Wilczyca 26
Rozdział 26
Trójmiasto, maj 2009
W ciągu ostatnich miesięcy wiele się wydarzyło. Relacja Pauliny i Andrzeja, choć nieformalna, nabrała głębi i intensywności. Spotykali się regularnie, prawie zawsze w domowym zaciszu – najczęściej u Pauliny, czasem u niego. Rzadko kiedy wychodzili razem w miejsca publiczne. Nie odczuwali takiej potrzeby. Ich świat był zamknięty, intymny, wystarczający. Żadne z nich nie mówiło o „byciu razem”, ale dla Andrzeja było oczywiste, że Paulina zajmowała w jego życiu miejsce wyjątkowe.
Traktował ją jak boginię. Każde jej słowo miało dla niego wagę, każda prośba – rangę rozkazu. Był obecny, pomocny, oddany. Dla Pauliny, która w tamtym czasie mocno skoncentrowała się na nauce, to właśnie jego lojalność i cicha obecność okazały się bezcenne. Był wsparciem, gdy potrzebowała spokoju, gdy pisała, analizowała, pogłębiała wiedzę. Jego rola nie polegała na doradzaniu – Paulina tego nie potrzebowała. Był raczej jak cień – dyskretny i gotowy.
Jej praca licencjacka – poświecona twórczości Alfreda Döblina i Wolfganga Koeppena została oceniona bardzo wysoko. Profesor prowadzący nie krył uznania. Docenił nie tylko warsztat, ale i nowatorstwo w podejściu do tematu.
Paulina wiedziała, że jest na właściwej drodze – zarówno w życiu naukowym, jak i osobistym. Coraz bardziej świadoma swojej tożsamości, swojej potrzeby kontroli, swojej siły. A Andrzej? Był jednym z tych, którzy pomagali jej ten potencjał wydobyć – choć może sam nie do końca rozumiał, jak głęboko w nią wniknął.
---
Dzień rozdania dyplomów nadszedł niespodziewanie szybko, choć Paulina wiedziała, że pracowała na tę chwilę przez całe trzy lata. Trzy lata intensywnej nauki, wyrzeczeń i ciężkiej pracy – nie tylko intelektualnej, ale też emocjonalnej. Czuła, że nie jest już tą samą dziewczyną, która trzy lata temu po raz pierwszy przekroczyła próg wydziału. Dziś była spokojniejsza, dojrzalsza, bardziej świadoma siebie i świata.
To był ciepły, późnomajowy dzień. Powietrze pachniało bzem, który rozkwitł pełnią na pobliskich krzewach, a niebo – błękitne, niemal bezchmurne – nadawało wszystkiemu odświętnego, niemal symbolicznego charakteru. Gdy Paulina otworzyła okno, do mieszkania wpłynęło delikatne, słoneczne światło i cichy śpiew ptaków. Uśmiechnęła się sama do siebie. Ten dzień miał należeć do niej.
Przygotowania rozpoczęła powoli, w ciszy. Nie potrzebowała muzyki ani żadnych rozpraszaczy – lubiła te chwile, w których mogła po prostu być ze sobą, skupiona, świadoma każdego ruchu. Wzięła dłuższy prysznic, pozwalając wodzie obmyć z niej resztki napięcia, a potem nasmarowała ciało lekkim, pachnącym mleczkiem. Jej skóra była gładka, rozświetlona – zadbana w najdrobniejszym detalu, jak zawsze.
Sukienka była już przygotowana. Wisiała na wieszaku od kilku dni – starannie wyprasowana, bez jednej fałdki. Dłuższa, ciemnogranatowa, z miękkiego, lejącego materiału. Miała prosty, klasyczny krój – delikatnie dopasowana w talii, z rozszerzanym dołem sięgającym niemal do połowy łydki. Rękawy do łokci, lekko bufiaste, nadawały jej sylwetce subtelnej elegancji. Dekolt był niewielki, półokrągły, pozostawiający jedynie cienką linię skóry widoczną tuż przy obojczykach.
Paulina założyła cienkie, cieliste rajstopy i klasyczne czarne szpilki, które dostała od Andrzeja. Elegancko wydłużały nogi, ale nie odbierały komfortu. Z biżuterii wybrała jedynie złote kolczyki – małe, geometryczne, które subtelnie błyszczały przy każdym jej ruchu.
Makijaż był stonowany – lekko podkreślone oczy i brwi, matowe usta w naturalnym odcieniu. Z włosami nie eksperymentowała – upięła je w prosty koński ogon. Spoglądając w lustro, widziała obraz kobiety gotowej zamknąć pewien rozdział i pewnym krokiem przejść do kolejnego.
Nie czuła tremy. Nie czuła ekscytacji. Raczej cichy rodzaj dumy. Wiedziała, że wszystko, co dziś odbierze – brawa, dyplom, gratulacje – jest efektem jej własnej pracy.
Wyszła. Słońce musnęło jej twarz, a lekki wiatr poruszył fałdami sukienki. Ruszyła przed siebie spokojnym, miarowym krokiem. Szła nie po to, by coś zdobyć, lecz po to, by odebrać to, co już dawno było jej.
---
Paulina skręciła na dobrze sobie znany parking przy kampusie i wjechała na jedno z wolnych miejsc pod drzewem, które w tym majowym słońcu rzucało kojący cień. Jej czerwony Fiat 500 zatrzymał się równo między liniami. Zaciągnęła hamulec ręczny, zgasiła silnik i przez moment jeszcze siedziała w środku. Słońce odbijało się od przedniej szyby, a przez lekko uchylone okno wpadał zapach wiosny – rozgrzanej ziemi i kwitnących drzew.
Spojrzała w lusterko i poprawiła delikatnie pasmo włosów, które wysunęło się z upięcia. Jej makijaż nadal wyglądał świeżo – wszystko było na swoim miejscu, jak zawsze. Sięgnęła po torebkę, zamknęła ją jednym, zdecydowanym ruchem i wysiadła z auta. Jej obcasy cicho stuknęły o asfalt gdy ruszyła w stronę wejścia.
Na parkingu i wokół kampusu zaczynało robić się tłoczno. Grupki studentów i studentek gromadziły się, witając się z uśmiechami i wspólnymi zdjęciami robionymi w pośpiechu.
Paulina szła powoli. Nie musiała się spieszyć – była zawsze punktualna. Kilkoro znajomych z roku zauważyło ją i podeszło, witając się serdecznym uściskiem lub nawet delikatnym całusem w policzek. Choć nigdy nie była duszą towarzystwa, darzono ją szacunkiem – za jej opanowanie, klasę i cichą, niekwestionowaną pewność siebie.
– Pięknie wyglądasz, Paulina – rzuciła Aneta, koleżanka z grupy seminaryjnej, poprawiając włosy i przyglądając się jej z podziwem.
– Dziękuję. Ty też – odpowiedziała Paulina z uprzejmym, dyskretnym uśmiechem.
Chwilę jeszcze stali w niewielkim kręgu, rozmawiając półgłosem o końcu studiów, o tym, co dalej, o pracy i planach. Paulina nie włączała się aktywnie w rozmowę, ale słuchała z zainteresowaniem, czasem dodając krótką uwagę. Jej obecność nie wymagała wielu słów – wystarczał sposób, w jaki patrzyła, jak się poruszała.
Gdy z głośnika rozległ się sygnał, że czas udać się do auli – wszyscy ruszyli w tym samym kierunku. Paulina szła wśród nich, chociaż lekko z boku. Przed wejściem na schody do głównego budynku spojrzała jeszcze raz na kampus – znajome mury, znajome drzewa, wszystko, co przez ostatnie lata stało się jej codziennością.
Aula wypełniała się stopniowo – rzędy krzeseł zapełniały się elegancko ubranymi studentami. Atmosfera była uroczysta, ale nie sztywna – raczej podniosła, pełna wyczekiwania i emocji, których nikt nie wypowiadał na głos. Paulina usiadła w wyznaczonym rzędzie, obok koleżanek z seminarium. Jej dłonie spoczywały spokojnie na kolanach, a spojrzenie było skupione i wyważone.
Z tyłu auli otworzyły się drzwi, a do środka zaczęli wchodzić profesorowie – w togach, z poważnymi twarzami, zajmując miejsca na podium. Ich obecność natychmiast wywołała cichy szmer wśród studentów, który szybko ucichł, jakby zapanowała niewypowiedziana umowa o zachowaniu powagi chwili. Aula stopniowo cichła – szepty gasły, ruch ustawał, a spojrzenia kierowały się ku przodowi.
Paulina, siedząca prosto i nieruchomo, patrzyła uważnie na dziekana, który wstał i podszedł do mównicy. Miał spokojny, dobrze znany głos i pewność w gestach. Gdy zaczął mówić, jego słowa rozbrzmiały wyraźnie, odbijając się od ścian przestronnej sali.
– Drodzy absolwenci, drogie absolwentki – rozpoczął, z uśmiechem obejmując wzrokiem cały tłum. – To szczególny dzień. Dzień, w którym kończy się pewien etap, a zaczyna nowy. Gratuluję wam wszystkim ukończenia trzyletnich studiów licencjackich na kierunku filologia germańska. To zaszczyt móc dzisiaj świętować razem z wami i waszymi bliskimi.
Paulina poczuła, jak jej serce bije spokojnie, rytmicznie. Nie czuła tremy – raczej chłodną koncentrację. Wiedziała, że zapracowała na ten dzień – spokojnie, systematycznie, po cichu.
– Mam też zaszczyt – kontynuował dziekan – powitać naszego gościa specjalnego, pana doktora Christopha Meiera, radcę Ambasady Republiki Federalnej Niemiec, który zgodził się dziś być z nami.
Z sali rozległy się grzeczne brawa, a Paulina – jak wielu innych – skinęła lekko głową. Znała już Meiera z któregoś z wykładów inauguracyjnych. Ciekawe, że właśnie dziś się pojawił. Ciekawe, czy wie, ile pracy i poświęcenia kryje się za każdym z tych uśmiechów siedzących w pierwszych rzędach studentów. Ile nocy nad książkami, ile korekt, ile powtórek do egzaminów, ile wątpliwości i cichych zwycięstw.
Dziekan jeszcze przez chwilę mówił o wartościach humanistyki, o znaczeniu języków obcych we współczesnym świecie, o przyszłości, którą każdy z nich ma teraz we własnych rękach.
Kiedy skończył aula wypełniła się na chwilę cichym szmerem, który niemal natychmiast ustał, gdy na scenę wszedł gość specjalny – radca ambasady Federalnej Republiki Niemiec, doktor Chritoph Meier. Wysoki, siwiejący mężczyzna o nienagannym garniturze i dostojnej postawie podszedł do mównicy, spojrzał na zebranych i przez chwilę milczał, jakby chciał uchwycić wagę tej chwili.
– Szanowni Państwo – zaczął spokojnym, ale wyraźnym głosem, z lekkim akcentem, który nadawał jego polszczyźnie pewnego uroku – to dla mnie wielki zaszczyt móc dziś do was mówić. W imieniu ambasady Republiki Federalnej Niemiec pragnę pogratulować wszystkim absolwentom oraz absolwentkom tego wyjątkowego kierunku.
Zawiesił na chwilę głos, a jego wzrok przesunął się po sali.
– Wasze zainteresowanie kulturą i językiem niemieckim ma dla nas szczególne znaczenie – kontynuował. – Bo choć historia naszych narodów bywała trudna, bolesna, to właśnie dzięki takim jak wy – młodym ludziom, którzy chcą rozumieć, poznawać i budować mosty – możemy patrzeć w przyszłość z nadzieją.
Słowa Meiera zabrzmiały zaskakująco szczerze. W jego tonie było coś więcej niż tylko dyplomatyczny obowiązek – jakby naprawdę doceniał fakt, że ktoś poświęca trzy lata życia na zgłębianie języka i kultury jego kraju.
– Język to nie tylko narzędzie – powiedział, zniżając głos – to sposób myślenia, sposób przeżywania świata. Dziękuję, że wybraliście niemiecki. I życzę wam, aby ten wybór prowadził was dalej, ku rzeczom wielkim.
Rozległy się oklaski. Meier skinął głową i usiadł, ustępując miejsca dziekanowi.
Dziekan – profesor Biernacki – ponownie podszedł do mikrofonu. Na jego twarzy malował się lekki uśmiech.
– Proszę państwa – zaczął – teraz czas na moment szczególny. Każdego roku nasz wydział wyróżnia jedną osobę – osobę, która nie tylko osiąga najwyższe wyniki akademickie, ale także wykazuje się dojrzałością, pasją i konsekwencją w pracy naukowej.
Spojrzał na salę.
– W tym roku tą osobą jest... pani Paulina Ritter.
W auli rozległy się brawa. Paulina wstała i pewnym krokiem ruszyła w stronę sceny. Dziekan wręczył jej dyplom w twardej oprawie oraz niewielkie pudełeczko z symboliczną nagrodą. Pochylił się lekko, by pogratulować jej szeptem, a Paulina skinęła głową, z uważnym, chłodnym spojrzeniem. Potem obróciła się w stronę auli, nieco z boku, by przez chwilę spojrzeć na zgromadzonych.
Było jej niezwykle miło. Choć na jej twarzy widniał opanowany, elegancki uśmiech, w środku czuła, jak coś ciepłego rozlewa się w jej piersi – mieszanina dumy, wzruszenia i głębokiego poczucia spełnienia. Czuła się naprawdę doceniona. Przez trzy lata pracowała ciężko, w skupieniu, bez robienia wokół siebie hałasu. Teraz – ten moment, ten aplauz, to spojrzenie dziekana – wszystko miało sens.
Profesor Biernacki, wciąż stojąc przy mikrofonie, spojrzał na nią z serdecznością.
– Pani Paulino, proszę jeszcze zostać z nami na scenie – powiedział ciepło.
Wśród braw, które jeszcze nie zdążyły całkiem ucichnąć, ponownie na scenę wszedł dr Meier. Tym razem nie zajął miejsca przy mównicy – w dłoni trzymał elegancką teczkę, przewiązaną wstążką w barwach Niemiec.
– Szanowni Państwo – zaczął, kierując głos już nie tylko do auli, ale wyraźnie do Pauliny. – Jako przedstawiciel ambasady Republiki Federalnej Niemiec mam dziś przyjemność wręczyć szczególne wyróżnienie. Nagrodę za najlepszą pracę dyplomową na kierunku filologii germańskiej w tym roku akademickim.
Spojrzał na Paulinę z wyraźnym uznaniem.
– Panna Paulina Ritter w swojej pracy zatytułowanej „Obraz miasta w literaturze niemieckiej na przykładzie twórczości Alfreda Döblina i Wolfganga Koeppena” w sposób niezwykle dojrzały i przenikliwy przyjrzała się temu, jak przestrzeń miejska – a zwłaszcza metropolia – staje się nie tylko tłem, ale niemal bohaterem literackim.
Podniósł nieco teczkę, trzymając ją przed sobą.
– Jako monachijczyk – dodał z lekkim uśmiechem – nie mogłem pozostać obojętny na fragmenty poświęcone mojemu rodzinnemu miastu. To nie była jedynie analiza tekstów – to była subtelna, wrażliwa i głęboko europejska refleksja o mieście jako przestrzeni pamięci, tożsamości i przemiany.
Zamilkł na moment, jakby pozwalając sali przyswoić te słowa, po czym wręczył Paulinie teczkę.
– W uznaniu jej pracy, rząd federalny postanowił przyznać pannie Paulinie Ritter stypendium, które umożliwia rozpoczęcie studiów magisterskich na dowolnej uczelni w Niemczech – zakończył z uśmiechem.
Aula wypełniła się brawami. Paulina delikatnie skłoniła głowę, dziękując za wyróżnienie. Jej głos był spokojny, kiedy podeszła na moment do mikrofonu.
– Dziękuję za to wyróżnienie – powiedziała. – To dla mnie ogromny zaszczyt. Cieszę się, że moja praca mogła stać się małym mostem między kulturami – i między językami. Dziękuję wszystkim, którzy wspierali mnie przez te trzy lata.
Paulina podziękowała, uścisnęła dłonie Meiera i profesora Biernackiego, po czym zeszła ze sceny, wracając na swoje miejsce wśród innych absolwentów. Serce nadal biło jej szybciej niż zwykle, ale twarz zachowała spokojny, opanowany wyraz. Czuła się dumna, spełniona – naprawdę mogła teraz nazwać się absolwentką.
Uroczystość dobiegła końca. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie całego rocznika na tle głównego podium auli i mogli rozluźnić się przy drobnym poczęstunku, który czekał na wszystkich w foyer.
Paulina podeszła do stołu, nalała sobie soku i stanęła nieco z boku. Nie potrzebowała tłumu wokół siebie. Lubiła obserwować, jak inni cieszą się tą chwilą.
Wtedy, z kieliszkiem w dłoni, podszedł do niej dr Meier. Miał na twarzy ten sam życzliwy uśmiech, co podczas wręczenia nagrody.
– Jeszcze raz gratuluję, Panno Ritter – powiedział z ciepłem w głosie. – Naprawdę wyjątkowa praca.
Paulina skinęła głową z wdzięcznością.
– Dziękuję, doktorze Meier. To wiele dla mnie znaczy.
– Ritter… – powtórzył zamyślony, a jego spojrzenie nabrało lekko badawczego wyrazu. – Niemieckie nazwisko. Czy ma Pani jakieś niemieckie korzenie?
Paulina uniosła lekko brwi, lekko zaskoczona pytaniem.
– Chyba nie – odparła, po chwili namysłu. – Ale... dziadek pochodził z Krakowa. Więc może jakaś pamiątka po Austriakach ? Ale nigdy nie myślalam o tym, muszę zapytać przy okazji tatę.
Dr Meier uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Ach, więc wszystko możliwe. Wiele takich nazwisk w Galicji, szczególnie w dawnych urzędniczych rodzinach. Czasem historia zostawia ślady w nazwiskach, których znaczenia nikt już dziś nie pamięta.
– Możliwe – powiedziała Paulina z lekkim uśmiechem, zerkając na swoje nazwisko wypisane na dyplomie. – Ale brzmi dobrze, prawda?
– Zdecydowanie – odparł Meier. – Pasuje do Pani. Zgrabne, mocne i eleganckie. Życzę, by jeszcze nie raz było drukowane na okładkach znakomitych prac naukowych.
– Postaram się nie zawieść – odpowiedziała cicho.
Rozmowa zakończyła się wymianą uścisków dłoni. Paulina została jeszcze chwilę przy stoliku, czując, że świat zaczyna się powoli otwierać przed nią na nowo – tylko tym razem z zupełnie innego poziomu.
– Gratulacje, Paulina! – powiedziała jedna z koleżanek, podchodząc z uściskiem.
– Dziękuję, Magda – odpowiedziała Paulina, odwzajemniając objęcie z lekkim, ciepłym uśmiechem. – Ty też świetnie sobie poradziłaś.
Pojawiło się jeszcze kilka osób. Krótkie przytulenia, serdeczne słowa, wymiana uprzejmości. W pewnym momencie zbliżył się do niej jeden z kolegów z roku – brunet o lekko zadziornym spojrzeniu, którego Paulina kojarzyła głównie z tylnych rzędów sal wykładowych.
– Paulina… naprawdę imponujące. – Uśmiechnął się, lekko przechylając głowę. – Gratuluję. I wiesz co… Pomyślałem… może teraz, kiedy już nie ma egzaminów, stresu… może dałabyś się zaprosić na kawę? Tylko we dwoje?
Paulina spojrzała na niego spokojnie, z niezmąconym wyrazem twarzy. Jej wzrok, uważny i przenikliwy, przesunął się po jego twarzy. Przez krótką chwilę milczała, jakby ważąc słowa.
– To miłe z twojej strony – powiedziała w końcu, z lekkim uśmiechem. – Ale teraz skupiam się na innych rzeczach. Mam sporo planów.
Ton jej głosu był uprzejmy, ale stanowczy. Bez potrzeby tłumaczenia, bez obietnic.
Chłopak spróbował jeszcze uśmiechnąć się nieco szerzej, ale po chwili zrozumiał, że to koniec rozmowy. Skinął głową i odszedł z udawaną nonszalancją.
Paulina odprowadziła go wzrokiem, po czym upiła łyk soku, poprawiła rąbek sukienki i podeszła do kolezanek, jakby nic się nie wydarzyło.
Wychodząc z budynku, uniosła twarz ku słońcu – ciepłe, późnomajowe światło odbijało się od szyb zaparkowanych samochodów, a ona czuła, jak napięcie z całej uroczystości zaczyna powoli z niej opadać. Ruszyła w stronę swojego Fiata, stąpając lekko, z wyprostowaną sylwetką i charakterystycznym dla siebie spokojem.
Nagle, z daleka dostrzegła znajomą sylwetkę – Dawid, jej starszy brat, stał oparty o drzwi swojego auta. W dłoni trzymał bukiet białych lilii i niebieskich irysów. Obok niego – wysoka, szczupła brunetka o nienagannej postawie i przenikliwym spojrzeniu.
– Gratulacje, Paulinko! – zawołał Dawid z szerokim uśmiechem, odrywając się od samochodu i ruszając w jej kierunku.
Paulina uniosła brew, lekko zaskoczona jego obecnością – nie spodziewała się go tu dzisiaj. Podszedł, wręczył jej kwiaty, a ona przyjęła je z uśmiechem.
– Dawid… nie mówiłeś, że przyjedziesz – powiedziała spokojnie, ale z wyraźną nutą wzruszenia w głosie.
– Chciałem zrobić ci niespodziankę ale nie udało się szybciej, rozprawa się przeciągnęła. – Wskazał dłonią na swoją towarzyszkę. – A to Olga, moja koleżanka z aplikacji adwokackiej.
Olga spojrzała na niego znacząco, a potem zwróciła się do Pauliny z uprzejmym uśmiechem i wyciągnęła dłoń.
– Miło mi cię poznać, Paulino. Gratulacje – powiedziała, ściskając jej rękę z pewnością siebie. Jej dłoń była chłodna i silna, uścisk zdecydowany.
– Dziękuję – odpowiedziała Paulina, odwzajemniając uścisk, a ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy – uprzejme, ale badawcze.
Na chwilę zapadło krótkie milczenie, które przerwał Dawid, wyciągając z kieszeni kluczyki.
– Może zabierzemy cię na kawę albo prosecco, żeby uczcić twoje sukcesy?
Paulina spojrzała na nich oboje, zastanawiając się przez chwilę. Potem kiwnęła głową z delikatnym uśmiechem.
– Może na chwilę. Chodźmy.
Poszli do pobliskiej kawiarni – niewielkiej, ale eleganckiej, z ogródkiem osłoniętym od ulicy zielonymi żywopłotami. Zajęli stolik na zewnątrz. Paulina usiadła naprzeciwko Dawida i Olgi, delikatnie odkładając kwiaty na puste krzesło obok siebie. Kiedy kelnerka przyniosła zamówienie – cappuccino dla Dawida i prosecco dla dziewczyn – Paulina, zerkając na bąbelki unoszące się w napoju, odezwała się spokojnie:
– Dostałam stypendium rządu federalnego. Mogę studiować w Niemczech, na dowolnym uniwersytecie.
– Wow, Paulinko! – Dawid aż się wyprostował. – To naprawdę duża sprawa. Gratulacje jeszcze raz. I... masz już jakąś uczelnię na oku?
– Dziękuję – odpowiedziała cicho, patrząc w dal. – Jeszcze nie wiem. To mnie zaskoczyło. Nie myślałam o tym poważnie. Przez ostatnie miesiące byłam skupiona na pracy dyplomowej, sesji, wszystkim naraz… Nie myślałam, że ktoś poza profesorem i recenzentami mógłby jeszcze czytać moją pracę.
Olga nachyliła się lekko w jej stronę, z zaciekawieniem w oczach.
– Ale chyba warto to rozważyć. Takie szanse nie trafiają się często. Masz talent i determinację – a to połączenie, które Niemcy bardzo szanują.
Paulina milczała przez moment, obracając delikatnie kieliszek w dłoni. Wiedziała, że to, co przed nią, może być początkiem czegoś nowego. Ale jednocześnie oznaczało to zmianę, oderwanie się od dobrze znanego świata.
– Wiem, że to szansa. Po prostu... muszę to sobie jeszcze poukładać – powiedziała w końcu, patrząc spokojnie na Olgę, a potem na brata.
Dawid uśmiechnął się i podniósł filiżankę.
– Niezależnie od tego, co zdecydujesz, jestem z ciebie dumny. Za całe te trzy lata. I za to, że jesteś dokładnie taka, jaka jesteś.
Paulina odpowiedziała uśmiechem – rzadkim, ale szczerym. Wzięła mały łyk prosecco, pozwalając bąbelkom subtelnie rozbić się o podniebienie. Czuła, że wszystko dopiero się zaczyna.
Pożegnali się na parkingu. Uścisk dłoni, ostatni uśmiech, machnięcie ręką. Potem wsiadła do swojego Fiata 500, odpaliła silnik i włączyła klimatyzację, która natychmiast zalała wnętrze auta chłodnym powietrzem. Na światłach, jeszcze zanim ruszyła spod kampusu, wyjęła telefon i napisała krótką wiadomość:
Wpadniesz?
Spotkali się przed blokiem. Paulina ledwo się uśmiechnęła – jej spojrzenie było zmęczone, ale spokojne. Wjechali windą na górę w milczeniu. Drzwi mieszkania otworzyły się z cichym kliknięciem. Paulina pierwsza weszła do środka, rzuciła klucze na komodę, a potem bez słowa usiadła na sofie. Gestem zaprosiła Andrzeja, by podszedł bliżej. Sięgnęła po teczkę z dokumentami i wręczyła mu ją bez słowa.
Andrzej otworzył ją ostrożnie, z namaszczeniem. Przebiegł wzrokiem po treści, zatrzymując się przy nagłówku z pieczęcią ambasady i logo DAAD. Westchnął z uznaniem.
– Gratuluję. To naprawdę ogromne wyróżnienie, Paulino.
Nie odpowiedziała. Spojrzała na niego cicho, lekko zmrużonymi oczami, w których tliło się napięcie całego dnia.
Andrzej uklęknął przed nią, jak robił to już nieraz. Z wyczuciem zsunął jej buty. Jej stopy były zmęczone, ale nadal gładkie, zadbane. Zaczynał powolny masaż – uciskał delikatnie, z troską, przesuwając kciuki wzdłuż podeszew. Paulina przymknęła oczy, opierając głowę o zagłówek kanapy.
Oddychała głęboko. Powoli. Pozwalała sobie na rozluźnienie, na nicnierobienie, na czystą obecność. Jej ramiona opadły luźno po bokach. Ciepło dłoni Andrzeja koiło napięcie. Było jej dobrze.
I wtedy właśnie, przerywając tę ciszę, Andrzej powiedział cicho:
– Musisz jechać.
Otworzyła oczy. Spojrzała na niego zaskoczona, nie do końca rozumiejąc, co usłyszała. Uniosła lekko brwi.
– Cooo ?
Andrzej spojrzał na nią z dołu – klęcząc, wciąż trzymając jej stopy w dłoniach.
– Do Niemiec, Paulino. Musisz tam jechać. Nie możesz zmarnować tej szansy. Nie po tym wszystkim, co osiągnęłaś. Nie po tej pracy. Nie po tym, jak cię dziś nagrodzili i docenili.
W jego oczach nie było ani presji, ani litości – tylko spokojna pewność. Znał ją. Wiedział, że była stworzona do większych rzeczy. I że czasami potrzebowała tylko, by ktoś jej to powiedział na głos.
– Może masz rację – powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Patrzyła na Andrzeja długo, uważnie, jakby próbowała dostrzec coś więcej niż tylko słowa, które wypowiedział. Czuła w nim prawdziwe wsparcie – to ciepłe, bezinteresowne wsparcie, które nie próbowało jej zatrzymać dla własnego komfortu, ale popychało ją do przodu, ku temu, co najlepsze dla niej.
On, wciąż klęcząc u jej stóp, mówił spokojnie:
– Jesteś młoda, Paulino. Masz przed sobą cały świat. Naprawdę. Takie szanse nie zdarzają się często. To jest twoja droga. Twoja przyszłość.
Paulina odchyliła lekko głowę, opierając ją o kanapę, i zamknęła na chwilę oczy. W ciszy, która między nimi zapadła, kryło się tysiąc niewypowiedzianych słów. W końcu otworzyła oczy i spojrzała na niego poważnie.
– A co z nami? – zapytała cicho.
Andrzej uniósł wzrok na jej twarz, a jego wyraz był czuły, choć pełen smutku.
– Twoja przyszłość jest teraz najważniejsza – odpowiedział bez wahania. – Jeśli chociaż trochę cię obchodzę... to zrozumiesz, że nie możesz zmarnować tej szansy przez sentyment.
Zatrzymał się na chwilę, po czym uśmiechnął się lekko.
– Niemcy są blisko. To nie koniec świata. Będę mógł do ciebie wpadać co jakiś czas. Kiedy tylko będziesz chciała.
Paulina patrzyła na niego, czując, jak narasta w niej mieszanka ulgi i smutku. Wiedziała, że Andrzej mówi szczerze. Że kocha ją na swój sposób – właśnie w ten, który nie zatrzymuje, nie więzi, ale daje wolność.
Poczuła, że decyzja, która jeszcze godzinę temu wydawała się tak trudna i odległa, właśnie stała się trochę łatwiejsza.
Spojrzała na niego ciepło, z lekkim drżeniem w głosie powiedziała:
– Jesteś taki mądry... i taki wyrozumiały.
Na moment zawahała się, a potem cicho dodała:
– Przytul mnie, proszę.
Andrzej nie potrzebował dalszych słów. Wstał z klęczek i usiadł obok niej na sofie, obejmując ją ramieniem. Paulina wtuliła się w niego bez słowa, szukając w jego ramionach tego spokoju i bezpieczeństwa, którego teraz najbardziej potrzebowała.
W milczeniu spędzili kolejną godzinę. Andrzej głaskał ją powoli, z czułością, bawiąc się kosmykami jej jasnych włosów. Robił to z taką delikatnością, jakby każdy dotyk był dla niego świętością.
Po dłuższej chwili szepnął jej do ucha:
– Jestem z ciebie taki dumny...
Jego głos był cichy, niemal wzruszony. Poczuła, jak jej serce ściska się z emocji. Nie odpowiedziała słowami – tylko mocniej wtuliła się w jego pierś, zamykając oczy i pozwalając sobie na ten jeden, bezpieczny moment.
Ciszę, która otuliła ich w przygasającym świetle dnia, przerwała w końcu Paulina.
– A może... psychologia? – powiedziała, bardziej do siebie niż do niego, z błyskiem zamyślenia w oczach. – O, to mogłoby być interesujące.
Spojrzała znacząco na Andrzeja, szukając w jego twarzy potwierdzenia, aprobaty, czegokolwiek, co pomogłoby jej utwierdzić się w tej myśli. Andrzej przytaknął bez wahania, choć w jego sercu narastało dziwne uczucie – mieszanka dumy i smutku.
Patrzył na nią – piękną, młodą, pełną życia i ambicji – i wiedział, że jej miejsce jest tam, gdzie będzie mogła rozwinąć skrzydła. Nie tutaj, nie przy nim, nie w czterech ścianach ich cichego świata. Czuł, że ją straci. Może nie od razu, może nie w sposób gwałtowny, ale był realistą. Widział przyszłość wyraźnie – odległość, nowe życie, nowe możliwości. Wiedział, że taka relacja na odległość, przy intensywności i pasji, jakie zawsze w niej widział, nie wytrzyma próby czasu.
A jednak... zamiast zatrzymywać ją przy sobie, zamiast próbować zbudować wokół niej mur, który ochroniłby go przed bólem rozstania, Andrzej podjął inną decyzję. Wiedział, że musi ją wspierać. Że prawdziwa miłość nie polega na więzieniu kogoś przy sobie, ale na umożliwieniu mu rozwoju, nawet kosztem własnego szczęścia. Nawet, jeśli to oznaczało jego powtórną samotność.
Patrzył na Paulinę z niegasnącym podziwem. Była młodsza od niego o ponad dwadzieścia lat, a jednak tak dojrzale rozumiała siebie i świat. Była piękna – w sposób, który zapierał dech w piersiach, nie tylko powierzchowną urodą, ale wewnętrznym blaskiem. Była zdolna – jej praca licencjacka, nagrodzona i wyróżniona, była tylko jednym z dowodów na to, jak wiele potrafiła osiągnąć. Była inteligentna – nie błyskotliwie czy powierzchownie, ale głęboko, refleksyjnie, z tą rzadką zdolnością rozumienia niuansów świata.
A on... On był wdzięczny. Wdzięczny za każdy dzień, który mu dała. Za rok wspólnej podróży przez marzenia, pragnienia, wzloty i upadki. Rok eksplorowania własnych granic, własnych ukrytych pragnień. Rok, który zmienił go głęboko i nieodwracalnie.
Przypomniał sobie te długie wieczory, kiedy Paulina, siedząc na jego kolanach, bawiła się jego włosami, rozmawiała z nim o wszystkim i o niczym, czasem śmiała się, czasem płakała, czasem tylko milczała, a on był tam dla niej – zawsze.
Przypomniał sobie także te chwile, gdy Paulina, wbrew swojej delikatnej aparycji, potrafiła być zaskakująco twarda. Jej ciężka ręka, dosłownie i w przenośni, była dla niego zaskoczeniem, ale też czymś, co nauczył się kochać. Kiedy tresowała go – szpicrutą, komendami, wzrokiem, którego nie dało się zignorować – czuł, że żyje. Czuł się wtedy prawdziwie obecny, świadomy siebie, a jednocześnie absolutnie jej oddany.
To doświadczenie było dla niego niczym katharsis – oczyszczeniem z pychy, z fałszywej pewności siebie. Paulina wzięła jego dumę i powoli, z czułą surowością, zmieniła ją w coś piękniejszego – w pokorne oddanie.
Mimo że każda kara, każdy ślad, każda surowa chwila były intensywne, Andrzej nie zamieniłby tego doświadczenia na nic innego. Te chwile ukształtowały go tak samo jak chwile czułości i bliskości.
Wiedział, że kiedy Paulina odejdzie – a kiedyś to nastąpi – zostanie mu nie tylko tęsknota, ale także głęboka wdzięczność za wszystko, czego dzięki niej się nauczył.
Teraz, siedząc razem na sofie, kiedy delikatnie przesuwał palcami po jej włosach, czuł, jak czas się zatrzymuje. Jeszcze nie teraz. Jeszcze przez chwilę mogła być tutaj, przy nim, a on przy niej.
– Jestem z ciebie taki dumny, Paulinko – powtórzył kolejny raz, szeptem, bardziej dla niej niż dla siebie.
Paulina zamknęła oczy, oddychając spokojnie. I choć w powietrzu wisiało już widmo przyszłej rozłąki, ta chwila była ich. Ich ostatnia bezpieczna przystań, zanim fale życia rozniosą ich na odległe brzegi.
---
Następnego dnia, gdy słońce ledwie przedarło się przez poranne chmury, Paulina usiadła przy kuchennym stole z filiżanką kawy i wybrała numer do pana Wirtza w Schwerinie. Był jej dawnym gospodarzem, niemal przyjacielem rodziny, i osobą, której ufała bezgranicznie, gdy chodziło o sprawy związane z Niemcami.
Pan Wirtz odebrał niemal od razu.
– Guten Morgen, Paulina! – jego głos był jak zawsze ciepły i serdeczny. – Co za niespodzianka!
Paulina opowiedziała mu wszystko – o ukończeniu studiów licencjackich, o wyróżnieniu, o stypendium rządu federalnego i o myśli, by rozpocząć studia magisterskie z psychologii w Niemczech.
– Ach, mein liebes Mädchen, gratuliere dir von Herzen! – zawołał radośnie. – Jestem z ciebie bardzo dumny! To wielki zaszczyt i ogromna szansa. Pozwól, że zadzwonię do mojego starego przyjaciela, profesora Wessela, który od lat zajmuje się systemem akademickim. On będzie wiedział najlepiej, gdzie powinnaś pójść. Oddzwonię za godzinę, dobrze?
Paulina podziękowała i rozłączyła się, czując lekkie napięcie w piersi. Nie mogła się doczekać odpowiedzi.
Dokładnie po godzinie telefon zadzwonił. Paulina odebrała natychmiast.
– Mam dla ciebie kilka opcji, Paulinko – powiedział pan Wirtz, wyraźnie podekscytowany. – Słuchałem uważnie profesora Wessela. Pozwól, że ci opowiem.
– Zacznę od Berlina. – Jego głos przybrał nieco poważniejszy ton. – Uniwersytet Humboldta, czyli Humboldt-Universität zu Berlin, ma jeden z najlepszych wydziałów psychologii w całych Niemczech. Program jest bardzo nowoczesny, z silnym naciskiem na badania empiryczne i psychologię społeczną. Mają świetne kontakty międzynarodowe, wymiany, praktyki, no i... Berlin to Berlin. Stolica, pełna życia, możliwości, kultury. Nawet koszty życia, choć wyższe niż w mniejszych miastach, są do opanowania dzięki twojemu stypendium. A do Schwerina masz tylko nieco ponad godzinę drogi, będziesz mogła wpadać do nas. I do domu blisko.
– Druga opcja to Lipsk – Universität Leipzig. Również bardzo dobra uczelnia, jedna z najstarszych w Niemczech, z solidnym wydziałem psychologii. Program nieco bardziej teoretyczny niż w Berlinie, mniej nastawiony na nowoczesne trendy. Miasto spokojniejsze, tańsze do życia, ale też mniej dynamiczne za to pełne zieleni. Dobre miejsce dla kogoś, kto szuka ciszy i stabilności.
– Trzecia możliwość to Hamburg – Universität Hamburg. Wysoki poziom nauczania, zwłaszcza w dziedzinie neuropsychologii i psychologii klinicznej. Jednak koszty życia są tam znacznie wyższe niż w Berlinie, a uczelnia jest mniej kameralna.
– Czwarta propozycja to Monachium – Ludwig-Maximilians-Universität München. Bardzo prestiżowy uniwersytet, fantastyczna kadra. Tyle że konkurencja jest ogromna, koszty życia ekstremalnie wysokie – naprawdę ekstremalnie – i wymagania wobec studentów bardzo surowe. Profesor Wessel powiedział wprost, że dla kogoś zaczynającego studia w Niemczech, to może być bardzo stresujące.
Pan Wirtz zawiesił głos, po czym dodał z łagodnym śmiechem:
– Mój skromny wniosek? Berlin to najlepszy wybór. Blisko domu, blisko nas. Dynamiczne środowisko, doskonała uczelnia i świetne możliwości na przyszłość. Zresztą, Berlin pasuje do ciebie, Paulinko. Jesteś ambitna, otwarta i inteligentna. W Lipsku mogłabyś się nudzić, w Hamburgu zagubić, a w Monachium – zmęczyć walką o każdy krok. W Berlinie możesz naprawdę rozkwitnąć.
Paulina słuchała w milczeniu, a w jej sercu kiełkowało poczucie ekscytacji. Berlin... brzmiało to tak naturalnie, tak pociągająco.
– Dziękuję, panie Wirtz – powiedziała cicho, gdy skończył. – Dziękuję za wszystko.
Wiedziała już, że decyzja zapadła – choć jeszcze nie wypowiedziała jej na głos. Bo Paulina nie roztrząsała długo tej decyzji. Berlin był oczywistym wyborem – najbliżej, najlepsze możliwości, najszybsze połączenie z domem. Zdecydowała niemal od razu, kierując się pragmatyzmem i intuicją. Teraz pozostawało tylko poinformować o wszystkim rodziców.
Zadzwoniła do domu późnym popołudniem. Odbierała mama.
– Cześć, mamo – zaczęła Paulina spokojnie.
– Cześć, córeczko. Co u ciebie? – głos matki był jak zawsze ciepły i serdeczny.
Paulina wzięła głęboki oddech.
– Podjęłam decyzję. Chcę kontynuować studia w Berlinie. Dostałam stypendium, wszystko mam już załatwione – powiedziała rzeczowo, bez zbędnych emocji.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, a potem mama odpowiedziała:
– Gratuluję, Paulinko. Cieszę się, że chcesz się rozwijać. Berlin to piękne miasto i ogromna szansa. Jesteś mądra i pracowita, wiem, że dasz sobie radę.
Jej głos był spokojny, pełen wsparcia, ale bez nadmiernego entuzjazmu. Tak, jak zawsze – mama trzymała emocje na wodzy, pokazując, że ufa decyzjom córki.
Po chwili do telefonu podszedł tata. Paulina usłyszała szuranie i jego głos:
– No hej, Pauli – Uśmiechnęła się, słysząc to zdrobnienie, którego używał od zawsze.
– Cześć, tato. Mam dla ciebie wiadomość. Zdecydowałam się na Berlin. Tam będę studiować psychologię.
Zapadła chwila ciszy. Potem usłyszała:
– Cieszę się, naprawdę się cieszę – powiedział, ale w jego głosie wyraźnie pobrzmiewał lekki cień smutku, może obawa.
Paulina poczuła ścisk w sercu. Wiedziała, że dla ojca to nie była łatwa wiadomość. Od zawsze byli blisko, a ona, choć dorosła, w jego oczach wciąż pozostawała córeczką.
– Tato, to tylko Berlin. Blisko. 6 godzin pociągiem albo samochodem, godzinę samolotem.
Starała się mówić lekko, z uśmiechem, by go uspokoić.
– Wiem, wiem – westchnął. – Po prostu... wiesz, jak to jest. Dziecko zawsze zostaje dzieckiem...
– Będę dzwonić, będę przyjeżdżać – obiecała. Wy też wpadajcie.
– Trzymam cię za słowo, Pauli – odpowiedział cicho.
Po rozmowie odłożyła telefon na stół i przez chwilę siedziała w ciszy, patrząc przez okno na ciepły, majowy wieczór. Czuła mieszankę ekscytacji, niepokoju i ulgi. Nowy etap życia był tuż przed nią.
Wieczorem wysłała wiadomość do uczelni w Berlinie.
---
Następnego dnia, gdy piła poranną kawę, zadzwonił jej telefon. Spojrzała na ekran – numer był nieznany, ale zaczynał się od niemieckiego kierunkowego. Odebrała.
Głos w słuchawce należał do kobiety, brzmiał ciepło i profesjonalnie.
– Dzień dobry, czy rozmawiam z Panną Pauliną Ritter?
– Tak, przy telefonie – odpowiedziała Paulina.
– Dzwonię z sekretariatu Wydziału Psychologii. Chciałam serdecznie pogratulować zdobycia stypendium rządu federalnego i decyzji o studiowaniu właśnie u nas w Berlinie. To dla nas wielka radość mieć wśród studentów kogoś z takimi osiągnięciami.
Paulina poczuła lekkie ukłucie dumy.
Kobieta kontynuowała:
– Chciałam także krótko opowiedzieć, jak będą wyglądały studia. Program magisterski z psychologii trwa cztery semestry, czyli dwa lata. Studenci kończą go napisaniem pracy magisterskiej, a wcześniej muszą zaliczyć serię obowiązkowych i fakultatywnych kursów z zakresu psychologii klinicznej, społecznej, rozwojowej oraz metodologii badań.
Paulina słuchała uważnie.
– Ponieważ Pani licencjat dotyczył innej dziedziny – filologii germańskiej – konieczne będzie uzupełnienie podstaw psychologii. Zaproponujemy Pani indywidualny plan, który obejmuje kilka dodatkowych kursów wyrównawczych w pierwszym semestrze. Nic nadzwyczajnego – wielu studentów z interdyscyplinarnych kierunków rozpoczyna studia w ten sposób.
Paulina odetchnęła w duchu z ulgą. Obawiała się komplikacji, ale brzmiało to rozsądnie i wykonalnie.
– Wyślemy do Pani maila z ankietą personalną, którą należy wydrukować, wypełnić ręcznie i odesłać do nas pocztą tradycyjną. To nasza standardowa procedura rejestracyjna dla stypendystów.
Paulina podziękowała serdecznie za rozmowę, po czym odłożyła telefon.
Jeszcze chwilę siedziała w ciszy, czując jak w jej życiu wszystko zaczyna się zmieniać. Berlin stawał się coraz bardziej realny.
Czekały ją nowe wyzwania – nowe studia, nowi ludzie, nowy świat. Ale czuła się gotowa.
Już po kilku minutach od otrzymania maila. Nie chcąc tracić czasu, od razu otworzyła załączoną ankietę i nacisnęła „drukuj”. Usłyszała jednak niepokojący chrobot drukarki, a zaraz potem na panelu kontrolnym zapaliło się kilka lampek: jedna migająca na czerwono, druga żółta. Urządzenie wydało z siebie kilka bezradnych dźwięków i całkowicie odmówiło posłuszeństwa. Westchnęła ciężko, podeszła do drukarki, otworzyła pokrywę i próbowała coś zaradzić – sprawdziła papier, wyciągnęła pojemnik z tuszem, uruchomiła ponownie całe urządzenie. Na próżno. Migające lampki pozostawały nieubłagane. Przeklinając pod nosem po niemiecku, rzuciła krótkie „Verdammter Mist!”, po czym zdecydowanym ruchem sięgnęła po telefon.
Wybrała numer Dawida.
– Dawid, mam problem. Muszę wydrukować dokumenty dla uczelni w Berlinie, a moja drukarka właśnie zdechła. Możesz mi pomóc?
Dawid, który był tego dnia w kancelarii, odpowiedział bez wahania:
– Jasne, wyślij mi plik na maila. Mam tu przecież drukarkę w pracy.
– Super, zaraz ci podeślę! – rzuciła szybko Paulina.
– Tylko pocze...
Nie dała mu dokończyć. Już się rozłączała, w biegu wysyłając dokument na jego służbowy adres. Zarzuciła na siebie lekką kurtkę, chwyciła kluczyki i wybiegła z mieszkania.
Samochód stał zaparkowany tuż przed domem. Paulina wsiadła do środka, wrzuciła bieg i dynamicznie ruszyła w stronę Gdańska. Droga minęła jej szybko – mimo sporego ruchu udało się uniknąć korków. Wrzeszcz, stara dzielnica Gdańska, przywitał ją szpalerem odnowionych kamienic i platanów rosnących przy ulicy.
Kancelaria, w której pracował Dawid jako aplikant adwokacki, mieściła się na pierwszym piętrze jednej z solidnych, przedwojennych kamienic. Paulina zaparkowała Fiata tuż przy chodniku, poprawiła torebkę na ramieniu i szybkim krokiem weszła do budynku. Schody były stare, drewniane, z charakterystycznym skrzypieniem pod każdym krokiem i lekko zdartą balustradą pamiętającą czasy sprzed wojny.
Dotarła do masywnych drzwi z mosiężną tabliczką „Kancelaria Adwokacka Markiewicz & Kowalski”. Delikatnie zapukała i weszła
Przywitała ją uśmiechnięta sekretarka w eleganckim, granatowym żakiecie.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytała.
– Przyszłam do Dawida Rittera – Paulina uśmiechnęła się uprzejmie.
– Pan Dawid ma właśnie spotkanie z klientem. Proszę usiąść, nie potrafię powiedzieć kiedy skończy.
Paulina skinęła głową i powiedziała, że poczeka. Panował lekki półmrok – ściany wyłożono boazerią, a przyciemnione światło sączyło się z eleganckich lamp stojących na niskich stolikach. Kilka miękkich foteli i sofę w ciemnoszarym kolorze ustawiono wzdłuż ścian, a na stoliku w centrum leżały starannie ułożone czasopisma: „Prawo i Gospodarka”, „Magazyn Adwokata”, „Współczesne Zarządzanie”.
Usiadła na jednym z foteli. Czuła miękkie podparcie pod plecami i delikatny zapach lawendy, unoszący się w pomieszczeniu. Wzięła do ręki jedno z leżących czasopism. Bez większego zainteresowania zaczęła przeglądać strony, zerkając od czasu do czasu w stronę zamkniętych drzwi gabinetu.
Nie wgłębiała się w treść artykułów – jej myśli błądziły wokół Berlina, nadchodzących studiów i tego, jak bardzo zmieni się jej życie w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Czuła narastające podekscytowanie, ale też lekką niepewność. Nowe miasto, nowi ludzie, nowe wyzwania.
Zamknęła czasopismo, opierając je na kolanach, i lekko przymknęła oczy, próbując wyciszyć myśli. W tym właśnie momencie usłyszała cichy odgłos otwieranych drzwi...
Z zamyślenia wyrwał ją nagle ciepły, zaskoczony głos:
– Hej! A co ty tutaj robisz? Przyjechałaś do Dawida?
Paulina poderwała głowę znad czasopisma i zobaczyła stojącą przed sobą Olgę – tę samą wysoką brunetkę, którą poznała podczas rozdania dyplomów. Dziś ubrana była w elegancki, biznesowy styl: ciemnoszara ołówkowa spódnica, biała koszula i dopasowana marynarka w kolorze głębokiej butelkowej zieleni. Na szyi miała subtelny naszyjnik, a w dłoni trzymała teczkę z dokumentami. Całość sprawiała, że wyglądała bardzo profesjonalnie, niemal jak pełnoprawna adwokatka.
Dziewczyny przywitały się serdecznie, ściskając dłonie. Paulina wstała z sofy, czując, jak na chwilę poprawia jej się nastrój.
– Przyjechałam do Dawida, bo drukarka mi się zbuntowała – wyjaśniła z lekkim uśmiechem. – Musiałam coś wydrukować na szybko... związane ze studiami w Berlinie.
– Więc jednak zdecydowałaś się? – Olga uniosła brwi z wyraźnym entuzjazmem. – Super, gratuluję! Nawet fajnie, bo zawsze chciałam zobaczyć Berlin, a teraz będę miała metę – dodała żartobliwie, mrugając do niej okiem.
Paulina uśmiechnęła się lekko, ale chyba nie do końca wychwyciła żart. Jej myśli wciąż były gdzieś indziej, zatopione w niedawnych decyzjach i niepewności, co do przyszłości.
– Jasne. Zapraszam, jak tylko się urządzę – powiedziała poważnie, z pełnym przekonaniem.
Olga zaśmiała się cicho.
– Żartowałam, Paulino – rzuciła rozbawiona.
– A ja mówiłam całkiem serio – odpowiedziała Paulina spokojnym tonem, patrząc jej prosto w oczy.
– W takim razie – powiedziała Olga z uśmiechem – chodź na kawę i coś słodkiego Dawidowi pewnie jeszcze chwilę zejdzie.
Paulina skinęła głową. Olga podeszła do biurka sekretarki, rzucając kobiecie uprzejmy uśmiech.
– Wracamy za kilkadziesiąt minut – powiedziała.
Sekretarka tylko przytaknęła, pochłonięta przeglądaniem dokumentów.
Obie dziewczyny zeszły po schodach na parter i wyszły na ulicę. Świeże powietrze majowego popołudnia owiało ich twarze, niosąc zapach kwitnących kasztanów. Kilkadziesiąt metrów dalej, w parterze jednej z kamienic, znajdowała się niewielka cukiernia. Duże okna, kremowo-pastelowe wnętrze i witryna pełna ciast i tortów nadawały temu miejscu przytulny, niemal domowy charakter.
Weszły do środka. W cukierni pachniało kawą, świeżym pieczywem i cynamonem. Olga od razu skierowała się do stolika przy oknie.
– Nie mam jeszcze swojego gabinetu – powiedziała z uśmiechem, rozpinając marynarkę i siadając na jednym z wygodnych foteli. – Jeszcze nie. Ale spokojnie, wszystko w swoim czasie.
Paulina zajęła miejsce naprzeciwko, opierając torebkę o nogę krzesła. Uśmiechnęła się lekko, wreszcie czując, że może na chwilę złapać oddech. Zamówiły kawę i dwie małe porcje sernika. Ciasto pachniało cudownie – kremowy ser, nuta wanilii, odrobina skórki cytrynowej. Jednak apetyt nie przychodził od razu. Przez chwilę tylko patrzyła na deser, trzymając w dłoni łyżeczkę.
– Jedz – powiedziała z lekkim śmiechem Olga, podpierając głowę na dłoni. – Chyba nie boisz się, że przytyjesz? Dawid mówił, że biegasz.
Paulina skinęła głową i uśmiechnęła się lekko.
– Tak, biegam. To mnie uspokaja – odpowiedziała cicho, sięgając po łyżeczkę i powoli nabierając pierwszy kęs sernika.
– I bardzo dobrze. – Olga oparła się wygodnie w fotelu. – W Berlinie też będzie gdzie biegać. Mnóstwo parków. Tiergarten, Tempelhofer Feld... Będziesz miała przestrzeń do wszystkiego.
Paulina wzięła niewielki kęs ciasta. Rzeczywiście było pyszne, lekkie, kremowe. Na chwilę pozwoliła sobie po prostu jeść i słuchać.
– To duża zmiana – powiedziała w końcu, patrząc na Olgę. – Jeszcze niedawno nie planowałam niczego takiego.
– Najważniejsze, że masz odwagę. – Olga wzruszyła ramionami. – I że potrafisz wyjść poza to, co znane i bezpieczne. Większość ludzi całe życie siedzi w jednym miejscu i boi się ruszyć.
Paulina zamyśliła się, powoli obracając filiżankę z kawą w dłoniach.
W pewnym momencie, niemal od niechcenia, ale z wyraźnym zaciekawieniem, zapytała:
– A ty i Dawid...?
Olga spojrzała na nią, przez chwilę jakby rozważając odpowiedź, po czym zaśmiała się cicho, z rozbawieniem.
– Nie – powiedziała, odstawiając filiżankę na spodek. – Jesteśmy tylko dobrymi znajomymi. Przyjaciółmi. Znamy się jeszcze ze studiów. Teraz razem robimy aplikację i pracujemy w tej samej kancelarii. Może kiedyś otworzymy razem coś swojego ale....
Paulina uniosła brwi z lekkim zaskoczeniem, nie do końca ukrywając swoją ciekawość.
Olga uśmiechnęła się łagodnie i dodała:
– Dawid to świetny facet. Ciepły, spokojny, bardzo lojalny. – Przez chwilę bawiła się srebrną łyżeczką, obracając ją w palcach. – Ale... – zawahała się na moment, a w jej głosie pojawiła się nutka zrozumienia – ja nie jestem kobietą, której Dawid potrzebuje.
Paulina patrzyła na nią pytająco, ale nie przerywała.
Olga spojrzała na nią z lekkim rozbawieniem, choć było w tym też coś głębszego.
– Mam... swoją naturę – powiedziała miękko, wybierając słowa z ostrożnością. – Lubię, gdy sprawy są po mojemu. – Jej głos był spokojny, niemal ciepły. – A Dawid... – uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem – on potrzebuje kobiety delikatniejszej, bardziej... miękkiej. Kogoś, kto będzie przy nim, a nie nad nim.
Paulina słuchała uważnie, nie oceniając choć szybko wychwyciła znaczenie tych słów.
Zrozumiała.
Olga podniosła filiżankę, wypiła łyk kawy i spojrzała na Paulinę znad brzegu kubka.
– I to jest w porządku – dodała z prostotą. – Każdy zasługuje na relację, w której może być sobą.
Paulina po chwili uśmiechnęła się lekko.
– Mądrze mówisz – powiedziała cicho. – Cieszę się, że spotkałam cię.
Olga odwzajemniła uśmiech.
– Ja też. – W jej głosie zabrzmiało coś szczerego, niemal ciepłego. – Berlin będzie dla ciebie dobry, Paulino. Czuję to.
Po wypiciu kawy wróciły na górę. Weszły do kancelarii dokładnie chwili, gdy Dawid odprowadzał klienta do drzwi. Rozmawiali eszcze przez chwilę, po czym uścisnął klientowi dłoń i zamknął za nim drzwi.
Zobaczył Paulinę i Olgę stojące razem w holu i uśmiechnął się szeroko.
– No proszę, co to za babskie plotki? – rzucił z rozbawieniem. – Widzę, że zdążyłyście się już bliżej poznać.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia i uśmiechnęły się.
– Byłyśmy tylko na kawie – odpowiedziała lekko Olga.
– Kawie... jasne.... jak cię znam sernik też był...– Dawid zażartował, udając podejrzliwość, ale w jego głosie brzmiało tylko ciepło. Następnie zwrócił się do siostry. – Chciałem ci powiedzieć, że mam spotkanie, ale nie dałaś mi dokończyć – dodał z lekkim wyrzutem, choć trudno było ukryć mu rozbawienie.
Paulina uśmiechnęła się z lekkim zakłopotaniem, przygryzając dolną wargę.
– Wiem, przepraszam. Byłam trochę... w pośpiechu – powiedziała cicho, podchodząc do Dawida.
Dawid podał jej wydrukowaną ankietę oraz resztę dokumentów. Paulina odebrała je, dziękując z autentyczną wdzięcznością w oczach. Delikatnie pocałowała brata w policzek, co wywołało na jego twarzy rozczulony uśmiech.
– Trzymaj się, Paulinko – powiedział miękko.
Paulina odwróciła się jeszcze do Olgi.
– Dzięki za kawę. Do zobaczenia – pożegnała ją z serdecznym uśmiechem.
Opuściła kancelarię i zeszła po schodach, czując w sercu dziwną mieszaninę ekscytacji i niepokoju. W samochodzie usiadła za kierownicą i jeszcze zanim ruszyła, zaczęła starannie wypełniać ankietę. Wpisywała kolejne dane starannie, linijka po linijce, jakby każdy znak przybliżał ją do nowego rozdziału życia.
Gdy skończyła, upewniła się, że wszystkie dokumenty są kompletne. Włożyła je do koperty, którą starannie zakleiła. Spojrzała przez szybę na ulicę przed sobą – ciepłe, późnomajowe popołudnie, ludzie niespiesznie spacerowali w słońcu.
Westchnęła głęboko. Nie było już odwrotu.
Włączyła silnik, ostrożnie wyjechała na ulicę i ruszyła w stronę najbliższej poczty. Kiedy wchodziła do środka, trzymając w rękach kopertę, czuła, jak serce bije jej szybciej niż zwykle. W okienku podała przesyłkę, patrząc, jak urzędniczka nakleja na niej znaczki i stempluje datę.
To była ta chwila.
Gdy wychodziła z poczty, zatrzymała się na moment na schodkach i spojrzała w niebo. Ciepły wiatr rozwiał jej włosy. Uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że niedługo wszystko zacznie się od nowa.
I choć trochę się bała, w głębi duszy czuła dumę.
Była gotowa.
❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń