Wilczyca 19

Rozdział 19

Sopot, kwiecień 2008

Im bliżej było do spotkania, tym Paulina czuła większy niepokój. Próbowała zająć czymś myśli – sprzątaniem, prasowaniem, nawet układaniem książek na półce – ale stres narastał z każdą minutą. Przecież miała spotkać się z mężczyzną znacznie starszym od niej. Dojrzałym, silniejszym fizycznie, większym. Nie był anonimowym rozmówcą z forum – znał jej sekrety. Wiedział o niej więcej, niż jakikolwiek mężczyzna, z którym do tej pory miała kontakt.

Znał szczegóły jej pierwszego związku. Opowiedziała mu o Adamie. O tym, jak wyglądały ich wieczory, kiedy on klękał, całował jej stopy, a ona powoli, instynktownie przejmowała nad nim władzę. Z początku ostrożnie, fragmentami, szukając reakcji. On słuchał uważnie, dopytywał, nie oceniał. A potem sam zaczął się otwierać.

Opowiadał o swoim nieudanym małżeństwie, o ukrytych pragnieniach, o tym, jak latami udawał, że nie czuje potrzeby bycia zdominowanym. O kobietach, które nie chciały lub nie potrafiły poprowadzić go tam, dokąd sam nie miał odwagi pójść. W ich rozmowach nie było wulgarności – była intymność, pewien rodzaj emocjonalnej nagości, który bardziej obnażał niż jakikolwiek akt fizyczny.

Każdy wieczór na gadu-gadu wciągał ich coraz bardziej. Czasem siedzieli do późna w nocy, wpatrzeni w pulsującą ikonę, czekając na kolejne zdanie. Znali się wirtualnie niemal do bólu – a jednak teraz, kiedy mieli się spotkać twarzą w twarz, wszystko wydawało się bardziej realne. Groźniejsze.

Paulina, choć z natury opanowana i kontrolująca emocje, czuła, jak jej ręce lekko się pocą. W myślach układała możliwe wersje przebiegu spotkania. Jak się zachowa, jak się uśmiechnie, jak poda dłoń. Wiedziała, że będzie musiała wyglądać nienagannie – jak kobieta, która nie tylko panuje nad sobą, ale i nad światem wokół.

A jednak to, co czuła, było mieszanką ekscytacji i niepokoju. Przypomniała sobie jego zdjęcie – wysoki, szpakowaty, elegancki, z tym spojrzeniem człowieka, który wie, czego chce.

Spojrzała na zegarek.

Jeszcze godzina.

---

Andrzej nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak niespokojny przed spotkaniem. Przez całe życie nauczył się zachowywać zimną krew – w salach konferencyjnych, na wysokich szczeblach rozmów biznesowych, w trudnych negocjacjach, gdzie od jego decyzji zależały miliony złotych. A mimo to teraz, czuł jak wewnętrzne napięcie ściska mu żołądek.

Paulina była inna. Inna niż wszystkie kobiety, które wcześniej poznawał — zarówno w życiu prywatnym, jak i na tym specyficznym, wąskim gruncie, gdzie szukał kogoś, kto potrafiłby pokierować jego uległością. Miał za sobą kilka prób. Kobiety, które nazywały się dominami, były często głośne, przerysowane. Ich podejście do dominacji ograniczało się do przekleństw, taniej agresji i sztucznie wykreowanej pozy. Niewiele z nich rozumiało, czym naprawdę jest władza. Żadna nie rozumiała ciszy.

Właśnie dlatego Paulina go zaintrygowała. Ich rozmowy od początku były inne. Żadnych tanich tekstów, żadnych pretensjonalnych deklaracji. Była oszczędna w słowach, konkretna, ale z jakąś wewnętrzną elegancją. Szybko mu też zaznaczyła: nie oczekuje wsparcia, nie potrzebuje sponsora. To nie była gra — mówiła to wprost. I choć w tamtej chwili tylko przytaknął, w głębi duszy pomyślał, że jeśli będzie trzeba – jeśli on sam poczuje taką potrzebę – chętnie będzie ją wspierał. Wiedział, że jest studentką. Germanistyka, żaden prestiżowy kierunek. Było mu to obojętne. Ale był ciekaw, czy się nie pomyliła. Może tylko z dumy to powiedziała? Może nie chciała wyjść na jedną z tych wielu? Może będzie warto to poruszyć. Dyskretnie. Bardzo dyskretnie. Zapłaci jej jak będzie trzeba. 

