Wilczyca 38
Rozdział 38
Berlin, wiosna 2011
Paulina siedziała w półmroku swojej garderoby, biorąc wolny, głęboki oddech. Dłońmi przesunęła po gładkiej powierzchni stołu, na którym leżała wydrukowana przez Anję ankieta klienta. Przesunęła spojrzeniem po znanych sobie rubrykach, które tak często mówiły jej więcej niż jakakolwiek rozmowa:
– Uległy. Niski próg bólu. Zmotywowany. Dyscyplina. Pony play. Tease and denial. Fetysz skóry.
Zamrugała wolno, westchnęła cicho i sięgnęła po puszkę Red Bulla, która czekała obok. Otworzyła ją z lekkim sykiem, a zimny płyn momentalnie orzeźwił jej zmęczone ciało i umysł. Wiedziała, że czeka ją jeszcze jedna sesja tej nocy – nieplanowana, nieco narzucona – ale zaakceptowana. Bo gdy dzwoni Eva, nie odmawia się. Zwłaszcza jeśli słyszy się w jej głosie ten specyficzny ton – coś między zaufaniem a prośbą.
Spojrzała na siebie w lustrze – wciąż była ubrana w czarne, skórzane spodnie o wysokim stanie i dopasowaną czarną koszulę. Wyglądała elegancko, ale to nie był ten efekt, który chciała osiągnąć.
Wstała powoli i zdjęła koszulę, odsłaniając elegancką, bieliznę – satynowy biustonosz o miękkim połysku i cienkie, czarne pończochy na podwiązce, które lekko połyskiwały w świetle garderobianych kinkietów. Lubiła tę bieliznę – była luksusowa, zmysłowa, ale też praktyczna. Gładka satyna chłodziła skórę, przypominając, że każde warstwy, które zakładała, były przemyślane. Miała swoje rytuały.
Z wieszaka zdjęła catsuit. Lśniąca, czarna skóra z wnętrzem podszytym zimną, srebrzystą satyną. Przesunęła palcami po wnętrzu – uwielbiała ten kontrast: chłód materiału na rozgrzanej skórze, napięcie, które budowało się z każdym kolejnym centymetrem zakładanej odzieży.
Najpierw lewa noga – ostrożnie, powoli, sunąc pończochą po wnętrzu nogawki. Potem prawa. Catsuit szczelnie objął uda, biodra, talię. Przyciągnęła materiał w górę, przesuwając go po brzuchu i klatce piersiowej, aż po ramiona. Sięgnęła za plecy i jednym płynnym ruchem wsunęła zamek w górę – aż pod kark. Zamek cicho zasyczał, zatrzaskując ją w czarnej, lśniącej powłoce.
Stała teraz w swojej drugiej skórze – opięta, smukła, gotowa. Ale to nie był jeszcze koniec. Założyła wysokie kozaki a następnie z półki obok wzięła czarny, lakierowany gorset ze skóry bydlęcej – ciężki, masywny, z długimi metalowymi zapięciami i wiązaniem z tyłu. Usiadła na krześle, oparła się stabilnie i ostrożnie zapięła z przodu kolejne haczyki, jeden po drugim, czując, jak gorset ściska talię i zbiera ją w szlachetną linię. Potem odwróciła się do lustra, poprawiła wiązania z tyłu, dociągając rzemienie aż poczuła znajomy, lekki brak tchu. Uwielbiała ten moment – kiedy nie mogła już swobodnie oddychać, ale też nie potrzebowała dużo powietrza. Tylko skupienia.
Na koniec założyła rękawiczki – czarne, skórzane, sięgające niemal do łokci. Wsuwane wolno, palec po palcu. Ich zapach – intensywny, czysty, naturalnej skóry – uderzył w zmysły. Były jak pieczęć. Jak sygnał, że czas gry właśnie się zaczął.
Ostatni rzut oka do lustra. Lśniła. Każdy centymetr jej sylwetki był perfekcyjny, ostry jak brzytwa. Fenriss gotowa do działania.
Wzięła do ręki cienki, giętki bat spleciony z czarnej skóry, którego trzask potrafił przeciąć powietrze jak ostrze.
Zamknęła garderobę i ruszyła powoli, ale pewnym krokiem w stronę saloniku. Klient był już przygotowany.
---
Jonas klęczał w saloniku, dokładnie tam, gdzie wskazała mu Anja. Posadzka była chłodna, miękko oświetlona, a wnętrze – zmysłowo surowe: ciemne drewno, stalowe detale, zapach skóry, olejków i cichego napięcia. Miał na sobie jedynie obrożę – prostą, czarną, z niklowanym kółkiem – oraz szerokie opaski na przegubach. Przed chwilą Anja, bez zbędnych słów, poprosiła go do środka, spojrzała tylko krótko i z lekkim ruchem ręki wskazała miejsce na środku pomieszczenia. Zamknęła za sobą drzwi, nie odwracając się już więcej. Jonas został sam.
Klęczał dokładnie tak, jak uczono go w tym miejscu: nogi rozstawione na szerokość barków, pośladki tuż nad piętami, dłonie oparte grzbietem o uda, głowa spuszczona, wzrok wbity w podłogę. Było mu chłodno. Nie z zimna – z oczekiwania. Każdy oddech był cięższy od poprzedniego, jakby powietrze gęstniało.
Nie widział nigdy wcześniej tej kobiety. Lady Fenriss. Nic ponad jedno zdjęcie na stronie – ujęcie z boku, tylko sylwetka: długa linia nóg w skórzanym catsuicie, pejcz. Żadnych szczegółów, żadnej twarzy. Tylko opis: surowa dyscyplina, pasja i elegancja. I wymiary oraz wiek: 165 cm / 55 kg / 23 lata.
Jonas, który sam miał 195 cm wzrostu, pomyślał wtedy: fajnie. Lubił kontrast, lubił gdy domina jest znacznie niższa od niego. Potrzebował go. Zwłaszcza dzisiaj.
Cisza w saloniku była niemal namacalna. Każdy dźwięk – jego własny oddech, ciche trzaski drewna – zdawały się głośniejsze, ostrzejsze. A on czekał. Nie wiedząc, czego dokładnie się spodziewać. W tym właśnie był sens – oczekiwanie, które z każdym uderzeniem serca przeradzało się w podporządkowanie.
Pozycja bolała. Już teraz czuł napięcie w udach, lekki ucisk w kolanach. Ale nie drgnął. Nie wolno było. Nie tutaj.
Niewiedza była częścią tej gry.
Nie znał jej imienia. Nie znał jej głosu. Nie wiedział, kiedy przyjdzie. Ale wiedział jedno – nie miał już odwrotu.
Drzwi otworzyły się powoli, niemal bezszelestnie. Jonas usłyszał ten dźwięk, zanim ją zobaczył. Podniósł lekko głowę – instynktownie, choć wiedział, że nie powinien. I wtedy ją zobaczył.
Stała w progu – niewysoka, szczupła, niemal eteryczna. Jej twarz była młoda, piękna, o chłodnej, niemal arystokratycznej urodzie. Nie miała makijażu w nadmiarze – tylko delikatnie podkreślone oczy, chłodne usta. Ale to nie twarz przykuła jego uwagę na dłużej.
Catsuit ze skóry oplatał jej ciało niczym druga skóra – połyskliwa, gładka, perfekcyjnie dopasowana. Materiał lśnił przy każdym jej kroku, odbijając miękkie światło saloniku. W talii miała zapięty gorset – wysoki, ciasny, podkreślający jej filigranowe proporcje, ale zarazem nadający sylwetce bezdyskusyjnej siły. Jej ruchy były powolne, pełne gracji i pewności. Na stopach – długie, lśniące kozaki z lekko szpiczastym noskiem i masywnym obcasem, które rytmicznie uderzały o podłogę, kiedy szła w jego stronę.
Nie powiedziała nic. Nie musiała. Wystarczyło jedno spojrzenie – chłodne, beznamiętne, oceniające. I wtedy zrobiła gest.
Bez słowa wysunęła lekko prawą nogę do przodu. Kozak lśnił jak wypolerowana zbroja. Jonas zrozumiał. Pochylił się nisko i złożył delikatny pocałunek na czubku buta. Poczuł zapach skóry, chłód materiału – i dreszcz, który przeszył go od karku aż po biodra. W tej chwili nie było już odwrotu. Wszystko stało się rzeczywistością.
– Witaj – powiedziała chłodno. – Masz mówić tylko wtedy, gdy ci pozwolę.
Sięgnęła po smycz zakończoną karabińczykiem. Pochyliła się lekko, przypięła ją do metalowego kółka jego obroży z precyzją i spokojem, które nie pozostawiały złudzeń. To nie był gest symboliczny. To było posiadanie.
– Na czworaka. Za mną – rzuciła krótko.
Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi prowadzących do jednej z sal. Smycz naprężyła się lekko. Jonas ruszył za nią na czworaka, z głową spuszczoną, czując jak echo jej obcasów i szelest skóry niosą się po korytarzu. Każdy metr dzielił go od świata, który właśnie się przed nim otwierał.
Poruszał się, posłusznie, krok w krok za Lady Fenriss. Smycz naprężała się delikatnie przy każdym jej ruchu. Podłoga była chłodna i gładka, a on czuł każdy dotyk kolan i dłoni o jej powierzchnię, ale nie to zaprzątało jego uwagę.
Z odrobiną nieposłusznej ciekawości uniósł wzrok i spojrzał przed siebie. Obraz, który ujrzał, zaparł mu dech w piersi. Jej biodra poruszały się powoli i rytmicznie, z elegancją właściwą tylko kobietom absolutnie świadomym swojej władzy i własnego ciała. Pośladki Lady Fenriss – opięte gładką, lśniącą skórą catsuita – poruszały się w takt jej kroków, idealnie napięte, zarysowane, hipnotyzujące. Cień światła odbijał się od połyskującej powierzchni, podkreślając każdy kontur. Jonas poczuł, jak serce bije mu mocniej. Była zjawiskowa. Fenriss nie była kobietą. Fenriss była czystą siłą i pięknem.
Zatrzymała się przed drzwiami o matowym, czarnym wykończeniu. Bez słowa nacisnęła klamkę i weszła do środka. Jonas ruszył za nią – wciąż na czworaka, z głową spuszczoną.
Ciemne ściany, wykończone miękką, grafitową tapicerką z subtelnym pikowaniem, tłumiły dźwięki i dodawały przestrzeni intymnej głębi. Światło było przygaszone – punkty oświetleniowe ukryte w niszach, z których sączyła się złotawa poświata, tworząc atmosferę luksusowego mroku. Pachniało skórą, olejkami, drewnem – zapachami, które nie pozostawiały złudzeń, gdzie się znajduje.
Po lewej stronie wisiały równo rozmieszczone narzędzia: krótkie i długie baty o plecionych rzemieniach, czarne pejcze z matowej skóry, smukłe trzcinki różnej długości, a także bogaty wybór floggerów – zamszowe, skórzane, z miękkimi i ostrzejszymi końcówkami, starannie zawieszone na metalowych hakach. Każde z narzędzi miało swoje miejsce, jak w pracowni rzemieślnika.
Z prawej strony znajdowała się solidna, tapicerowana ławka do spankingu – stabilna, z regulowaną wysokością i szerokością nóg. Wykończona twardą czarną skórą, błyszczącą jak tafla oleju. Obok niej – skrzynia z uprzężami i pasami, a dalej – dwa wysokie stojaki z zawieszonymi mankietami i obręczami do przypięcia ciała w różnych pozycjach. Na jednej ze ścian wisiał krzyż świętego Andrzeja – pokryty ciemnym drewnem, z masywnymi, chromowanymi okuciami. Przy jednej ze ścian stał masywny tron, symbol władzy Fenriss.
Na środku pokoju stał niski klęcznik – idealny, by klęknąć i czekać. Przestrzeń była tak zaprojektowana, by zdominować, odizolować i poddać. Ale równocześnie – była piękna. Luksusowa. Każdy detal: gładkie wykończenia, precyzyjne szycia, rozmieszczenie sprzętu – wszystko było tu celowe. Świadczyło o dbałości, o estetyce, ale przede wszystkim – o sile i doświadczeniu tej, która tu rządziła.
Paulina – Lady Fenriss – zamknęła drzwi. Smycz jeszcze raz naprężyła się w jej dłoni.
Jonas pochylił głowę jeszcze niżej. Był w jej świecie.
I należał do niej.
Fenriss stanęła za nim, wciąż trzymając smycz w dłoni. Przez kilka sekund panowała zupełna cisza, jedynie ich oddechy były słyszalne – jej spokojny, kontrolowany… i jego – płytki, napięty, oczekujący.
Zdecydowanym ruchem odpięła smycz z obroży. Metalowy klik zabrzmiał głośno w ciszy pokoju.
– W górę – rzuciła krótko. – Pozycja na kolanach. Pokaż mi, czego cię nauczono.
Jonas uniósł się powoli, klękając tak, jak to znał: kolana rozstawione, pośladki lekko cofnięte, plecy proste, ręce splecione na karku, wzrok spuszczony w dół. Trwał w bezruchu. Próbował kontrolować drżenie mięśni, spięcie karku. Ale czuł jej obecność – jak cień, jak napięcie tuż za plecami.
Fenriss zdjęłą z uchwytu na ścianie szpicrutę – długą, elastyczną, ze splecioną rękojeścią i błyszczącym skórzanym języczkiem na końcu. Nie potrzebowała w niej niczego dodatkowego. W jej ręku stała się przedłużeniem woli.
Podeszła bliżej i bez uprzedzenia uderzyła go w udo. Plask. Nie mocno – kontrolnie, ale wystarczająco, by dać mu do zrozumienia, że się zaczęło.
– Palce stóp razem. – Plask – Szpicruta trafiła w łydkę. – Kolana równiej. Plecy prosto, nie jak u starego urzędnika!
Jonas poprawił się nieznacznie, natychmiast, ale to było za mało.
– Głowa równo – uderzenie w kark – Nie jesteś zającem. Pokaż kark. Dumnie, ale pokornie. To takie trudne ? – Ton jej głosu był chłodny, pozbawiony emocji, ale każde słowo cięło jak skalpel.
Przechadzała się wokół niego powoli, jakby go oceniała w konkursie, którego zasady znała tylko ona. Co kilka sekund szpicruta dotykała jego skóry: raz ud, raz barku, raz ramienia. Każde uderzenie przypominało mu, kto tu rządzi.
– Ręce wyżej. Spleć palce. Prosto! Plecy! Co to ma być?! – Uderzenie. Tym razem znacznie boleśniej, w bok uda. – Czy ktoś w ogóle poświęcił ci choć pięć minut na tresurę?
Jonas zadrżał, napiął mięśnie, próbował zachować równowagę. Milczał. Tak, jak mu kazano.
– Nie rozumiem, jak ktoś mógł dopuścić do takiego braku dyscypliny – Głos Fenriss był teraz cichszy, ale pełen pogardy. – Albo jesteś nowy i próbujesz udawać, że coś wiesz. Albo jesteś źle nauczony. Tak czy inaczej... – Uderzenie Szpicruta uderzyła prosto w penisa a Jonas aż zawył z bolu – ...u mnie to nie przejdzie.
Stanęła przed nim. Patrzyła z góry, mierząc go zimnym spojrzeniem. Jonas zsunął wzrok w podłogę, czując pieczenie tam, gdzie uderzyła.
– U mnie nauka zaczyna się od zera. Wszystko, co ci się wydawało, że umiesz… możesz zapomnieć. – Jej głos był jak stal: chłodny, gładki, ostry – Ale jedno mogę ci obiecać. Jeśli wytrzymasz... to zapamiętasz tę noc na bardzo długo.
Zamachnęła się lekko. Świst. Uderzenie spadło na jego udo. Ciało zareagowało napięciem, ale Jonas nie drgnął.
Fenriss nie dawała mu wytchnienia.
– Klęcz szerzej. Ręce na karku. Piersi wypnij. Nie jesteś workiem na kości, tylko narzędziem – moim narzędziem.
Jonas bez słowa poprawił pozycję. Kolana rozsunięte szerzej, pośladki cofnięte. Ramiona uniesione, ręce splątane z tyłu głowy, kark odsłonięty. Czuł, że pali go każdy centymetr skóry – od chłodu podłogi, napięcia mięśni, od uderzeń, które już odciskały się czerwienią na jego ciele. Ale nie odwrócił wzroku. Kiedy Fenriss krążyła wokół niego, odważył się spojrzeć – nie za długo, wystarczająco, by pochłonąć obraz.
Widział ją – zmysłową, surową, nieprzeniknioną.
Jej sylwetka, idealnie opięta połyskującym catsuitem, poruszała się z niespieszną gracją. Każdy krok brzmiał stanowczo – obcas uderzający o posadzkę z regularnością metronomu. Gorset podkreślał jej talię, biust i biodra, nadając jej sylwetce teatralną, niemal posągową formę. Szpicruta unosiła się w powietrzu z lekkością skrzydła – i spadała jak wyrok.
Fenriss przystanęła. Spojrzała na niego z góry, głowę lekko przechylając.
Jej spojrzenie nie było już tylko chłodne. Było triumfujące.
W tym momencie poczuła to, co zawsze przychodziło w drugiej fazie sesji – jak fala rozgrzewająca wnętrze klatki piersiowej, sunąca przez brzuch aż do kręgosłupa. Była w centrum. Wszystko pod nią się uginało – posłuszeństwo, pozycja, dźwięk, skóra. Jej piękno, władza i siła splatały się w jedno. Czuła to fizycznie. Uwielbiała ten moment, kiedy jej władza nie wymagała podniesionego głosu – bo sama obecność wystarczała, by podporządkować ciało i duszę.
Jonas to rozumiał. Patrzył na nią z dołu, z mieszaniną strachu i czci. I tego błysku – błysku, który Paulina znała. To był zachwyt. Nie nad kobietą. Nad boginią. Nad figurą absolutnej dominacji.
– Dobrze... – powiedziała cicho. – Przynajmniej nie płaczesz jak dziecko. Jeszcze.
Podeszła do jego pleców. Szpicruta uniosła się i spadła raz, drugi, trzeci. Jonas drżał z wysiłku, mięśnie napięte, skóra pokryta czerwonymi śladami, ale ani przez chwilę nie próbował przerwać.
Paulina patrzyła na niego z dumą. Był jej. Jego ciało, jego reakcje, jego emocje – wszystko to należało do niej. Upajała się tym. Czuła się piękna, nie tylko przez to, jak wyglądała, ale przez to, jaką miała kontrolę. Była lustrem dla jego cierpienia, i lustrem dla jego pragnienia.
Szpicruta znów opadła – tym razem dokładnie między łopatki.
– Jeszcze daleka droga przed tobą – powiedziała nisko. – Ale może... może coś z ciebie będzie.
Jej głos był miękki, niemal czuły. I właśnie dlatego Jonas zadrżał najbardziej. Kompletnie się tego nie spodziewał. Gdy jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej siedział w samochodzie przed Studiem, pełen wątpliwości i niechęci do „nowej”, oczekiwał czegoś zupełnie innego. Spodziewał się może chłodnej, zachowawczej sesji – takiej, w której będzie musiał cierpliwie prowadzić nowicjuszkę, czekając aż się rozkręci, aż nabierze odwagi.
Tymczasem Fenriss – Lady Fenriss – od pierwszej sekundy przejęła pełną kontrolę.
Była piękna. Nawet bardziej, niż mógł sobie wyobrazić. Delikatna twarz, porcelanowa cera, ciało ubrane w skórę – sensualną, idealnie dopasowaną. Gorset tylko podkreślał proporcje, czarne kozaki błyszczały w świetle lamp, a spojrzenie... to spojrzenie rozcinało jego opór jak żyletka. Nie zostawiała złudzeń. Nie była tu po to, by mu schlebiać.
Była bezlitosna.
Czepiała się wszystkiego. Krzywego kąta kolan. Drgającego przedramienia. Sposobu, w jaki opuścił głowę. Mówiła rzadko, ale każde jej słowo było jak cios – niekoniecznie w ciało, ale w ego. Upokarzała go z precyzją i bez mrugnięcia okiem. A jednak… nie mógł przestać jej podziwiać.
I wtedy – zupełnie niespodziewanie – ta myśl przeszła mu przez głowę, jak błyskawica.
„Co za wredna suka.”
Zwykle nie pozwalał sobie na taki język. Ale teraz, w tym kontekście, te słowa były... komplementem. Może najwyższym, na jaki go było stać. Nie był zły. Był zaskoczony. Oszołomiony. Zafascynowany. Fenriss wdarła się w jego przestrzeń bez litości – i choć jego ciało krzyczało od bólu, choć chciał uciec, coś innego w nim – coś głębszego – pragnęło tylko jednego: by nie przestawała.
I choć przecież chciał spokojnej sesji – z lekkim dyscyplinowaniem, może jakąś adoracją stóp po – teraz czuł, jak wciąga go ten rytm, ten bezlitosny rytuał. Coraz bardziej się wkręcał. Z każdym kolejnym ciosem, z każdym pogardliwym komentarzem, jego bunt słabł, a fascynacja rosła. Czuł się jak glina formowana w jej dłoniach. I właśnie to zaczęło dawać mu satysfakcję.
Nie wiedział jeszcze, jak długo potrwa ta noc.
Ale wiedział jedno: nie chciał, by się kończyła.
Paulina krążyła wokół Jonasa jak drapieżnik – spokojna, skupiona, bezlitosna. Jej kroki były ciche, ale pewne, każdy ruch starannie wymierzony, jakby całe jej ciało było instrumentem wytrenowanej dyscypliny. Szpicruta śmigała w jej dłoni – raz z lekkością, raz z ostrzejszym świstem, gdy uderzała go w udo, bok żeber, penisa, czy pośladki.
– Żałosne – powiedziała chłodno, zatrzymując się nagle przed nim. – Myślałam, że będzie z ciebie pożytek, że może dostanę godnego uległego... Ale jesteś niezdarny. Oporny. Beznadziejny.
Jonas zadrżał. Nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy.
– Spodziewałam się dobrej sesji, wyzwania. A tymczasem co? Myślałeś, że dostaniesz kilka razy po tyłku i pozwolę ci dotknąć moich stóp?
Wysunęła prawą nogę, przystając tuż przed nim. Czubek lśniącego, długiego kozaka znalazł się niemal przy jego ustach.
– Zasłuż sobie! – warknęła, cofając but, zanim zdążył sięgnąć wargami. – Jeszcze nie jesteś tego wart.
Jonas opuścił głowę jeszcze niżej. Twarz miał gorącą od wstydu, kark mokry od potu. Ale jego głos był cichy, pokorny.
– Tak, Lady... Przepraszam, Lady... Proszę...
Paulina nie czekała.
– Na ławkę – powiedziała stanowczo, wskazując szpicrutą tapicerowany mebel. Ławka do spankingu stała na srodku – masywna, skórzana, z wyraźnymi śladami użycia. Metalowe pierścienie przytwierdzone do boków połyskiwały w nastrojowym świetle.
Jonas podpełzł, uginając kolana. Mięśnie miał już drżące od wcześniejszych pozycji i chłodu podłogi. Wdrapał się na ławkę, jak mógł najposłuszniej – opierając uda i klatkę piersiową o tapicerowaną powierzchnię, z głową spuszczoną w dół i rękami wystawionymi w bok.
Nawet nie zauważył, kiedy Paulina znalazła się tuż za nim.
Szybko. Jak zjawa.
Skórzane pasy opadły na jego nadgarstki i kostki, zacieśniając się pod wprawnymi dłońmi. Metalowe sprzączki zapięły się z charakterystycznym trzaskiem. Kolejny pasek przeszedł przez jego lędźwia, dociskając go mocniej do ławki. Jonas próbował się nie ruszać – nie dlatego, że nie mógł, ale dlatego, że nie śmiał.
Paulina wyprostowała się. Stanęła za nim w idealnym bezruchu. Na chwilę zapadła cisza – zmysłowa, napięta, jak zawieszenie między oddechem a ciosem.
– Zostaniesz ukarany – powiedziała nisko. – Bo mnie zawiodłeś. A za to jest tylko jedna kara.
Uniosła rękę. W dłoni miała już nie szpicrutę, lecz cienką, elastyczną trzcinę.
I wtedy – pierwsze uderzenie. Syczące, czyste, gwałtowne. Jonas zadrżał, wydał z siebie stłumiony jęk – nie krzyk, ale dźwięk bezsilnej pokory.
Paulina uśmiechnęła się lekko, niemal niezauważalnie.
W tej chwili czuła absolutną władzę. I nie miała najmniejszego zamiaru jej oddać.
Trzcinka w jej dłoni była lekka, sprężysta, cienka – doskonałe narzędzie do karcenia. Znała ją dobrze. Znała dźwięk, który wydaje, gdy przecina powietrze, i znała reakcje, jakie wywołuje na nagiej skórze.
Wzięła głęboki oddech. Przez krótką chwilę panowała cisza.
– Licz !– powiedziała chłodno
Uderzenie przecięło powietrze z ostrym świstem i wylądowało w poprzek pośladków Jonasa.
– Jeden! – wydyszał Jonas, głos drżał mu już od początku.
Drugie – nieco niż.
– Dwa!
Trzecie – mocniejsze. Skóra zaczęła czerwienieć.
– Trzy!
Paulina nie mówiła nic. Jej twarz była skupiona, spojrzenie chłodne. Czuła, jak jej ciało reaguje na każdy jego jęk, każde napięcie mięśni. To było więcej niż kontrola. To było... upojenie.
Czwarte uderzenie – szybsze, bardziej zdecydowane. Jonas syknął, głos mu zadrżał.
– Cztery!
Piąte – bezlitosne. Jego biodra odruchowo drgnęły.
– Pięć!
Paulina poczuła znajome ciepło rozlewające się pod skórą. Każde jego drgnięcie, każdy jęk tylko ją nakręcały. Miała go. Już wiedziała.
Szóste. Siódme. Ósme. Każde ostrzejsze, każde coraz bardziej precyzyjne. Krzyżowała ślady.
– Sześć!... Siedem!... Osiem!
Po dziesiątym Jonas zaczął się rozsypywać. Głos mu się łamał. Oczy miał zamknięte. Pot spływał mu po plecach.
– Dziesięć!... – wyjęczał przez zaciśnięte zęby.
Paulina odsunęła się o krok. Jej pierś unosiła się rytmicznie. W oczach miała coś, co było jednocześnie chłodne i gorące. Czuła satysfakcję, która z każdą sekundą przybierała intensywniejszą formę – mieszała się z podnieceniem, z poczuciem dominacji, z czymś głęboko kobiecym, pierwotnym. On był tylko narzędziem. Materiałem. Ciałem. Reakcją.
Biła dalej. Jedenaście. Dwanaście. Trzynaście. Głos Jonasa był już nieregularny.
– Trzynaście... – wychrypiał.
Czternaście – prosto w poprzednie miejsce. Skóra tam była już mocno podrażniona.
– Aaah... czternaście...
– Ciszej bo cię zaknebluję – powiedziała zimno Paulina.
Piętnaście. Szesnaście. Siedemnaście. Jonas już nie potrafił liczyć jednym tchem. Mówił z opóźnieniem. Próbował być posłuszny, ale drżał. Ramiona mu opadały. Skóra była rozpalona i wilgotna.
– Siedemnaście... osiemnaście...
Dziewiętnaste uderzenie trafiło w jedno z wcześniejszych miejsc. Jonas jęknął głucho, a jego głos złamał się na samym końcu.
– Dziewię... dzięwiętnaście...
Dwudzieste – mocne, kończące. Paulina celowo zrobiła przerwę między wdechem a ciosem. Usłyszała głośny skowyt, zanim padło:
– Dwadzieścia...
Stała przez chwilę, patrząc na jego ciało – czerwone, drżące, poddane. Nie musiała mówić ani słowa. Miała go.
I czuła się potężna.
Czuła się piękna.
Czuła się... sobą.
Stała tuż za jego ciałem – rozgrzanym, udręczonym, napiętym do granic. Jonas cały drżał, oddech miał płytki, urywany. Pośladki pokrywała mozaika czerwonych pręg, które zdawały się pulsować razem z jego sercem.
Bez pośpiechu uniosła dłoń w rękawiczce. Skóra była czarna, lśniąca, idealnie dopasowana, tak cienka, że czuła przez nią każdy stopień temperatury, każdy skurcz mięśni pod jej dotykiem. Położyła ją płasko na jego pośladku. Nie z czułością – z kontrolą. Z naciskiem. Jonas jęknął cicho, niemal niezauważalnie, a jego ciało szarpnęło się w odruchu.
– Drżysz – powiedziała cicho, niemal z rozbawieniem.
Przesunęła dłoń powoli, w bok, potem w górę, po lędźwiach, wzdłuż kręgosłupa. Kontynuowała ruch aż do karku. Tam zacisnęła lekko palce, zostawiając ślad obecności, ale nie bólu.
Potem schyliła się niżej, przesuwając palcami po jego ramieniu, aż do policzka. Dotknęła go delikatnie – w tym geście nie było brutalności, lecz coś znacznie gorszego dla mężczyzny w jego pozycji: pogarda spleciona z kpiną.
– Już płaczesz? Tak szybko ? – zapytała chłodno, przesuwając kciukiem po jego wilgotnym policzku. – Jakie to żałosne…
Jonas nie odpowiedział. Wyszeptał tylko coś niezrozumiałego, jakby chciał prosić o litość, lecz nie miał już siły sklecić zdań.
Paulina odsunęła się krok do tyłu. Jej spojrzenie było twarde, zimne, skupione. Podeszła do ściany, gdzie na specjalnym stojaku wisiał zestaw trzcin. Wybrała jedną z tych gorszych – cieńszą, bardziej sprężystą, z mikroskopijnymi zadziorami. Wiedziała, jak boli. Wiedziała, że to będzie zupełnie inne doświadczenie. Kara innej kategorii.
Chwyciła ją pewnie i uniosła na wysokość wzroku. Sprawdziła sprężystość, świszcząc w powietrzu. Uśmiechnęła się pod nosem, nieco złośliwie.
- Teraz pora, żebyś zrozumiał, jak bardzo mnie rozczarowałeś.
Wróciła do ławki. Jonas leżał bez ruchu, cicho, z policzkiem opartym o skórzane obicie, dłońmi przywiązanymi do metalowych uchwytów. Jego plecy unosiły się i opadały, nieregularnie, wciąż walcząc o oddech.
Paulina ustawiła się dokładnie za nim, trzymając nową trzcinkę pod kątem, gotowa. W jej oczach było coś surowego, pięknego i przerażającego jednocześnie.
I wtedy...
Zamach. Świst
Pierwszy cios nową trzciną wylądował nisko, tuż nad udami. Był szybki, precyzyjny, a jego dźwięk był inny – wyższy, bardziej ostry. Jonas krzyknął. Nie jęknął, nie sapnął – wydał z siebie pełny, niekontrolowany krzyk bólu.
Paulina uśmiechnęła się lekko. To był dźwięk, którego oczekiwała.
– Jeden – wydusił Jonas, drżąc.
Drugi cios. Tym razem w poprzek świeżych pręg, celowo. Trzcina zostawiła jasny, poprzeczny ślad, który zaraz zaczął się wyostrzać i ciemnieć.
– Dwa!
Paulina czuła, jak adrenalina płynie w niej równym, gorącym nurtem. Nie było w niej już znużenia ani zmęczenia. Zastąpiła je czysta, skoncentrowana satysfakcja. Każdy jego oddech, każdy ruch mięśnia pod jej dłonią – wszystko to sprawiało, że czuła się nie tyle panią sytuacji, co jego istotą wyższą. Boską. Nie było w tym ani okrucieństwa, ani czułości. Była precyzja. Piękno władzy.
Trzeci cios. Jonas próbował się nie poruszyć, ale ciało zdradzało go coraz szybciej. Jego dłonie zaciskały się, a plecy wiły się pod jej spojrzeniem.
– Trzy...
Czwarty. Piąty. Paulina nie przyspieszała. Każde uderzenie miało swój rytm. Uderzenie – pauza – reakcja – uderzenie.
Po szóstym Jonas zawisł w półoddechu, jego głos zaczynał się łamać. – Sześć...
Siedem. Głos załamał się zupełnie. Nie wypowiedział „siedem” – wyjęczał je.
Paulina poczuła to. Ten moment. Gdy mężczyzna nie jest już tylko poddany, ale złamany. Jej wzrok spoczął na jego karku – spiętym, błyszczącym od potu. Westchnęła cicho, niemal z rozkoszą. Była piękna. Czuła to. Każdy jej ruch, każda poza była pewna. Jej odbicie w lustrze za Jonasem – kobieta w catsuicie, gorset idealnie przylegający, długie rękawiczki – to była figura z jej wyobraźni. Teraz realna.
Ósmy. Dziewiąty. Dziesiąty. Jonas już nie odpowiadał natychmiast. Milczał. Dopiero po kilku sekundach wypowiadał liczbę, z trudem.
– Dziesięć...
Paulina sięgnęła dłonią do jego ramienia, pochyliła się i powiedziała mu do ucha:
– Jeszcze dziesięć.
Zadrżał.
Jedenasty. Dwunasty. Ciosy stawały się coraz bardziej bolesne, bo skóra była już podrażniona, wręcz nadwrażliwa. Jonas zaczął łkać. Prawdziwie. Bez krzyku. Cicho, głucho, jakby nie chciał, by to było słychać.
Paulina obserwowała to z fascynacją. Upajała się tą delikatną granicą – między bólem a uległością, między kontrolą a rozpaczą. Czuła się nie tylko silna. Czuła się... czysta. Jakby to, co robiła, było wyrazem czegoś fundamentalnie właściwego. Prawdziwego.
Trzynasty. Czternasty. Jonas próbował znowu liczyć, ale zacinał się.
– Czterna... ście...
– Głośniej – rzuciła chłodno. – Albo zaczynam od początku.
Piętnasty. Szesnasty. Siedemnasty. Jonas tracił oddech. Drżał całym ciałem. I właśnie to Paulina lubiła najbardziej – moment, kiedy już nie walczą. Kiedy są w jej rękach. Bezwolni.
Osiemnasty. Dziewiętnasty.
Zawahała się przed dwudziestym. Patrzyła, jak jego grzbiet unosi się i opada. Jak wstrzymuje oddech. Czekał. Bał się.
Dwudziesty.
Świst. Uderzenie. Skowyt. Potem cisza.
Paulina odłożyła trzcinkę i bez pośpiechu stanęła przed Jonasem. Jego ciało nadal drżało, czerwone ślady na plecach i pośladkach pulsowały gorącym bólem. Był wstrząśnięty, pokonany, a jednocześnie... gotowy na więcej.
Powoli, bez słowa, uniosła dłoń – prawą, tę w gładkiej, czarnej, lśniącej skórzanej rękawiczce. Jej ruch był spokojny, niemal teatralny. Dłoń zatrzymała się tuż przed jego twarzą, na wysokości ust. Jonas nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Uważasz, że zasłużyłeś, by ją pocałować? – zapytała cicho, z tonem, w którym mieszały się kpiąca łagodność i chłodna surowość.
Jej głos był jak jedwab przeciągany po ostrzu. Jonas patrzył na tę dłoń – smukłą, drobną, opiętą miękką, idealnie napiętą skórą. Widział połysk światła na palcach, widział szwy, czuł zapach skóry i czegoś jeszcze – zapach jej obecności. Dłoń była drobna, ale niosła w sobie władzę absolutną. Mogła karać. Mogła nagradzać. Mogła odebrać wszystko jednym gestem.
Jonas otworzył usta, ale nie odpowiedział. Tylko skinął głową, prawie niezauważalnie. Milczenie – jedyny język, na który było go teraz stać.
Paulina przez chwilę patrzyła na niego, jakby rozważała, czy naprawdę warto. Potem powoli cofnęła dłoń i poklepała go lekko po policzku. Ruch był lekki, niemal czuły, ale pełen dominacji.
– Jeszcze nie – powiedziała chłodno.
Odwróciła się i ruszyła w stronę ściany. Jonas, mimo bólu, mimo upokorzenia, poczuł nagły przypływ pożądania – nie seksualnego, lecz egzystencjalnego. Chciał być godny tej ręki. Chciał na nią zasłużyć. Jej spojrzenie, jej dotyk – to była nagroda, o jaką warto było walczyć. Znowu.
Paulina sięgnęła po kolejną trzcinę. Grubszą. Cięższą. Taką, która zostawiała ślady nie tylko na skórze, ale w duszy.
Wróciła do ławki. Jonas już się nie bronił. Leżał. Drżał. Ale nie był już tym samym człowiekiem, który przyszedł na sesję.
– Kolejna dwudziestka – powiedziała sucho. – Jeśli przetrwasz, to może się nad tobą zastanowię.
Pierwszy cios spadł gwałtownie, od razu zostawiając ciemniejszy ślad niż poprzednie. Jonas szarpnął się, jęknął, ale nie zamilkł.
– Jeden – wydusił.
Paulina nie przyspieszała. Uderzała regularnie, metodycznie. Z zegarmistrzowską precyzją.
– Dwa. Trzy. Cztery...
Jonas cały się trząsł, jego mięśnie napinały się przy każdym kolejnym uderzeniu, ale wytrzymywał. I mimo bólu, mimo łez pod powiekami – czuł coś dziwnego. Euforię. Endorfiny zaczęły działać jak narkotyk. Mimo że chciało mu się krzyczeć i płakać, zaczynał... płynąć.
– Dziesięć...
Paulina obserwowała go jak artysta obserwuje swoje dzieło w trakcie tworzenia. Czuła, jak jego opór zmienia się w czyste, głębokie poddanie. Jak jego ciało odpowiada na jej gesty, jak rytm batów staje się rytmem jego oddechu. To była symfonia – jej władzy, jego bólu. Władza smakowała bosko.
– Piętnaście... szesnaście...
Trzcinka świszczała w powietrzu, zostawiając za sobą echo bólu i ekstazy.
– Siedemnaście... Osiemnaście...
Jonas był cały mokry, jego ciało błyszczało od potu, a oddech urywał się w spazmach. Ale mimo wszystko – mówił. Liczył. Chciał więcej.
– Dziewiętnaście... Dwadzieścia...
Cisza. Tylko bicie serca. Tylko drżenie.
Paulina odłożyła trzcinę na bok, stanęła za nim i złożyła dłonie na biodrach. Jej ciało lśniło w świetle lamp, catsuit opinał jej sylwetkę idealnie. A na twarzy – uśmiech.
Fenriss wiedziała, że jest już tylko jej, nie pójdzie nigdy do innej dominy.
Paulina bez słowa odpięła pasy przytrzymujące jego nadgarstki i kostki. Skórzane zapięcia puściły z cichym kliknięciem, a Jonas niemal natychmiast osunął się na podłogę. Drżał. Jego ciało było pokryte potem, policzki czerwone od wysiłku, oddech urywany, gardło suche. Ale w jego oczach było coś nowego – mieszanina zachwytu, pokory i niemego uwielbienia.
Podeszła do tronu – masywnego, obitego czarną skórą, z metalowymi okuciami i wysokim oparciem. Siadła powoli, pewnie, rozkładając nogi w lekkim rozkroku. Jedna dłoń spoczęła na podłokietniku, druga wsparła się lekko na udzie. Jej spojrzenie było chłodne, ale jednocześnie niosło w sobie elektryczną intensywność.
– Do mnie, niewolniku – powiedziała cicho, ale ton jej głosu nie pozostawiał miejsca na wątpliwości.
Jonas, jeszcze przed chwilą roztrzęsiony i na granicy sił, poczuł przypływ nowej energii. Na czworakach, z trudem, powoli, ruszył w jej stronę. Każdy ruch był pełen pokory. Każdy oddech – ciężki, ale świadomy.
Zbliżał się do niej jak do świętości.
Paulina uniosła dłoń i powoli, z wyraźnym zamysłem, wskazała palcem na pudełko leżące na stoliku obok tronu.
– Papieros – powiedziała krótko, nie podnosząc głosu.
Mimo zmęczenia, natychmiast zrozumiał. Na czworakach podpełzł do stolika, otworzył paczkę i z szacunkiem wyjął cienkiego, eleganckiego papierosa. Podał go Paulinie obiema dłońmi, z głową pochyloną nisko.
Paulina przyjęła go bez słowa. Wyciągnęła rękę, nieco wyżej niż powinna, każąc mu sięgnąć i napracować nawet przy tak drobnym geście. Potem uniosła brew.
– Zapal.
Jonas drżącymi palcami sięgnął po zapalniczkę. Przystawił płomień. Paulina zaciągnęła się głęboko, a czerwień żaru rozżarzyła się intensywnie. Chwilę później powoli wypuściła dym – prosto w jego twarz. Ciepły, aromatyczny obłok otoczył go natychmiast, uderzając w nozdrza i oczy.
– Wystaw język – rozkazała chłodno, wpatrując się w niego z góry.
Jonas uniósł głowę. Jego spojrzenie spotkało się z jej. W oczach miał mieszaninę pożądania, upokorzenia i oddania. Otworzył usta i powoli, z namaszczeniem, wysunął język przed siebie, czekając w ciszy – gotowy na kolejny rozkaz.
Paulina patrzyła na niego z kamienną twarzą, w której nie było ani grama współczucia. Tylko chłodne skupienie i pełna kontrola.
Po pierwszym zczepnięciu popiołu, który opadł na jego język, Jonas zawahał się tylko przez ułamek sekundy. Potem, z wyraźnym trudem, zamknął usta i przełknął – powoli, jakby każdy milimetr gardła stawiał opór. Drobne napięcie przebiegło mu przez twarz. Paulina dostrzegła to doskonale.
Zaciągnęła się ponownie, głęboko, dłużej. Żar znów się rozżarzył. Zbliżyła papierosa nad jego język i lekko stuknęła palcem.
Kolejna porcja ciepłego, suchego popiołu opadła na jego język. Jonas zmrużył oczy, ale nie cofnął się. Zmusił się do kolejnego połknięcia. Gardło mu zadrżało. Oddychał teraz płytko, powoli, jakby chciał opanować odruch, który wstydziłby się okazać.
Znowu zaciągnięcie. Znowu strzepnięcie. Cichy szept popiołu opadającego na język. Trzecie przełknięcie było już niemal desperackie. Jonas miał zaczerwienione oczy, gardło zaciskało mu się z wysiłku, ale wytrwał.
Paulina nachyliła się nieco.
– Czujesz smak mojej władzy, prawda? – zapytała chłodno.
Jonas tylko skinął lekko głową, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
Czwarty raz. Popiół opadł. Jonas zadrżał, jakby to już było zbyt wiele. Ale przełknął. I choć z trudem, z wyraźnym grymasem, nie zaprotestował.
Paulina zaciągnęła się po raz ostatni. Dym uniósł się leniwie, a potem – bez żadnego ostrzeżenia – wypuściła go prosto w jego twarz.
– Otwórz szerzej. – Jej ton był chłodny, lecz nasycony wyraźną satysfakcją.
Po raz piąty opuściła popiół na jego język. Jonas przełknął powoli, niemal z czcią, jakby połykał coś więcej niż tylko proch i popiół. Jakby połykał swoje miejsce. Swoją rolę. Jej wolę.
Paulina siedziała na tronie spokojnie, niemal nieruchomo, a jednocześnie promieniowała aurą absolutnej dominacj. Na jej twarzy nie było uśmiechu, ale w spojrzeniu kryło się coś głębokiego — pewność, że to miejsce, ta rola, ta chwila — należą do niej. To był jej świat.
U jej stóp klęczał nagi Jonas, spocony, upokorzony, z twarzą uniesioną ku niej, językiem nadal lekko wysuniętym. Patrzył na nią z mieszaniną wyczerpania, podziwu i... wdzięczności. Popatrzyla na niego z góry, jakby oceniając, ile jeszcze może znieść. Dokończyła papierosa wolnym, długim zaciągnięciem. Cisza w pomieszczeniu była niemal sakralna. Jedynie cichy trzask tlącego się żaru i jego płytki oddech przypominały, że czas płynie.
Zgasiła go bez pośpiechu o metalową popielniczkę, zostawiając końcówkę — gorzką, wciąż ciepłą, z nadpalonym filtrem — między palcami.
Potem wyciągnęła dłoń ku niemu.
– Połknij – powiedziała cicho, tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu.
Jonas spojrzał na niedopałek. Chwila zawahania. Ale tylko chwila. Otworzył usta szerzej, język drżał lekko. Paulina bez wahania położyła niedopałek na jego języku.
Patrzyła mu prosto w oczy. Jonas zamknął usta. Przełknął.
Zadrżał.
Patrzyła na niego chłodno, z wyższością, która była tak naturalna, że nie musiała jej udawać. Jej spojrzenie przesunęło się po jego drżącej sylwetce z lekkim cieniem znużenia.
– Nie zasłużyłeś dziś na to, by zobaczyć, a tym bardziej dotknąć moich stóp – powiedziała lodowatym tonem. – Staraj się bardziej… a może kiedyś cię nagrodzę.
Sięgnęła do stolika obok tronu i rzuciła mu prezerwatywę.
– Masz trzy minuty.
Jonas zamarł tylko na sekundę. Potem mechanicznie sięgnął po to, co mu dała. Upokorzenie było bolesne, ale pragnienie – jeszcze silniejsze. Jego oddech stał się nieregularny, ręce drżały. Wiedział, że patrzy. Że ocenia. I wiedział, że nie wolno mu błagać o więcej.
Dwie minuty. Tyle mu wystarczyło.
Paulina spojrzała na niego z mieszaniną politowania i rozbawienia, podnosząc jedną brew.
– Szybko ci poszło, jestem rozczarowana - skomentowała chłodno, ale w kącikach ust zatańczył cień ironicznego uśmiechu.
Wstała z tronu jakby znudzona widowiskiem. Podeszła bliżej, powoli, bez pośpiechu. Jej buty uderzały cicho o podłogę.
Zatrzymała się tuż przed nim i, nie patrząc mu nawet w oczy, wysunęła przed siebie elegancką stopę w wysokim, błyszczącym kozaku.
– Podziękuj – rozkazała cicho.
Jonas zgiął się niemal w pół, całując czubek buta z czcią i wdzięcznością. Nie powiedział ani słowa – jego usta dotykały skóry, która pachniała perfekcją. Fenriss stała ponad nim – zadowolona, dumna, pełna siły.
Wyszła z sali powolnym krokiem, nie oglądając się za siebie. Jej sylwetka zniknęła w cieniu korytarza, a drzwi za nią zamknęły się z miękkim stuknięciem. W pomieszczeniu przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie przyspieszonym oddechem Jonasa i delikatnym szelestem jego ruchów na podłodze.
Po chwili do środka weszła Anja, cicho, bez słowa. Spojrzała na Jonasa z lekkim uśmiechem, jakby dobrze znała ten stan.
– Chodź, pomogę ci – powiedziała spokojnie, podchodząc i kładąc mu dłoń na ramieniu.
Jonas, wciąż półprzytomny z emocji, pozwolił się podnieść. Jego ciało drżało, a pośladki paliły gorącym bólem – każde napięcie mięśni przypominało mu o tym, co właśnie się wydarzyło. Mimo to, w jego oczach było coś więcej niż tylko wyczerpanie – błysk euforii, spełnienia, uniesienia.
Szli powoli korytarzem, on wciąż nagi, oszołomiony, ona spokojna, opanowana, przyzwyczajona do tego rytuału. Anja zaprowadziła go pod prysznice, nie pytając o nic. To był czas na ciszę.
Wszedł pod strumień ciepłej wody. Kiedy krople spadły na jego ciało, poczuł jakby powoli wracał do rzeczywistości. Ból pośladków mieszał się z chłodnym ukojeniem. Woda spływała po jego karku, plecach, po miejscach, które Fenriss oznaczyła swoją wolą. Każdy ślad, każda linia, każdy palący punkt był jak trofeum.
Zamknął oczy. Serce nadal waliło jak młot, ale jego umysł był cichy, spokojny. Czuł się... oczyszczony. Pokorny. Szczęśliwy.
Około dwadzieścia minut później Jonas siedział w saloniku, ubrany. Jego dłonie dłonie, nadal nieco drżące, wskazywały, że emocje wciąż w nim buzują. Skórzany fotel był wygodny, a miękkie światło lamp budowało atmosferę spokoju, niemal intymności. Wciąż czuł pieczenie na pośladkach – ostry, palący ból, który przesyłał falę satysfakcji przez całe ciało. W głowie wciąż miał obraz jej dłoni w rękawiczce, spojrzenie, trzask trzcinki.
Nagle drzwi otworzyły się niemal bezszelestnie.
Do środka weszła Fenriss – już nie w catsuicie, ale równie nieprzenikniona i wyniosła. Miała na sobie idealnie dopasowane czarne skórzane spodnie, których miękka, matowa powierzchnia opinała jej smukłe biodra i długie nogi. Na stopach czarne, połyskujące botki na wysokim obcasie, które przy każdym kroku stukały rytmicznie o podłogę. Jej górę okrywał cienki, czarny golf z delikatnej wełny – prosty, minimalistyczny, ale doskonale podkreślający elegancję. Włosy związała w niski kucyk, a twarz była nienagannie spokojna. Żadnego makijażu – nie potrzebowała go. Jej pewność siebie była ozdobą.
Jonas poderwał się niemal automatycznie, jakby instynktownie. Oczy miał szeroko otwarte, pełne podziwu i wdzięczności.
– Lady Fenriss... – powiedział niemal szeptem. – Jestem absolutnie zachwycony. To było... coś niezwykłego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się tak... właściwie – dodał, szukając odpowiednich słów, by oddać siłę wrażeń.
Paulina uśmiechnęła się lekko, z dystansem. Skinęła głową i usiadła naprzeciwko niego.
– Cieszę się, że sesja spełniła twoje oczekiwania – powiedziała chłodno, spokojnym tonem, który nie pozwalał na zbytnie spoufalanie. – Zależy mi na tym, by każdy mój gość wyniósł z niej coś prawdziwego. Coś, co zostaje na długo.
Jonas skinął głową. – Zostanie na bardzo długo, Lady... Nigdy jeszcze nie doświadczyłem czegoś tak doskonałego, tak... czystego. Od początku do końca prowadziłaś mnie jak przez rytuał. Ten moment przy tronie... ten głos... nawet sposób, w jaki rzuciłaś mi prezerwatywę... – zamilkł, uśmiechając się z zażenowaniem, jakby bał się, że przekroczy granicę.
Paulina nie przerywała mu a jej uśmiech pozostał uprzejmy, lecz nadal chłodny. Przysłuchiwała się uważnie, ale jej postawa nie pozwalała zapomnieć, kto tu jest kim.
– Każda sesja ma swoją dynamikę – powiedziała po chwili. – Ale nie każdemu pozwalam ją dotknąć w ten sposób. Czasem... ktoś nie daje mi dość materiału do pracy. Ty dałeś. I odpowiedziałeś na to dobrze.
– To dla mnie zaszczyt – odpowiedział Jonas cicho.
Zapadła krótka, znacząca cisza. Paulina sięgnęła do szklanki z wodą, upiła łyk, po czym odstawiła ją na stolik. Jej ruchy były oszczędne, eleganckie – precyzyjne jak wszystko, co robiła.
– Masz pytania? – zapytała uprzejmie, choć ton jej głosu sugerował, że nie spodziewa się, by jakiekolwiek były konieczne.
– Tylko jedno – odpowiedział, z wahaniem. – Czy... czy będzie jeszcze kiedyś szansa?
Paulina spojrzała mu prosto w oczy. Jej spojrzenie było jak cięcie ostrza – beznamiętne.
– Do zobaczenia – powiedziała.
Skinęła głową i bez słowa więcej opuściła pomieszczenie, zostawiając Jonasa samego – z biciem serca, z bólem w ciele i z przekonaniem, że właśnie przeżył coś, co zmieniło go na zawsze.
❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń