Wilczyca 22

Rozdział 22

Sopot, maj 2008

Andrzej trwał na czworakach, jakby czas się zatrzymał. Krew sączyła się powoli z ran na pośladkach, a piekący ból mieszał się z narastającym niepokojem. Jeszcze chwilę wcześniej czuł się jak ofiarowany, jak uległy czciciel u stóp bogini. A teraz – był sam.

Z zamkniętego gwałtownie pokoju dobiegł jedynie dźwięk trzaśnięcia drzwi. Paulina… wybiegła. Bez słowa. Bez ostrzeżenia. Bez wyjaśnienia.

Z trudem podniósł się z kolan, utykając na zdrętwiałych nogach. Złapał telefon i od razu wybrał jej numer. Raz. Drugi. Trzeci. Połączenie urywało się po kilku sygnałach. W jego klatce piersiowej narastało przytłaczające oszołomienie. Co się stało? Dlaczego? Przecież wszystko było… dobrze? Czy nie?

Wszedł do łazienki, ledwo patrząc na swoje odbicie. Zmywał z siebie krew i pot, ale pieczenie było nie do zniesienia. Na skórze pojawiały się siniaki i cięcia. Opatrzył się prowizorycznie – chusteczkami, ręcznikiem hotelowym, jakimkolwiek środkiem, który znalazł w kosmetyczce. Każdy ruch wywoływał bolesny grymas.

Kiedy wyszedł z łazienki, ubrany i osłabiony, zobaczył jej rzeczy – ubrania, walizkę, kosmetyczkę. Wszystko, co zostawiła. Jakby uciekła w środku czegoś, co przestała nagle kontrolować. Spakował je starannie. Jej spodnie, buty, szczotka do włosów, perfumy – wszystko pachniało Pauliną. Wszystko przypominało mu o niej.

Po raz kolejny chwycił telefon i napisał wiadomość:

„Paulineczko, oddzwoń proszę. Zostawiłaś swoje rzeczy. Wszystko w porządku?”

Wysłał i odłożył telefon, choć trzymał go blisko, jakby bał się, że przegapi moment, kiedy się odezwie.

W tym momencie zapukał ktoś do drzwi. Otworzył nieco niepewnie – to recepcjonista, młody mężczyzna, z lekko zakłopotaną miną trzymający w ręku... czarne szpilki Pauliny.

– Znalezione na korytarzu. Przypuszczamy, że... należą do pańskiej towarzyszki – powiedział cicho, z dyskretnym spojrzeniem, które niczego nie sugerowało, ale i nie potrzebowało dopowiedzeń.

Andrzej wziął je w milczeniu, po czym wyjął portfel i podał mężczyźnie zawinięty banknot 200 zł.

– Proszę. Za… zrozumienie i... milczenie.

Recepcjonista skinął głową. Odszedł bez słowa.

Z zamkniętą walizką Pauliny, trzymając w dłoni jej buty, Andrzej przez chwilę tylko siedział. Potem wstał, zabrał wszystko i opuścił apartament, poruszając się wolno, sztywno, ale z godnością.

Nie wiedział, co się wydarzyło. Nie wiedział, co się stanie. Ale wiedział jedno – tej nocy nie zapomni nigdy.

---

Taksówkarz spojrzał w lusterko wsteczne, kiedy Paulina z ciężkim oddechem zapadła się w tylnym siedzeniu.

Gdy podjechali pod jej blok, sięgnęła po torebkę.

– Ile płacę?

– Daj spokój. Blisko. Ja tu mieszkam za rogiem. Polecam się na przyszłość, wtedy mi zapłacisz – powiedział, sięgając po wizytówkę i podając jej ją przez ramię. Zawsze mogę gdzieś zawieść, przywieść, kiedy trzeba. I ochronić.

Nie odpowiedziała. Tylko kiwnęła głową, wyjęła z portfela banknot pięćdziesięciozłotowy i podała mu.

– Proszę – mruknęła. – Za dziś. Powinno wystarczyć. 