Jednak to, co uderzyło go najmocniej, to jej zdjęcie. Dostał je w rewanżu za swoje,  fotografię z jednej z gal branżowych.

Dziewczyna w sukience, lato, wakacje. Na nosie okulary przeciwsłoneczne. Zero pozowania. Zero sztuczności. Subtelna, filigranowa. Eteryczna. Nie wyglądała jak żadna z tych, które znał. Jej uroda miała w sobie coś nieuchwytnego, coś, co sprawiało, że człowiek chciał się zatrzymać i patrzeć. Jakby świat nagle zwalniał, żeby zdążyć ją dostrzec.

Tak, znał jej słowa. Wiedział, że potrafi być twarda. Że za tym delikatnym spojrzeniem kryje się natura osoby, która lubi kontrolować. Może nawet być okrutna. Ale właśnie dlatego był dziś tak niespokojny. Bo po raz pierwszy miał spotkać kobietę, która nie tylko wiedziała, czego chce – ale też nie bała się tego chcieć.

Spojrzał na zegarek, jeszcze tylko kwadrans.

----

Andrzej czekał przy kościele św. Jerzego, oparty o kamienny mur otaczający placyk. Dzień był chłodny jak na kwiecień, z zimnym powiewem wiatru niosącym zapach morza. Rozglądał się uważnie, sprawdzając zegarek. Był punktualny. Zawsze był.

Zauważył ją od razu, gdy wyłoniła się z jednej z bocznych uliczek.  Miała na sobie klasyczny beżowy trencz przewiązany w talii, jasny szalik delikatnie owinięty wokół szyi, dopasowane dżinsy i brązowe, zamszowe botki na niewielkim obcasie. Ale to, co przyciągnęło jego uwagę najmocniej, to czarne, skórzane rękawiczki na jej dłoniach. Eleganckie, lśniące – subtelny, ale wyrazisty akcent.

Zatrzymała się przed nim. Przez ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały – jej stalowe oczy były uważne, ale wypełnione lekko skrywaną niepewnością. Wyciągnęła do niego dłoń.

– Paulina – powiedziała miękko, uśmiechając się lekko nerwowo.

Ujął jej dłoń delikatnie, nie całując jej, choć przez moment miał taką myśl. Nie był pewien, czy to byłby właściwy gest. Skóra rękawiczki była chłodna i gładka, a ten moment, choć prosty, zapisał się w jego pamięci bardzo wyraźnie.

-  Andrzej miło mi. 

–  Paulina. To co robimy? – zapytała, unosząc nieznacznie brwi.

Uśmiechnął się, czując, jak napięcie ulatuje z niego powoli.

– Chodźmy na spacer. A potem może herbata. Jeśli będziesz miała ochotę... i nie uciekniesz ode mnie.

Skinęła głową, wciąż z tym delikatnym uśmiechem, który już wtedy wydał mu się niepokojąco pociągający.

Ruszyli razem w dół Monciaka.

Rozmowa na początku była nieco drętwa – zbyt wiele niewypowiedzianych myśli, za mało punktów zaczepienia. Rozmawiali o pogodzie, o chłodnym kwietniowym wieczorze, o zaskakująco rześkim wietrze znad morza. 

Szli spokojnie, niespiesznie. Atmosfera, początkowo napięta, zaczynała się nieznacznie rozluźniać. W pewnym momencie Andrzej spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.

– Wiesz, muszę ci powiedzieć, że na żywo jesteś jeszcze piękniejsza niż na zdjęciu.

Paulina spojrzała na niego z ukosa, z lekkim zaskoczeniem, które szybko ustąpiło miejsca subtelnej satysfakcji. Jej policzki delikatnie zaróżowiły się od chłodu... albo od tych słów.

– A ty jesteś bardzo elegancki – odparła z lekką przekorą. – Garnitur, krawat, poszetka...

Andrzej lekko się zaśmiał, unosząc dłonie w obronnym geście.

– Wybacz. Prosto z posiedzenia zarządu. Nie zdążyłem się przebrać. Ale może to i lepiej – dodał po chwili. – Bo inaczej mógłbym nie zrobić  takiego rażenia.

Paulina zaśmiała się krótko, melodyjnie, pozwalając sobie na dłuższe spojrzenie. Rozmowa stawała się coraz bardziej naturalna. Nadal jednak omijali te najważniejsze tematy, jakby instynktownie czuli, że jeszcze nie czas – że coś musi się najpierw zbudować.

Nie zauważyli nawet, kiedy dotarli w okolice Jelitkowa. Ulice z gwarem Sopotu dawno zostały za nimi, a teraz wokół było tylko morze, alejki i leniwa cisza nadchodzącego wieczoru. 

– Jesteś głodna? – zapytał Andrzej, zatrzymując się.

Paulina skinęła głową.

– Trochę tak.

– Znam tu jedną knajpkę. Ciepło, przyjemnie, a herbata z imbirem rozgrzewa jak trzeba. Chodź.

Nie protestowała. Wciąż się nie znali, ale już czuła, że lubi jego ton, jego sposób mówienia, spokój. A on – patrząc na nią kątem oka – wiedział, że wkracza w świat zupełnie inny niż wszystko, co znał do tej pory.

Weszli do środka. Ciepłe światło lamp, drewniane wnętrze i zapach świeżo parzonej kawy od razu otuliły ich przyjemnym komfortem. Paulina zatrzymała się na chwilę, rozejrzała się po wnętrzu i zdjęła rękawiczki, które powoli wsunęła do torebki. Andrzej, nie czekając na jej gest, podszedł, by pomóc jej zdjąć trencz. Jego ruchy były spokojne, opanowane – jakby od lat znał każdy rytuał uprzejmości, a jednocześnie robił to z autentyczną dbałością.

Usiedli przy niewielkim stoliku, naprzeciwko siebie, choć nie za daleko – tak, by mogli swobodnie rozmawiać, a jednocześnie zachować ten subtelny dystans właściwy pierwszym spotkaniom. Kelner przyniósł kartę, ale przez pierwsze minuty nikt nawet do niej nie zajrzał. Rozmowa zaczęła się niepostrzeżenie, delikatnie – jakby to była jej naturalna kontynuacja z wcześniejszego spaceru.

Andrzej patrzył na Paulinę z coraz większym zachwytem. Jej filigranowa sylwetka, drobne dłonie, delikatna twarz i pełne skupienia spojrzenie sprawiały, że zdawała się być kimś zupełnie innym niż wszystkie kobiety, które dotąd znał. Eteryczna – to słowo krążyło mu po głowie, choć trudno mu było uchwycić jego pełne znaczenie. Była jak cisza przed burzą, jak wiersz, którego jeszcze nie rozumiał, ale którego brzmienie już go poruszało.

Paulina z kolei przyglądała mu się z uważną ciekawością. W jego twarzy, w spojrzeniu, w postawie było coś, co ją fascynowało. Dojrzały mężczyzna, może w wieku jej ojca – pewny siebie, ale bez śladu nachalności. Mimo olbrzymiej różnicy wieku i statusu społecznego, traktował ją z niezwykłą atencją. Nie próbował imponować, nie przechwalał się ale też nie był sztucznie służalczy. Nie zachowywał się jak ktoś, kto przyszedł tu ze z góry ustaloną rolą. W jego zachowaniu była elegancja, spokój i naturalność. A kiedy słuchał jej, naprawdę słuchał – nie szukał okazji, by wtrącić własne zdanie, nie dominował rozmowy. Był obecny – i to właśnie zaskoczyło ją najbardziej.

Zamówili herbatę z imbirem i zupę rybną, z której słynęło to miejsce. Gdy kelner odszedł, Andrzej uśmiechnął się lekko.

– Cieszę się, że przyszłaś. Naprawdę.

Paulina odpowiedziała krótkim, ale szczerym uśmiechem.

– Też się cieszę. Choć muszę przyznać… trochę się bałam.

 Andrzej spojrzał na nią z wyczuwalną uwagą. Przechylił lekko głowę i powiedział spokojnym, ciepłym tonem:

– Ale teraz już chyba jesteś spokojniejsza. Mam nadzieję, że czujesz się komfortowo przy mnie.

Paulina spojrzała mu w oczy i lekko przytaknęła.

– Tak. Teraz już tak – odparła, a jej głos zabrzmiał  cicho. – Masz widać dobrą energię.

Rozmowa toczyła się dalej, z minuty na minutę stając się coraz bardziej osobista. Restauracja była niemal pusta, światło przytłumione, atmosfera sprzyjała szczerości. I w pewnym momencie, całkowicie naturalnie, ich dialog zaczął schodzić na coraz bardziej delikatne tory.

Zaczęli mówić o relacjach, o estetyce, o wyobrażeniach. Nie padały żadne wulgarne słowa, ale oboje doskonale wiedzieli, o czym tak naprawdę rozmawiają. Było w tym coś niesamowicie intymnego – nie związanego z ciałem, a z czymś głębszym, z ukrytą dynamiką, która powoli zaczynała się rysować między nimi.

– A ty? – zapytał nagle Andrzej, niespodziewanie nawet dla siebie, jakby to pytanie wypadło mu z ust mimochodem. – Co lubisz mieć na sobie? W takich... chwilach?

Paulina uśmiechnęła się lekko.

– Szczerze? – odparła spokojnie. – Wszystko, co robiłam do tej pory, było bardzo intuicyjne. Nie planowałam, nie przygotowywałam się. Nie miałam scenariuszy ani strojów. Po prostu byłam sobą. I to wystarczało.

– Wierzę – powiedział cicho Andrzej, patrząc na nią z czymś, co było mieszanką podziwu i czułości. – Ale wiesz… mam słabość do kobiet w skórach. Zawsze miałem. To nie chodzi tylko o wygląd. Chodzi o ten... klimat. O władzę, która się z tego wylewa.

Paulina oparła łokcie na stole i spojrzała mu prosto w oczy.

– Myślisz, że potrzebuję stroju, żeby mieć władzę?

– Nie – odpowiedział od razu. – Nie o to mi chodziło. Nie ty. Ty ją masz nawet wtedy, kiedy siedzisz przede mną z kubkiem herbaty. Ale... może czasem warto zobaczyć siebie w innej wersji. Nie po to, by udawać, tylko żeby odkryć coś nowego.

Paulina uśmiechnęła się z pewnym uznaniem.

– Nie głupie. Chociaż nigdy nie miałam w szafie niczego skórzanego, poza rękawiczkami. 

– To już bardzo dobry początek. I nawet dziś masz je ze sobą – mruknął Andrzej z uśmiechem.

– Wiesz, mam bardzo delikatne i wrażliwe dłonie. Ciągle mi marzną. A dzisiaj też nie jest zbyt ciepło. Kwiecień potrafi być zdradliwy. – rzuciła lekko, jakby z przekąsem, ale jej ton był ciepły. – A może... faktycznie spróbuję. Dla siebie. Z ciekawości. Chyba mam jeszcze jakąś spódniczkę, chociaż dawno jej nie nosiłam.

– I tylko z ciekawości – dodał półżartem Andrzej.

– Naturalnie, tylko z ciekawości – odpowiedziała tonem, który nie zostawiał złudzeń, kto tu rządzi.

Andrzej nachylił się lekko przez stół.

– No to muszę Cię kiedyś zabrać na zakupy.

Paulina odchyliła się nieco, patrząc mu w oczy z uśmiechem.

– Dzięki, ale dam sobie radę. Ubrania umiem kupować sama – powiedziała z lekkim przekomarzaniem w głosie.

W tej chwili ich spojrzenia spotkały się na dłużej. Między nimi wybrzmiało coś nienazwanego, coś cichego, co nie wymagało żadnych dalszych komentarzy. W powietrzu unosiło się napięcie – subtelne, eleganckie, ale wyraźne. Lody zostały przełamane. Powietrze między nimi wypełniło się obietnicą, że ta znajomość nie skończy się na jednej rozmowie przy stoliku.

Paulina pochyliła się lekko nad stolikiem, a jej głos nagle przybrał zupełnie inny ton – głębszy, spokojniejszy, poważniejszy. Jej spojrzenie nabrało intensywności, której do tej pory nie używała. Patrzyła prosto w oczy Andrzeja.

– Jak wyobrażasz sobie nasze pierwsze spotkanie... no wiesz, takie w klimacie – zapytała cicho, ale bez wahania. – Masz jakiś pomysł? Coś, co chciałbyś zrobić?

Andrzej przez chwilę milczał, jakby ważył słowa. Odstawił filiżankę z herbatą, którą trzymał w dłoni, i spojrzał na Paulinę z powagą, której wcześniej nie okazywał. Zniknęły żarty, przekomarzania, nawet ten miękki uśmiech, którym do tej pory zdobił niemal każde zdanie.

– Mam – powiedział w końcu. – Ale zanim ci powiem, chcę, żebyś wiedziała jedno: nie podchodzę do tego jak do gry. Nie szukam scenariusza z Internetu. Chcę, żeby to było... nasze. Prawdziwe. Autentyczne.

Paulina skinęła głową, nic nie mówiąc, tylko patrząc uważnie.

– Chciałbym, żebyś weszła do pomieszczenia powoli – kontynuował. – Wiesz, pewnym siebie krokiem. Bez słowa. Chciałbym klęczeć już wtedy na środku pokoju. Nagi. Gotowy. Może lekko spięty. Może odrobinę onieśmielony, bo zobaczę cię taką, jakiej nie znałem wcześniej. Chciałbym, żebyś spojrzała na mnie bez pośpiechu. I żebym wiedział, że to ty przejmujesz kontrolę. Nie pytasz, nie tłumaczysz. Po prostu jesteś.

Zrobił krótką pauzę, obserwując, jak Paulina lekko rozchyliła usta, nie spuszczając z niego wzroku.

– Chciałbym, żebyś mnie dotknęła. Niekoniecznie od razu fizycznie. Samym spojrzeniem, głosem, poleceniem. Żebym poczuł, że jestem tam dla ciebie. Że moje ciało, moja uwaga, moja gotowość... należą do ciebie. I tylko do ciebie. A potem – dodał ciszej – zrobisz z tym, co zechcesz.

Zapadła cisza. Gęsta, pełna napięcia. Paulina przez chwilę nic nie mówiła. Jej palce przesunęły się powoli po filiżance, a potem znów utkwiła w nim wzrok. Nie było w nim już rozbawienia. Była czysta koncentracja.

– Wiesz, Andrzeju – powiedziała cicho, z lekkim uśmiechem – chyba naprawdę dobrze wiesz, czego chcesz. I chyba dobrze wyczuwasz... czego ja mogłabym chcieć.

Oparła się nieco wygodniej, krzyżując nogi, a w jej spojrzeniu błysnęło coś nieuchwytnego.

– Może faktycznie powinniśmy pomyśleć o tym pierwszym spotkaniu w takim klimacie – dodała. – Ale... tylko wtedy, kiedy ja zdecyduję, że nadszedł czas. I że zasłużyłeś.

Andrzej uśmiechnął się lekko i skinął głową.

– Jasne. I właśnie dlatego jestem tutaj. Tak... przypominam tylko.

Między nimi nie padło już żadne słowo przez dłuższą chwilę, ale cisza nie była niezręczna. Była intensywna, elektryczna. Ciepło świec w restauracji, pustka wokół i niskie głosy dwóch osób, które właśnie przestały być dla siebie przypadkowymi znajomymi z internetu.

– Jak mogę zasłużyć na to, Paulino? – zapytał Andrzej, pochylając się nieznacznie do przodu, jakby samym gestem chciał potwierdzić gotowość na każdą odpowiedź.

Paulina przez moment milczała. Jej wzrok przesunął się po jego twarzy, jakby analizowała każdy szczegół – linie zmarszczek wokół oczu, odcień zarostu, sposób, w jaki na nią patrzył. Była spokojna, ale wyraźnie skoncentrowana. Upiła łyk herbaty i dopiero wtedy odłożyła filiżankę na spodek. Uśmiechnęła się lekko – nie ciepło, nie ironicznie. To był uśmiech kobiety, która trzyma wszystkie karty.

– Zasłużyć... – powtórzyła wolno. – To nie jest kwestia jednego gestu, jednej rozmowy czy nawet jednego spotkania. To proces. Obserwuję. Słucham. Sprawdzam.

Andrzej nie odpowiadał, tylko kiwnął głową, dając znak, że rozumie.

– Musisz nauczyć się być uważny – ciągnęła dalej. – Widzieć rzeczy, których inni nie widzą. Rozpoznawać moje nastroje bez pytania. Milczeć wtedy, kiedy trzeba. I mówić wtedy, kiedy oczekuję, że coś powiesz.

Zrobiła krótką pauzę.

– Nie chodzi o ślepe posłuszeństwo. Tylko o wrażliwość. O obecność. O oddanie, które nie potrzebuje scen, deklaracji, a jedynie konsekwencji. Chcesz wiedzieć, jak zasłużyć? Słuchaj mnie. Ale nie tylko tego, co mówię. Słuchaj mnie całą swoją uwagą. Całym sobą.

Andrzej uśmiechnął się, powoli, z uznaniem. Przesunął dłonią po krawędzi filiżanki, jakby chciał zyskać czas na odpowiedź.

– Brzmi jak wyzwanie – powiedział cicho.

Paulina wzruszyła ramionami.

– Może. Ale dla kogoś, kto naprawdę chce... to nie jest wyzwanie. To przywilej.

– I chcesz mi go dać?

– Nie wiem jeszcze – odparła spokojnie. – Ale wiem jedno. Jeszcze nikt nie zapytał mnie o to w taki sposób. I jeszcze nikt nie patrzył na mnie w taki sposób, jak ty patrzysz teraz.

Spojrzała mu prosto w oczy. W tym spojrzeniu była i delikatność, i siła. I coś, co Andrzej po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł jako prawdziwe poruszenie – jakby dotknął czegoś niebezpiecznego, ale pięknego zarazem.

– Chodźmy już – powiedziała po chwili, zerkając na zegarek. – Jest późno.

Andrzej skinął głową, ale wiedział, że ta rozmowa – krótka, intensywna – zostanie z nim na długo. I że dopiero się zaczęła.

Zapłacił rachunek, zostawiając napiwek nieco wyższy niż zazwyczaj. Kelner skinął z wdzięcznością, ale Andrzej nie zwrócił już na niego uwagi – cała jego uwaga skupiona była na Paulinie. Wyszli razem na chłodne, kwietniowe powietrze. Dzień miał się ku końcowi.

Szli powoli, bez pośpiechu, tak jakby chcieli jeszcze trochę zatrzymać ten moment. Paulina otuliła się szalikiem, a Andrzej zerkając na nią kątem oka, pomyślał, że jeszcze nigdy żadna kobieta nie robiła na nim takiego wrażenia.

Przy kościele św. Jerzego zatrzymali się. Przez chwilę panowała cisza – nie niezręczna, ale pełna napięcia i czegoś niewypowiedzianego.

– To był bardzo miły wieczór, Paulino – powiedział w końcu Andrzej, z ciepłym uśmiechem. – Dziękuję, że się zgodziłaś.

Spojrzała na niego spokojnie, jakby jeszcze raz chciała się upewnić, że widzi dokładnie to, co chce mu pokazać – wyważoną, pewną siebie kobietę, która doskonale wie, czego chce.

– Dziękuję za spacer i za kolację – odpowiedziała. – I za to, że byłeś... autentyczny.

– Może cię podwieźć?

– Nie trzeba – przerwała mu łagodnie, ale stanowczo. – Mieszkam blisko. Wolę wrócić pieszo. Muszę poukładać sobie kilka rzeczy w głowie.

Kiwnął głową z uznaniem.

– Oczywiście. Rozumiem.

– Do zobaczenia – powiedziała cicho, patrząc mu przez ułamek sekundy w oczy. – Uważaj na siebie.

I zanim zdążył odpowiedzieć, już ruszyła w stronę bocznej uliczki, z której przyszła. Jej sylwetka stopniowo znikała, a on został sam, patrząc za nią z mieszanką szacunku, fascynacji i narastającego pragnienia.

Tej nocy Andrzej nie zmrużył już oka. Leżał w ciemnym pokoju swojego mieszkania. Niesamowita dziewczyna – młoda, piękna, piekielnie inteligentna. Zupełnie inna niż ktokolwiek, kogo do tej pory spotkał.

W półśnie przerabiał wszystkie możliwe scenariusze ich pierwszego spotkania, próbując zrozumieć, co właściwie się wydarzyło. Czy naprawdę zrobił na niej dobre wrażenie? Czy jej uśmiechy były szczere, czy może tylko grzecznościowe? Wracał do ich rozmowy raz po raz, analizując jej słowa, ton głosu, spojrzenia, które rzucała mu znad filiżanki herbaty.

Była jak sen – sen, którego nie chciał się wyzbyć. Eteryczna, ale twardo stąpająca po ziemi. Delikatna, a jednocześnie pewna siebie i niepokojąco magnetyczna. Nosiła w sobie jakąś tajemnicę, coś, co przyciągało go coraz bardziej. I choć czuł, że balansuje na krawędzi, nie potrafił się cofnąć.

Zamknął oczy. W wyobraźni znów widział ją, idącą w jego stronę z lekko nerwowym uśmiechem. Przypomniał sobie, jak powiedziała: To co robimy? – i nagle znów poczuł to samo ukłucie w piersi.

Wiedział już, że chce ją zobaczyć ponownie. Że musi. Ale równie mocno wiedział, że przy niej trzeba uważać. Że to ona rozdaje karty.



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wilczyca 1

Wilczyca 11

Wilczyca 2