poszła po kawę.

---

Jonas siedział na tylnej kanapie swojego Maybacha S 600, wyprostowany, w idealnie skrojonym garniturze od Brioniego. Ciemnoszary z subtelną kratą, w połączeniu z jedwabną, głęboko granatową koszulą i krawatem o ścisłym, windsorskim węźle – całość komponowała się w obraz mężczyzny, który zna swoją wartość i nie musi jej podkreślać krzykiem. Zegarek – klasyczny Vacheron Constantin – błyszczał delikatnie spod mankietu.

Otto, jego kierowca, podjechał pod sam terminal odlotów. Bez słowa wysiadł, otworzył bagażnik i wyjął z niego elegancką walizkę – niewielką, ale perfekcyjnie dopasowaną do stylu Jonasa. Jonas skinął głową, wysiadł i przejął walizkę.

– Dziękuję, Otto. Dalej poradzę sobie sam – powiedział chłodno, ale z nutą uprzejmości.

Otto jedynie skinął głową i odszedł w stronę auta. Jonas ruszył pewnym krokiem ku wejściu. Automatyczne drzwi rozsunęły się, a do jego uszu dotarł przytłumiony gwar lotniska. I wtedy od razu to poczuł – coś było nie tak.

Zamiast eleganckiego spokoju i punktualności, hala była pełna ludzi. Tłum. Chaos. Elektroniczne tablice przygasały i rozświetlały się znów, co drugą linię zamieniając na jedno słowo: DELAYED. Jego własny lot do Nowego Jorku – 13:10 – również świecił się czerwono.

Jonas zmarszczył brwi. Zanim jeszcze sięgnął po telefon, zaczął przeciskać się w stronę wejścia do strefy VIP. Niósł walizkę w jednej ręce, drugą przeczesując włosy do tyłu – nerwowo, ale z klasą.

I właśnie wtedy...

Zamarł w miejscu. Zatrzymał się, jakby uderzyła w niego fala lodowatej wody.

Stała kilkanaście metrów dalej, przy jednej z kolumn, trzymając w dłoni kubek kawy. Jasna, zwiewna sukienka sięgała jej kolan, a wiatr od wejścia poruszał jej lekką tkaniną, odsłaniając na ułamek sekundy smukłe uda. Miała na sobie białe sneakersy Nike, a na ramionach duży plecak. Włosy opadały swobodnie na ramiona. Jej sylwetka była eteryczna, niemal bajkowa. Dziewczęca, ale pełna pewności siebie.

Odwróciła głowę powoli, jakby wyczuła, że jest obserwowana. Ich spojrzenia spotkały się w połowie lotniskowej przestrzeni – jego zaskoczone, niepewne, lekko poruszone. Jej – spokojne, przenikliwe, głęboko osadzone w rzeczywistości, której on jeszcze nie rozumiał.

To była ona. Lady Fenriss.

Ale inna. Bez skóry, bez catsuitu, bez pejczy i ostrych słów. Tylko sukienka, białe buty, plecak i kubek kawy.

Nie uśmiechnęła się. Nie skinęła głową. Jedynie patrzyła – bez mrugnięcia, bez emocji, bez potrzeby wyjaśnień. I właśnie w tej zwyczajności było coś absolutnie miażdżącego.

Po dwóch sekundach odwróciła wzrok. Spokojnie upiła łyk kawy, poprawiła ramiączko plecaka i ruszyła dalej bez pośpiechu, pewnym, lekkim krokiem. Jak ktoś, kto nigdy nie musi oglądać się za siebie.

Jonas stał bez ruchu, jakby świat wokół nagle stracił ostrość.

To była ona. Fenriss.

I wyglądała piękniej niż kiedykolwiek. Świat wokół przestał istnieć.

– Fräulein! – rzucił impulsywnie, nie wiedząc nawet, dlaczego akurat tak.

Dziewczyna odwróciła się powoli. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiech. 

– Tak? – zapytała miękko.

– Przepraszam... My się chyba znamy – powiedział, podchodząc bliżej. 

Spojrzała na niego badawczo. Oczy jej rozjaśniły się lekko – po chwili skinęła głową z powściągliwym uśmiechem.

– Rzeczywiście – powiedziała. – Zmieniona sceneria trochę myli.

– Tak, zupełnie inna odsłona – przyznał. – Ale równie piękna.