Wysiadła ostrożnie, bose stopy czuły każdą nierówność chodnika, chłód nawierzchni i drobne kamyczki. 

Dotarła do drzwi wejściowych, otworzyła je, weszła do klatki i wjechała windą na górę. W mieszkaniu panowała cisza, niemal zbyt głośna. Zamknęła zamek, rozebrała się do naga i rzuciła wszystko w kąt przedpokoju.

Szła prosto do łazienki. Bez słowa. Bez myśli.

Stanęła pod prysznicem, odkręciła wodę i pozwoliła, by gorące strumienie zmyły z niej napięcie, makijaż, wspomnienie tej nocy. Ramiona drżały. Zamykała oczy, pozwalając, by łzy mieszały się z wodą.

Zza pary dobiegał cichy, znajomy dźwięk – wibracje telefonu. 

Nie odbierała go.

Telefon wciąż wibrował.

---

Andrzej wyszedł z hotelu bocznym wyjściem, wciąż lekko utykając. 

Volvo V70 stało niedaleko, na miejscu VIP, które wcześniej zarezerwował. Otworzył drzwi z charakterystycznym kliknięciem pilota i spojrzał na fotel kierowcy z mieszaniną rezygnacji i determinacji.

Wsiadanie okazało się bolesne. Każdy ruch bioder powodował pieczenie. Powoli osunął się na fotel, zgrzytając zębami. Oparł dłonie na kierownicy, przez chwilę nie odpalając silnika. Wziął głęboki wdech.

Nie złość. Nie żal. Po prostu pytania.

Dlaczego wyszła? Co się wydarzyło w jej głowie w tamtej chwili? Czy zrobił coś nie tak?

W końcu przekręcił kluczyk. Silnik zadrżał cicho, jakby i on nie miał ochoty na powrót. Ruszył powoli, starając się nie napinać ciała bardziej niż musiał. Każdy nierówny fragment asfaltu przypominał mu o tym, jak intensywny był ten wieczór.

W drodze do domu sięgał kilkukrotnie po telefon. Próbował dzwonić. Jeden sygnał, drugi, brak odpowiedzi. Znów. I jeszcze raz.

Zrezygnowany, w końcu rzucił aparat na fotel pasażera. Nie złościł się. Nie mógł. W jego głowie wciąż była tylko ona – Paulina. Zjawiskowa, przerażająca, piękna. I tak bardzo inna od wszystkich.

Dojeżdżając do swojej dzielnicy, zatrzymał się na czerwonym świetle. Spojrzał w lusterko. Jego twarz wyglądała na zmęczoną, ale spokojną. Pośladki piekły, ale nawet ten ból miał teraz w sobie jakąś… czystość. Jakby coś, co wydarzyło się tej nocy, naznaczyło go nie tylko fizycznie.

Zerknął jeszcze raz na ekran telefonu.

Nic.

Westchnął cicho, skręcając w znajomą uliczkę. 

– Paulino... – wyszeptał w ciemność. – Odezwij się.

---

Wyszła spod prysznica, otulona jeszcze parującym ciepłem wody. Włosy zostawiła wilgotne, pozwalając im swobodnie opaść na ramiona. Założyła luźny, szary dres  Pumy – wygodny, miękki, jakby chciała schować się w nim przed całym światem. W kuchni otworzyła butelkę czerwonego wina, nalała sobie do kieliszka i usiadła na kanapie, zwijając nogi pod siebie.

W mieszkaniu panowała cisza. Telefon leżał obok niej, ekran co chwilę rozświetlał się nowym powiadomieniem. Dzwonił. Pisał. Nie odbierała.

Wzięła łyk wina. Długi, głęboki. Potem odłożyła kieliszek, chwyciła telefon i przez chwilę patrzyła w ekran. Jej palce zawisły nad klawiaturą. W głowie kłębiły się setki słów, wyjaśnień, prób tłumaczenia, ale żadne z nich nie wydawało się wystarczająco prawdziwe.

W końcu napisała tylko jedno słowo:

„Przepraszam.”

Wysłała.

Odłożyła telefon. Wzięła kolejny łyk wina. I wtedy – kolejny raz tej nocy – pozwoliła łzom spłynąć po policzkach.

---

Andrzej właśnie podjeżdżał pod swój dom. Silnik Volvo V70 pracował cicho, ale każde naciśnięcie sprzęgła, każde lekkie przesunięcie bioder na fotelu, przypominało mu o piekącym bólu, który rozlewał się po pośladkach. Zaparkował, opierając czoło na kierownicy, zamknął na chwilę oczy. Był zmęczony. Zdezorientowany. I samotny.

Nagle – powiadomienie. Krótkie, niemal niepozorne wibracje telefonu.

Spojrzał na ekran.

„Przepraszam.”

Jedno słowo. Od niej. 

Bez chwili wahania chwycił telefon, natychmiast zadzwonił. Sygnał. Drugi. Trzeci. Rozłączyła się.

Po chwili kolejna wiadomość.

„Nie dzwoń. Przyjedź.  Osiedle Mickiewicza 4/56 ”

Spojrzał na ekran jeszcze raz, by się upewnić. W jego głowie zapanowała absolutna cisza. Uczucie bólu, które jeszcze przed chwilą go paraliżowało, nagle zniknęło jak za dotknięciem ręki.

Wcisnął sprzęgło, wrzucił  jedynkę.

Volvo ruszyło z piskiem opon.

Pędził przez puste, nocne miasto. Latarnie mrugały leniwie, światło odbijało się od mokrego asfaltu. Serce Andrzeja biło szybciej z każdą mijaną przecznicą. W głowie miał tylko jedno – ona go potrzebuje. Teraz.

Zaparkował pospiesznie, niemal zostawiając samochód na ukos. Nie dbał o to. Wysiadł, zaciskając zęby z bólu, ale nie zwracając na niego uwagi. Liczyło się tylko to, że zaraz ją zobaczy.

Domofon. Brzęczenie drzwi. Windą na siódme piętro. Stał przed jej drzwiami, czując jak serce łomocze mu w piersi. Zapukał. Po chwili drzwi się otworzyły.

Stała w nich. W dresie. Bez makijażu. Jej oczy były podkrążone. Wyglądała na zmęczoną, przygaszoną. Ale nadal była piękna.

– Twoje rzeczy – powiedział tylko, wstawiając walizkę przez próg. Postawił na niej szpilki

Nie odpowiedziała. Tylko cofnęła się w głąb mieszkania. Andrzej wszedł. Zamknął drzwi.

W pokoju panowała cisza. Podeszła do niego i... bez słowa objęła. Wtuliła się w niego nagle, jakby pękło w niej coś, co do tej pory trzymało ją w ryzach. Jej dłonie zacisnęły się na jego plecach.

Zaczęła płakać. Cicho. Bardziej w sobie niż na zewnątrz, ale Andrzej poczuł wilgoć jej łez na swojej koszuli. Przytulił ją mocniej. Bez słów. Jego ręka powędrowała do jej głowy, zaczął głaskać ją delikatnie po włosach, zataczając łagodne kręgi opuszkami palców.

Nie pytał o nic. Nie wypytywał. Nie oceniał.

Był.

Paulina wciąż drżała. W jego ramionach nieco się rozluźniła, ale łzy nie przestawały spływać jej po policzkach. Oddychała szybko, nerwowo, jakby próbowała złapać oddech po przebiegnięciu maratonu. Wciąż obejmował ją, kołysząc lekko, jakby chciał wyciszyć jej drżące ciało samym rytmem swojego oddechu.

– Przepraszam – wyszeptała w końcu. – Przepraszam... Nie powinniśmy byli się spotykać...

Andrzej odsunął się lekko, tylko tyle, by móc spojrzeć jej w oczy. Ujął delikatnie jej twarz w dłonie. Była blada, zmęczona, ale wciąż piękna.

– Za co mnie przepraszasz? – zapytał łagodnie.

– Uciekłam... jak wariatka – powiedziała, głosem zaskakująco spokojnym jak na to, co właśnie przeżywała. – Zostawiłam cię. Samego. Zakrwawionego. Bo... bo się wystraszyłam. Nie ciebie. Siebie. Tego, co zrobiłam. Tego, co poczułam. Jak się poczułam, kiedy to robiłam. Przeraziłam się własnych emocji. Że... że mogłabym... – zacięła się, nie kończąc zdania.

Andrzej westchnął cicho. Pokręcił głową z ciepłym, pełnym zrozumienia uśmiechem.

– Paulino... To nie jest coś, co można zmierzyć, ocenić. To nie był żaden test. To był mój wybór. Mój dar. Dla ciebie. Dla tej jedynej kobiety, którą uznałem za wartą czegoś więcej niż tylko pustych gestów. Dla ciebie chciałem cierpieć.

– Ale...

– Nie. Posłuchaj mnie – przerwał jej delikatnie. – To, co mnie bolało, było tym, co mnie oczyściło. Każdy ból, każde uderzenie... czułem je, tak, ale przy tobie poczułem się prawdziwie obecny. Żywy. Taki, jakim chcę być – spojrzał jej głęboko w oczy. – Nie zostawiłaś mnie. Dałaś mi coś, czego nie potrafiłem znaleźć przez lata. I nie chodzi tylko o dominację. Chodzi o ciebie. O to, że to ty jesteś tą osobą, którą chciałem wpuścić do tego miejsca w sobie, którego nikt nie znał. I nie żałuję ani sekundy. Ani jednego uderzenia.

Paulina wpatrywała się w niego w ciszy, z lekko otwartymi ustami, jakby każde jego słowo rozpuszczało w niej kolejne warstwy napięcia. Emocje opadały, a jej ciało powoli przestawało drżeć. Jego obecność, jego słowa, ich rytm – działały na nią jak balsam.

– Nie sądziłam, że to powiesz... – wyszeptała.

– I pewnie jeszcze wiele rzeczy cię zaskoczy – odpowiedział, uśmiechając się ciepło. – Ale jedno zapamiętaj: przy tobie czuję, że żyję. Nie przerażaj się swoją siłą. Ona mnie nie niszczy. Ona mnie prowadzi.

Paulina przymknęła oczy. Przesunęła dłonią po jego ramieniu, a potem oparła głowę na jego klatce piersiowej. Uspokajała się. Oddychała coraz wolniej.

Zapanowała między nimi cisza. Ale tym razem – spokojna, prawdziwa.

Usiedli na sofie, tuż obok siebie, z kieliszkami czerwonego wina w dłoniach. W mieszkaniu panował półmrok, rozświetlany jedynie słabym światłem stojącej w kącie lampy. Andrzej, choć próbował siedzieć spokojnie, co chwilę wiercił się i przesuwał z jednej strony na drugą, krzywiąc się z wyraźnym dyskomfortem.

Paulina spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.

– Zdejmij spodnie – powiedziała cicho, ale bez zawahania. – Muszę to obejrzeć.

Andrzej posłusznie rozpiął pasek i zsunął spodnie oraz bokserki. Paulina odłożyła kieliszek i klęknęła obok niego. Delikatnie, z nieoczekiwaną czułością, rozchyliła materiał jego bielizny, by dokładnie przyjrzeć się śladom.

Na jego pośladkach widniały ciemnoczerwone pręgi, niektóre już lekko puchły. Cztery cienkie linie były lekko rozcięte – nie głęboko, ale wystarczająco, by wymagały odkażenia. Paulina otworzyła apteczkę, nasączyła wacik i zaczęła delikatnie oczyszczać rany. Andrzej drgnął, syknął cicho, ale nie powiedział nic.

– Wytrzymaj jeszcze chwilę – szepnęła. – Będzie lepiej.

Zdezynfekowała ślady, przyłożyła opatrunki w newralgicznych miejscach, a potem lekko pogładziła jego biodro.

– Gotowe – powiedziała miękko. – Teraz już tylko odpoczynek.

Andrzej z powrotem usiadł, tym razem bokiem, by oszczędzić obolałe miejsce. Podała mu kieliszek. Przez chwilę milczeli, popijając wino, jakby potrzebowali momentu oddechu po tym, co się wydarzyło.

– Myślałem o tym bólu... – odezwał się Andrzej. – To było silniejsze niż się spodziewałem. Nieprzyjemne. Ale... jednocześnie czułem, że to coś znaczy. Że ci to oddaję. Że jestem tam, gdzie chcę być. Dla ciebie.

Paulina wpatrywała się w taflę czerwonego płynu w swoim kieliszku.

– Dla mnie to było... – zaczęła powoli – intensywne. Władza, kontrola. Poczucie siły. To podniecało. Bardziej niż się spodziewałam. Ale potem... pojawił się lęk. Bałam się, że przekroczyłam granicę. Że mogłam cię....

– Złamać ? Nie złamałaś mnie – przerwał łagodnie. – Złamałaś tylko coś we mnie, co było pancerzem. Zburzyłaś fasadę. I nie chcę jej z powrotem. To był dar. Chcę, byś to zapamiętała.

Paulina spojrzała na niego. Jej oczy były spokojniejsze, wciąż nieco wilgotne, ale już bez paniki. Przytuliła się do niego, tym razem bez drżenia.

– Może kiedy opadną emocje... powtórzymy to – powiedziała cicho. – Ale tym razem, bez ucieczki. Z pełną świadomością.

Andrzej uśmiechnął się. – Będę czekał. I będę gotowy.

Milczeli przez chwilę. Patrzyła na niego – mężczyznę silnego, dojrzałego, a jednocześnie całkowicie poddanego jej. Było w tym coś niezwykle pięknego. Paulina poczuła ciepło rozchodzące się w jej wnętrzu. Była spokojna. I piękna – może bardziej niż kiedykolwiek.

Andrzej został u niej do rana, otaczając ją troską i czułością. Trzymał ją w ramionach, głaskał po włosach, nie mówiąc zbyt wiele – nie musiał. Paulina spała niespokojnie, ale gdy tylko poruszała się z lękiem, jego obecność koiła. Gdy rano obudziła się spokojniejsza, zobaczyła jego uważne spojrzenie i cichy uśmiech. Był tam. Nadal przy niej. To dawało jej poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie znała od dawna.

---

Kilka dni później  obchodziła urodziny. Andrzej, z nutą nieśmiałości, zapytał przez wiadomość, czy może złożyć jej osobiście życzenia.

– Przyjedź – napisała krótko. – Mam nawet ciasto.

Gdy wszedł do jej mieszkania, trzymał w rękach starannie zapakowany pakunek, owinięty w elegancki papier z satynową wstążką. Paulina otworzyła prezent z lekką ciekawością. Wewnątrz znajdowała się para przepięknych, luksusowych szpilek – klasyczne czarne Gianvito Rossi, z delikatnym połyskiem i zgrabnym, smukłym obcasem. Eleganckie, zmysłowe, a przy tym subtelne.

– Och... – powiedziała cicho, dotykając miękkiej skóry. – Są piękne.

– Pomyślałem... że poprzednie zgubiłaś. Prawie jak Kopciuszek – uśmiechnął się Andrzej i spojrzał na nią z rozbawieniem.

Paulina usiadła fotelu i bez słowa wysunęła nogę do przodu. Andrzej uklęknął i powoli, z uważnością, wsunął jej nową szpilkę na stopę, a potem drugą. Leżały idealnie – jakby były stworzone właśnie dla niej.

– Pasują perfekcyjnie – powiedział z cichym zachwytem.

– Bo jestem perfekcyjna – odparła Paulina z  uśmiechem.

Przez krótką chwilę byli po prostu blisko – ona, piękna, pewna siebie i on – dojrzały, oddany, szczęśliwy, że znów może być przy niej.

---

Spotykali się od czasu do czasu – nieregularnie, ale intensywnie. Każde spotkanie było jak rytuał – pełne napięcia, emocji i wzajemnego zrozumienia. Paulina z miesiąca na miesiąc nabierała coraz większej pewności siebie. Jej gesty stawały się bardziej zdecydowane, spojrzenie głębsze, głos – spokojny, ale stanowczy. Zaczynała rozumieć, że to, co kiedyś wydawało się tylko impulsem, było tak naprawdę jej naturą.

Andrzej zaś... Andrzej był prawdziwym gentlemanem. Od początku wiedział, że ma przed sobą wyjątkową kobietę. Nie tylko piękną – bo Paulina była piękna w sposób, który nie potrzebował potwierdzeń – ale też inteligentną, świadomą siebie i coraz bardziej dominującą. Wyniósł ją na piedestał. Traktował jak królową, nie z teatralną przesadą, ale z elegancją i głębokim szacunkiem.

Zachwycał się nią przy każdej okazji – jej urodą, klasą, sposobem, w jaki stawiała stopy, jak poprawiała włosy, jak patrzyła. Często mówił jej, że nigdy nie spotkał kogoś takiego jak ona. Jego słowa nie były pustymi komplementami – były wyznaniami. Z każdą wizytą wręczał jej drobne, lecz kosztowne upominki – perfumy, pończochy, bieliznę, książki w pięknych oprawach, a raz nawet parę długich, skórzanych rękawiczek, które – jak przyznał – po prostu „zobaczył i pomyślał o niej”.

Paulina nigdy o nic nie prosiła. Nie zabiegała. Ale on nie oczekiwał niczego w zamian – ani wdzięczności, ani pochwały, ani nawet bliskości. Dla niego to było naturalne – ofiarowywać się, być na jej każde wezwanie, służyć jej. Być tym, który nie bierze, ale daje – bez granic, bez warunków, bez pytań. Dla niej.

A ona, choć wciąż ostrożna, zaczynała go naprawdę doceniać. Nie tylko jako oddanego partnera w tych specyficznych rytuałach, ale jako człowieka – czułego, uważnego, dojrzałego. W jego spojrzeniu była bezwarunkowa akceptacja. A w jego oddaniu – coś, czego do tej pory nie znała: spokój.

---

Schwerin / Trójmiasto / Warszawa -  sierpień / wrzesień 2008

W czasie wakacji, studenci germanistyki jechali w ramach uczelnianego programu do Niemiec. Paulina śmiała się, że wysłali ją na koniec świata. Marzyła o Bawarii i Monachium, ewentualnie Frankfurcie albo przynajmniej Lipsku — a trafiła do Schwerina, niewielkiego miasta w Meklemburgii, oficjalnie stolicy tego landu. – „To nawet nie jest prowincja. To jest prowincja prowincji” – żartowała przez telefon, siedząc na wąskim łóżku w małym, schludnym pokoiku gościnnym. Ale musiała przyznać, że warunki były dobre, a rodzina, u której mieszkała, niezwykle uprzejma i serdeczna.

Rodzina Wirtzów była typowo niemiecka. Pani Wirtz — zorganizowana i pragmatyczna, opiekowała się domem i gotowała doskonale, choć bez finezji. Ale to pan Wirtz najbardziej ją zaskoczył. Emerytowany nauczyciel niemieckiego, ponad siedemdziesięcioletni mężczyzna, który mówił czystym, precyzyjnym językiem literackim, ale znał też wszystkie lokalne zwroty i idiomy. Jego akcent był lekko twardy, charakterystyczny dla północnoniemieckiego Hochdeutsch — pozbawiony melodyjności południowego niemieckiego, ale za to bardzo czysty.

— Wiesz, Paulina - mówił z błyskiem w oku, jeśli nauczysz się mówić tak, jak ja, zrozumie cię każdy Niemiec.

Ćwiczyli razem codziennie — czytali gazety na głos, robili tłumaczenia, bawili się w gry słowne. Pan Wirtz lubił zadawać jej zawiłe pytania gramatyczne i grać w „Stadt, Land, Fluss”.. Czasami wieczorami siadali przy kuchennym stole i analizowali frazeologizmy albo idiomy — a Paulina chłonęła wszystko jak gąbka. W krótkim czasie jej akcent stał się niemal lokalny. Pani Wirtz śmiała się, że brzmi jak dziewczyna z sąsiedztwa. I te blond włosy, była nie do odróżnienia.

Tymczasem Andrzej w Warszawie i Gdyni wracał do codzienności — do spotkań zarządu, do pustych wieczorów. W jego myślach nieustannie pojawiała się Paulina — filigranowa, delikatna, a jednocześnie przerażająco silna. Czuł jej obecność nawet, kiedy jej nie było.  Pozostawali w stałym kontakcie – niemal codziennym. Gadu-Gadu było wtedy ich głównym kanałem komunikacji. Krótkie wiadomości w ciągu dnia, dłuższe rozmowy wieczorami. Czasem też dzwonili do siebie – Andrzej zawsze z tą samą spokojną, ciepłą barwą głosu, a Paulina, choć z natury powściągliwa, coraz częściej czuła się przy nim swobodnie. Czasami rozmawiali o błahostkach – o pogodzie, książkach, o tym, co kto jadł na obiad. Czasami o rzeczach znacznie bardziej osobistych – o marzeniach, lękach, o granicach.

Z czasem pojawił się pomysł – ich wspólna wyprawa. Andrzej zaproponował, że odwiedzi ją we wrześniu. Plan był prosty: dwa tygodnie razem, zwiedzając północne Niemcy. Bez pośpiechu, bez zobowiązań. Coś w niej mówiło, że ta podróż będzie ważna. A potem? Potem wracała na studia. Zaczynał się jej ostatni rok licencjatu. Rok, który miał wiele zmienić.

---

Hamburg,  wrzesień 2008

Jechali przez północne Niemcy, zwiedzając urokliwe miasteczka, portowe zakątki i wielkie, zadbane parki. Mimo że Paulina kilkukrotnie nalegała, by dzielić się kosztami, Andrzej stanowczo odmawiał. Traktował ją z nieskrywaną czcią, płacąc za wszystko z elegancją, która nie była ostentacyjna – była naturalna. Jakby nie wyobrażał sobie innego porządku świata.

Przez cały czas nie inicjowali kontaktów intymnych. Ich relacja, choć bliska, wciąż miała granice. Andrzej respektował je z podziwu godną cierpliwością, a każde spojrzenie w jej stronę zdawało się mówić: „Ty wyznaczasz tempo.”

Podczas jednego ze wspólnych spacerów po Hamburgu trafili na ogromny, kilkupiętrowy sklep z bielizną, modą erotyczną i sprzętem BDSM. Paulina, zafascynowana wystrojem i atmosferą miejsca, zaproponowała wejście. Andrzej zgodził się bez słowa – jego oczy błyszczały z mieszaniną podziwu i napięcia.

Całe piętro poświęcone było akcesoriom do dominacji: skórzane uprzęże, pejcze, baty, packi, kajdanki, akcesoria do bondage, a także gabloty z  pasami cnoty. Paulina powoli przechadzała się wśród ekspozycji, dotykała skórzanych pasków, oceniała wykonanie. W pewnym momencie zatrzymała się przy jednej z szklanych gablot i uśmiechnęła się do Andrzeja:

– Uważam,  że powinieneś to nosić.

Spojrzał na nią niepewnie, ale w jego oczach nie było sprzeciwu. Tylko pełne oddanie.

Wybrali razem chastity – z czarnego, matowego metalu, ze specjalnym zamkiem. Do tego wzięli kilka pejczy, różne packi, komplet kajdanek, wosk. Ale to, co poruszyło Paulinę najbardziej, czekało na końcu.

Kiedy tylko weszli na piętro z odzieżą, Paulina poczuła przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Skóra, lateks, winyl, koronki – wszystko uporządkowane i perfekcyjnie wyeksponowane. Atmosfera butiku była elegancka, wręcz salonowa – żadnej tandety, żadnego przesadnego kiczu. Odpowiednie światło, spokojna muzyka, zapach skóry w powietrzu.

Przechodziła pomiędzy wieszakami z powoli rosnącym uśmiechem. Zatrzymywała się przy niektórych rzeczach – dopracowanych, dopasowanych gorsetach, długich rękawiczkach, skórzanych sukienkach – ale jej wzrok raz po raz uciekał w stronę jednego manekina, ustawionego na podwyższeniu w tylnej części sali.

Czarny, skórzany catsuit. Całkowicie przylegający do ciała. Gładki, błyszczący, z wysokim kołnierzem i zamkiem. Model wyglądał, jakby został uszyty na miarę. Wyrafinowany, prosty i jednocześnie pełen siły.

Paulina podeszła do ekspedientki – młodej kobiety o krótkich, ciemnych włosach i czerwonych ustach.

– Czy mogę przymierzyć ?

– Oczywiście – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się lekko. – Proszę za mną. Kabina z pełnym lustrem. Potrzebuje pani pomoc przy zamku?

– Poradzę sobie – odpowiedziała Paulina, nieco niższym, głębszym tonem niż zwykle.

Andrzej usiadł na eleganckiej kanapie z welurowym obiciem, z której widział tylko przód przymierzalni. Czekał, patrząc na pozostałe manekiny, ale jego uwaga była całkowicie skoncentrowana na tym, co działo się za kotarą. Czuł napięcie – oczekiwanie pomieszane z czymś niemal nabożnym.

Po kilku minutach zasłona kabiny się rozsunęła.

Paulina wyszła. Powoli. Na wysokich, czarnych szpilkach, które wzięła z jednej z półek wchodząc do przymierzalni. Catsuit przylegał do niej idealnie, podkreślając każdą linię jej ciała – zarys bioder, smukłą talię, linię ramion. Zatrzymała się naprzeciwko Andrzeja, nie mówiąc ani słowa. Jego usta lekko się rozchyliły, jakby próbował coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Była zjawiskowa. Zmysłowa i surowa jednocześnie. Nie przypominała studentki. Nie przypominała nikogo, kogo kiedykolwiek znał.

– Co myślisz? – zapytała.

Andrzej przełknął ślinę.

– Jesteś... piękna. Wyglądasz jak ktoś, komu się nie odmawia.

Paulina zaśmiała się cicho, choć wcale nie żartobliwie.

– Czyli bierzemy.

Zsunęła kotarę i wróciła do kabiny. Andrzej wstał i podszedł do kasy. Nawet nie spytał o cenę. Gdy Paulina wróciła w swojej codziennej bluzce i dżinsach, kasjerka już pakowała zakupy w czarną, elegancką torbę. Dodała jeszcze krotkie czarne rękawiczki – w prezencie.

– Na wieczór – powiedziała z uśmiechem.

Paulina wzięła torbę, spojrzała na Andrzeja i wyszeptała:

– Dzisiaj naprawdę poczuję, kim jestem. Dziękuję.

Pocałowała go i przytuliła się.

Wieczorem, w hotelu, nie pozwoliła Andrzejowi wejść do sypialni, dopóki się nie przygotuje. On w tym czasie rozpakowywał nowo zakupione akcesoria, nie do końca wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Kiedy w końcu usłyszał, że może wejść – serce waliło mu jak młot.

Paulina stała przy oknie, w pełnym catsuicie, na wysokich obcasach, z pejczem w dłoni.

– Podejdź – powiedziała spokojnie, ale twardo. – I uklęknij.

To była długa, bezsenna noc. Pełna bólu i łez....


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2