Wilczyca 28
Rozdział 28
Berlin, jesień / zima 2009
Początek roku akademickiego w Berlinie był dla Pauliny niczym zanurzenie w innym świecie – intensywnym, wymagającym, ale i ekscytującym. Mimo że miasto tętniło życiem, oferowało nieskończoną paletę bodźców, wydarzeń i możliwości, Paulina od początku wiedziała, po co tu przyjechała. Skupiła się na nauce z niemal ascetyczną dyscypliną. Jej dni były wypełnione wykładami, seminariami, godzinami w bibliotece i wieczornym przesiadywaniem nad podręcznikami.
Nowe otoczenie – berliński kampus, wykładowcy, koleżanki i koledzy z wielu krajów – z jednej strony fascynowało, z drugiej wymagało ogromnego skupienia i szybkiego przystosowania. Program wyrównawczy dla studentów bez wcześniejszego przygotowania psychologicznego był intensywny, a Paulina – ambitna jak zawsze – chciała nie tylko nadążyć, ale być najlepsza. Studiowanie psychologii w języku niemieckim, z całą jej terminologią i subtelnościami pojęciowymi, było wymagające, ale też pasjonujące. Każdy wykład, każdy rozdział z podręcznika otwierał przed nią nowe obszary myśli i wiedzy.
Jedynym oderwaniem od tej rutyny były wizyty jej rodziców. Przez pierwsze tygodnie przyjeżdżali regularnie, co dwa tygodnie, przywożąc ze sobą kawałek domu. Mama – z domowym ciastem, zapasami polskich produktów. Tata – z ciepłym spokojem i uważnością, czasem z lekką zadumą w oczach, gdy rozglądał się po mieszkaniu, jakby nadal nie mógł uwierzyć, że jego córka już tu mieszka, w tym wielkim mieście, z dala od ich codzienności. Chodzili razem na spacery po Kreuzbergu, odwiedzali muzea, raz pojechali nawet na targ staroci przy Ostbahnhof, gdzie ojciec długo przeglądał stare winyle, a mama z rozbawieniem przyglądała się niemieckim bibelotom. Te wizyty były pełne miłości, ale i zrozumienia – pozwalali jej wracać do nauki, nie zabiegając o zbyt wiele uwagi.
Zupełnie inaczej wyglądała pierwsza wizyta Andrzeja. Przyjechał pewnego piątkowego popołudnia, jesień w Berlinie była wtedy złotawa i ciepła. Wieczór spędzili przy kolacji. Pili wino, rozmawiali długo siedząc przy kuchennym stole. Andrzej słuchał uważnie, jak zawsze, wtrącając krótkie, ale trafne komentarze. Chwalił ją. Gratulował wyboru kierunku. Pytał o szczegóły – o to, co najbardziej ją ciekawi, jakich wykładowców polubiła, jakie ma plany.
Potem poszli na długi spacer wzdłuż rzeki Spree, mijając leniwe światła kawiarni i restauracji. Berlin nocą był inny niż za dnia – bardziej intymny. Nie trzymali się za ręce, nie przytulali – ich relacja nie potrzebowała tego rodzaju gestów. Ich bliskość była cicha, głęboka, niewerbalna.
Kiedy wrócili do mieszkania, byli zmęczeni – nie fizycznie, ale psychicznie, po całym tygodniu pracy i nauki. Paulina przebrała się w miękki dres, Andrzej wziął prysznic. Położyli się obok siebie, w ciszy. On delikatnie pogładził ją po karku, powiedział tylko:
– Jestem z ciebie taki dumny, Paulinko.
Paulina uśmiechnęła się i zasnęła niemal natychmiast.
---
W ten sposób minęły pierwsze dwa miesiące jej nowego życia. Monotonne dla kogoś z zewnątrz, ale dla niej – pełne sensu. Każdy dzień przybliżał ją do czegoś większego. Do przyszłości, którą zaczynała tworzyć zupełnie od nowa.
Był już grudzień. Paulina i Andrzej postanowili wybrać się do jednego z berlińskich klubów na klimatyczną imprezę tematyczną. Tego wieczoru Paulina założyła swój czarny, skórzany catsuit, który idealnie opinał jej szczupłą sylwetkę i podkreślał każdy detal. Do tego dobrała wysokie kozaki oraz długie rękawiczki, które sięgały powyżej łokci. Wyglądała zjawiskowo i budziła respekt. Andrzej natomiast ubrał eleganckie, czarne spodnie, białą koszulę i cienką obrożę. Wchodząc do klubu, zgodnie z zasadami miejsca, założył czarną, welurową maskę na twarz.
Klub był przestronny, oświetlony w przyciemnionych, czerwonych i fioletowych barwach. Z głośników leciała nastrojowa muzyka, a powietrze przesycone było zapachem skóry i kadzideł. W różnych częściach sali odbywały się sceny pokazowe – dominujące kobiety instruowały swoich uległych, niektórzy klęczeli, inni wisieli przypięci do skomplikowanych konstrukcji. Wszystko odbywało się z klasą, bez przesady, z wyraźnie zachowanym klimatem zaufania i granic.
Paulina prowadziła Andrzeja przez kolejne sale z zaskakującą pewnością siebie. Przyglądała się innym, ale była skoncentrowana na swoim towarzyszu. Po jakimś czasie zauważyła, że Andrzej zaczyna się wycofywać – nie fizycznie, ale mentalnie. W jego oczach pojawiło się napięcie. Nie chodziło o to, że ktoś go dotykał – bo nikt tego nie robił – ale o atmosferę, która stawała się dla niego zbyt gęsta. Za dużo bodźców, za dużo intensywności, zbyt wiele ludzi wokół.
Paulina zatrzymała się, spojrzała mu prosto w oczy, delikatnie odsunęła maskę z jego twarzy i zapytała cicho:
– Co się dzieje?
Andrzej spojrzał na nią.
– Czuję się trochę przytłoczony. Nie tym, co się tu dzieje, tylko... tym wszystkim naraz. Przepraszam.
Paulina ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała lekko w czoło.
– Jeśli nie czujesz się dobrze, wracajmy do domu.
Andrzej skinął głową, czując ulgę i wdzięczność. Wyszli z klubu bez pośpiechu, a powietrze grudniowego Berlina było chłodne i orzeźwiające. Wezwali taksówkę. Po krótkiej drodze wrócili do mieszkania Pauliny.
Kiedy tylko drzwi mieszkania zamknęły się za nimi, Paulina zdjęła płaszcz i bez słowa odwróciła się do Andrzeja. Wciąż miała na sobie czarny, błyszczący catsuit, który idealnie opinając jej ciało, podkreślał każdy ruch i każdy gest. W świetle lamp jej sylwetka wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo – jednocześnie elegancka, surowa i niepokojąco piękna.
– Rozbieraj się – powiedziała spokojnie, ale ton jej głosu nie pozostawiał miejsca na wątpliwości. Andrzej znał go dobrze.
Posłusznie wykonał polecenie, zdejmując ubrania powoli i starannie, jakby każdy ruch miał znaczenie. Kiedy stanął nagi przed nią, czekał – w milczeniu, z napięciem w ciele, z bijącym sercem.
Paulina podeszła do komody, wyjęła jeden z ulubionych pejczy – cienki, pleciony, starannie wykonany. Jej ruchy były płynne, opanowane. Usiadła na krawędzi fotela i skinieniem palca wskazała miejsce przed sobą.
Andrzej uklęknął.
Zapanowała cisza, którą przerywał jedynie świst skóry przecinającej powietrze i cichy, powtarzalny dźwięk uderzenia. Paulina biła go z opanowaniem, bez pośpiechu, ale stanowczo. Nie zadawała pytań, nie komentowała. Wiedziała, że on oddaje się jej w pełni – że to dla niego coś więcej niż ból. To było oczyszczenie. Potwierdzenie jego oddania. Czasem jęknął, czasem zacisnął dłonie w pięści, czasem drżał. Nie prosił o przerwę. Chciał to wytrzymać. Dla niej.