Paulina zmrużyła oczy, jakby nie do końca wiedziała, jak przyjąć ten komplement.

– Pana lot też jest  opóźniony?

– Tak. Do Nowego Jorku. Pieprzony strajk. – Westchnął. – Pomyślałem, że może... skoro już się spotkaliśmy, i tak utknęliśmy tutaj... Zapraszam panią do saloniku VIP. Jest spokojniej. I serwują szampana.

Zawahała się, patrząc na niego z lekkim dystansem, ale w końcu skinęła głową.

– W porządku. Miła odmiana od tego tłumu.

---

Drzwi do saloniku VIP otworzyły się niemal bezgłośnie, wpuszczając ich do wnętrza pełnego ciepłego światła i stonowanych kolorów. Miękkie fotele, dźwięk szkła, zapach świeżo zmielonej kawy. Przeszli przez przestrzeń, aż Jonas wskazał miejsce przy jednym z okien.

Gdy usiedli, zapanowała krótka, niezręczna cisza. Paulina oparła się lekko, patrząc na niego z ukosa. To on pierwszy się odezwał.

– Wiem, że nie mieliśmy okazji... Poznać się normalnie. Nazywam się Jonas. Jonas von Hagen. – Wyciągnął rękę z lekkim zawahaniem.

Paulina spojrzała na niego przez sekundę, po czym podała mu dłoń – drobną, chłodną, ale zdecydowaną.

– Paulina Ritter – odpowiedziała cicho.

Ich dłonie dotknęły się na moment – krótko, uprzejmie. Ale wystarczająco, by coś między nimi zawisło – coś, czego nie dało się już zignorować.

– Nie wiedziałem, że jesteś... taka młoda – dodał po chwili Jonas, przechodząc na ty i  jakby zaskoczony faktem, że dziewczyna, która potrafiła z niego wydobyć skrajne emocje, siedzi teraz przed nim, wyglądając jak studentka na wakacjach.

Paulina uśmiechnęła się półgębkiem.

– Mam 24 lata Właśnie obroniłam pracę magisterką. Psychologia – powiedziała, z dumą.

– Gratuluję. – Jonas skinął głową. – To... imponujące. Naprawdę.

– Dzięki. Teraz biorę kilka tygodni przerwy. Lecę do Malezji. Potrzebuję słońca, ryżu, plaży i żeby nikt do mnie nic nie mówił.

Jonas roześmiał się lekko, a kelner podszedł z kartą.

– Coś do picia? – zapytał.

– Dwa kieliszki szampana i... może coś lekkiego do zjedzenia. – Jonas zamówił, nie patrząc na kartę, z pewną elegancją przyzwyczajonego do tego świata mężczyzny.

– A ty? – zapytała Paulina, gdy kelner odszedł. – Też urlop?

– Nie. Nowy Jork. Spotkania, negocjacje, szcześć godzin różnicy czasu i ludzie, którzy myślą, że Europa to Rosja Ale... przez chwilę dobrze jest nie być prezesem.

Paulina spojrzała na niego uważniej.

– Wysokie stanowisko. Korporacja ?

– Tak. Ale tutaj, dziś... jestem tylko Jonasem.

– Dobrze – powiedziała z tym samym półuśmiechem – więc ja po prostu będę Pauliną.

Szampan musował w kieliszkach, rozmowa płynęła swobodniej. Na moment świat, w którym spotkali się jako Lady Fenriss i jej klient, zniknął za szybą saloniku VIP.

Czas mijał szybko, a rozmowa płynęła lekko, bez napięcia – jakby oboje znaleźli się przez przypadek w równoległym świecie, gdzie łączyło ich coś więcej niż tylko przeszłość za zamkniętymi drzwiami studia.

Jonas słuchał Pauliny z autentycznym zainteresowaniem. Był pod wrażeniem jej podejścia do psychologii, do świata akademickiego i do własnej ścieżki zawodowej. Zauważył, że kiedy mówiła o studiach, oczy jej rozjaśniały – jakby każda myśl miała dla niej znaczenie.

– Wiesz, nie wyobrażałem sobie ciebie takiej – przyznał w końcu, patrząc na nią z łagodnym uśmiechem. – Wtedy, w studio... tam jesteś jak bóstwo. Nie do dotknięcia. A teraz... – przerwał na chwilę, szukając odpowiedniego słowa – jesteś fascynująca w zupełnie inny sposób. I jeszcze piękniejsza.

Paulina uniosła lekko brwi, z pozoru obojętna, ale w kąciku ust pojawił się cień uśmiechu.

– Zaskakuję cię, Jonasie?

– Bardzo. I to... cholernie pozytywnie.

Potem sam opowiedział nieco o sobie. Paulina słuchała uważnie, w milczeniu. Jego głos był niższy, spokojniejszy, jakby z każdą chwilą czuł się przy niej bardziej swobodnie.

– Studiowałem chemię i farmację. Z zamiarem pójścia w naukę. Badania, eksperymenty – wszystko to było moją pasją. Miałem pracować w laboratorium, opracowywać nowe leki, może takie które uratują ludzkie życie. No wiesz,  uzna nie, może nawet Nobel, wykłady.... taki mialem plan - roześmiał się.

– I?

Jonas zamilkł na moment. W jego oczach pojawił się cień. Nie unikał tematu, ale mówił wolniej.

– Mój starszy brat zginął w wypadku lotniczym w Andach. Był namaszczony aby zostać prezesem. Uczył się zarządzania na Harvardzie, pracował w naszej firmie. Ojciec nie przyjmował do wiadomości, że firma może trafić w obce ręce. Miałem 26 lat, a on powiedział mi tylko zdanie: „Teraz to będzie twoja rola”. Z ojcem nie było dyskusji.

Paulina nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na niego inaczej – bez uśmiechu, z pełnym zrozumieniem.

– Musiałeś zostawić wszystko?

– Tak. Przeniosłem się do Berlina. Wszedłem do zarządu. Zacząłem od pionu badań, ale wszyscy wiedzieli, że to tylko formalność. Po kilku latach byłem już prezesem jednej ze spółek badawczych. A teraz...

– A laboratorium? - nie dała mu dokończyć.

Jonas wzruszył ramionami.

– Teraz tylko odwiedzam je. Ale jestem już bardziej strategiem niż naukowcem. Tego już się nie zmieni.

Milczeli przez chwilę. Paulina patrzyła na niego z wyraźnym szacunkiem – nie z powodu stanowiska, ale dlatego, że rozumiała, co to znaczy zrezygnować z czegoś dla dobra innych.

– To musiało być ciężkie – powiedziała cicho.

– Było. I nadal jest. Ale są momenty – spojrzał na nią – takie jak te.... z tobą w studio… kiedy wszystko przestaje mieć znaczenie. Kiedy mogę po prostu... być.

Paulina nie odpowiedziała. Tylko skinęła lekko głową, pozwalając tej ciszy wybrzmieć w pełni.

Z głośników rozległ się charakterystyczny dźwięk, a po chwili spokojny głos oznajmił:

– Uwaga pasażerowie lotu LH782 do Kuala Lumpur, boarding rozpoczęty przy bramce B13.

Spojrzała w stronę ekranu, potem na zegarek, a wreszcie na Jonasa. Wstała powoli, poprawiając sukienkę na biodrach. Jej ruchy były spokojne, niemal zmysłowe w swojej prostocie. Sięgnęła po swój plecak, ale zanim zdążyła go chwycić, Jonas już podniósł go z podłogi.

– Pozwól – powiedział cicho.

Paulina skinęła głową i odwróciła się do niego plecami. Jonas, z pewną ostrożnością, jakby ten gest miał dla niego więcej znaczenia niż zwykłe uprzejmości, pomógł jej założyć go na ramiona. Materiał przesunął się po jej zwiewnej sukience, a on przez ułamek sekundy zatrzymał wzrok na jasnej linii jej karku.

Kiedy Paulina odwróciła się do niego przodem, ich spojrzenia się spotkały. Nie było w niej nic z Fenriss. Stała przed nim młoda kobieta – piękna, eteryczna, silna i świadoma siebie.

– Dziękuję, Jonas – powiedziała z prostotą.

A potem się uśmiechnęła.

I to nie był uśmiech, który znał z aftercare, ani z żadnej sesji. To nie była maska ani rola. To był uśmiech prawdziwej Pauliny – lekko nieśmiały, ale promienny. Jonas, który widział w życiu niejedno, miał w tej chwili absolutną pewność, że nigdy wcześniej nie widział nic piękniejszego.

Zaniemówił. Po prostu stał, patrząc, jak odchodzi w kierunku bramki – lekka, dziewczęca, a jednocześnie nieskończenie silna.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2