Wilczyca 31

Rozdział 31

Włochy, lato 2010

Pod koniec lata Paulina i Isabella wyruszyły wspólnie na wakacje, które miały stać się jednym z najpiękniejszych wspomnień. Wsiadły do czerwonego Fiata 500 Pauliny – samochodu, który idealnie pasował do ich włoskiej wyprawy. Bella roześmiała się, kiedy zobaczyła Paulinę za kierownicą, z okularami przeciwsłonecznymi i rozwianymi włosami:

– Serio, bardziej włosko się już nie chyba da. Brakuje ci tylko espresso i Vespy.

Najpierw skierowały się na południe, w stronę Bolonii – rodzinnego miasta Klary. Spędziły tam kilka dni u jej rodziny, goszczone z serdecznością przez liczne ciocie, wujków, kuzynów i rodzeństwo. Kuchnia włoska, gwar rozmów przy stole, zapach oliwy i bazylii, wieczory w ogrodzie przy winie – to wszystko wciągnęło ją bez reszty.

Następnie dołączył do nich Thomas, który przyleciał do Włoch i z lotniska w Pizie dotarł pociągiem do nich. Cała trójka wyruszyła wspólnie do Toskanii. Zatrzymywali się w małych miasteczkach – Montepulciano, Pienza, San Gimignano.

Paulina czuła się lekko, swobodnie, a zarazem dojrzale. To były wakacje bez napięcia, bez obowiązków, bez planów – tylko słońce, rozmowy, dobre jedzenie i śmiech.

Krótko przed wyjazdem rzuciła pracę w sklepie Bossa. Próba ustalenia dni wolnych z menadżerem zakończyła się niepowodzeniem – był uparty i nieelastyczny. Paulina, nie zamierzając się użerać, po prostu zrezygnowała. Uznała, że na razie stypendium jej wystarczy, a później – zobaczy, co dalej. Koleżanka ze studiów mówiła coś, że w Zarze gdzie pracuje ciągle szukają kogoś. Czuła się wolna.

Pewnego wieczoru, tuż przed ich powrotem do Niemiec, Paulina i Klara siedziały na kamiennym tarasie domu, który wynajęli w jednym z toskańskich miasteczek. Słońce chyliło się ku zachodowi, światło łagodnie opływało winnice, a na stole stała butelka lokalnego czerwonego wina. Thomas klęczał masując stopy - na zmianę obu kobietom.

– Paulina – zaczęła Bella, obracając w palcach kieliszek – serio. Zastanów się. Jesteś niesamowicie piękna, masz już jakieś doświadczenie. Wiesz, o czym mówię. Można z tego zrobić coś więcej.

Paulina uniosła brew, zerkając na nią spod półprzymkniętych powiek.

– A ty wciąż to samo...

– Tak. Nie mówię, że od razu masz poświęcać na to dużo czasu, chociaż znam dziewczyny, które pracują prawie cały czas i świetnie zarabiają. A ty? Masz w sobie coś wyjątkowego. Powagę. Autorytet. I coś, czego nie da się nauczyć – umiejetność kontroli.

Paulina milczała przez chwilę, popijając wino. Wokół rozlegało się cykanie cykad, powietrze było ciepłe, niemal gęste od zapachu kwiatów.

– To nie takie proste – powiedziała cicho. – To nie tylko zabawa.

– Właśnie dlatego ty się do tego nadajesz. Bo rozumiesz, że to nie zabawa. Że to odpowiedzialność, przestrzeń psychiczna, a czasem też emocjonalna. A ty już to znasz, Paulina. Ty w tym jesteś. Paulina no !

Paulina spojrzała w dal. Toskanii nie chciało się opuszczać. Ani tego wieczoru, ani tych rozmów. W głowie zaczęła kiełkować myśl, której nie potrafiła jeszcze nazwać, ale która z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej realna.

– Eva prosiła abym z tobą pogadała, czy nie chciałabyś pracować. Wie, że się zaprzyjaźniłyśmy. Mówiła, że masz w sobie coś wyjątkowego. Ona zna się na tym. Ty naprawdę świetnie sobie poradzisz, Paulino.

Paulina uniosła brew, nadal nie do końca przekonana.

– Nie wiem, Bella... To jednak duży krok.

Włoszka nachyliła się nieco, podpierając brodę na dłoni.

– Słyszałaś kiedyś o Sklavenkamp?

– Co to?

Isabella uśmiechnęła się lekko, widząc iskierkę ciekawości w oczach Pauliny.

– To taki... hmm... powiedzmy, że event. Tylko dla wybranych. Przyjeżdżają ulegli, śpią w celach, a my – my jesteśmy strażniczkami. Surowymi, wymagającymi.

– W sensie... obóz?

– W pewnym sensie tak. Wygląda to trochę jak obóz pracy. Wszystko odbywa się pod kontrolą. Dyscyplina, rytm, zasady. Pod koniec września w okolicach Berlina jest kolejna edycja. Eva organizuje to w starym gospodarstwie rolnym. Gdzieś głęboko w Spreewaldzie. Ukryte miejsce, idealne na takie rzeczy. Kupiła je jakiś czas temu i wyremontowała.

Paulina zamyśliła się na moment.

– I ty chcesz, żebym pojechała tam ?

– Tak. Na próbę. Nikt nie oczekuje od ciebie dużo, po prostu przyjedź i zobacz jak to jest. A jeśli ci się nie spodoba – trudno. Eva będzie się cieszyć z każdej pomocy. A ty... może zobaczysz albo poczujesz coś, co cię zaskoczy.

Paulina nie odpowiedziała od razu. Ale jej spojrzenie zdradzało, że temat ją zaintrygował. Więcej niż byłaby gotowa przyznać w tamtej chwili.

---

Berlin, jesień 2010

Na początku października rozpoczął się kolejny rok akademicki. Paulina jechała na inaugurację pełna zapału, a w głowie wciąż brzmiały jej echa toskańskiego lata – zapach oliwek, rozmowy do późnej nocy  na tarasie i ciepło włoskiego słońca, które zdawało się przenikać każdy zakamarek ciała i duszy. Miała energię, determinację i spokojną świadomość, że dobrze wybrała. Psychologia w Berlinie była dokładnie tym, czego potrzebowała.

Kiedy wracała na rowerze z inauguracji, jej telefon zawibrował. Dzwoniła Bella.

– Słuchaj, musimy się spotkać – powiedziała krótko, ale z lekkim entuzjazmem.

Paulina, nieco zaintrygowana, zgodziła się bez wahania. Umówiły się w jednej z ich ulubionych kawiarni w okolicach Prenzlauer Berg. Pogoda była chłodniejsza, ale jeszcze nie nieprzyjemna – złota, berlińska jesień trwała w najlepsze.

Kiedy Paulina weszła do środka i rozejrzała się, od razu zauważyła przyjaciółkę... i siedzącą obok niej Evę Stern. Tym razem Eva była ubrana nieco swobodniej niż zazwyczaj – w ciemne, dopasowane spodnie, skórzane botki i elegancki sweter. Choć jej makijaż, jak zawsze, był nienaganny, wyglądała bardziej naturalnie.

Bella uśmiechnęła się szeroko.

– Przepraszam za ten mały podstęp, ale wiesz... Evie się nie odmawia – powiedziała z rozbawieniem.

Paulina  zaśmiała się i usiadła naprzeciwko nich.

– Dobra, szkoda gadać. Zgadzam się – rzuciła, prostując się w krześle.

Eva uśmiechnęła się tajemniczo i spojrzała na nią uważnie.

– Jeszcze nie wiesz na co, dziecko – powiedziała spokojnie, z tym charakterystycznym, ciepło-chłodnym tonem, który wzbudzał respekt.

Paulina zerknęła na przyjaciółkę.

– Bella coś mi już wspominała. Sklavenkamp. Jakieś gospodarstwo w lesie?

– Tak – przytaknęła Eva. – Organizujemy to w Spreewaldzie, w starym gospodarstwie rolnym, które przez lata adaptowaliśmy. Jest tam nieduży dworek – w nim mieszkają dominy – a wokół znajdują się zabudowania gospodarcze. W ich wnętrzach urządziliśmy cele i miejsca do pracy. To wszystko wygląda... autentycznie. Bardzo autentycznie. Teren jest ogrodzony i strzeżony.

Paulina słuchała z rosnącym zainteresowaniem. Bella nalała jej herbaty i dodała:

– Oni płacą naprawdę spore pieniądze, żeby móc przez weekend być traktowanym jak niewolnicy. Czasem ciężka fizyczna praca, czasem upokorzenia. Różnie. Dużo bólu. Ale wszystko pod kontrolą. Miejsca rozchodzą się dosłownie w kilka godzin po ogłoszeniu zapisów. Jeżdżą tylko stali klienci DSB.

– A ja co miałabym tam robić? – zapytała Paulina, patrząc raz na jedną, raz na drugą.

– Rób to, co inne dziewczyny. Pilnuj porządku, deleguj zadania, użyj bata, jeśli trzeba a nawet... jeśli nie trzeba. Masz w sobie coś naturalnego. Jesteś inteligentna, pewna siebie, piękna. Działaj instynktownie. Reszta przyjdzie sama. Zawsze można się wycofać, ale czuję, że nie będziesz chciała. – Wyjazd  w piątek po południu, a powrót planujemy w niedzielę  wieczorem.

Paulinie ten termin pasował idealnie – rok akademicki dopiero się rozkręcał, a ona nie była jeszcze zawalona nauką.

Gdy rozstawały się przed kawiarnią, Eva podała jej rękę.

– Widzimy się w piątek, Paulino. Weź coś wygodnego pod mundur.

– Coś wygodnego ? Jaki mundur ?

Bella spojrzała na Paulinę z uśmiechem i skinęła głową.

– Jaki mundur? – zapytała Paulina jeszcze raz z zaciekawieniem, unosząc brwi. – W sensie... naprawdę mundur?

Ewa nachyliła się lekko w jej stronę, opierając łokcie o stolik.

– Tak, dziecko. Mundur. Taki, jaki noszą wszystkie strażniczki. Skórzany, czarny, bardzo elegancki. Każda z dziewczyn ma swój komplet – spodnie, koszula, pas, buty. Nie musisz się niczym martwić – dodała spokojnym, opanowanym tonem. – Wszystko dostaniesz na miejscu. Będą to rzeczy nowe, nienoszone. Dobierzemy twój rozmiar. Wygoda i wygląd to podstawa.

Paulina spojrzała na nią z lekkim niedowierzaniem, ale i fascynacją. Myśl o tym, że stanie się częścią czegoś tak zorganizowanego i surowego, była jednocześnie dziwna i pociągająca.

Bella wtrąciła się z uśmiechem:

– Nie martw się. Gdy założysz ten mundur i spojrzysz w lustro, wszystko stanie się oczywiste. Nagle poczujesz, że w tym miejscu jesteś dokładnie tam, gdzie powinnaś.

– W porządku. Zobaczymy.

– Nie „zobaczymy”, tylko „przyjedziesz i doświadczysz” – poprawiła ją Eva z lekkim, niemal matczynym uśmiechem. – I pamiętaj, wszystko będzie dla ciebie przygotowane dziecko.

---

Spreewald, jesień 2010

Dzień był chłodny, ale suchy. Niskie, jesienne słońce przebijało się przez korony drzew, rzucając złotawe refleksy na brukowany podjazd przed dworkiem. Paulina i Bella wysiadły z samochodu i rozejrzały się po okolicy. Gospodarstwo wyglądało jakby żywcem wyjęte z innej epoki – solidny, odnowiony dworek z klasyczną elewacją i kilkoma przyległymi budynkami gospodarczymi z czerwonej cegły. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej ziemi i drewna.

Wewnątrz panowała cisza. Tylko dwóch mężczyzn pracowało w skupieniu: wynosili skrzynie, rozkładali jakieś narzędzia, przygotowywali sprzęt. Jeden z nich ukłonił się nisko, gdy dziewczyny przeszły obok niego.

– Widzisz jaki wytresowany ? – mruknęła z uśmiechem, prowadząc Paulinę w głąb dworku.

W jednym z pokoi przygotowano dla Pauliny wszystko, czego potrzebowała. Na ciemnym stole, niczym ceremonialny zestaw, leżały: idealnie skrojone, czarne, skórzane spodnie z wysokim stanem, biała, świeżo wyprasowana koszula, cienki, skórzany krawat, cięższa kurtka z matowej skóry, ozdobiona metalowymi detalami, a obok – wysokie kozaki na niewielkim obcasie oraz rękawiczki o gładkim wykończeniu.

– To wszystko dla mnie? – Paulina uniosła brwi, przesuwając dłonią po materiale spodni. – Pasuje idealnie – powiedziała chwilę później, gdy spojrzała na siebie w lustrze, już ubrana. Ubranie leżało idealnie, podkreślając jej sylwetkę, a jednocześnie dając wrażenie siły i kontroli.

Bella zmierzyła ją spojrzeniem z wyraźnym uznaniem.

– Eva ma miarę w oczach – rzuciła krótko.

Paulina uśmiechnęła się lekko. Zapięła zamek kurtki, wsunęła ręce w rękawiczki, a na głowę założyła czapkę, stylizowaną na oficerską. Na nos powędrowały ciemne okulary przeciwsłoneczne. Wyglądała teraz jak uosobienie autorytetu – i czuła to w każdym ruchu.

Wyszły na zewnątrz a Bella zaprowadziła ją do niewielkiego pomieszczenia. W środku wisiały starannie rozmieszczone akcesoria: baty, trzcinki, różnego rodzaju pejcze –  funkcjonalne, brutalne narzędzia.

– Wybierz swój  – powiedziała spokojnie Bella.

Paulina sięgnęła do wieszaka. Jej dłoń zawahała się na moment, ale potem chwyciła jeden z klasycznych pejczy o elegancko splecionym skórzanym oplocie, lekko połyskującym w świetle. Gdy zacisnęła na nim rękę, poczuła... pewność.

– Ten – powiedziała cicho.

– Dobry wybór – skwitowała Bella – Przywitajmy się dziewczynami.

Wyszły na zewnątrz. Promienie jesiennego słońca przedzierały się przez korony drzew, rzucając długie, miękkie cienie na żwirowy plac przed zabudowaniami dawnego gospodarstwa. Powietrze było nieruchome, jakby przyroda wstrzymała oddech przed zbliżającym się spektaklem.

Na placu, nieopodal starej stodoły przerobionej na budynek z celami, stały już pozostałe trzy kobiety. Ubrane w mundury, wyglądały jak przedsionek innego świata – świata, w którym siła i kontrola przyjmowały elegancką, wyrafinowaną formę.

Bella szła pewnie i swobodnie, niosąc w jednej ręce swój pejcz, który lekko kołysał się przy każdym kroku. Paulina, krocząc obok, czuła jak materiał skórzanych spodni układa się na jej ciele, jak podkute podeszwy kozaków wbijają się w żwir. Wyglądała, jakby stworzono ją specjalnie do tej roli.

Zbliżając się do grupy kobiet, Bella uśmiechnęła się szeroko i powiedziała półgłosem:

– Chodź, Paulino. Czas się przywitać z koleżankami.

Bella podeszła do dziewczyn i powiedziała.  

- Dziewczyny,  to Paulina - część z was już ją poznała, to ta nasza zdolna studentka.

Jako pierwsza podeszła do nich Greta – wysoka, szczupła blondynka o arystokratycznych rysach i postawie godnej niemieckich filmów propagandowych z lat 30 XX wieku. 

– Paulina – powiedziała spokojnie, podając jej dłoń. – Miło cię widzieć w nowej roli. Twoje pytania podczas wywiadu były wyjątkowo trafne. Teraz przekonamy się, czy równie celnie bijesz batem.

– Postaram się nie zawieść – odparła Paulina z lekkim uśmiechem.

– Tego się nie obawiam – dodała Greta. – Masz to w oczach.

Następna była Saskia – średniego wzrostu, o oliwkowej cerze i  ostrym spojrzeniu. Jej ciemne loki opadały na ramiona.

– Paulina ! – zawołała i przytuliła ją lekko. – Naprawdę się cieszę, że jesteś. Już podczas naszych rozmów czułam, że kiedyś staniesz po tej stronie.

– Nie sądziłam, że się na to kiedykolwiek zdecyduję – przyznała Paulina.

– To siedzi w tobie głębiej, niż myślisz – odpowiedziała Saskia, po czym mrugnęła – Witaj w gronie.

Na końcu stała Naomi – jedyna, której Paulina dotąd nie znała. Piękna mulatka o niesamowitej urodzie, wysokich kościach policzkowych i gładkiej skórze. Jej czarne, kręcone włosy spięte były w ciasny  kok a spojrzenie było uważne i przenikliwe, ale pozbawione chłodu.

– Naomi – powiedziała, uścisnąwszy dłoń Pauliny z godnością. – Więc to pierwszy raz?

– Tak. Ale cieszę się, że tu jestem.

Naomi lekko się uśmiechnęła, przelotnie zerkając na Paulinę od stóp do głów.

– Zobaczymy, jak poradzisz sobie z ciszą i krzykiem. I z tym, co pomiędzy.

Gdzieś od strony drogi, w oddali rozległ się dźwięk silnika. Nadjeżdżający bus oznaczał, że spektakl za chwilę się rozpocznie. Paulina odruchowo poprawiła okulary i zacisnęła dłoń na rękojeści pejcza. Czuła w piersi ciche, równomierne bicie serca.

Była gotowa.



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2