Wilczyca 20
Rozdział 20
Sopot, grudzień 2023
W salonie unosił się delikatny zapach herbaty i lekkich perfum Pauliny. Siedzieli naprzeciwko siebie na sofie, oboje lekko zanurzeni w miękkich poduszkach. Za oknem powoli zapadał wieczór, a przez uchylone okno wpadało chłodne grudniowe powietrze.
– A jak Małgorzata? – zapytała Paulina, biorąc łyk herbaty i spoglądając na Andrzeja z lekkim uśmiechem.
Andrzej skinął głową, uśmiechając się z czułością, ale też z nutą melancholii.
– Mądra kobieta. Ułożona. Dobrze nam razem, naprawdę. Ale… – zawahał się, obracając filiżankę w dłoniach – to związek całkowicie waniliowy. Czasem, wiesz… wracam myślami do dawnych czasów. Z nostalgią. Ale tylko czasem. A jak u Ciebie ? Pojawił się ktoś... na poważnie ?
Paulina przytaknęła powoli, nie komentując. Z jej twarzy trudno było odczytać, co dokładnie myśli. Po chwili to ona przejęła temat.
– A u mnie... cóż. Od jakiegoś czasu... Twierdzi, że chodziliśmy razem do liceum. Ja go kompletnie nie pamiętałam. Ale koleżanka potwierdziła. Podobno już wtedy go interesowałam.
Andrzej uniósł brwi z zaciekawieniem.
– I już wie?
Paulina spojrzała na niego z tym charakterystycznym, nieco niepokojącym spokojem.
– Tak. Powoli wprowadzam go... tam, gdzie chcę, żeby był. Ale mam wątpliwości. Boję się, że to w nim nie sięga zbyt głęboko. Że się złamie. Pęknie, jak zbyt mocno go przycisnę. Że to taka fantazja, która przyśnie po zderzeniu z rzeczywistością.
Andrzej spojrzał na nią z wyrozumiałym uśmiechem.
– Może powinnaś być czasem… trochę bardziej wyrozumiała?
Paulina roześmiała się, kładąc dłoń na jego przedramieniu.
– A co to jest wyrozumiałość? – zapytała z udawaną powagą.
Oboje wybuchli śmiechem. Przez chwilę znowu byli tymi samymi ludźmi sprzed lat – znajomymi, którzy rozumieli się bez słów, mimo upływu czasu i zmian, jakie przyniosło życie.
Andrzej lekko odchylił się na oparciu sofy, patrząc na Paulinę z uśmiechem, który nie był już tylko uprzejmością. Była w nim autentyczna czułość, a może nawet podziw. Jej uroda wciąż go porażała – ale to sposób, w jaki mówiła, poruszała się, patrzyła – to wszystko sprawiało, że miał wrażenie, jakby czas się cofnął.
– Wiesz – zaczął spokojnie – czasem myślę, że to ty jesteś najbardziej wyrazistą osobą, jaką w życiu spotkałem. A spotkałem naprawdę wiele kobiet. Ale żadna nie miała tej… – zawahał się na chwilę, szukając słowa – tej jasności w spojrzeniu. Tego chłodnego ognia, który pali, ale nie spala.
– Chłodny ogień? Andrzej, ty chyba naprawdę się starzejesz. Robisz się sentymentalny – powiedziała z półżartem, ale było w jej głosie coś miękkiego.
Andrzej rozłożył dłonie, nie kryjąc rozbawienia.
– To możliwe. Ale nie zmienia faktu, że nadal potrafię rozpoznać coś wyjątkowego. I nadal pamiętam, jak się czułem, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. Ten chłodny kwietniowy dzień. Pamiętasz?
– Pamiętam – przyznała cicho. – Pamiętam, że się bałam. Ale też... byłam ciekawa. Byłeś pierwszym mężczyzną, który traktował mnie jak kobietę, nie koleżankę. To było… świeże, inne.
Zamilkli na moment, popijając herbatę. Za oknem cienie zrobiły się dłuższe. Paulina oparła się wygodniej, podciągając lekko nogi na sofę. Jej ton stał się bardziej osobisty.
– Z Łukaszem to zupełnie coś innego. Czasem mam wrażenie, że idealizuje mnie. Że widzi nie mnie, tylko jakąś fantazję sprzed lat. A ja nie jestem żadną fantazją. Ja jestem bardzo konkretna. Wiesz o tym najlepiej.
Andrzej skinął głową ze zrozumieniem.
– A może on właśnie tego potrzebuje? Może potrzebuje kogoś, kto go wyciągnie z tej jego idealizacji i pokaże mu, że prawdziwa kobieta... to nie marzenie, tylko siła. I miękkość, i twardość jednocześnie.
– Może – odpowiedziała Paulina po chwili namysłu. – Ale widzisz, ja nie mam już ochoty prowadzić kogoś za rękę, jak dziecko. Chciałabym, żeby mężczyzna wiedział, że oddaje się kobiecie nie dlatego, że szuka przewodniczki... tylko dlatego, że czuje, że to jedyny sensowny wybór.
– A może właśnie dlatego musisz mu dać trochę czasu? – Andrzej spojrzał na nią uważnie. – Nie każdy może być gotowy od razu. Ty dojrzewałaś do swojej siły latami.
Paulina parsknęła śmiechem.
– A ty znowu o tej wyrozumiałości, Andrzej. Naprawdę, to twój ulubiony temat dzisiaj?
– Może dlatego, że już wiem, jak dużo potrafi zdziałać – odpowiedział z uśmiechem. – A ty... ty potrafisz być surowa, ale też umiesz być pięknie czuła. Widziałem to.
Paulina spojrzała na niego długo, z lekkim uśmiechem w kąciku ust.
– Czasem sobie myślę, że może za wcześnie się poznaliśmy – powiedziała nagle.
Andrzej spojrzał na nią łagodnie. Nie odpowiedział od razu.
– Może – odparł w końcu. – Ale wiesz co? Ja się cieszę, że się poznaliśmy wtedy. Bo dzięki temu wiem, że są kobiety takie jak ty. Nadałaś wtedy sens mojemu życiu. I to już samo w sobie zmienia człowieka. A poza tym, mogłem obserwować jak ewoluujesz.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Niewymuszona, spokojna. Oboje przez chwilę milczeli, jakby każde z nich rozmyślało nad tym, co powiedziało. Paulina skinęła lekko głową i odchyliła się na oparciu, patrząc w Andrzeja z cichą, trudną do opisania łagodnością.
– Dobrze, że przyjechałeś – powiedziała w końcu. – Naprawdę dobrze.
– A pamiętasz, Paulina, nasz pierwszy raz? – zapytał Andrzej, nagle poważniejąc, ale z błyskiem w oku. – Ja do dziś... – dodał, a potem potarł dłonią po pośladku i roześmiał się cicho.
Paulina wybuchła śmiechem, niskim i zmysłowym.
– Oczywiście, że pamiętam, ale wtedy... wtedy nie było mi do śmiechu.
– Jak mógłbym zapomnieć? – pokręcił głową. – Byłem pewien, że to będzie coś subtelnego, a tymczasem... po minucie już wiedziałem, że nie mam z kim dyskutować. Tylko się podporządkować.
– Bo nie było o czym dyskutować – odparła spokojnie, biorąc łyk herbaty. – Ty wiedziałeś, po co przyszedłeś. A ja... po raz pierwszy naprawdę mogłam pokazać, kim jestem. Bez udawania, bez kompromisów. Po prostu... być sobą.
Andrzej westchnął z nostalgią.
– Byłem wtedy z jednej strony przerażony, a z drugiej – cholernie podekscytowany – powiedział Andrzej, wpatrując się w filiżankę, jakby chciał odnaleźć tam wspomnienia sprzed lat. – Wiesz, że nikt wcześniej... no, nikt nie spojrzał na mnie tak, jak ty wtedy. Przez moment myślałem, że zamrozisz mnie swoim wzrokiem.
Paulina uśmiechnęła się powoli. W jej spojrzeniu pojawił się znajomy błysk.
– A może właśnie tego potrzebowałeś? – zapytała cicho. – Kogoś, kto nie będzie cię głaskał po głowie, tylko spojrzy i powie: na kolana !
Andrzej parsknął śmiechem, ale nie był to śmiech z kpiną – raczej z zawstydzoną nostalgią.
– Tak, może. Nikt inny wcześniej ani później nie zrobił na mnie wrażenia. Ty byłaś... jesteś, Paulino, niepodrabialna. Jedyna w swoim rodzaju. A wtedy miałaś niewiele ponad 20 lat.
– I nie do oswojenia – dodała, siadając znów wygodniej na sofie. – Ludzie lubią myśleć, że to tylko gra. Że można się wycofać, zatrzymać, kiedy się chce. Ale prawdziwe posłuszeństwo, prawdziwa dominacja... to coś głębszego. Albo jesteś gotowy, albo nie. I te emocje... dały o sobie znać. Dziękuję, że wtedy mi pomogłeś.
Andrzej zawahał się przez chwilę.
– To było jedyne co mogłem zrobić i wiesz o tym doskonale. A zmieniając temat, wiesz... czasem jak przejeżdżam niedaleko twojego domu, zastanawiam się... czy w piwnicy nadal wszystko stoi jak kiedyś.
Paulina uniosła brwi.
– Może chcesz zejść i sprawdzić ?
– Nie wiem czy to dobry pomysł – mruknął. – Mam wrażenie, że chyba nie dałbym już rady. Że byłbym rozczarowaniem.
– Nie mów tak – powiedziała stanowczo, nachylając się lekko w jego stronę. – Ty nigdy nie byłeś rozczarowaniem. To ja mogłam być...wtedy. Ale też nigdy nie byłeś uprzywilejowany. I to się nie zmieniło. Jeśli miałbyś tam wejść jeszcze raz… nie licz na taryfę ulgową ale nie myśl też o swojej słabości. Myśl o tym, że robisz to dla mnie.
Andrzej uśmiechnął się, choć jego oczy zdradzały lekkie napięcie.
– Czyli dalej trzymasz się zasady: żadnej litości?
Paulina nachyliła się jeszcze bliżej, jej głos był prawie szeptem.
– Litość to luksus na który nie możemy sobie pozwolić. Jeżeli wrócisz... musisz być gotowy. W całości. Albo wcale.
Zapadła cisza. Gęsta.
Andrzej spojrzał na nią długo, głęboko.
– Jesteś jak cholerny wirus. Wchodzi w krew i już nie da się go wyrzucić.
– Może raczej jak serum prawdy – odpowiedziała z cieniem uśmiechu. – Pytanie tylko, czy jesteś gotów na odpowiedzi.
Oboje zamilkli. Ale już wiedzieli, że coś wisi w powietrzu. I że to, co było kiedyś, wcale się nie skończyło.....
---
Sopot, maj 2008
Była połowa maja, powietrze pachniało wiosną i deszczem, a wieczory stawały się coraz cieplejsze. W korespondencji Pauliny i Andrzeja coraz częściej pojawiały się konkretne pytania, coraz śmielsze deklaracje i subtelne prowokacje. W końcu Paulina zadecydowała – czas na pierwsze spotkanie w klimacie o którym tak dużo rozmawiali. Ale kiedy Andrzej zaproponował, by Paulina przyjechała do jego mieszkania w Gdyni albo do domku na wsi, gdzie mógłby im zapewnić całkowitą prywatność, Paulina odpisała krótko:
„Nie. Zarezerwuj apartament w hotelu. Żaden dom, żadna prywatna przestrzeń. Potrzebuję neutralnego gruntu.”
Nie tłumaczyła się. Nie negocjowała. A Andrzej nie próbował dociekać. Czuł, że to forma kontroli – i choć z pozoru drobna, to absolutnie niepodlegająca dyskusji. Po kilku minutach milczenia odpisał tylko:
„Zrobione. Apartament z dużym łóżkiem, balkonem i widokiem na morze. Hotel w Sopocie, ten najbardziej znany.”
Paulina nie odpowiedziała od razu. Dopiero kilka godzin później, lakonicznie:
„Dobrze. Przyjadę taksówką. Ty bądź na miejscu wcześniej.”
Kilka dni przed spotkaniem Andrzej, próbując odgarnąć narastające napięcie, zaczął wysyłać jej jeszcze jakieś linki – do tekstów o relacjach D/s, do artykułów o psychologii uległości i dominacji, do sklepów z akcesoriami. Niektóre strony były bardzo konkretne, inne – bardziej subtelne, estetyczne. Paulina większości nie komentowała. Odpowiadała krótko, często ironicznie, czasem w ogóle milczała.
Ale jednej nocy, otrzymał od niej wiadomość: "Kup trzy trzcinki. Każdą inną. Wysyłam ci linki”.
I rzeczywiście – w kolejnym mailu otrzymał odnośniki do jednego sklepów. Paulina chciała: cienką rattanowa trzcinkę, sztywną bambusową, około 70 cm, grubszą i twardszą, z delikatnymi włóknami, które przy mocniejszym zamachu mogą zostawiać trwałe ślady. Ostatnia była bardzo elastyczna, lakierowana trzcinka z włókna syntetycznego, imitująca rotang, błyszcząca, o stalowym rdzeniu.
Andrzej przeczytał opisy. Potem jeszcze raz. Czuł, jak przyspiesza mu puls. Jej polecenie było rzeczowe, niemal chłodne, jakby kazała mu zamówić narzędzia pracy. Nie zadał żadnych pytań. Złożył zamówienie natychmiast. Wszystko miało przyjść w jednym eleganckim, dyskretnym opakowaniu – które polecił dostarczyć do domu.
Tego wieczoru Paulina nie pisała już nic więcej. Ale Andrzej wiedział, że to tylko cisza przed burzą.
---
Biały Peugeot 406 z logo jednej z trójmiejskich korporacji taksówkarskich podjechał pod elegancki podjazd Grand Hotelu w Sopocie. Opony cicho szeleściły po wilgotnym bruku. Drzwi otworzyły się i Paulina wysiadła. Kierowca wyjął z bagażnika jej walizkę i postawił przed nią na chodniku. Miała na sobie dość zwyczajny, codzienny strój – wąskie, sprane jeansy, białe sportowe buty i prostą koszulkę z logo popularnej sieciówki. Na ramieniu miała torebkę, a jej długie blond włosy opadały luźno na plecy. Bez makijażu, z delikatną cerą i świeżym spojrzeniem – wyglądała naturalnie, ale jej uroda wciąż przyciągała spojrzenia. Była młoda, filigranowa, piękna.
Andrzej już na nią czekał – siedział w lobby na fotelu obitym kremową skórą, popijając wodę z cytryną. Kiedy ją zobaczył, od razu wstał. Był ubrany w klasyczne, ciemnogranatowe chinosy, koszulę w jasnym błękicie i sportową marynarkę. Prosty, ale staranny styl. Uśmiechnął się ciepło, choć jego spojrzenie zdradzało napięcie.
– Paulina – powiedział miękko, podchodząc do niej. – Cieszę się, że jesteś. Dobrze cię widzieć.
– Dzień dobry, Andrzeju – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Ujęła jego dłoń, ale nie przytuliła się. Była uprzejma, ale skoncentrowana.
– Pomożesz z walizką? – rzuciła krótko, a Andrzej natychmiast przejął bagaż i ruszyli razem do windy.
W kabinie milczeli przez chwilę. Paulina patrzyła przed siebie, oparta o poręcz, a Andrzej zerkał na nią ukradkiem.
Kiedy dotarli do apartamentu na ostatnim, weszła pierwsza. Rozejrzała się – przestronny pokój z dużym łóżkiem, balkon z widokiem na morze, elegancka łazienka z podświetlanymi lustrami. Na jednym z foteli spoczywała czarna torba, z której wystawały trzy starannie owinięte trzcinki.
Podeszła do niej powoli, spojrzała na nie bez dotykania. Jej wzrok powędrował w stronę Andrzeja.
– Ciekawa jestem, która z nich będzie najlepsza.
Andrzej próbował się uśmiechnąć, ale czuł napięcie.
– Chcesz coś zjeść? Zamówiłbym lekką kolację do pokoju. Albo możemy zejść do restauracji…
Paulina pokręciła głową.
– Nie. Nie teraz. I tak czuję lekki stres – dodała cicho, jakby bardziej do siebie. Przeszła kilka kroków po pokoju, stanęła przy oknie, spojrzała na fale rozbijające się o plażę. Po chwili odwróciła się i spojrzała na niego uważnie.
– Wyjdź proszę na pół godziny. Muszę się przygotować.
Nie było w tym pytania. Andrzej skinął głową, nie próbując się domyślać, co oznacza „przygotować się”. Sięgnął po marynarkę, a kiedy wychodził, zatrzymał się w progu.
– Czekam na dole. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała... wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Paulina nie odpowiedziała. Usiadła na skraju łóżka, patrząc, jak zamyka za sobą drzwi. W pokoju znów zapanowała cisza....
🤎🤎
OdpowiedzUsuń