1865 - 11
Rozdział 11 Oakridge 1865 Pamiętnik Anneliese von Hagen Wieczorem, po samotnej kolacji, odprawiłam Laurę, choć widziałam w jej oczach cień zdziwienia – rzadko kiedy chciałam być naprawdę sama. Tym razem jednak potrzebowałam ciszy. Potrzebowałam przestrzeni, w której nikt nie widziałby, jak z mojej maski spadają kolejne warstwy. Gabinet powitał mnie znajomym chłodem, zapachem papieru i grafitu. Był to mój azyl – jedyne miejsce, gdzie mogłam pozwolić sobie na szczerość, choćby w kontakcie z pustą kartką. Zamknęłam drzwi i przez chwilę oparłam się o nie plecami, jakby chciałam zatrzymać na zewnątrz cały świat – ludzi, obowiązki, Oakridge. Podeszłam do biurka i rozłożyłam szkicownik oraz ołówki, poukładane w idealnym porządku. Ten rytuał działał na mnie kojąco – jak przygotowanie do ceremonii, w której byłam i kapłanką, i ofiarą. Nie planowałam tego. A może oszukiwałam samą siebie? Myśl o kapitanie Martinie Scotcie nie odstępowała mnie przez cały dzień. Jego głos wciąż brzmiał w...