Po dłuższej chwili przerwała. Odłożyła pejcz na bok i wskazała dłonią swoje kozaki – długie, lśniące, dopasowane do łydki.
– Zdejmij – powiedziała cicho.
Andrzej chwycił ostrożnie jej nogę i delikatnie, z ogromnym szacunkiem, zaczął rozpinać zamek. Zdjął jeden but, potem drugi, po czym wziął jej stopy w dłonie i bez słowa zaczął masaż. Jej stopy były ciepłe, drobne, idealnie zadbane. Każdy dotyk był dla niego formą pokuty i nagrody zarazem. Pracował cicho, starannie, znając już każdy ich kontur.
Paulina zamknęła oczy. Odchyliła głowę, opierając ją o tył fotela. Jej oddech uspokajał się, a mięśnie rozluźniały. W ciszy słychać było tylko ciche westchnienia, przeciągłe ruchy dłoni na jej skórze i oddech Andrzeja – spokojny, rytmiczny.
Po kilkunastu minutach masażu Paulina otworzyła oczy i spojrzała na niego z góry.
– Wystarczy – szepnęła.
Andrzej usiadł przy jej nogach, opierając głowę o jej kolana. Paulina pogładziła go po włosach. Przez dłuższą chwilę siedzieli tak w ciszy, przytuleni, jak dwoje ludzi, których łączy coś więcej niż słowa. Jej palce bawiły się jego kosmykami, a spojrzenie błądziło gdzieś poza ściany mieszkania.
– Dobrze spisałeś się – powiedziała w końcu miękko.
Andrzej nie odpowiedział. Zamknął oczy. Wiedział, że w tym jednym zdaniu zawarte było wszystko.
---
Wizyty Andrzeja w Berlinie stały się pewną rutyną – cichą, powtarzalną, ale jednocześnie pełną emocji i bliskości, której oboje potrzebowali. Przyjeżdżał zazwyczaj w piątkowe popołudnie, z torbą podróżną, zawsze punktualny, zawsze z czymś drobnym dla niej – czasem z butelką dobrego wina, czasem z nową książką, którą jego zdaniem powinna przeczytać. Paulina otwierała mu drzwi z tym samym, lekkim, ale nieco chłodnym uśmiechem, który nigdy nie przestawał go elektryzować.
Wieczory spędzali razem, w sposób, który szybko ukształtował się jako ich własny rytuał. Paulina lubiła go testować – fizycznie i emocjonalnie – a Andrzej, jak zawsze, przyjmował to z pokorą, z zachwytem, z uczuciem, którego nigdy wcześniej nie znał. Bywały wieczory surowe i bolesne, inne – pełne czułości i milczącego zrozumienia. Po wszystkim masował jej stopy, leżąc na dywanie u jej stóp, chłonąc każdą chwilę ich bliskości.
Do klubu fetyszowego już nie wrócili. Paulina zauważyła, jak bardzo tamto doświadczenie go poruszyło. I choć nie mówił o tym wprost, ona wiedziała. Nie chciała go zmuszać, nie chciała budować swojej siły jego kosztem. Potrafiła być bezlitosna, ale tylko wtedy, gdy wiedziała, że to potrzebne. W tym przypadku – nie było.
Ceniła go. Za oddanie. Za lojalność. Za to, że potrafił być obok bez słów, ale z pełnym zrozumieniem.
Andrzej najczęściej wracał w sobotę wieczorem albo w niedzielę rano. Paulina nigdy nie zatrzymywała go dłużej, ale też nigdy nie przyspieszała jego wyjazdu. W ich relacji czas miał inne znaczenie – liczyła się jakość, nie długość.
Podczas jednego z ostatnich takich weekendów, gdy zbierał się do wyjścia, spojrzał na nią, jak zawsze z podziwem, i powiedział cicho:
– Dziękuję ci za wszystko. Za to, że jesteś. Za to, że pozwalasz mi być przy tobie.
Paulina tylko skinęła głową. Wiedziała, że nie trzeba mówić więcej. Czuła to samo – po swojemu. I choć ich światy były różne, to właśnie dzięki temu tak bardzo się uzupełniali.
Wyczuła w jego głosie cień smutku, jakby już wtedy wiedział, że kolejne spotkanie nie nastąpi tak szybko.
I rzeczywiście – nie widzieli się potem przez dłuższy czas. Minął tydzień, potem kolejny. Żadne z nich nie mówiło o rozstaniu, o przerwie, ani o dystansie. Po prostu... codzienność Pauliny zaczęła wypełniać się coraz bardziej. Studia nabrały tempa – seminaria, kolokwia, coraz więcej materiału do przyswojenia, coraz więcej analiz, badań, notatek.
Jej dni były poukładane. Ranki rozpoczynała od szybkiego biegu do parku, potem śniadanie, kawa, skrupulatnie zaplanowany blok nauki, zajęcia na uczelni, biblioteka, wieczorny powrót. Do tego raz na jakiś czas niedzielne obiady w Schwerinie u państwa Wirtzów, gdzie Paulina, choć na chwilę, zanurzała się w spokojniejszy rytm.
Czasem wspominała Andrzeja. Zwłaszcza wieczorami, gdy siedziała sama przy stole, z laptopem, w dresie i z niedokończoną herbatą. Nie brakowało jej go fizycznie – brakowało jego obecności jako świadka jej codzienności. Tego cichego mężczyzny, który potrafił być przy niej bez słów, ale z pełnym zrozumieniem.
Święta spędziła w domu. Było spokojnie, rodzinnie, bez nadmiaru emocji. Śnieg skrzypiał pod butami, gdy szła znajomą drogą na wzgórze, które lubiła od dzieciństwa. Z Andrzejem widziała się tylko przelotnie – spotkali się w centrum miasta, wymienili kilka zdań, uśmiechów, życzeń. Po świętach poszli jeszcze na kolację – elegancką, wyważoną. Nie umówili się na kolejne spotkanie. Żadne z nich tego nie powiedziało wprost, ale oboje wiedzieli, że ten etap był już praktycznie zamknięty. Cicho, bez dramatów, bez wybuchów.
Poszła też na kawę z Olgą. Spotkały się w małej kawiarni, której wnętrze pachniało cynamonem i świeżym pieczywem. Rozmawiały długo – o wszystkim i o niczym. Olga opowiadała o zbliżających się egzaminach adwokackich, o presji, o nocach z kodeksem. Paulina mówiła o Berlinie, o uczelni, o tym, jak coraz bardziej odnajduje się w tym nowym rytmie. W końcu powiedziała:
– Musisz mnie odwiedzić.
Olga uniosła brwi z uśmiechem.
– Obiecałam sobie, że na wiosnę. Serio.
Paulina tylko kiwnęła głową. Wiedziała, że Olga dotrzyma słowa.
Na Sylwestra Paulina wróciła do Berlina. Zwykle nie przepadała za tego typu okazjami – zbyt dużo oczekiwań, zbyt wiele hałasu wokół czegoś, co właściwie niczego nie zmienia. Ale dała się namówić znajomym ze studiów. Poszli do jednego z klubów na Kreuzbergu – industrialne wnętrza, stroboskopy, muzyka, która wibrowała gdzieś w przeponie. I ku jej własnemu zaskoczeniu, bawiła się dobrze. Tańczyła długo, pozwalając ciału ruszać się w rytm muzyki, śmiała się bez analizowania, kto patrzy i co myśli. Wróciła do mieszkania nad ranem – zmęczona, z lekko przesiąkniętym dymem płaszczem i rozmazanym tuszem. Zdjęła buty, opadła na sofę i spojrzała przez okno.
Za szybą budził się pierwszy dzień nowego roku.
Czekało ją jeszcze wiele. Ale była gotowa.
---
Prom Stena Line, grudzień 2023
Paulina i Łukasz weszli do kabiny Michała i Ani, gdzie od razu przywitała ich swobodna atmosfera. W środku, oprócz gospodarzy, znajdowały się jeszcze dwie inne pary, które z ciekawością spojrzały na nowych gości.
Michał, z szerokim uśmiechem, zaczął ich przedstawiać.
– Paulina, Łukasz, poznajcie naszych przyjaciół.
Pierwsza para to Aga i Piotrek. Aga była średniego wzrostu, o prostych, ciemnych włosach sięgających ramion. Uśmiechnęła się ciepło, nosząc na sobie luźny, wygodny sweter w kolorze jasnego beżu i ciemne legginsy, co nadawało jej swobodny wygląd. Piotrek, wysoki i szczupły, miał krótko przycięte włosy i lekki zarost. Ubrany był w prostą, ale dobrze dopasowaną koszulkę i dżinsy.
– Miło was poznać! – powiedziała Aga, podchodząc z uśmiechem do Pauliny.
– Cześć, cieszę się, że dołączyliście – dodał Piotrek, podając rękę Łukaszowi.
Druga para to Ewa i Krzysiek. Ewa, drobna kobieta o krótkich, rudych włosach, miała na sobie wygodny, szary t-shirt i ciemne spodnie, co nadawało jej swobodny, codzienny wygląd. Krzysiek, wysoki mężczyzna z ciemnymi, gęstymi włosami i kilkudniowym zarostem, był ubrany w luźną koszulkę i spodnie od dresu.
– Cześć, jestem Ewa, a to mój mąż Krzysiek – powiedziała Ewa z szerokim uśmiechem, który od razu budził sympatię.
– Fajnie, że dołączyliście – dodał Krzysiek, podając rękę Łukaszowi. – Na pewno będzie super wieczór.
Michał przywitał Paulinę uśmiechem, który miał w sobie coś tajemniczego. Podszedł bliżej i z delikatnością złożył na jej policzku krótki pocałunek.
– Cieszę się, że dołączyliście – powiedział, patrząc jej prosto w oczy z ledwo dostrzegalnym błyskiem.
Następnie sięgnął po butelkę whisky i zaczął rozlewać bursztynowy płyn do szklanek, które stały na stole. Kiedy już każda szklanka była pełna, uniósł swoją, szykując się do toastu.
– Za udany wieczór – powiedział z uśmiechem, patrząc po zebranych.
Paulina, chwytając za swoją szklankę, spojrzała na Michała z lekkim uśmiechem na ustach. Jej głos był spokojny, ale w tonie pojawiła się lekka nuta prowokacji.
– Nie opowiesz nam nic o tej whisky, Michale? – zapytała, unosząc jedną brew.
Michał spojrzał na nią, przez moment nie odrywając wzroku, a potem jego uśmiech poszerzył się, jakby rozważał, czy podjąć to wyzwanie.
– A może jest coś, co szczególnie chcesz usłyszeć, Paulino? – odpowiedział nieco zadziornie, wyraźnie bawiąc się sytuacją.
– Jestem przekonana, że historia, którą sam nam o niej opowiesz, będzie pasjonująca.
Krzysiek, który wyczuł rosnące napięcie i zaciekawienie w grupie, szybko podchwycił temat.
– No dawaj, Michu, opowiadaj – zachęcił, unosząc swoją szklankę i uśmiechając się szeroko.
Michał zerknął na Paulinę, po czym przeniósł wzrok na Krzyśka, udając chwilę namysłu, choć jego uśmiech zdradzał, że już doskonale wie, co powie. Wziął łyk whisky, rozkoszując się jej smakiem, zanim odpowiedział.
– No dobrze – zaczął, opierając się o stół – skoro wszyscy są ciekawi...
Spojrzał jeszcze raz na Paulinę, jego oczy błysnęły, jakby zapowiadał, że ta opowieść będzie miała drugie dno, o którym tylko niektórzy mogą wiedzieć.
– Ta whisky pochodzi z małej, rodzinnej destylarni na północy Szkocji. To rocznik, którego nie znajdziecie już w żadnym sklepie – ograniczona edycja, dojrzewająca w beczkach po sherry, co nadaje jej ten niepowtarzalny, słodko-pikantny smak.
Zrobił krótką pauzę, delektując się reakcją zebranych.
– Ale nie chodzi tylko o smak. Ta whisky, jak każda dobra historia, ma w sobie coś wyjątkowego, coś, co przyciąga i fascynuje. Może to być przypomnienie o czymś, czego pragniesz, ale wciąż nie masz... albo coś, co trzymasz w ręku, ale wiesz, że trzeba to pielęgnować.
Michał spojrzał na Paulinę, jego głos stał się niższy, bardziej zmysłowy.
– Wiesz, Paulino, whisky jest jak relacja – im dłużej dojrzewa, tym jest bardziej wyrazista i pełna niuansów.
Krzysiek, lekko zaskoczony obrotem rozmowy, zaśmiał się i uniósł swoją szklankę w geście toastu.
– To w takim razie za niuanse! I za to, byśmy mieli w życiu tylko najlepsze whisky i... relacje.
Wszyscy zgodnie podnieśli swoje szklanki, śmiejąc się.
Z lekkim uśmiechem, przyjęła toast, jednocześnie czując, że Michał w swojej opowieści celowo wplótł coś więcej niż tylko historię o whisky. To był subtelny flirt, intelektualna gra, którą Michał najwyraźniej lubił prowadzić... zwłaszcza z nią.
Paulina prowadziła luźną rozmowę. Michał, choć pozornie zajęty rozmową z chłopakami, wyraźnie był bardziej skupiony na niej. Co jakiś czas jego spojrzenie mimowolnie zatrzymywało się, jakby nie mógł się powstrzymać przed tym, by na nią nie zerknąć.
Paulina była w swoim żywiole – pewna siebie i zarazem zmysłowa. Michał zauważył, że w jej obecności reszta dziewczyn zdawała się bladnąć.
Była... inna. Była intrygująca, tajemnicza, jakby zawsze miała nad innymi przewagę – nie tylko intelektualną, ale i emocjonalną. W każdej swojej wypowiedzi, każdym ruchu, kryło się coś więcej, co przyciągało i fascynowało. To nie była tylko uroda, choć niewątpliwie Paulina była piękną kobietą. To coś więcej, coś trudnego do uchwycenia. Michał wiedział, że Paulina to inna liga – jej pewność siebie i sposób, w jaki kontrolowała każde spotkanie, czyniły ją kimś wyjątkowym, kimś, kto zdecydowanie wyrastał ponad przeciętność.
Porównując ją do Ani i innych dziewczyn, Michał nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nie pasuje do tej grupy – była jak gwiazda na nocnym niebie, zbyt jasna, by mogła pozostać niezauważona.
Rozmowy płynęły swobodnie, a śmiechy co jakiś czas wypełniały kabinę. Whisky dodawała wszystkim odwagi i rozluźnienia, a czas mijał niepostrzeżenie. W pewnym momencie, kiedy atmosfera była już naprawdę ciepła i przyjacielska, ktoś zerknął na zegarek i przerwał rozmowę.
– Hej, ludzie, zauważyliście, która godzina? Już za godzinę zaczyna się impreza! – zawołał Piotrek, wyciągając telefon, żeby upewnić się, że się nie myli.
Ta informacja szybko wywołała lekki ruch i ożywienie. Wszyscy zaczęli wymieniać się spojrzeniami, zdając sobie sprawę, że czas zacząć przygotowania.
– No to chyba czas się szykować! – dodała z uśmiechem Ewa, wstając z miejsca. – Nie chcemy przecież przegapić początku.
Ania zerknęła na Paulinę z uśmiechem.
– Paulina, jaki masz plan na dziś wieczór? Sukienka czy coś bardziej wygodnego? – zapytała, ciekawa jej wyboru.
Paulina, w odpowiedzi na to, jedynie uśmiechnęła się tajemniczo.
– Zobaczysz wkrótce – powiedziała, uśmiechając się.
Michał zerknął na nią z ukosa, jego oczy błyszczały ciekawością i... pożądaniem.
❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń